środa, 20 kwietnia 2016

Misjonarze religii smoleńskiej



Katastrofa smoleńska jest skutecznym narzędziem kontroli Kaczyńskiego nad partią. Teraz propaganda całej machiny państwowej ma sprawić, że stanie się ona również mitem założycielskim nowej Polski.

Ostatnie obchody rocz­nicy katastrofy smo­leńskiej znów pokazały Jarosława Kaczyńskie­go w jego popisowej roli mistrza brutalności pozbawionej kon­kretu. Stara metoda polityczna preze­sa PiS - używana przez niego od marszu pod Belweder i palenia kukły „Bolka” w 1993 roku aż po „walkę z układem” w 2006 roku - to regularne przepusz­czanie przez społeczeństwo maksymal­nie silnych i skrajnych emocji. Czyni to Kaczyńskiego głównym rozgrywają­cym, skupia na nim miłość wyznawców i nienawiść przeciwników, tak czy ina­czej koncentruje uwagę wszystkich.
   Ale Kaczyński od zawsze potrafi apli­kować Polakom te najsilniejsze i najbar­dziej dzielące emocje w taki sposób, że trudno go złapać za rękę. 100 procent insynuacji i zero konkretów, z których mógłby zostać rozliczony - politycznie czy prawnie.
   I tak właśnie zostały przez niego wy­myślone i poprowadzone pierwsze ob­chody rocznicy katastrofy smoleńskiej po przejęciu władzy przez PiS. A nawet potrafił tym razem przekonać do swojej metody najbardziej opornych uczniów, którzy nad własnym językiem i zachowaniem nigdy wcześniej nie panowali. Na­wet Antoniego Macierewicza.
   Kiedy 10 kwietnia, około południa, usły­szeliśmy od Macierewicza, że „sprawied­liwi” (czyli ci, którzy wierzyli w zamach smoleński oraz winę Tuska) „zostaną na­grodzeni”, a „niesprawiedliwi ukazani”, wielu z nas zastanawiało się, czy minister obrony się nie przejęzyczył. Czyjego nie­zbyt giętki i raczej pospieszny język mu się aby nie potknął gdzieś pomiędzy „r” i „z”, gdyż zazwyczaj Macierewicz mó­wił o konieczności ukarania, a nie tylko ukazania czy napiętnowania „sprawców zamachu” i tych, którzy „prawdę o za­machu” kwestionowali. Kiedy o godzinie 21 doczekaliśmy się jednak przemówie­nia Jarosława Kaczyńskiego, okazało się, że akurat tym razem Macierewicz po­wiedział dokładnie i precyzyjnie to, co powiedzieć należało. Przemówienie Ja­rosława Kaczyńskiego było bowiem z pozoru skrajnie emocjonalne, jednak w kluczowym momencie prezes PiS pre­cyzyjnie rozróżnił „odpowiedzialność moralną” za śmierć Lecha Kaczyńskie­go (czyli właśnie „ukazanie”) od „odpo­wiedzialności karnej”, którą przesunął na jakiś niesprecyzowany okres później­szy, kiedy PiS będzie już miało pod kon­trolą całe państwo - także sądy i sędziów. Na razie sądy odrzucają prokuratorom ministra Ziobry nawet wnioski o „areszty wydobywcze”, które miałyby zastraszyć przeciwników władzy.

DROGA DO „UKAZANIA”
Sondaże pokazują, że teorię zama­chu, w którym „poległ” najwięk­szy prezydent w polskiej historii, wyznaje mniej ludzi, niż głosuje na PiS. W zamach wierzy maksymalnie 20 procent Polaków, podczas gdy son­dażowe poparcie dla PiS zdecydowanie przekracza 30. Praca nad uczynieniem religii smoleńskiej mitem założyciel­skim nowego PiS-owskiego państwa do­piero Kaczyńskiego czeka. Pierwszym etapem będzie propaganda smoleń­ska, którą PiS uprawiało już w opozycji. Władza państwowa, posiadanie mediów publicznych, dysponowanie budżeta­mi ministerstw i spółek skarbu państwa dostarczają nieporównanie spraw­niejszych i bogatszych narzędzi takiej propagandy.
   Jak się wydaje, jednym z liderów tej propagandy będzie prof. Andrzej No­wak, który podczas rocznicowych obchodów w Krakowie wygłosił najbar­dziej chyba radykalne i pełne nienawi­ści przemówienie. Nie tylko stwierdził, że Smoleńsk był realizacją „życzenia śmierci prezydenta”, które rozpalało krytyków rządów braci Kaczyńskich, ale zasugerował, że władza PO zabijała ludzi, którzy „poszukiwali prawdy”, co jego zdaniem wydłużyło listę ofiar Smo­leńska do 120. Nowak zachowywał się jak rasowy prowokator, podrzucał tłu­mowi tezy, w które sam nie wierzy, ale które miały rozpalić słuchaczy.
   To właśnie Andrzej Nowak (na zlece­nie rządu Beaty Szydło) będzie autorem wydanej w paru milionach egzempla­rzy broszury poświęconej historii Pol­ski dla pielgrzymów uczestniczących w Światowych Dniach Młodzieży. Już tylko Kościół może mieć wpływ na to, aby w tej broszurze Smoleńsk nie został opisany tak, jak go Nowak przedstawił w Krakowie.
   Zupełnie swobodnie będzie jednak PiS wprowadzać dogmaty religii smoleńskiej (historyczna wielkość Lecha Kaczyń­skiego, odpowiedzialność za katastrofę Donalda Tuska, „wysokie prawdopodo­bieństwo” zamachu) do podręczników szkolnych i programów nauczania. Cała polityka historyczna państwa PiS bę­dzie się kończyć i kumulować na Smo­leńsku. Łatwość, z jaką prawicy udało się przez ostatnie lata wypromować żołnie­rzy wyklętych na największych bohaterów najnowszej historii Polski - kosztem zarówno AK i państwa podziemnego, jak i pierwszej Solidarności (nie mówiąc już o Okrągłym Stole), pokazała Kaczyń­skiemu, jak bardzo plastyczna jest pa­mięć społeczna.
    Do tego dochodzą pomniki smoleń­skie, które będą służyć nie tyle upa­miętnieniu tragedii, ile zaznaczeniu dominacji obozu Kaczyńskiego. Już przy okazji niedawnej rocznicy tablica z jątrzącym napisem „poległy w Smoleń­sku” (Lech Kaczyński zginął w tragicz­nym wypadku, a nie poległ w zamachu czy na froncie jakiejś wojny, nawet polsko-polskiej) stanęła nie w okolicach pa­łacu prezydenckiego (który został już przez PiS „odzyskany"), ale przy war­szawskim ratuszu. A ten dopiero należy „wskazać” i „odzyskać”, bo wciąż znajdu­je się w rękach „nieukaranej” Platformy Obywatelskiej.
    Kolejne uchwalane przez PiS specustawy pomogą „odzyskać” dla poli­tycznie motywowanych pomników nie tylko Krakowskie Przedmieście, ale do­wolnie wskazane przez działaczy partyj­nych skwery, ulice i place we wszystkich większych miastach „nieodzyskanych” jeszcze przez partię Kaczyńskiego.
    Na każdej z tych dróg czekają jed­nak pułapki. Zamiast patetycznego fil­mu o „poległym” w Smoleńsku Lechu Kaczyńskim, który od lat przygotowy­wali Antoni Krauze i Maciej Pawlicki, wyszedł kie z, który nawet w oczach sa­mego Kaczyńskiego kompromituje sprawę. Trudno będzie tę pułapkę kiczu ominąć, na co wskazuje nie tylko poraż­ka projektu filmowego, ale także najnow­szych pomników Lecha Kaczyńskiego - nawet żarliwi zwolennicy PiS zastana­wiają się głośno, kogo one przedstawiają o czy nie są jakąś karykaturą. Kicz wielo­krotnie w historii stawał się dominującą estetyką państwową, ale tylko w pań­stwach autorytarnych i totalitarnych; w pluralistycznej, wolnej przestrzeni publicznej zostanie wyśmiany.
   Dlatego aby smoleński projekt się udał, Kaczyński będzie musiał ten śmiech stłumić, do czego posłużą odpowiednie ustawy, narzędzia finansowe i najzwy­czajniejsza cenzura. Pierwszym jej przy­kładem było zatrzymanie przez nowe władze TVP emisji programu „Pegaz”, który pokazywał (z bardzo krytycznym zresztą komentarzem) fragmenty insce­nizacji nawiązującej do smoleńskiej tra­gedii w sposób zdecydowanie sprzeczny z linią Kaczyńskiego.

OD UKAZANIA DO UKARANIA
Mając w ręku wszystkie służby no­woczesnego państwa, można każdą prawdę usunąć lub zrelatywizować. Widzieliśmy już poranne najścia na domy ekspertów komisji Jerzego Millera, rekwirowanie dysków i nagrań, psychologa lotniczego zesłanego do ba­talionu czołgów. Praca komisji Maciere­wicza i zespołu prokuratorskiego Ziobry będzie jednak przez najbliższe miesią­ce podporządkowana nie karaniu Tuska, ale „ukazaniu” jego „odpowiedzialności moralnej”, gdyż dopóki rząd PiS nie uzy­ska nad sądami takiej kontroli, jaką ma dziś nad prokuraturą, żaden sędzia tej hucpy nie uzna.
   Dopiero mając pod kontrolą cały prze­bieg ewentualnych procesów Donalda Tuska, Tomasza Arabskiego, Radosła­wa Sikorskiego i każdego, kogo Kaczyń­ski postanowi uczynić odpowiedzialnym za Smoleńsk, będzie można przejść od „ukazania” i obciążenia moralną odpo­wiedzialnością, do ukarania, czyli obcią­żenia odpowiedzialnością karną.
   Jak pokazała szybka zmiana kształtu polskiej prokuratury, dysponując więk­szością sejmową i sparaliżowanym Try­bunałem Konstytucyjnym, można taką kontrolę stosunkowo szybko osiągnąć. Minister Ziobro już zaczął wykorzysty­wać swoje uprawnienia do wpływania na obsadę prezesów sądów okręgowych - albo przedstawiając kandydata, co do którego ma pewność, że zostanie przez kolegium sędziowskie zaopiniowany po­zytywnie (jak ostatnio w Olsztynie), albo blokując wybór nowego prezesa, jeśli nie ma pewności, że sędziowie zaopiniują pozytywnie wygodnego dla PiS kandy­data (jak we Wrocławiu).
   Nowelizacje i projekty ustaw osłabia­jące niezawisłość sędziów i sądów PiS ma gotowe, ponieważ zabierało się do ich uchwalania już w latach 2006-2007. Do tego dochodzi specjalny zespół prokura­torów mających się zajmować przestęp­stwami sędziów, który Zbigniew Ziobro organizuje w prokuraturze generalnej, a także podobne zespoły przygotowy­wane w służbach specjalnych przez Ma­riusza Kamińskiego. Jeśli dodać do tego nacisk finansowy - przesądzający za­równo o dochodach poszczególnych sę­dziów, jak i o budżetach poszczególnych sądów - mamy komplet narzędzi wystar­czający do złamania ludzi o oportuni- stycznym usposobieniu (przypomnijmy prowokację dziennikarską, która poka­zała dyspozycyjność sędziego kontro­lującego przebieg sprawy Amber Gold). A tych sędziów, którzy się naciskowi nie poddadzą, będzie można po prostu odsu­nąć od orzekania w kluczowych dla Ka­czyńskiego sprawach.

DROGA DO SMOLEŃSKIEGO „KOŚCIOŁA”
Smoleńsk odegra też kluczową rolę w budowaniu przez Kaczyń­skiego własnego „Kościoła”, pod­porządkowanego mu personalnie i kontrolowanego przezeń doktrynal­nie, do granic herezji. Już dziś polski episkopat i kler dzielą się na dwie frak­cje. Pierwsza wydaje się stosować dawną maksymę Adama Zamoyskiego: „brać, ale nie kwitować” (tak Zamoyski miał odpowiedzieć działaczom patriotycz­nym pytającym go przed wybuchem powstania styczniowego, jak zareagować na reformy proponowane Polakom przez cara Aleksandra II).
   Ta frakcja - reprezentowana przez m.in. prymasa i przewodniczącego epi­skopatu - postanowiła przyjmować wszystkie oferowane Kościołowi pie­niądze i przywileje, ale jednocześnie nie chce dać się wciągnąć w partyjny kon­flikt. Jest też jednak znaczna część Koś­cioła, która przyjmowane dary opłaca uzależnieniem od prezesa PiS. Abp Ma­rek Jędraszewski 10 kwietnia mówił już o Smoleńsku w kategoriach „mę­czeńskiej śmierci i zmartwychwsta­nia Chrystusa”, co bardziej przypomina mariawityzm niż katolicyzm. Podobne­go wyboru dokonał już dawno ks. Sta­nisław Małkowski, który wiarę w religię smoleńską i lojalność wobec Kaczyń­skiego uznał za podstawowe kryterium mające decydować o dopuszczeniu wier­nych do sakramentów. Jarosław Kaczyń­ski 10 kwietnia po nazwisku dziękował tym duchownym, którzy wybrali herezję smoleńską zamiast chrześcijaństwa. To właśnie stosunek do owej herezji będzie w najbliższych latach najważniejszym podziałem w polskim Kościele.

*    *    *

Kaczyński przez sześć lat używał mitu smoleńskiego do skonsolidowania i kon­trolowania własnego obozu. Dziś uży­wa go do utrwalenia swej władzy nad Polską. Naiwniacy i fanatycy w szere­gach PiS wierzą w „zamach smoleński” i „zbrodnię Tuska”, ale oni uwierzyli­by we wszystko. Ciekawszy jest jednak stosunek do smoleńskiego mitu cyni­ków i pragmatyków z samych szczytów nowej władzy. Gowin, Ziobro, Kurski, Szymański, Szczerski i wielu innych nie wyznają religii smoleńskiej, ale albo nie wypowiadają się na temat jej dogmatów w ogóle (Konrad Szymański), albo robią to bardzo ostrożnie (Jarosław Gowin), albo basują Kaczyńskiemu zupełnie cy­nicznie (jak Ziobro czy Kurski, którzy przecież ledwie parę lat temu próbowa­li Kaczyńskiego politycznie zabić, uzna­jąc, że religia smoleńska już „nie ciągnie” o nie zapewni powrotu do władzy).
   Dziś próbują nie podpaść prezesowi PiS, aby nie zostać odsuniętymi od sta­nowisk i władzy. Wszyscy jednak czekają na odejście lidera, by wówczas przystą­pić do wojny sukcesyjnej o schedę po nim - o przywództwo prawicy.
   Ale nawet wówczas nie zrezygnują ze smoleńskiego mitu, który skonsolidował - zbrutalizował prawicowy elektorat. Żal by było przecież tak sprawny instrument porzucać.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz