poniedziałek, 18 kwietnia 2016

BULTERIERKA PREZESA



Jest psem gończym Kaczyńskiego. On ją spuszcza z łańcucha, ona warczy, szczeka i gryzie. Potem prezes mówi „siad”, „do budy”. A ona kładzie po sobie uszy i wykonuje polecenie.

RENATA KIM, EWELINA LIS

Podobno jakiś paszkwil o mnie piszecie? - mówi słodkim głosem Krystyna Pawłowicz. Nie, nie będzie rozmawiać, jest w Pozna­niu na Zgromadzeniu Narodowym, bardzo zajęta, do samego wieczora. Potem też nie znajdzie czasu, nie dla „Newsweeka” - szcze­biocze. Ale zanim się rozłączy, serdecznie po­zdrawia, wszelkiej pomyślności życzy.
Brzmi zupełnie inaczej niż w sali sejmowej. - Może jakaś ła­ska na nią spadła? - zastanawia się dawna znajoma posłanki, gdy prosimy o wytłumaczenie tej nagłej przemiany. - Poza tym nie zna jeszcze treści tekstu, a lubi, gdy się o niej pisze. Jest wtedy w centrum uwagi, błyszczy - mówi.
Obserwuje wystąpienia koleżanki, czyta jej wpisy na Facebooku i dochodzi do wniosku, że Krystyna zawsze taka była: upar­ta i gwałtowna. - Z biegiem lat tylko zaostrza ton, staje się coraz bardziej zadziorna - wzdycha.
Jest przekonana, że gdyby Pawłowicz na swej drodze nie spot­kała prezesa PiS, mogłaby być zupełnie inną osobą. - On wydo­był z niej najgorsze cechy. Jest narzędziem w jego rękach. Idzie na ostro, nie może się cofnąć. W końcu poświęciła mu sporą część życia - znowu wzdycha.
Nazwiska nie poda z obawy przed zemstą posłanki: - Jest nie­obliczalna. Ma długie ręce, na każdego, kto jej się narazi, nasyła policję, straszy pozwami. Wysyła dziesiątki pism, trzeba odpowia­dać, tracić czas.

KAŻDEGO MOGŁA PODERWAĆ
Inni w ogóle nie chcą o Pawłowicz mówić. - To jest taka zna­jomość, do której nie chce się wracać - tłumaczy drżącym głosem naukowiec, który pracował razem z posłanką na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Może powiedzieć tylko tyle: robiła na wydziale, co chciała. I nikt nie potrafił się jej sprzeciwić.
Prof. Monika Płatek - prawniczka, feministka - też się długo wymawia: stara się o ludziach mówić tylko dobrze. Zna Pawło­wicz długo, pod koniec lat 70. przygotowywały się razem do apli­kacji sędziowskiej i bardzo się wtedy lubiły. - Miała dobre, ostre poczucie humoru. To, co jest teraz, podzielone przez wiele. Była bezczelna, ale nie chamowata. Była zadziorna, ale nie była wred­na ani zjadliwa - mówi. Od lat nie mają ze sobą kontaktu, ale kiedy się spotykają, Krystyna jest grzeczna i uprzejma. - Bo ona prywatnie jest miłą osobą - przyznaje prof. Płatek.
Co jeszcze dobrego może powiedzieć? - W tamtych czasach była piękną, atrakcyjną kobietą. Nie było mężczyzny, który by jej nie uległ. Każdego mogła poderwać.

SZYBSZA OD WIATRU
A mimo to nigdy nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Podobno dlatego, że w młodości przeżyła miłosne rozczarowanie. Znajomi opowiadają, że kiedy była studentką, miała narzeczonego, chłopa­ka z dobrego domu. Planowali ślub, ale zaprotestowali jego rodzice. Nie chcieli, by syn związał się z dziewczyną z niebogatego domu.
U Pawłowiczów rzeczywiście się nie przelewało. Ojciec praco­wał w biurze zakładów Ursusa, matka była urzędniczką w Prusz­kowie. Razem z trójką dzieci - Krystyną, Andrzejem i Elżbietą - mieszkali w 50-metrowym mieszkanku w bloku w Ursusie, na obrzeżach Warszawy.
- Tata Krysi walczył w AK, wylądował w niemieckim obozie koncentracyjnym w Stutthofie. Podobno nigdy się z wojennych przeżyć nie podniósł. To był bardzo kulturalny człowiek, wszyst­kim się kłaniał. Mówił z zaśpiewem, jak ze Wschodu. Chodził szybko, zawsze wyprostowany. Miał wąsy, wyglądał jak Piłsudski - opowiada sąsiadka. Mamę zapamiętała jako kobietę niską i kor­pulentną, dość małomówną.
Krystyna - dodaje - była głośnym dzieckiem. - Ciągle czegoś chciała i wymuszała to krzykiem. I już wtedy wszyscy jej ulegali, byle mieć wreszcie spokój. Ale na podwórku była łubiana. Biegała z innymi dzieciakami, dyrygowała całą gromadką.
Wyżywała się w sporcie, w szkolnym klubie sportowym upra­wiała lekką atletykę: rzucała oszczepem i dyskiem, biegała na krótkich dystansach. W wywiadach opowiada, że gdy miała 14 lat, była jedną z najlepszych sprinterek w Polsce, przygotowywała się do olimpiady w Monachium, biegała z Ireną Szewińską.
Najsłynniejsza polska lekkoatletka nie przypomina sobie jed­nak Krystyny Pawłowicz. - Być może trenowała w tym samym czasie co ja i w jakichś zawodach razem startowałyśmy? - zasta­nawia się. W każdym razie nie przypomina sobie, by się osobiście poznały.
Za to sąsiedzi z Ursusa pamiętają to jej bieganie. I jeszcze to, że nazywano ją wtedy „Szybsza od wiatru”. Pamiętają też, że bar­dzo dbała o starzejących się rodziców. - Byli dla niej bardzo waż­ni, dawali jej poczucie bezpieczeństwa. Bała się, że odejdą, a ona zostanie sama. To był stały punkt w jej życiu - opowiada jedna z sąsiadek. - Rodzeństwo, starszy brat i młodsza siostra, szyb­ko uciekło z domu. Ela wyszła za mąż, Andrzej w ogóle wyje­chał z Warszawy. Jak żyła matka, to czasem jeszcze przyjeżdżali, teraz już nie.
Mama umarła dwa lata temu, ojciec kilkanaście lat wcześniej.
- Pani Krystyna do końca się nimi opiekowała. Ściągała lekarzy, rehabilitantki, opiekunki, myła, przebierała, pilnowała, żeby brali lekarstwa. Bardzo była dumna z tego, że jest taką dobrą córką. Do dziś mieszka w ich mieszkaniu w Ursusie, wykupiła nad nim duży strych, teraz jest dwupoziomowe.
W którymś z wywiadów Krystyna Pawłowicz powiedziała, że rodzice zawsze byli dla niej największymi autorytetami. Kiedy odeszli, został nim Jarosław Kaczyński.
- Jest w niego wpatrzona, ufa mu bez zastrzeżeń, wręcz mod­li się do niego. Jest dla niej jak guru w sekcie - ocenia znajoma.

PRECZ Z EUROSODOMITAMI!
Poznali się jeszcze w czasie Okrągłego Stołu, Krystyna Pa­włowicz zasiadała wtedy przy podstoliku ds. zgromadzeń, po stronie solidarnościowej. Na początku lat 90. pracowała w biurze prasowym premiera Jana Olszewskiego, znajomym opowiadała, że jest jego doradcą, pisze dla niego opinie.
- Była naprawdę dobrym prawnikiem - wspomina europosłanka PO Julia Pitera, która poznała Pawłowicz w 1991 roku, gdy pra­cowała w biurze pełnomocnika rządu ds. reformy administracji publicznej. Kilka lat później poprosiła jąo jakąś opinię: Pawłowicz wywiązała się z zadania znakomicie.
- Była i jest wybitnym fachowcem w dziedzinie prawa pub­licznego gospodarczego - mówi Przemysław Wipler, prawico­wy polityk związany z partią KORWiN. Był studentem Krystyny Pawłowicz w Katedrze Prawa Administracyjnego Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie wykładała od końca lat 70. Lubił jej zaję­cia. - Wchodziła w dynamiczne polemiki ze studentami, zadawała prowokacyjne pytania. Ma gigantyczny temperament - to widać, słychać i czuć. Cały czas chodziła po sali, mówiła i równocześnie się wachlowała. Miała taki duży, kolorowy wachlarz - wspomina Wipler. Lubił też egzaminy u niej: - Pamiętam, raz dostałem py­tanie, zacząłem odpowiadać, a pani poseł się roześmiała i stwier­dziła: „Panie Przemku, przecież wiem, że pan by do mnie nie przyszedł nieprzygotowany”. I dała mi piątkę.
- Zajęcia u niej były zawsze fantastyczne. I egzaminy były fan­tastyczne, oczywiście w cudzysłowie - dodaje inny były student.
Kiedy pytała o Unię Europejską, trzeba było Unię skrytykować i egzamin był zaliczony. A jak pytanie nie dotyczyło Unii, trzeba było do niej jakoś nawiązać. Powiedzieć, jaka jest okropna, jak przez nią utraciliśmy suwerenność, że mamy teraz drugie RWPG.
Albo zacytować jej ulubiony żart: „Unia Europejska ma jedną za­letę - kiedyś się rozpadnie”.
Niechęć Krystyny Pawłowicz do Unii była powszechnie znana. Jeden ze studentów napisał kiedyś na uczelnianym blogu taką hi­storię: jest 2005 rok, rusza budowa Collegium luridicum III przy ulicy Oboźnej, jej koszty w 80 procentach zostaną pokryte z fun­duszy unijnych. Kiedy doktor Pawłowicz się o tym dowiedziała, odmówiła przeprowadzki do nowego gmachu. Nie zniosłaby my­śli, że ma pracować w pomieszczeniach wybudowanych za pie­niądze „eurosodomitów”. Na szczęście znalazło się rozwiązanie: przyszły gabinet pani doktor zbudowano ze środków polskich.
- To oczywiście nie jest prawda, tylko humorystyczny komentarz blogera. Ale wszystkie wpisy są w jakimś stopniu za­inspirowane prawdziwymi wydarzenia­mi. Jako naukowiec prof. Pawłowicz ma krytyczne stanowisko wobec charakte­ru prawa Unii Europejskiej, nigdy go nie ukrywała, jednak zawsze potrafiła je uargumentować - mówi jeden z doktorantów na Wydziale Prawa i Administracji.
- Ja u niej wiedzy prawniczej nie widzę.
Nawet jeżeli jest, to głęboko ukryta pod niskiego lotu pseudopublicystyką nasta­wioną na obrażanie innych - protestuje Janusz Kaczmarek, prawnik, były prokura­tor krajowy. Widzi za to w słowach posłan­ki dużo kompromitujących sprzeczności.
- Na przykład to słynne zdanie o fladze UE: „To jakaś unijna szmata, która obraża na­sze symbole”. Dziwię się, że ona nie wie, iż autorem pierwotnego projektu flagi UE był Arsene Heitz, francuski rysownik i gor­liwy katolik, który wyznał przed śmiercią, że pomysł umieszczenia dwunastu gwiazd zaczerpnął z wizerunku na cudownym me­daliku Najświętszej Maryi Panny.

W ROLI ODGROMNIKA
Do Sejmu weszła w 2011 roku z listy Prawa i Sprawiedliwości. Nie należała do partii Jarosława Ka­czyńskiego, choć już w 2007 roku z rekomendacji PiS weszła w skład Trybunału Stanu, była też trzykrotnie kandydatką ugru­powania na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. W przedwy­borczych wywiadach tłumaczyła, że popiera program PiS: ideę odbudowy patriotyzmu polskiego, przywrócenia pełnego progra­mu nauczania lekcji historii. „Prawo i Sprawiedliwość nie walczy z chrześcijaństwem i Kościołem. Szanuje wiarę naszych ojców” - przekonywała.
Jeszcze przed wyborami, po 36 latach pracy, odeszła z Uniwer­sytetu Warszawskiego. Potem wykładała krótko na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, ale - jak stwierdziła - nie mo­gła pogodzić tych obowiązków z polityczną karierą. Teraz ma zajęcia w Wyższej Szkole Administracji Państwowej w Ostrołęce.
Przemysław Wipler jest przekonany, że Krystyna Pawłowicz zaszkodziła swojej karierze naukowej zbyt mocnym zaangażo­waniem w politykę. - Wizerunek polityka zjadł jej wizerunek naukowca. Popełniła błąd, wchodząc w 2011 roku do Sejmu. To wielka szkoda dla polskiej nauki. Dla niej też, bo ona nie umie się dostosować do specyfiki polityki parlamentarnej.
Rzeczywiście - słynie głównie z burd, jakie wywołuje na sali ob­rad. I z obrażania wszystkich, którzy odbiegają od PiS-owskiej wizji dobrego Polaka. Feministek - bo „nienawidzą Kościoła”, ho­moseksualistów - bo „homoseksualizm trzeba leczyć”, transseksualnej posłanki Anny Grodzkiej - bo „to nie jest tak, że jak się człowiek nażre hormonów, to jest kobietą”.
To wtedy powstał list otwarty podpisany przez kilkuset naukowców protestujących przeciwko poglądom Krystyny Pawłowicz. Prof. Jacek Kochanowski, socjolog z Insty­tutu Stosowanych Nauk Społecznych UW, dziś ocenia tamtą akcję jako naiwną. - Mie­liśmy nadzieję, że uda się coś zmienić. Ale nic, zero reakcji ze strony pani Pawłowicz. Ona jest teflonowa, wszystko po niej spły­wa. I z roku na rok jest coraz gorzej - ubole­wa prof. Kochanowski. Nie przekonuje go nawet to, że od kilku miesięcy Krystyna Pa­włowicz może udzielać wywiadów jedynie za zgodą biura prasowego PiS. I rzeczywi­ście, w mediach pojawia się rzadziej.
- Wystarczy to, co wyprawia w Sejmie. Nieustannie przerywa wszystkim, nie do­puszcza posłów do głosu podczas dysku­sji na komisjach, wypowiada się wulgarnie. Mówiło się kiedyś, że Jarosław Kaczyński potrzebuje bulterierów, jak Jacek Kurski. Może taką bulterierką jest teraz Krysty­na Pawłowicz? - mówi prof. Kochanowski. I przypomina mechanizm tworzenia złote­go środka opisany przez Agnieszkę Graff:
- Dajemy oszołoma z prawej, drugiego z le­wej i środek wypada rozsądnie. Krystyna Pawłowicz ma skrajne wypowiedzi, ale na jej tle Beata Szydło jest umiarkowana. To jest gra polityczna, bar­dzo zręczna. Doprowadziła ich do władzy.
Prof. Jacek Kochanowski uważa, że Pawłowicz ma po prostu odgrywać rolę radykalnego skrzydła. Mówi wszystko to, czego nie wypada powiedzieć premier Szydło, ministrom czy prezeso­wi Kaczyńskiemu.
- Jest partyjnym odgromnikiem - zgadza się prof. Płatek.
- Taka jest jej rola: zbierać całą niechęć, jaka należy się preze­sowi Kaczyńskiemu. I Krystyna robi to bardzo szczerze, jest w tym sobą.
Wieloletnia znajoma: - Jest psem gończym Kaczyńskiego. On ją spuszcza z łańcucha, ona warczy, szczeka i gryzie, a potem on mówi „siad”, „do budy”.A wtedy ona kładzie po sobie uszy i wyko­nuje polecenie. On po prostu nad nią panuje.
A czasem wręcz ją podkręca. Podczas jesiennej kampanii przed wyborami parlamentarnymi na wiecu w Ostrołęce Jarosław Ka­czyński wychwalał Pawłowicz pod niebiosa. „Niezwykła osoba. (...) w sposób bardzo zdecydowany, niektórzy uważają czasem, że w sposób kontrowersyjny, broni wartości i broni prawdy. Bywa ostra, ale tacy ludzie są bardzo, bardzo potrzebni. Nie możemy ciągle rozpływać się w różnego rodzaju niejednoznacznych, nie­ostrych określeniach. Pani profesor jest tutaj nie do pobicia” - przekonywał.
Julia Pitera wspomina, że kiedy jeszcze była posłanką, w Sej­mie dużo się rozmawiało o ekscesach Pawłowicz. - Ludzie byli rozsierdzeni, zastanawiali się, co z tym zrobić. Mówili, że „ten sta­romodny, szarmancki prezes Kaczyński, inteligent z Żoliborza”, pozwala jej na te ekscesy, a przecież one przesuwają kolejne granice, przyzwyczajają wszystkich, że tak można. I politycy PiS idą coraz dalej. Gdy­by ktoś z nas powiedział takie rzeczy, jak oni mówią, to byśmy żywo z tego nie wyszli.
A oni uważają, że im więcej wolno - irytuje się europosłanka PO.

CAŁA KRYSKA
Poza pracą - mówią ci, którzy ją znają - nie ma niczego. Z bratem i siostrą spotyka się rzadko. Kilka tygodni temu wicenaczelny „Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski pochwalił się na Facebooku, że na manife­stacji Komitetu Obrony Demokracji pode­szła do niego siostra Krystyny Pawłowicz.
Chciała pogadać z nim - bratem Jacka Kurskiego - jak to jest, gdy ma się rodzeństwo o całkowicie odmiennych poglądach politycznych. Dziennika­rze zaraz zaczęli podpytywać posłankę Pawłowicz, co myśli o tym, że jej młodsza siostra chodzi na marsze KOD. Odpowiedziała: nie mam siostry.
- Wyparła się siostry? Wcale mnie to nie dziwi. Cała Kryska - wzrusza ramionami sąsiadka z Ursusa. Pawłowicz - dodaje - ma w okolicy fatalną opinię. Każdy ma z nią na pieńku, taka jest kłótli­wa. A już zebrania wspólnoty to masakra. Wyzwiska, krzyki, groź­by. Na szczęście na wszystkich się obraziła, nie przychodzi już na zebrania.
- Ale nadal jest w wielkiej przyjaźni z księżmi z miejscowej pa­rafii św. Józefa. Jest przyjaciółką proboszcza, chodzi do niego na kawkę, herbatkę, daje duże datki na Kościół. Wspaniała parafian­ka. Diabeł w nią wstępuje, kiedy występuje publicznie - mówi au­tor facebookowej strony „Ursus przeprasza za posłankę Krystynę Pawłowicz”. Kiedy kilka lat temu zorientował się, kim jest jego są­siadka, postanowił dokumentować jej sejmowe wybryki. - Już wtedy jej zachowania były poza granicami smaku. A teraz kom­pletnie przegina pałę - mówi.
Z Kościołem związała się późno, już po śmierci ojca. Wcześniej nie była wcale religijna. - W czasach, kiedy się znałyśmy, Krysty­na była zupełnie obojętna w sprawach wiary - mówi prof. Płatek.
Dziś ostentacyjnie broni religii i Kościoła. Co tydzień pisze fe­lietony do Radia Maryja, a potem przez telefon je czyta.
Wieloletnia znajoma: - Kościół jest tylko na pokaz. Krystyna idzie na mszę, ale zaraz potem kogoś zwyzywa od żydokomuny, odsądzi od czci i wiary. Odmówi koronkę do Miłosierdzia Bożego, a chwilę później krzyczy, że Tusk to morderca, na stryczek z nim, a „Gazeta Wyborcza” to samo zło.
Zmienia się za to, gdy jej na czyjejś opinii zależy - robi się wte­dy uprzejma, sympatyczna. - Potrafi też komuś coś kupić, nie oczekując rewanżu. A to woźnej na uczelni da ptasie mleczko, a to komuś we wspólnocie mieszkaniowej podanie napisze. Bezinte­resownie. Ona jest współczująca, byle to nie wymagało nawiąza­nia głębszych relacji. W takich kontaktach potrafi być bardzo miła. I nadal uwielbia żartować - mówi znajoma posłanki.
- To, co teraz mówi Krystyna Pawłowicz, to forma zgrywy, żartu - przekonuje profe­sor Piotr Kruszyński, karnista z UW. Znają od ponad 40 lat, często się spotykali i dysku­towali. - Bez agresji, choć miałem zupełnie inne poglądy. Krysia zawsze była niezależ­na, miała swoje zdanie. Mówiła na przy­kład, że UE jest instytucją niepotrzebną, że Polska nie powinna wchodzić. Nie kryła się z tym. To były zdecydowane opinie, ale ni­gdy chamskie. Była koleżeńska - opowiada prof. Kruszyński. Odkąd Pawłowicz zajęła się polityką, ma z nią sporadyczne kontakty. Czasem widzi jej ostre wystąpienia w tele­wizji, ale niespecjalnie się dziwi. - Polityka ma swoje prawa. Jak wszedłeś między wro­ny, musisz krakać jaki one.

DLACZEGO UBLIŻA
Gdy Parlament Europejski przyjął rezolucję w sprawie kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego, Krystyna Pawło­wicz napisała na Facebooku: „ZDRAJCY. Nie wracajcie tu już. Czy będziecie mieli odwagę spojrzeć Polsce i Polakom w twarz”.
I załączyła listę zdrajców - europarlamentarzystów PO, którzy „wkroczyli do księgi zdrady i hańby polskiej”. Na liście m.in. „Bu­zek, Boni, Kozłowska-Rajewicz/kobieta lub facet/, Rosati/ten od jakiejś Weroniki/, młody Wałęsa oraz Thun und coś tam”.
W czwartek 14 kwietnia wrzuciła informację: „1050 rocznica chrztu Polski. Moje urodziny”. Internet zarechotał: „Krystyna jest jednak starsza, niż można było przypuszczać” - napisał ktoś. Ktoś inny życzył jej, by mniej mówiła, jeszcze inny chciał się do­wiedzieć, dlaczego zawsze wszystkim ubliża.
Posłanka na zaczepki nie odpowiedziała. Podziękowała wszyst­kim, którzy złożyli jej życzenia, i zapewniła, że też życzy im pomyślności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz