środa, 2 marca 2016

Rewolwerowcy Ziobry



Do prokuratury wraca ekipa IV RP. Priorytety ma jasne: afery Platformy, układ prokuratorsko-sędziowski i śledztwo smoleńskie.
Do prowadzenia tego ostatniego już zgłosili się ochotnicy.

MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA

Cicha kawiarnia w centrum Warszawy. Naprzeciw, na kanapie w kwiatki siedzi doświadczony prokura­tor. Przygaszony głos. - At­mosferę w firmie określiłbym jako fin de siecle. Wszyscy czekają, aż wejdzie nowa ekipa i zaprowadzi swe porządki. Zgodnie z nową ustawą część ludzi z dotychczaso­wej centrali zostanie zesłana do rejonów. Zachowamy wynagrodzenie, dostaniemy pieczątki „były prokurator Prokuratury Generalnej”, ale będziemy w Biłgoraju czy Siedlcach badać włamania do ogródków działkowych. A od okręgów w górę nastąpi wielkie wzmożenie i, choć mówię to z gory­czą, to wiem, że jako firma podołamy tym wyzwaniom.
LATAJĄCE POPIELNICZKI
Te wyzwania będzie wyznaczać ekipa Zbigniewa Ziobry: Bogdan Święczkow­ski, Dariusz Barski i Marek Pasionek. To ta trójka według ustaleń „Newsweeka” trafi do nowego kierownictwa prokuratury.
   Prokuratorem krajowym ma zostać Bogdan Święczkowski. Dwa metry wzro­stu, sto trzydzieści kilo żywej wagi i dłonie jak bochny chleba. Dla przyjaciół - Bo­dzio, dla reszty - Godzilla. Święczkowski i Ziobro poznali się na studiach na Uni­wersytecie Jagiellońskim i razem robi­li aplikację prokuratorską. Święczkowski trafił do niewielkiej prokuratury w Sos­nowcu, a Ziobro zaczął polityczną karie­rę. Gdy w 2001 r. został wiceministrem w kierowanym przez Lecha Kaczyńskie­go resorcie sprawiedliwości, ściągnął Święczkowskiego do Warszawy.
   - Gdyby Zbyszek nie podał mu wtedy ręki, Bogdan jeszcze wiele lat prowadziłby gówniane śledztwa na prowincji. A tak tra­fił do Prokuratury Krajowej, przydzielono go do zespołu rozpracowującego podwar­szawską mafię. Święczkowski uznał, że ma do spłacenia dług wdzięczności. Ich relacje są niezwykłe. Ziobro jest dwa razy mniejszy i brakuje mu siły bijącej od Bo­gusia. Z kolei Święczkowski to despota, do tego impulsywny, ale w Ziobrę patrzy jak w obrazek - opowiada znajomy Godzilli.
   Przed Święczkowskim kariera stanę­ła otworem po zwycięstwie PiS w 2005 r., gdy najpierw został szefem biura do spraw walki z przestępczością zorganizowa­ną, a potem objął kierownictwo w ABW. Po odejściu z prokuratury w 2010 roku związał się z PiS i napisał książkę .Afe­ry czasów Donalda Tuska”. - Każdy prokurator chcący iść z duchem czasu powinien się zapoznać z tą pozycją - iro­nizuje jeden z rozmówców. Albo chociaż przejrzeć tytuły rozdziałów: „afera stocz­niowa”, „afera hazardowa”, „tragedia pod Smoleńskiem”, „Amber Gold”, „afera antykomor.pl”...
   Dziś Święczkowski pełni funkcję wi­ceministra sprawiedliwości. Choć nowe prawo o prokuraturze zostało przyjęte jako projekt poselski (bo przedstawienie dokumentu przez rząd wydłużyłoby pro­cedurę), to na posiedzeniach sejmowej komisji z największym znawstwem bro­nił go Święczkowski. Jak słyszymy na No­wogrodzkiej, to on jest głównym autorem ustawy.
   Powrót Święczkowskiego do prokura­tury budzi mieszane uczucia. - Nie jest to typ intelektualisty. Raczej twardziel, któ­ry weźmie prokuraturę za pysk - mówi człowiek sympatyzujący z Godzillą. - Za­mierza ściągnąć do Krajowej Szkoły Są­downictwa i      Prokuratury specjalistów z FBI, którzy będą uczyć technik prze­słuchań. Chce też stawiać na młodych. Ci, którzy będą chcieli pracować, mogą liczyć na podwyżki i szybką karierę.
   Prokurator z drugiej strony barykady: - Ludzie się go boją. To despota.
   Po gmachu Prokuratury Generalnej krążą o Święczkowskim legendy: że jako szefów tzw. pezetów, czyli wydziału ds. walki z przestępczością zorganizowa­ną, podczas narad rzucał popielniczkami. A jako szef ABW miał nakazać zakup spe­cjalnego fotela, który nie pęknie pod jego ciężarem. I że ma słabość do gadżetów.
- Ludzie z jego środowiska preferują okre­ślony styl. Przyciemniane okulary, czarne koszule, kabury pod marynarką, jazda po mieście na bombach, wizyty na strzelnicy - opowiada osoba znająca Święczkowskie­go. To ostatnie zresztą widać w ustawie jego autorstwa, dzięki której każdy śled­czy będzie mógł teraz jeździć samocho­dem z kogutem na dachu i nosić pistolet. Ustawa nakazuje szefom prokuratur wy­gospodarować w podległych budynkach
specjalne miejsce na „zdeponowanie bro­ni palnej oraz amunicji”.

BAT NA SĘDZIÓW I PROKURATORÓW
Dariusz Barski w czasach IV RP był Prokuratorem Krajowym. Teraz ma zostać doradcą Zbigniewa Ziobry, czy­li przyszłego prokuratora generalnego. Chyba że w obsadę stanowisk zaingeruje Jarosław Kaczyński. - Jeżeli Ziobro ma zielone światło, to krajowym będzie Święczkowski. Ale gdyby decydować miał prezes, to najważniejsze stanowisko objąłby Barski. Jarosławowi bardzo podo­bała się jego słynna konferencja dotycząca wizyty Janusza Kaczmarka w Marriocie - twierdzi nasz rozmówca z biura PiS przy Nowogrodzkiej. Człowiek z prokura­tury dodaje: - Barski to zupełnie inny typ niż Godzilla. Bardziej wyrafinowany, ma­jący więcej ogłady. Do tego indywiduali­sta. Jeździ na motorze, ma żonę artystkę, bardzo zamożny.
   Ostatni z tej trójki, czyli Marek Pa­sionek, to były prokurator katowickich pezetów i wieloletni znajomy Święczkow­skiego. Do 2010 r. nadzorował śledztwo smoleńskie. Dziś pracuje w Ministerstwie Sprawiedliwości i koordynuje likwidację prokuratury wojskowej. W nowej struk­turze zapewne znów obejmie nadzór nad postępowaniem dotyczącym Smoleńska. A kto to postępowanie poprowadzi? Może któryś z ochotników.
   Rozmówca z Prokuratury General­nej: - Antoni Macierewicz kilka miesięcy temu przekazał Andrzejowi Seremetowi nazwiska prokuratorów, którzy zgłosili mu chęć przejęcia tego śledztwa. Jarosław Polanowski, Stanisław Wieśniakowski i państwo Kiecowie. Wszystko wieloletni prokuratorzy z doświadczeniem.
   Ofertę wejścia do nowego kierowni­ctwa odrzucił za to były zastępca Zbi­gniewa Ziobry w latach 2006-2007 Jerzy Engelking. - Wymówił się względami osobistymi, ale myślę, że będzie z nami współpracował - zapewnia pracownik Ziobry. Ludzie ze środowiska prokurator­skiego powątpiewają w to tłumaczenie.
- Engelking to jedyny człowiek z najwęż­szego zaplecza Ziobry, który zachował sta­nowisko w Prokuraturze Generalnej za czasów Andrzeja Seremeta - mówi jeden
ze śledczych. I dodaje: - Pisowskie krę­gi podobno nie uznały tego za zdradę, ale można odnieść wrażenie, że to Engelking nabrał dystansu do czasów IV RP. To czło­wiek inteligentny i zdolny do refleksji, w towarzystwie wygłaszał bardzo zgryź­liwe uwagi pod adresem nowej ustawy. Myślę, że praca pod Święczkowskim, czło­wiekiem o - mówiąc oględnie - innej kon­strukcji psychicznej, mu się nie uśmiecha.
   Prokurator z Prokuratury Generalnej: - Sprawiał wrażenie, że docenia sposób, w jaki potraktowała go ekipa Seremeta. Jakby zrozumiał, że zmiana rządu nie musi się wiązać z upokarzaniem poprzed­ników. Ludzie bardzo liczyli, że to Engel­king zostanie krajowym. Zaprowadziłby nowe porządki, ale w cywilizowany spo­sób, nie czołgałby ludzi, nie pastwiłby się.
   W środowisku prokuratorskim naj­więcej obaw budzą właśnie porachunki wewnątrz korporacyjne. A tak odczytu­je się pomysł powołania biura spraw we­wnętrznych, które ma prowadzić śledztwa dotyczące sędziów i prokuratorów. - Po­wołanie takiej komórki w pewnym sen­sie zrównuje nasze korporacje z grupami przestępczymi. Bo skoro biuro spraw we­wnętrznych będzie działać obok pezetów, to znaczy, że władza chce wziąć nas na ce­lownik w takim samym stopniu jak pospolitych bandytów. Nie mam wątpliwości, że ma to być bat na sędziów i prokuratorów - twierdzi jeden ze śledczych.

SPRAWA WSTYDLIWA I PORAŻAJĄCA
Bogdan Święczkowski lubi powta­rzać, że nowa ustawa p prokuraturze przeszła niezbędne konsultacje społecz­ne, a jedną z organizacji opiniujących jej zapisy było Niezależne Stowarzyszenie Prokuratorów Ad Vocem. O Ad Vocem wiadomo tyle, że działają w nim śledczy sympatyzujący z ministrem Ziobrą. I że rok temu współpracę zaproponowało mu węgierskie stowarzyszenie prokuratorów. To wszystko.
   Jeden z naszych rozmówców - śled­czy z prokuratury okręgowej - twierdzi, że próbował nawiązać kontakt korespon­dencyjny z Ad Vocem, ale list, który wysłał pod adresem stowarzyszenia, po kilkuna­stu dniach wrócił. Inny zwraca uwagę na brak informacji dotyczącej liczby człon­ków Ad Vocem: - W środowisku panu­je przekonanie, że do organizacji należy dziesięć osób, czyli tylko ci, którzy zasia­dają w jej władzach.
   Próbowaliśmy to zweryfikować, ale py­tania, które wysłaliśmy do Ad Vocem, pozostały bez odpowiedzi. Ze strony in­ternetowej stowarzyszenia też trudno się czegokolwiek dowiedzieć - tamtejszy dział aktualności zatrzymuje się na 2012 r. Czy to oznacza, że organizacja istnieje tylko na papierze?
   Nie do końca. Szefowa Ad Vocem Mał­gorzata Bednarek właśnie wraca po­między żywych. - W IV RP działała na pierwszej linii, ale po 2007 r. słuch o niej zaginął. Zaszyła się w katowickiej apelacji, nie robiła głośnych spraw i jakoś przezi­mowała. Uaktywniła się niedawno, zaczęła się pojawiać na sejmowej komisji spra­wiedliwości, na której omawiano nową ustawę - twierdzi jeden z rozmówców. W środowisku prokuratorskim mówi się, że Bednarek zostanie szefową prokuratu­ry regionalnej w Warszawie lub Katowi­cach. W myśl nowej ustawy prokuratury regionalne zastąpią dotychczasowe ape­lacje. - To wszystko się jeszcze uciera, nie ma ostatecznej decyzji, ale Bednarek na pewno weźmie któreś z kluczowych stanowisk - potwierdza osoba z otocze­nia ministra sprawiedliwości, - To dobra prokurator.
   Na pewno sprawdzona. Na koncie ma prowadzenie jednego ze śledztw pali­wowych (w czasach IV RP było to oczko w głowie Zbigniewa Ziobry) i od lat zna się ze Święczkowskim. Jej mąż Paweł Bedna­rek to były skarbnik śląskiego PiS - w 2005 roku znajdował się o włos od stanowi­ska wicewojewody. Gdy wyszło na jaw, że w jego komunikatorze Gadu-Gadu wid­nieje motto z hymnu hitlerowskich bojó­wek SA, musiał obejść się smakiem. Dziś działa na Twitterze. Niedawno zamieścił tam mem z trzema byłymi prezydentami biorącymi udział w „Familiadzie”. - Rze­czownik zakończony na „-ówka” kojarzą­cy się z urzędem prezydenckim? Wałęsa: - Motorówka. Kwaśniewski: - Półlitrówka. Komorowski: - Sokowirówka.
   Co do kompetencji prokurator Bedna­rek, sędziowie z Bielska-Białej pewnie by polemizowali z opiniami współpracowni­ków ministra Ziobry.
   2 października 2006 r., apogeum pierwszych rządów PiS. TVN24 przerywa program, żeby pokazać konferencję kato­wickiej prokuratury apelacyjnej. - Biel­scy sędziowie usłyszą zarzuty korupcji, powoływania się na wpływy i kierowa­nia grupą przestępczą - pada zza stołu, za którym siedzą Małgorzata Bednarek i Jerzy Engelking. Koronnym dowodem mają być zeznania skruszonego sędzie­go łapówkarza. Prawnik obciąża kolegów w zamian dostaje status tzw. małe­go świadka koronnego. Nad śledztwem szybko zaczyna się unosić aura niezwy­kłości. Bednarek porusza się po Śląsku w eskorcie uzbrojonej ochrony, dostaje specjalną komórkę do szyfrowanych po­łączeń, a sprawę „sędziowskiej ośmio­rnicy” uznaje za punkt honoru.    Choć nie prowadzi śledztwa bezpośrednio, to oso­biście pojawia się na sali sądowej. Mimo tego zaangażowania sprawa ostatecz­nie zakończy się klapą: śledztwo zostało umorzone, a prokuratura musiała wypła­cić pomówionym sędziom odszkodowa­nia idące w setki tysięcy złotych.
   Wieloletni prokurator komentuje: - To symptomatyczna historia. Nowa ekipa to tacy rewolwerowcy, którzy zaczyna­ją strzelać jeszcze przed wyciągnięciem pistoletów z kabur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz