wtorek, 19 kwietnia 2016

Zemsta za Kacperka



Szef Solidarności gardłuje na temat praw pracowniczych, a pracownicy związkowego hotelu „Bałtyk” wciąż pracują na śmieciówkach. Prośba o etat może się skończyć zwolnieniem.

Wojciech Cieśla, Michał Krzymowski

Widok z sanatorium „Bałtyk” na sze­roką kołobrzeską plażę robi wraże­nie. Ośrodek od lat cieszy się popularnością wśród nie­mieckich kuracjuszy. Dla Solidarno­ści i zarządzającej uzdrowiskiem jej spółki córki to maszynka do robie­nia pieniędzy. Dla przewodniczącego związku Piotra Dudy - miejsce darmo­wego wypoczynku w 150-metrowym penthousie. Dla personelu - ciężka praca na śmieciówkach.
   We wrześniu 2015 r. „Newsweek” po­kazał „Bałtyk” oczami szeregowych pracowników: Piotr Duda lubi tu odpo­czywać od zmagań z biedą i wyzyskiem pracowników. Relaksuje się w aparta­mencie za 1300 złotych za noc i dosta­je wyszywane ręczniki dla swojego psa Kacperka. Na koszt ośrodka korzysta z zabiegów odnowy biologicznej i alko­holu, a na drogę dostaje do bagażnika li­muzyny kartony z wędzonymi rybami. W kołobrzeskich penthouse’ach goś­cili też bliscy przewodniczącego: jego żona, córka i rodzina zięcia, a przy ich obsłudze pracowali ludzie na umowach śmieciowych.
   Dekom, czyli spółka prowadząca sa­natorium, pozornie nie ma z tym nic wspólnego, bo zleca usługi zewnętrz­nym firmom zatrudniającym personel na umowy-zlecenia. W rzeczywistości wszystko odbywa się za zgodą władz spół­
ki, w których zasiada Piotr Duda. Praw­nie sprawa jest czysta, etycznie - nie.
   Dziś jeszcze bardziej niż kilka miesię­cy temu. Dlaczego?

KACPEREK NA DZIAŁALNOŚCI
Mówi jeden z pracowników „Bał­tyku”: - po tekście w „Newsweeku” o tym, jak Duda gości się z rodzi­ną i pieskiem, do recepcji ustawiały się kolejki. Ludzie pytali o „apartament Dudy”. Chcieli zobaczyć luksusowe pię­tro, na którym mieszkali szef Solidar­ności i jego york. Duda? Już więcej nie pojawił się tu z rodziną. Jeżeli przyjeż­dżał, to tylko na zjazdy Solidarności.
    Piotr Duda po naszym tekście usu­wa się w cień, od września rzadko poka­zuje się publicznie. W ciągu dziewięciu miesięcy, od sierpnia, opublikował na Twitterze niewiele wpisów (wcześniej wypuszczał ich po kilka dziennie). Jego córka i zięć po aferze z „Bałtykiem” wy­czyścili ze zdjęć i zablokowali swoje profile na Facebooku. Sam Duda dziś tylko od czasu do czasu wdaje się w py­skówki na Facebooku. W czasie sporu o Trybunał Konstytucyjny pisze o umo­wach śmieciowych: „Czy przez ostatnie osiem lat nasza konstytucja gwaranto­wała wszystkim obywatelom godność człowieka? Mam na myśli umowy śmie­ciowe, wieczne umowy na czas okre­ślony, minimalne wynagrodzenie na poziomie egzystencji biologicznej, do­stęp przeciętnego obywatela do służby zdrowia, agencje pracy tymczasowej, nie będę dalej wyliczał. Dlatego pro­szę mieć umiar z tą godnością człowie­ka, która deptana była w naszym kraju permanentnie”.
   A gdy internauci dopytują go o losy yorka Kacperka, odpisuje: „Prowadzi własną działalność gospodarczą, kynoterapia, zapraszamy”.
   Na początku marca Piotr Duda poja­wia się w telewizji. Występuje jako głów­ny gość wieczornego pasma w TVP Info. Mówi stanowczo i pewnie, z wzrokiem wbitym w obiektyw: - Związek jest od bro­nienia demokracji i praw pracowniczych.
   Kilka tygodni później do redak­cji „Newsweeka” zgłasza się człowiek z „Bałtyku”: - Prawa pracownicze? Śmiać mi się chce. Przyjedźcie i poroz­mawiajcie z ludźmi. Zobaczycie, co się zmieniło od czasu waszych tekstów.

ŹLE O DUDZIE? LECĄ SPRZĄTACZKI
Mówi były pracownik związkowe­go sanatorium: - po artykułach prezesi zapowiedzieli, że wytropią źródła przecieku do „Newsweeka”.
Czy kogoś znaleźli? Nie wiem, ale w po­łowie listopada zwolniono całą kadrę zarządzającą. Kierownik gastrono­mii, kierowniczka żywienia, kierownik techniczny, magazynierka, specjali­sta ds. BHP. Szukali na nas haków, po­dobno kazali informatykom sprawdzać służbowe komputery. Śmialiśmy się, że to zemsta za historie o Kacperku. Duda, który pozuje na macho, po historiach o spaniu w łóżku z yorkiem skompro­mitował się w oczach związkowców. Jak facet, który obnosi się z pieskiem typu wiewiórka, majak równy z równym roz­mawiać z górnikami z likwidowanej kopalni?
   Mówi jeden ze zwolnionych: - Byliśmy na pierwszej linii podejrzeń o kontakty z dziennikarzami, więc nas wycięto. To ja latałem po flaszkę i załatwiałem ryby dla pana Dudy. Te ryby nawet przez chwilę nie były w „Bałtyku”. Prosto z wędzarni szły do bagażnika przewodniczącego.
   Po kierownikach pozbyto się firmy zatrudniającej 27 sprzątaczek (część miała etaty, część była na umowach- -zleceniach) i kilkanaście kelnerek (wszystkie na śmieciówkach). Dekom wypowiedział firmie umowę pod koniec listopada.
   - Ludzie sądzili, że po waszych arty­kułach „Bałtyk” da im umowy o pracę.
I kilka kelnerek rzeczywiście dostało etaty, ale część zwolniono. To kara za to, że ktoś z obsługi opowiadał wam o poby­tach Dudy. A sprzątanie przejęła nowa firma, która od razu zapowiedziała, że wszystkie pokojowe przechodzą na śmieciówki [Dekom zapytany o to przez „Newsweek” nie odpowiedział - przyp. red.] - opowiada człowiek z „Bałtyku”.
   - Czyli w sprawie umów-zleceń wszystko zostało po staremu?
   - Sytuacja się zmieniła na gorsze. Wcześniej Dekom załatwiał kwestię śmieciówek w białych rękawiczkach. Sami dawali etaty, a umowy-zlecenia wyprowadzali do firmy zewnętrznej. Po waszych tekstach przestano dbać nawet o takie pozory. Znacie historię naszego ogrodnika? Pracował w „Bałtyku” kil­kanaście miesięcy, oczywiście jako pra­cownik firmy zewnętrznej. Gdy firma wypadła, zatrudnił go Dekom. Na śmieciówce. Pod umową podpisali się obaj prezesi solidarnościowej spółki.

PRZEWODNICZĄCY ZAPRASZA NA MASÓWKĘ
Piotr Duda wraca do „Bałtyku” 29 października. Wtedy dyrekcja spę­dza personel do sali bilardowej, preze­si siadają za stołem, przewodniczący pokrzykuje: - Wszystko, co powiedziano o mnie, to kłamstwa i wymysły byłe­go dyrektora, ale on już nigdzie w Polsce pracy nie dostanie! Ja przyjechałem tu do was, bo jestem dla ludzi. Jak macie ja­kiś problem, walcie do mnie jak w dym!
   - Klasyczna masówka, jak za komuny - śmieje się działacz Solidarności, który był na spotkaniu. - Był bardzo przeko­nujący, jak na konferencji prasowej. Pa­trzył w oczy kelnerkom, które zawoziły mu wózki z frykasami do apartamentu za 1300 złotych.
   Stanisław Mróz, specjalista do spraw BHP w „Bałtyku”, bierze słowa Dudy za dobrą monetę. Następnego ranka usta­wia się przy wejściu do hotelowej restau­racji, łapie go za rękaw i opowiada swoją historię: ma 65 lat i jest sumiennym pra­cownikiem. Do „Bałtyku” ściągnięto go sześć lat temu, trzy razy z rzędu zatrud­niano na czas określony. Był pewien, że zgodnie z prawem w końcu dostanie bezterminowy etat. Zamiast tego dostał niższą pensję i umowę na działalność go­spodarczą wystawioną z wsteczną datą. Taka forma zatrudnienia nie liczy się do stażu pracy. Dla kogoś w przededniu emerytury - katastrofa.

45 LAT PRACY? DO WIDZENIA!
Piotr Duda słucha opowieści, kle­pie Mroza po ramieniu i obiecuje pomoc. Wspomina były pracownik ga­stronomii w „Bałtyku”: - Staszek przy­leciał do kuchni cały w skowronkach. „Widzieliście? Widzieliście?” - zaciskał pięści w geście zwycięstwa. „Przewod­niczący obiecał, że pomoże przywrócić mnie na etat. Mam tylko wysłać do So­lidarności maila z danymi”. Nie minęło czterdzieści minut, gdy wrócił ze zwie­szoną głową: właśnie wezwali go do se­kretariatu i wręczyli wypowiedzenie. Rozumiecie? Duda jeszcze ze śniadania musiał zadzwonić do prezesów, żeby go wylali.
    Stanisław Mróz opowiada: - Oddałem sprawę do sądu pracy. Kilkanaście dni temu zapadł wyrok. Dekom musi mnie przywrócić na umowę o pracę i wypłacić zadośćuczynienie.
Mróz pokazuje dokumenty z sądu. Po­zew, w którym jest mowa o historii jego zatrudnienia w „Bałtyku”, o antydato­wanej umowie i rozmowie z przewod­niczącym Solidarności. I mail do Dudy wysłany już po zwolnieniu. Mail kończy się gorzko: „Jestem bardzo zawiedziony po 45 latach uczciwej pracy”.
   - Czuję się zgnojony - mówi Mróz. - Potraktowali mnie jak gówniarza. A przecież nigdy nie było do mnie żad­nych zastrzeżeń.
   - Myśli pan, że to Piotr Duda kazał pana zwolnić?
   - Do dziś się nad tym zastanawiam. Podczas rozmowy wydawało mi się, że chce pomóc, ale z drugiej strony, czy mo­gło dojść do takiego zbiegu okoliczności? Zapytałem o to Dudę w mailu wysłanym już po otrzymaniu wypowiedzenia.
   - Co odpisał?
   - Nic. Do dziś czekam na odpowiedź.

SĄD ZNAJDUJE DUDĘ W SPA
Po tamtych wrześniowych artyku­łach o „Bałtyku” Piotr Duda i jego ludzie urządzają pokazówkę: Szef Solidarności na konferencji prasowej w Gdańsku manipuluje faktami i zapo­wiada: pozwie „Newsweek” i jego na­czelnego. To blef. Zamiast pozwu kilka miesięcy później redakcja dostaje dwa niechlujnie napisane sprostowania, od Dudy i od Dekomu. Oba odrzuca sąd.
   Spółka pozywa też operatora bazy zabiegowej o ujawnienie dokumenta­cji państwa Dudów, wiceszefa Deko­mu Arkadiusza Koseckiego i jego żony. W lutym sąd w Koszalinie oddala po­wództwo. W wyroku pisze, że „Maria Kosecka i Piotr Duda korzystali z zabie­gów wykonywanych przez pozwanego, przy czym żadne z nich nie miało zało­żonej karty zabiegowej i nie korzystało z zabiegów zdrowotnych zaordynowa­nych przez lekarza”.
    W uzasadnieniu wyroku sąd zauważa: Kosecki nie jest w stanie wykazać, kiedy jego żona płaciła, a kiedy nie. A według personelu - zabiegi prezesowej koszto­wały 30 tys. zł i do dziś nikt za nie nie zapłacił. Zarząd przegrał w sądzie, ale walczy jeszcze w prokuraturze, którą zawiadomił o wyniesieniu kart pacjen­tów odnowy. Śledztwo w tej sprawie trwa.
   W ciągu dwóch miesięcy od tekstu „Newsweeka” z „Bałtyku” zostaje zwol­niona niemal cała kadra kierownicza. Usunięte zostają firma sprzątająca i fir­ma obsługująca basen.
   - To był 23 listopada. Prosiła nas do siebie dyrektorka „Bałtyku” - opowiada jeden ze zwolnionych. - Pod koniec pra­cy byliśmy wzywani do jej pokoju. Każdy dostawał wypowiedzenie. Proponowała odejście natychmiast, ale z sześciomie­sięczną odprawą. Tylko ja nie wziąłem wypowiedzenia. Poszedłem z nim do sądu pracy. I wygrałem.

PANI KRYSIA POLERUJE SZTUCIEC
Wrzesień 2015, audycja Radia Ko­szalin. Głos reporterki: - W Kołobrze­gu była pracownica sanatorium „Bałtyk” walczy o swoje prawa. Oskarża spół­kę Dekom, że bez okresu wypowiedzenia zwolniła ją z pracy, za powód podając kradzież, choć ta według zwolnionej nie miała miejsca.
   Głos bohaterki reportażu: - Wal­czę o swoje prawa. Mam nadzieję, że prawda wyjdzie na jaw. Byłam dobrym pracownikiem, ciężko pracowałam, ob­sługiwałam 600 osób, wydając towar dla sanatorium „Bałtyk”, dla VIP-ów przy­jeżdżających, dla prezesów.
   Była pracownica to pani Krystyna, jed­na z bohaterek tekstu w „Newsweeku”. Przepracowała w „Bałtyku” 31 lat jako kelnerka, starsza kelnerka i magazynierka. Należy do Solidarności. Została zwolniona z powodu „nieścisłości w sta­nach magazynowych”. - Braki w maga­zynach wynikały z tego, że co święta kazano nam szykować paczki i wozić je do domów prezesów. Każdy pakunek był oznaczony inicjałami adresata i wy­jeżdżał z „Bałtyku” specjalnym busem. Dla przewodniczącego Dudy też szyko­wałam wałówkę na polecenie kierow­niczki żywienia. Ryby, wędzony i świeży dorsz w tafli. Moje zwolnienie było bez­prawne, bo dokonano go bez należytego powiadomienia związku zawodowego. To kuriozum, bo przecież „Bałtyk” jest ośrodkiem Solidarności - opowiadała „Newsweekowi” we wrześniu.
   Pani Krystyna wygrała w sądzie. De­kom przywrócił ją wreszcie do pracy, ale tylko na chwilę. I niejako magazynierkę, ale kelnerkę. - Nawet pięciu minut nie była magazynierką. Nie wykona­li wyroku sądu - opowiada jeden z na­szych rozmówców.
   Inny pracownik „Bałtyku”: - Rzucili ją do kuchni. Od siódmej do piętnastej Kry­sia, jak to się mówi, polerowała sztuciec. Zabronili jej kontaktów z dziennikarza­mi, ale trafiła kosa na kamień. „Ja znam konstytucję, moje prawa chroni konsty­tucja!” - wypaliła. Potem próbowali po dobroci. Ze niby nie pasuje do zespołu - byłoby najlepiej, gdyby sama odeszła. Ale postawiła na swoim. „Bałtyk” prze­grał z nią po raz drugi - musiał się zgo­dzić na wysoką odprawę.

UWAGA, ZMIANA KANAŁU
Po czystce wśród personelu w „Bał­tyku” zagościła dobra zmiana. Do­tychczasowy prezes Dekomu został wiceprezesem, a wiceprezes (ten, któ­remu sąd wypomniał darmowe zabiegi odnowy) - prezesem. Na tablicy ogło­szeniowej dyrekcja wywiesiła kartkę in­formującą gości o odłączeniu TVN24. Zamiast niego uruchomiono dwa nowe kanały TVP Historia i TVP Rozrywka.
   Nieznacznie ożywił się też sam prze­wodniczący. W niedawnym wywiadzie w telewizji publicznej pochwalił się, że związek właśnie zastrzegł logo So­lidarności jako znak towarowy w UE.
- Będziemy puszczać w skarpetkach tych, którzy nadużywają tego znaku
zagroził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz