piątek, 15 kwietnia 2016

Kurs kolizyjny, Myk, piłeczka i dobry gol, Przekaz z taboretu, Na dotarciu i Teraz zdrada



Kurs kolizyjny

Miał być blitzkrieg, ale blitzkriegu nie będzie. PiS-owski walec napotkał przeszkody. Albo za­wróci, albo zderzy się z przeszkodami jeszcze większymi.
    Rewolucja traci impet. Doskonale to widzą politycy PiS, stąd ich pohukiwania mają już inny charakter niż kilka mie­sięcy temu. Wtedy zdradzały butę i poczucie wszechmocy. Dziś skrywają słabość.
   Co się zmieniło? Okazało się, że społeczeństwo obywa­telskie nie jest wcale tak słabe, jak sądziła nie tylko władza, lecz także ci, którzy jej nie lubią. Już miały być apatia, rezyg­nacja i poczucie bezsilności. Tymczasem jest spokojna de­terminacja, by władzy nie ustępować. Ani w kwestii państwa prawa, ani w kwestii praw obywateli. Opór w sprawie Trybu­nału Konstytucyjnego wcale nie słabnie. Spontaniczny sprze­ciw w kwestii delegalizacji aborcji sprawił, że władza niemal natychmiast znalazła się w defensywie.
    Całkowicie błędna okazała się kalkulacja Jarosława Ka­czyńskiego co do tego, jak na wydarzenia w Polsce zareaguje Zachód. Miał pomruczeć i dać spokój. Wszystko miało prze­biegać niemal bezszelestnie. Zajęty sobą miał wydarzenia nad Wisłą zignorować, ograniczając się do rytualnego narzekania. Cóż - kolejny przypadek wschodniego państwa, które nie lubi Unii Europejskiej i liberalnej demokracji.
    Nic z tych rzeczy. Unia uznała, że Polska to problem nie tyl­ko Polaków, lecz także Europy. Zajęta sobą i wyborami pre­zydenckimi Ameryka miała na Polskę nie zwracać uwagi, a wchodząca w etap schyłkowy administracja Obamy mia­ła do Polski nie mieć głowy. Pudło. Jest dokładnie odwrotnie.
   Efekty są widoczne. Bezwzględna autorytarna władza - przykrywająca bezceremonialne poczynania agresywną retoryką i ordynarną propagandą - choć ma niekwestiono­wany polityczny mandat do sprawowania władzy, szybko tra­ci mandat moralny. A za granicą popada w izolację i ląduje na pozycji najgorszego ucznia w klasie. Nie będzie w stanie sku­tecznie forsować na Zachodzie żadnych polskich interesów, a bredzenie o wstawaniu z kolan czyni ją i tu, i tam coraz bar­dziej kuriozalną i obciachową. To zresztą samo w sobie jest znaczące: na ten poziom obciachowości Platforma pracowa­ła siedem lat, PiS - pięć miesięcy
   Pole manewru Jarosława Kaczyńskiego dramatycznie się skurczyło. On sam zaś znalazł się w punkcie, w którym ma tylko dwa wyjścia. Oba złe. Odwrót byłby dowodem słabości, wzmacniającym oponentów, a we własnych szeregach wy­wołującym demoralizację. Strategia „cała naprzód” błyska­wicznie spotęgowałaby społeczny opór i międzynarodową samoizolację Polski.
   Mawia się, że rządzenie a la Kaczyński to zarządzanie konfliktami, które samemu się wywołuje. Jednak i tu jest problem. Kaczyński okazuje się bowiem wirtuozem w wy­woływaniu konfliktów, ale wypada znacznie gorzej, gdy trze­ba nimi zarządzać. Szczególnie gdy trzeba jeszcze rządzić krajem. Zaplecze intelektualne i kadrowe tej partii jest dra­matycznie słabe. Po pięciu miesiącach z okładem wrażenie wszechmocy PiS ustępuje więc odczuciu, że mamy do czy­nienia z ekipą nieudaczników i amatorów, na czele z człowie­kiem, który w coraz większym stopniu zarządza chaosem.
    Po stronie oponentów PiS powinno to wywołać refleksję i powodować redefinicję psychologiczno-politycznego nasta­wienia, Otworzywszy niezliczone wewnętrzne i zewnętrzne fronty, władza zaczyna się gubić i popełniać błędy. Pressing daje rezultaty. Nie tylko nie może słabnąć - powinien się wzmagać. Czas wyjść z narożnika i nie dać się szachować insynuacyjnymi oskarżeniami i propagandowymi zaklęciami. Popieranie rezolucji w Parlamencie Europejskim nie jest Tar­gowicą, ale anty-Targowicą. Sprzeciw wobec jakiegokolwiek pseudokompromisu w sprawie Trybunału Konstytucyjnego nie jest wyrazem bezproduktywnej totalnej opozycyjności, ale obroną podstawowych wartości, w sprawie których kom­promisu nie będzie, bo być nie może. Przyjmowanie poparcia
od naszych przyjaciół w Europie i Ameryce nie jest zdradą na­rodowych interesów, ale opowiedzeniem się za Polską, będącą na Zachodzie, a nie na Wschodzie; opowiedzeniem się za wy­obrażeniem o Polsce, jakie miał Jan Paweł II, a nie za tym, ja­kie ma ojciec dyrektor i część wspierających go hierarchów. Stanowczy sprzeciw wobec delegalizacji aborcji nie jest wy­powiedzeniem wojny Kościołowi, ale obroną obywateli i ich praw. W imię wolności - przeciw talibanowi.
   Kaczyński zapewne nie złagodzi kursu. Przeciwnie. Ale kapitan PiS-owskiego statku powinien wiedzieć, że czeka go zderzenie z górą lodową. Opór dał zaskakująco szybko zadzi­wiająco imponujące rezultaty. Sprzeciw, który pachniał de­speracją, pokazał swą moc. Być może Jarosław Kaczyński nie ma drogi odwrotu. Ale nie mają go też jego oponenci.
Tomasz Lis

Myk, piłeczka i dobry gol

Niech sobie kwiczy Targowica, niech się zapluwają zdrajcy narodu, niech się animalizuje gorszy sort - nic nie powstrzyma Suwerena na świetlanej drodze do przemiany naszej Ojczyzny w jeden wielki Janów Podlaski. Drobniuteńkie kłopociki w tam­tejszej stadninie w trakcie wstawania z końskich kolan jasno wytłumaczył niepokorny umysłowi wieszcz Do­brej Zmiany Cezary Gmyz: to efekt spisku arabów (koni), Arabów (ludzi) i zespołu The Rolling Stones, a konkret­nie żony jego perkusisty. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to niech się zastanowi, dlaczego Stonesi właśnie zagrali w komunistycznej Hawanie. Przypadek? Nie sądzę.
   Ale nie powstrzymają nas zdemoralizowani degene­raci, którzy publicznie okazywali współczucie dla dia­bła i kumplowali się z tym lewakiem Havlem. A choćby polski gestapowiec, niemiecki rewizjonista i amerykań­ski imperialista rozrzucali korniki nad Puszczą Białowie­ską, to my się nie ulękniemy, nie ulegniemy i wyrąbiemy to wegetariańsko-rowerowo-ekologiczne genderowe le­wactwo, a każdego żubra ugryziemy w dupę, tak nam dopomóż. Toruński Boże. Swoją drogą, najwyższy czas, by minister Ziobro przyjrzał się procedurze wyboru tego przygłupiego i szkodliwego argentyńskiego lewa­ka na tron Piotrowy, bo wedle najlepszych sił narodowo- -patriotycznych to nie był wybór, lecz opinia niektórych kardynałów, sterowanych przez wiadome siły.
   „Może tzw. Dobra Zmiana powinna dokonać też istot­nych przeobrażeń na stanowiskach dyrektorów szkół, pośród których wielu jest profesjonalistów, a niewielu prawdziwych Polaków i patriotów”. To niestety nie ja je­stem autorem tej przepięknej, głębokiej, a jednocześnie jakże oczywistej myśli. Ja tylko ją znalazłem w piśmie pełnym obywatelskiej troski, jakie do pisowskich władz dzielnicy wystosował radny PiS z warszawskiego Żolibo­rza - niech imię jego zapamiętane zostanie na wieki, bo z takim umysłem to ewidentnie kandydat na następnego premiera albo prezydenta - Pękał Marek.
    Pękał Marek zbulwersował się i ja mu się zupełnie nie dziwię, że uczniowie liceum Witkacego, uznawanego w lewackich kręgach za jedno z najlepszych w Warsza­wie, zorganizowali Sceniczny Otwarty Festiwal Arty­styczny (SOFA), w którym nawiązywali do kultury PRL, co jest klarownym propagowaniem zbrodniczego komu­nizmu, bo jak wszystkim prawdziwym Polakom i patrio­tom wiadomo, w PRL żadnej kultury nie było. Posłać do tego Witkacego prokuratora Piotrowicza, personel mi­nistra Ziobry, policję, CBA, CBS, ABW, SKW, Żandarme­rię Wojskową i jakie tam jeszcze flkuśne służby Partia Matka zaordynuje i niech się rozpasana gówniarzeria uczy w praktyce wychowania obywatelskiego, a dyrek­torkę tego rozsadnika antypolskości Beatę Zdanowicz-
Garnuszek na pracownicę schroniska dla zwierząt, niech animalna przestaje z animalnymi, skoro Ojczyzny i Polaków uszanować nie umie. No i zmienić patrona li­ceum, bo ewidentnie aura tego antyspołecznego degene­rata i narkomana, promotora demoralizującej zgnilizny, robi zdrowej polskiej młodzieży szambo z mózgów.
   Tak więc pędzimy do Janowa Podlaskiego, ale nie mo­żemy zapominać o jeszcze jednej ważnej dziedzinie: o pił­ce nożnej. Po pierwsze, o przebiegu meczu w polskich ligach nie może decydować wyłącznie trójka sędziowska. Jest to praktyka antydemokratyczna i elitarystyczna.
O wyniku powinien decydować Suweren w postaci de­legata lokalnej komórki PiS. Do drugiej ligi i w dół moż­na wysyłać narodowców od Kukiza. Należy podkreślić, że decyzje sędziowskie nie są decyzjami w znaczeniu ścisłym, lecz opiniami, które może zmienić Delegat.
    Bramki drużyn należących do właścicieli jakkolwiek kojarzących się z opozycją mają być szersze o pół me­tra i wyższe o 25 centymetrów. Na potrzeby krajowych statystyk wszystkie wyniki meczów z Niemcami nale­ży unieważnić i przyznać nam walkower 3:0. W ten spo­sób w roku 1974 wygralibyśmy słynny mecz na wodzie, dzięki czemu w finale zmierzylibyśmy się z Holendrami. Skoro Niemcy wygrali z nimi 2:1, a my mamy walkower z Niemcami 3:0, to logiczne i zgodne z polską racją stanu jest uznanie, że wygrywamy z Holendrami i jesteśmy mi­strzem świata. I taką wersję należy w trybie natychmia­stowym wprowadzić do szkół i podręczników.
    Gole strzelone przez członków lub sympatyków PiS powinny liczyć się podwójnie. Wolno by im było używać także rąk, a za faul w ich wykonaniu uznane by zostało dopiero złamanie otwarte kości przeciwnika. Może nale­ży zaproponować wersję ze złamaniem podwójnym, żeby potem móc się wycofać do wariantu z pojedynczym, co za­świadczy o naszej skłonności do szukania kompromisu.
Marcin Meller

Przekaz z taboretu

Rocznica tragicznej ka­tastrofy nie stała się dla oberprezesa i jego świty Dniem Zadusznym. Sta­ła się dniem dusznym od oskarżeń o zabijanie pamięci, od słów nienawiści i nieomylnego wskazywania winnych. Aż po kuriozal­ną telewizyjną wypowiedź scenarzystki i dziennikarki Ewy Stankiewicz, że „zdrada smoleńska” wymaga ska­zania głównego oskarżonego o zorganizowanie zama­chu na specjalnie w tym celu przywróconą karę śmierci. Krótko mówiąc, trzeba powiesić Donalda Tuska. Pro­ponuję, żeby to zrobić na Krakowskim Przedmieściu, a potem w tym miejscu postawić pomnik. To by może na trochę usatysfakcjonowało oberprezesa, ale po tygo­dniu już stałby na taborecie i krzyczał: musimy wygrać, piąć się na szczyt, choć oni wciąż zrzucają na nas lawinę kamieni. Oni, to znaczy kto?
    Taka Komisja Wenecka na przykład na pewno zrzuca, bo żąda przestrzegania prawa w Polsce. No to my, PiS, uzupełnimy ją teraz naszymi specjalistami z wykształ­ceniem powyżej intelektu. Akurat nadarza się okazja - kończy się kadencja Hanny Suchockiej i Krzysztofa Drzewickiego w Komisji. Rząd nie przedłuży im man­datu, bo nie ma ochoty, i tyle. Zastąpią ich profesoro­wie: Banaszak (autor opinii, że Trybunał Konstytucyj­ny nie może orzekać, bo ustawa PiS mu tego zabrania) oraz Muszyński, który dowcipnie zauważył, że posło­wie Nowoczesnej, ze względu na niemiecko brzmiące nazwiska, to po prostu Bundestag. Kolejny kawałek ściany w drodze na szczyt został zrobiony.

Tyle dygresji, wracam do obchodów 6. rocznicy. Za­czął je porannym przemówieniem Andrzej Duda, który zaproponował, abyśmy wszyscy się pokocha­li z wzajemnością. Zapomnijmy nikczemne słowa, wybaczmy sobie poniżenia i gorszące zachowania, budujmy razem „opartą na prawdzie” przyszłość Polski. Im dłużej mówił te swoje dęte frazesy, tym bardziej przypominał mi kucharza proponującego wspólne go­towanie pożywnego rosołu, tyle że bez włoszczyzny, kury, wody i garnka. O palenisku nawet nie wspomnę.
   Wieczorem pryncypał prezy­denta potwierdził moje przy­puszczenia, że była to tylko chwi­lowa słabość Pałacu strzeżonego kamiennymi lwami. PiS może się kochać sam ze sobą, a on, Kaczyński, ni­komu nie przebacza, bo „Polacy wielokrotnie mylili się i przebaczali zbyt łatwo. Przebaczenie jest potrzebne, ale po przyznaniu się do winy i wymierzeniu odpo­wiedniej kary”. Zapowiedział więc procesy, prawdziwe śledztwa i moralne piętnowanie tych, których oskarży rządowa prokuratura, oraz stawianie w całej Polsce pomników „poległym w służbie ojczyzny”. To jasne zwiastuny dalszego ciągu smoleńskiego terroru, jakże przydatnego do polowania na politycznych przeciw­ników. Nieocenionych jako nagonka, oberprezes wy­mienił: Anitę Gargas, Tomasza Sakiewicza i oczywiście ojca Rydzyka oraz generała Antoniego Macierewicza. No, prawie generała - poprawił się szybko. Aż mi się „Rewizor” Gogola przypomniał i Horodniczy, który „bardzo lubił być generałem”, bo to mu dawało wła­dzę, czyli - w tamtym zatęchłym świecie - możliwość poniżania innych.

Z całym szacunkiem dla zmarłych, ale uroczystości 10 kwietnia oglądałem z uczuciem, które nazwał­bym kompletnym niedowładem zainteresowania. Nie wierzę w żadne wyciąganie ręki do zgody przez Andrzeja Dudę. Musiałby mi przedtem chociaż raz pokazać, że zrobił coś przyzwoitego, do czego zresz­tą, obejmując swój urząd, się zobowiązał. Oberprezes jest już nie do naprawienia. Do końca moich dni będzie krzyczał, że mam geny zdrady narodowej i arterie przerośnięte targowicą. Obaj to ludzie kompletnie mi obcy i mam nadzieję, że takimi pozostaną. Nasze intencje są kompletnie różne. Oni dziś triumfują, bo oszukać kogoś jest względnie łatwo. Przekonać, że go oszukano - znacznie trudniej.
Stanisław Tym

Na dotarciu

Zamieszczoną w poprzed­niej POLITYCE rozmo­wę Jacka Żakowskiego z profesorem Andrzejem Zybertowiczem, doradcą prezydenta RR czytałem w pociągu relacji Warszawa-Berlin. Mniej więcej do Pruszkowa było jako tako, poglądy profesora są bowiem znane. Potem rozmowa nabrała ru­mieńców. W okolicach Kutna dowiedziałem się, że osła­wiony „system” to z jednej strony spontaniczne procesy samoregulacji, a z drugiej „miejsca węzłowe, gdzie są pod­mioty rozumiejące, co się dzieje - oligarchowie, państwa mające w Polsce interesy, główne instytucje medialne i fi­nansowe. Te podmioty starają się tak oddziaływać na sys­tem, by im sprzyjał. I bywają w tym bardzo skuteczne".
   Przez chwilę byłem nawet dumny, że jako tzw. pra­cownik mediów „rozumiem, co się dzieje” i znajduję się w miejscu węzłowym, ale radość była krótka. Im bliżej Konina, tym bardziej rzedła mi mina. (Hi, hi, ale rym!) Okazało się, że to przez te wspomniane „podmioty” na­stępowała degradacja życia w Polsce. Malała liczba lekarzy i długość linii kolejowych. Upewniwszy się u kondukto­ra, czy aby nasza linia kolejowa nadal biegnie do Berlina, zacząłem czytać, jakie podmioty bronią naszego kraju przed dalszą degradacją. W pobliżu Zbąszynka okazało się, że są to „ludzie ze środowisk patriotycznych”, którzy nie mieli dotychczas szansy „przetrzeć się” w maszynie państwowej. Na szczęście teraz do władzy przyszli ludzie, dla których „stawianie na rodzimy kapitał jest naturalnym instynktem”. Dobrze, że są ludzie obdarzeni instynktem stawiania na rodzimy kapitał - odetchnąłem. Inwestują w SKOK, a nie w Panamie. Jednak co Wołomin, to Wołomin - pomyślałem, kiedy pociąg zatrzymał się w Zbąszynku. Czy aby jednak środowiska patriotyczne zdołają się prze­trzeć w maszynie państwowej, zanim dojedziemy do Ber­lina? - zapytałem konduktora. „Środowiska tworzące obóz patriotyczny są tak zakorzenione w tradycji szlacheckiej, że instynkt wolnościowy mają bardzo silny” - zapewnił.
   Nie wiadomo, kogo profesor zalicza do obozu patrio­tycznego, a kogo nie, zakładam jednak, że prezydent, pre­mier i minister spraw zagranicznych spełniają kryteria. Mieli oni ostatnio okazję przetrzeć się o skandal wokół polskiego ambasadora w USA Ryszard Schnepfa (którego widziałem raz w życiu i to w okolicznościach niezbyt przy­jaznych). Prezydent Duda wybierał się na szczyt NATO w Waszyngtonie. Ponieważ nie udało się załatwić oddziel­nego spotkania z Obamą, zaczęto szukać winnego. Pierw­szy jest w takich okazjach ambasador. Najpierw został potrącony na prawicowym portalu, a następnie dołożyła mu „Gazeta Polska”, która zlustrowała ambasadora, jego rodzinę i Bóg wie kogo. Mokra robótka ukazała się do­kładnie w dniu przyjazdu polskiego prezydenta do stolicy USA. W prawicowym internecie zawrzało, rozpoczął się seans nienawiści do polskiego ambasadora, co przeniosło się z sieci do realu.
   Próbka z prawicowych portali: „Dlaczego PiS jeszcze nie wywalił tego bękarta ruskich szpicli na pysk z ambasa­dy. PiS-ie nie po to głosowałem na was, żebyście trzymali na państwowych posadach ruskie pomiotło” (Antybolszewik). „Jest żydem i pluje za na­sze pieniądze na wszystko co ma tradycje z Polski, tak jak żyd Stol­zman, żyd Bartoszewski co Polaków w czasie wojny się bał! żyd schetyna co łże na Polskę do UE. Żydowi wolno, a Polaka... lać za pochody narodowe za kibicowanie na stadionach...” (Andre Paris). „Odwołać go natychmiast. To jest amba­sador Izraela, a nie Polski” (Henryk Kapera). „I ta szmata jest ambasadorem? Powinien się nie urodzić. AK powinna zrobić porządek z dziadem, to by tej szmaty polska zie­mia nie nosiła! Trzeba napiętnować takie kurwy” (Filip Tkaczyk). I tak dalej, i tak dalej.
   Ambasador Schnepf nie wytrzymał i zamieścił na Facebooku odpowiedź, w której pisał m.in., że fala antysemickich hejtów przeciwko niemu i jego rodzinie dotarła za ocean, budząc konsternację, a przede wszyst­kim skutecznie burząc „z mozołem budowany przeze mnie wizerunek Polski tolerancyjnej, bez rasizmu i an­tysemityzmu”. „Nie wystarczy krytyka. Trzeba skopać, opluć, upokorzyć” . Schnepf przypomniał swoje zasługi i niegodziwości, jakich doznał w Marcu '68 i w 1980 r., a na koniec napisał, że boi się o swoje dzieci i o Pol­skę. Nie wspomniał, że jego matka i babcia mają tytuł Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Trudno mieć za złe, że zareagował na nagonkę, ale zarazem postawił się w trudnej sytuacji - za oceanem szerzy jasny obraz Polski, a w kraju dał się sprowokować ciemnym siłom.
   Jak w tym wszystkim „przetarły się” polskie władze? Po czyjej stanęły stronie? Premier Szydło zrugała... Schnepfa. „Pan ambasador nie jest politykiem, jest urzędnikiem państwowym, który powinien o tym pa­miętać również w swojej aktywności na portalach społecznościowych i w swoich wypowiedziach”. Ani słowa solidarności, ani słowa potępienia dla hejtu. A minister Waszczykowski? Schnepf „przesadził, ponieważ dzisiej­sza Polska nie przypomina Polski z 1968 roku, nie ma an­tysemickiej nagonki”. I znów ani słowa solidarności, ani odcięcia się od rasizmu w sieci. Zapytany, czy ambasador zostanie odwołany, minister powiedział: „to by wywoła­ło pewne zamieszanie w tej chwili w naszej dyplomacji, w relacjach z USA, i tuż przed szczytem (NATO)”, ale je­żeli konflikt będzie eskalował, to „być może trzeba będzie to rozstrzygnąć wcześniej”.

Na tym tle jedynym, który okazał się w porządku, był Marek Magierowski, rzecznik prezydenta. „Pod­kreślił bardzo wyraźnie, że z ubolewaniem patrzy na rzeczywiście bardzo obraźliwe sformułowania, które w ostatnich dniach padały pod adresem pana ambasa­dora Schnepfa. Rzeczywiście, niektóre z nich zawierały wątki antysemickie. (...) Nie ma żadnego usprawiedli­wienia dla tego typu zachowań, dla tego typu słów”. Z drugiej strony rzecznik uważa, że „pan ambasador nie powinien wykorzystywać mediów społecznościowych dla obrony własnego imienia, szczególnie kiedy zajmuje tak wysokie stanowisko”.
Dobrze, że przynajmniej rzecznik się przetarł.
Daniel Passent

Teraz zdrada

Codzienność polskiej polityki: w niedzielę przeciwnicy PiS oskarżeni byli o udział w zamachu smoleńskim, a już od środy oskarżani będą o brukselską zdradę stanu. Jak wyprzedzająco donosiły „Wiadomości" TVP, rezolucja Parlamentu Europejskiego, wzywająca rząd RP do re­spektowania konstytucji i zaleceń Komisji Weneckiej, to intryga przegranych (a jakże sprawnych) polityków PO,„którzy zabiegają o nałożenie sankcji na Polaków". Sama rezolucja jest zresztą pisana przez Niemki, z których co najmniej jedna miała dziadka w Wehrmachcie, a druga jakieś problemy w radzie miejskiej. Gdyby ta argumentacja nie starczała, jest jeszcze kolejny przekaz dnia: Polska naruszyła potężne zagraniczne interesy, wstała z ko­lan, więc teraz instytucje europejskie w odwecie naruszają naszą suwerenność i ingerują w wewnętrzne sprawy.
   Dla ludzi pamiętających PRL ta paplanina to rozczulający powrót do przeszłości. Odrzucanie ingerencji Zachodu w wewnętrzne sprawy państw socjalistycznych było kanonem ówczesnej propagandy, z której wzorów TVP czerpie bez opamiętania. Suwerenność interpretowano jako prawo władzy do robienia na swoim terytorium i ze swoimi obywatelami co zechce. Opozycja demokratyczna, informująca zachodnie rządy i instytucje o postępowaniu władz, była oskarżana o zdradę (jak płk Kukliński czy działacze KOR). Że analogia jest zbyt odległa? Fakt, obecny rząd, w odróżnieniu od peerelowskiego, ma mandat demokratyczny, ale przecież zarzuty są takie, że po wyborach stawia się ponad demokracją. A władza, która ostentacyjnie nie szanuje ani konstytucji, ani obywateli, odbiera sobie prawo do szacunku i lojalności.

Dramatycznie szybko tracimy reputację. W„Rzeczpospolitej'' czytałem o nas korespondencję z Australii. Wpływowy „The Guardian" raczył zauważyć, że„nowy rząd Polski jest komicz­ny, ale sam spektakl już nie. Obecna Polska staje się niebezpiecz­na i dla siebie, i dla Europy". W prasie europejskiej najwyższa fala komentarzy i analiz już się chyba przetoczyła: teraz zyskujemy status ciekawego, ale coraz bardziej marginalnego kuriozum. Kto ma znajomych na Zachodzie, pewnie potwierdzi: bardziej uprzejmi pytają z politowaniem, co się nagle u was stało? Bardziej obcesowi sugerują, że być może, sorry, jednak coś w was niefajnego siedziało.
    Ostatnie, dziwne referendum w Holandii przeciwko hipotetycznemu przyjęciu do Unii Ukrainy jest powszechnie interpretowane jako oznaka rozczarowania, a nawet złości tzw. starej Unii wobec wschodnich Europejczyków, którzy do UE weszli, pieniądze biorą, w niczym (uchodźcy, ocieplenie klimatu, walka z terroryzmem, grecki dług) pomagać nie chcą. Wybierają jakieś nacjonalistyczne reżimy i jeszcze mają pretensje. Referendum holenderskie to bardzo zła wiadomość. Odebranie Ukrainie europejskiego marzenia wpycha naszych sąsiadów albo w chaos i nacjonalizm (również antypolski), albo w ręce Rosjan. A w UE jest sygnałem do odwrotu od błędu rozszerzenia i do podziału Europy na centrum i peryferie. Polska Kaczyńskiego sama już w tę stronę zmierza. PiS realnie zaprzestał prowadzenia polityki europejskiej, w Brukseli i Strasburgu jest nieobecny, naburmuszony lub ignorowany. A niedługo rusza przegląd tzw. perspektywy budżetowej do 2020 r. Oczywiście dla PiS propagandowo to wszystko jedno: jeśli ocalimy środki, to będzie sukces rządu; a jak nam obetną, to będzie wina Tuska, kodowskiej targowicy i niemieckich odwetowców.

Pomyślmy zresztą, do czego PiS potrzebuje dziś„wzmocnienia suwerenności narodowej" którą rzekomo Unia ogranicza? Jeśli odrzucimy propagandowe kreacje, że Zachód walczy z religią, pa­triotyzmem, narzuca gender, homoseksualizm, aborcję oraz tysiące uchodźców, to pozostają nieliczne obszary, gdzie unijna interwencja może faktycznie rządowi przeszkadzać. Chodzi o przestrzeganie swobód obywatelskich i konstytucji; ograniczenie możliwości nie­bezpiecznego zadłużania kraju i naruszania dyscypliny budżetowej; kontrolę publicznych dopłat do nierentownych firm i branż czy ochronę środowiska. Akurat w tych obszarach „odzyskanie suwe­renności" wróżyłoby nam jak najgorzej. Po to przez kilkanaście lat okresu akcesyjnego przyjmowaliśmy unijne regulacje, aby dołączyć do Zachodu, któremu zazdrościliśmy jakości i standardów życia, pry­watnego i publicznego.
    Zachód przez dekady wypracował formułę tzw. poszerzonej suwerenności, gdzie każdy ma wpływ na każdego. Wejście do UE, przy wszystkich jej niesprawnościach i nużącym ucieraniu kompromisów dodały nam siły i bezpieczeństwa. Były dla Polski punktem zwrotnym, ,,porównywalnym z chrztem Polski przed 1050 laty”. Powrót do ideologii państw narodowych jest dziś napraszaniem się o kłopoty. Polityka spychająca Polskę na margines, sam na sam wobec Rosji, to, pożyczając język od PiS, zdrada, zaprzaństwo i targowica. Nawiasem mówiąc, konfederacji targowickiej chodziło o przywrócenie poprzedniego ustroju RP oraz obronę „wolności, polskości i wiary” przed „naśladującymi fatalne wzory z Paryża” autorami i orędownikami Konstytucji 3 maja. Więc tak nie szafujcie państwo tą targowicą.
Jerzy Baczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz