czwartek, 3 marca 2016

Rewolucja wymaga ofiar



Najczęściej słyszą, że nie pasują do koncepcji A czasem w ogóle nic nie słyszą. Mają zabrać swoje rzeczy i zniknąć z redakcji. Od czasu przejęcia mediów publicznych przez PiS pracę straciło już co najmniej 65 osób.

RENATA KIM, EWELINA LIS

Strasznie szybko wylatują lu­dzie z radia i telewizji. Jak z procy - wzdycha Kamila Ter- pial, która wyleciała z radiowej Jedynki po 10 latach pracy.
Był poniedziałek 18 stycznia. Tego dnia do budynku Polskiego Radia w Warsza­wie wkroczył nowy dyrektor Jedynki Ra­fał Porzeziński, wcześniej dziennikarz prawicowej TV Republika. O 15.30 Ka­mila Terpiał miała poprowadzić audycję, ale półtorej godziny wcześniej została odsunięta z anteny. A potem także zdjęta z grafiku. Bez żadnych wyjaśnień.
   - Nie spodziewałam się tego. Stara­łam się przyjąć odsunięcie na chłodno, nie okazywać emocji, jak najszybciej się spakować i wyjść z radia. Ale pękłam, zaczęłam płakać. Zabrałam torebkę, ja­kiś notatnik, resztę rzeczy zostawiłam i wyszłam, a właściwie uciekłam - opo­wiada.
   Tamtego dnia miała już zaproszone­go gościa, to był prof. Aleksander Smo­lar. - Rozmowa się odbyła, poprowadził ją ktoś inny. Potem się dowiedziałam, że prof. Smolar był zdziwiony, pytał, gdzie jestem. I skąd ta zmiana? Czy ma zwią­zek z sytuacją polityczną? Usłyszał, że nie, po prostu jestem chora - opowiada dziennikarka.
   Domyśla się, że została odsunięta za to, że poparła akcję dyrektora Jedyn­ki Kamila Dąbrowy, który na począt­ku stycznia zdecydował, że w proteście przeciwko tzw. małej nowelizacji ustawy medialnej co godzinę na antenie będzie grany polski hymn, na zmianę z „Odą do radości” z IX symfonii Beethovena. - Mój mąż również się podpisał pod tą akcją, kilka razy powiedział w audycji, że po­piera granie hymnu, tłumaczył dlaczego - mówi Kamila Terpiał.
   Tego samego dnia mąż też się dowie­dział, że został odsunięty. Bez wyjaśnie­nia. - Prosiłem o nie, ale usłyszałem, że o sprawach ważnych dyrektor chce rozmawiać osobiście. Do spotkania nie doszło - mówi Przemysław Szubartowicz, który w Jedynce przepracował siedem lat.
Dyrektora Jedynki Kamila Dąbro­wy już wtedy w radiu nie było, został zwolniony dyscyplinarnie. Za hymn.
LISTA SIĘ WYDŁUŻA
- To jest czystka polityczna  PiS wyrzuca wrogów i robi swoje własne media - mówi Seweryn Blumsztajn, prezes Towarzystwa Dziennikarskiego, które prowadzi i aktualizuje listę osób zwalnianych z publicznego radia i tele­wizji. Jak wyliczyło, od czasu przyjęcia na początku stycznia tzw. malej usta­wy medialnej i przejęcia mediów przez PiS ze stanowiskami pożegnało się już co najmniej 65 osób.
   Najpierw z hukiem wyrzuceni zosta­li prowadzący telewizyjne „Wiadomo­ści” Piotr Kraśko i Beata Tadla, którzy od miesięcy słyszeli, że po zmianie wła­dzy nie będzie dla nich miejsca w TVP. Chwilę później reporter Jacek Tacik usłyszał od nowych szefów „Wiadomo­ści”, że mają inną koncepcję programu, a on do niej nie pasuje. Dzień wcześniej, na pierwszym kolegium prowadzonym przez nową kierowniczkę Marzenę Paczuską, zaproponował, że zrobi materiał o tym, że prezydent Duda nie dotrzymał obietnicy, iż przygotuje specjalną usta­wę dla frankowiczów. Temat się nie spo­dobał, a następnego dnia Tacik otrzymał wypowiedzenie.
   A potem to już była lawina. - Wyrzuci­li Bogusia Ulkę, który pracował w telewi­zji całe życie. I Jarka Kulczyckiego, który dopiero co stracił syna, a niedawno uro­dziło mu się małe dziecko. Skurwysyństwo! Gdzie jest ta osławiona moralność chrześcijańska? - denerwuje się Ewa Godlewska-Jeneralska, która w tele­wizyjnej „Panoramie” przepracowała 30 lat. Jej też kilka tygodni temu powie­dziano, żeby nie przyjeżdżała na dyżur.
- Spodziewałam się tego, sama się wy­bierałam do dyrekcji, by powiedzieć, że rezygnuję - mówi dziennikarka. Nie pa­mięta takiej skali zwolnień w publicznych mediach, a w ciągu tych wszystkich lat wi­działa już niejedno.
   Tylko w ostatnich dniach pracę straci­li: reporter „Wiadomości” Kamil Dziubka, wieloletni szef redakcji dokumentu w TVP Andrzej Fidyk i dziennikarka radiowej Je­dynki Ewa Rogala, o której mówiono, że jest najlepszym głosem serwisów. W Trój­ce od prowadzenia „Salonu politycznego” odsunięto Marcina Zaborskiego.
   - Ta lista cały czas się wydłuża, co­dziennie przybywa kilka nazwisk. A już za chwilę będą pewnie zwolnienia na pro­wincji, w oddziałach terenowych ra­dia i telewizji - przewiduje Blumsztajn. Uważa, że wyrzucono wszystkich tych, których podejrzewano, że nie będą wobec nowych władz dyspozycyjni. - Ale także dlatego, że trzeba było zwolnić miejsca dla swoich. To jest kolesiostwo - mówi.
   Nie wszyscy dziennikarze zostali wy­rzuceni: wielu skłoniono do rozwiązania umowy za porozumieniem stron, oferując lepsze warunki rozstania niż w przypadku wypowiedzenia. Innym zabrano płatne dyżury, zostawiając tylko głodową pen­sję, a z jeszcze innymi po prostu rozwią­zano umowy-zlecenia. - To są zwolnienia w białych rękawiczkach - mówi Blum­sztajn. Stara się do każdego zwolnionego zadzwonić, choć chwilę pogadać, okazać wsparcie. Towarzystwo Dziennikarskie rozesłało listę zwalnianych do zagranicz­nych organizacji dziennikarskich, złoży­ło też wniosek do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich o zaskarżenie ustawy me­dialnej. No i zbiera prawników, którzy za­deklarowali, że pomogą zwalnianym.
   - Niestety, niewiele więcej możemy - mówi Blumsztajn.

CODZIENNIE KTOŚ ZNIKA
Zwolnionych dziennikarzy zastę­pują ludzie, którzy nigdy nie ukrywa­li, że popierają PiS. Własne programy w radiowej Jedynce dostał Samuel Pe­reira, dziennikarz „Gazety Polskiej Co­dziennie” i były rzecznik smoleńskiego stowarzyszenia Solidarni 2010. I pro­wadzi je, mimo że nie posiada tzw. kar­ty mikrofonowej, bez której nie wolno wchodzić na antenę.
   Michał Rachoń, były rzecznik MSWiA za poprzednich rządów PiS, a ostat­nio dziennikarz w TV Republika, został wiceszefem Telewizyjnej Agencji In­formacyjnej. Prowadzi także program w TVP Info. Do „Wiadomości” przy­szło dwoje dziennikarzy: Klaudiusz Pobudzin z TV Trwam i Karolina Tomaszewicz z TV Republika. Ich szefową zo­stała Marzena Paczuska, zdeklarowana żołnierka PiS, która wsławiła się tym, że na Twitterze bezpardonowo atakowała każdego, kto odważył się skrytykować jej ulubioną partią.
   - Przyjęliśmy tych nowych całkiem normalnie - mówi dziennikarz TVP.
- Było miło, wręcz entuzjastycznie. Działamy dalej, nic wielkiego się nie stało - tłumaczy.
Przyznaje, że mówi o tym wszystkim ze spokojem, no ale jak ma mówić? Prze­cież nic się nie da zrobić. - Ludzie tak bardzo chcą pracować, że jest im wszyst­ko jedno, co się dzieje ze zwolnionymi kolegami. Byleby tylko oni sami zostali. Pracujemy, robimy swoje.
   W redakcji się o tym nie rozmawia.
- Każdy chce mieć jak najwięcej dyżu­rów, nie stracić roboty. Każdy ma jakieś kredyty, zobowiązania, dzieci na utrzy­maniu. Nieważne, jaka tu jest władza, j a muszę pracować - tak myśli 99 procent ludzi. Poza tym praca w telewizji, dla większości jest dużym wyróżnieniem. Wiedzą, że innej tak łatwo nie znajdą - mówi.
   Dziennikarka TVP spotkała ostatnio kolegę z redakcji sportowej, która nie zajmuje się przecież bieżącą polityką. Powiedział jej, że atmosfera jest cięż­ka, ludzie boją się nawet żartować. - Są zdezorientowani, nie wiedzą, kto wróg, a kto przyjaciel. Każdy się kontroluje, uważa na to, co mówi. Bo przecież po pierwszym rzucie, gdy zwolniono naj­bardziej popularnych prezenterów, za­brano się za kolejnych. Codziennie ktoś z TVP znika. Jednego dnia jeszcze przy­gotowuje serwis czy program, a potem ktoś go zaprasza do gabinetu i dzięku­je za współpracę. Tego jeszcze nigdy nie było.

BŁĘDY SIĘ POPEŁNIA
- „Wiadomości” udało się zrujno­wać w dwa dni - mówi Ewa Godlewska-Jeneralska. - Nie da się ich już oglądać, są ręcznie sterowane.
   - Przekaz wszystkich programów in­formacyjnych i publicystycznych ma być jednoznaczny: to, co robi rząd, jest super - tłumaczy cel ręcznego sterowa­nia dziennikarka TVP. - Dopuszczanie do głosu drugiej strony staje się proble­mem. Nigdy wprawdzie nie usłyszałam, że mam ludzi z opozycji nie zapraszać do studia, ale dobrze widziane jest mi­nimalizowanie ich udziału. Zaprasza się gości tak, by dominował nurt prorządowy, a przedstawiciel opozycji był takim kwiatkiem do kożucha. A później jego wypowiedzi znikają z anteny. Do tej pory wycinało się z takich dyskusji tzw. setki i one były potem pokazywane w programach informacyjnych. A teraz po prostu przestają istnieć.
   Dziennikarz TVP zapamiętał taki obrazek: pierwsza manifestacja Komi­tetu Obrony Demokracji przed Try­bunałem Konstytucyjnym. - Kiedy pokazywał to TVN, widać było, że tam jest wielki tłum. A na ujęciu z kamery TVP Info - garstka ludzi. Ja się wtedy uśmiechnąłem. Coś jest nie tak, bo wi­dać, że tam jest znacznie więcej ludzi. Czy to było zrobione celowo? Nie wiem. A może to przypadek? - rozkłada ręce.
   Ale już co do słynnej pomyłki prezen­tera „Wiadomości” Krzysztofa Ziem- ca, który powiedział, że grafolog zbadał podpis Lecha Wałęsy na dokumentach o współpracy z SB, co szybko okazało się nieprawdą, nie ma wątpliwości: Ziemiec nie zrobił tego celowo. - Po prostu się zapędził, niefortunnie tę informa­cję sformułował - uważa. Bardzo mu było przykro, gdy prezenter został wy­gwizdany na uroczystości wręczenia Telekamer. Bo to taki miły, kulturalny człowiek. - On chodził wtedy po telewi­zji jak struty, strasznie mi go było szko­da, bo to dobry człowiek i dziennikarz. Wylało się na niego wiadro pomyj, na które nie zasłużył. Błędy się popełnia.
   Dziennikarka TVP: - Ziemiec prze­prosił potem na Facebooku, ale już nie na antenie, choć tak się zawsze robiło. Zresztą nawet była okazja, bo następne­go dnia znów była w „Wiadomościach” informacja o teczkach z szafy Kiszcza­ka. Nie wiem, czemu tego nie zrobił. Nie chcę go krytykować, bo każdy musi taką decyzję podjąć sam. Ale to są chyba cza­sy, gdy należy pokazać, czy ma się jaja, czy nie - mówi.
   Dziennikarz TVP Info zauważył, że od kiedy w telewizji nastała „dobra zmiana”, koledzy dziennikarze mają dziwną zdolność do - jak to określa - samoograniczania się. - Nagle zapra­szają głównie prawicowych publicy­stów. Nagle na pasku informacji przy temacie Wałęsy pojawia się opis „praw­da III RP”. Nawet język się zmienił. Lu­dzie ewidentnie próbują znaleźć swoje miejsce w tych nowych koleinach histo­rii. Rewolucja trwa i wymaga pewnych ofiar - mówi.
   Ale prawdziwy szok przeżył wtedy, kiedy zobaczył, że w tzw. VIP-roomie dla gości dziennikarka „Gazety Polskiej” Dorota Kania czeka na wejście na ante­nę. - W tej firmie panowała zasada, że lu­dzi karanych się nie zaprasza, a ona ma
na koncie kilka prawomocnych wyro­ków, przede wszystkim za naruszenie dóbr osobistych i zniesławienie. Więc kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że ta władza nie zna żadnych ograniczeń. Nagle zaczęli u nas brylować Samuel Pe­reira, Cezary Gmyz i Piotr Semka. Jacek Żakowski już raczej do nas nie trafi.
   - Cezary Gmyz i inni „niezależni” to już norma. Słychać, że prawica rzą­dzi - dodaje dziennikarka radiowej Jedynki. - Wystarczy spojrzeć na li­stę gości z ostatnich dni: Anna Zalew­ska, Jarosław Gowin, Zbigniew Ziobro, Piotr Gliński, Ryszard Legutko, Ma­riusz Błaszczak czy premier Beata Szydło - wszyscy z PiS. W tle pojedyn­czy Grzegorz Schetyna czy Małgorza­ta Kidawa-Błońska - wylicza. Czasami dziennikarze dostają od szefów suge­stie, kogo z tej prawicy nagrywać, kogo zapraszać do studia. Ale dyskretne, nie ma na to dowodu na piśmie. - Takie po­lecenie idzie przez kilka osób, pewnie po to, żeby rozmydlić odpowiedzial­ność. W moich billingach nie będzie śla­du rozmów z dyrektorem radia.

MANIPULACJA KROK PO KROKU
- TVP to jest teraz śmietnik – irytuje się Elżbieta Heinrich z Po­znania. Kiedyś namiętnie oglądała wszystkie programy informacyjne i publicystyczne, dziś już nie może. Uważniej zaczęła się przyglądać temu, co dzieje się w publicznej telewizji po tym, jak publicysta „Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski opuścił studio w geście solidarności ze zwolnionymi z TVP. „Wrócę w demokratycznej Pol­sce” - powiedział.
Najpierw pomyślała, że ona też na znak protestu przestanie oglądać TVP. Ale kiedy zauważyła, że sygnałów o ma­nipulacjach w telewizji rządzonej przez prezesa Jacka Kurskiego jest bardzo dużo, razem ze znajomym założyła na Facebooku wydarzenie NIE OGLĄDAM TELEWIZJI NARODOWEJ.
   - Zbieram wszystkie informacje o przekłamaniach, żeby ludzie zdali so­bie sprawę ze skali manipulacji. Poka­zujemy je krok po kroku. Dzień po dniu. Bez przerwy - tłumaczy.
   Przykłady? Powtarzane do znudze­nia informacje, że premier Beata Szydło świetnie wypadła podczas debaty w Par­lamencie Europejskim, prowadzi dyplo­matyczne ofensywy, spełnia wyborcze obietnice - projekt Rodzina 500 plus, sześciolatki do domu, podatek bankowy i od hipermarketów. Parlament jest pra­cowity jak żaden dotąd: zgłasza projekty ustaw wieczorami, głosuje nocami. Pre­zydent Andrzej Duda jest niezłomny, nie da się sprowadzić na manowce i nie zła­mie konstytucji, zaprzysięgając trzech sę­dziów Trybunału Konstytucyjnego, czego żąda od niego opozycja. Generalnie rząd, parlament i prezydent „dają radę”. Opo­zycja natomiast jest zła. Nie daje rządo­wi pracować, przeszkadza, krytykując jego projekty i składając wiele poprawek. A tak w ogóle jest skłócona: PO walczy z Nowoczesną o to, kto jest liderem opo­zycji. A Komitet Obrony Demokracji nie organizuje protestów co tydzień, bo zapał jego członków już dawno zgasł.
   - Komuna w najstraszniejszym wy­daniu. Cały aparat propagandowy musi być podporządkowany partii. Nie może być jakichkolwiek wątpliwości, że rząd ma rację - mówi Jan Ordyński, któremu miesiąc temu odebrano program w TVP Info, ale nie został zwolniony. Stracił za to prowadzoną w radiowej Jedynce au­dycję „W samo południe”. Dosłownie chwilę później jego zdjęcie zniknęło z za­mieszczonej na stronach Polskiego Ra­dia listy pracowników. „Nieco wcześniej podobny zabieg higieniczny przeprowa­dzono z podobizną Kamila Dąbrowy. Na mieście mówią, że obecny dyrektor Je­dynki to żarliwy katolik” - skomentował to Ordyński.

TO ZAPROSZENIE OBRAŻA
Elżbietę Heinrich zaczepiła ostat­nio sąsiadka z pytaniem: - Oglądała pani wczoraj „Wiadomości”? Wałęsa to „Bolek!”. Heinrich zaczęła jej tłumaczyć, że nie ma stuprocentowej pewności, że Wałęsa współpracował z SB. Nie ma eks­pertyz, badań. Sąsiadki to nie przekona­ło. Przecież w „Wiadomościach” mówili, że donosił.
   - Najsmutniejsze jest to, że są rejo­ny Polski, gdzie ludzie odbierają tylko TVP i są skazani na tę manipulację. Sia­dają o 19.30 przed telewizorami choć­by się waliło i paliło, przyzwyczajeni, że to ich jedyne okno na świat - martwi się. Dlatego nie ogląda TVP, nie chce pod­wyższać jej oglądalności. Analizuje po­tem wszystkie materiały w sieci - jak mówi - na chłodno. Czasem sobie myśli, że może władze telewizji ocknęłyby się, gdyby więcej ludzi zaczęło protestować przeciwko czystkom i manipulacjom. Gdyby wzorem Pauliny Młynarskiej ak­torzy, muzycy, dziennikarze przestali przychodzić na rozmowy.
   Seweryn Blumsztajn już dawno podjął taką decyzję. - Nie chodzę, bo nie może być tak, że na masową skalę wyrzucają stamtąd ludzi i wszystko jest jakby nigdy nic. To mój gest solidarności. Poza tym atmosfera w takich programach jest pa­skudna, a pytania z tezą. To po co mam tam chodzić? - pyta.
   Nie jest jedyny. Jak przyznają wszy­scy dziennikarze mediów publicznych, ostatnio mają spory problem z zapra­szaniem gości do programów. - Dawniej nawet jak odmawiali, to przepraszali, prosili o zrozumienie. A teraz czasem mówią wprost: to zaproszenie ich obra­ża - mówi dziennikarka TVP.
   Dziennikarz TVP ma podobne doświad­czenia: dzwoni do ekspertów, a oni mówią, że go lubią i szanują, ale się nie wypowie­dzą. Tak sobie postanowili, zdania nie zmienią. - Kiedy dostałem się do telewi­zji, znajomi mi gratulowali. Teraz usuwa­ją mnie z Facebooka, mówiąc, że pracuję w tubie propagandowej rządu. Odpowia­dam im, że chcę pracować i muszę.
   Jan Ordyński uważa jednak, że wy­głaszane przez niektórych polityków i publicystów apele o bojkot publicznych stacji nie mają sensu. - Jak ludzie zoba­czą, że to wszystko jest natrętne ideo­logicznie, to sami wyłączą odbiorniki. Mają wybór, tyle jest innych stacji. Tyl­ko dlaczego my wszyscy mamy za to pła­cić? Jakim prawem telewizja ma należeć tylko do PiS? - pyta.
   Jest przekonany, że takie media są groźne, bo cały czas mówią nieprawdę.
I sączą jad.

ŻAL I ZŁOŚĆ
Kamilę Terpiał najbardziej zabo­lało to, że przy jej biurku w radiu siedzi teraz młody wilczek prawicy Sa­muel Pereira. - Zmroziło mnie, jak się dowiedziałam. Mam o nim jak najgor­sze zdanie. Nierzetelny i nieobiektywny dziennikarz, bez warsztatu - mówi.
   Od czasu, jak została usunięta z grafi­ku, nie słucha radia, nie jest w stanie. Za dużo by ją to kosztowało. Czasami coś przeczyta w internecie - przedruki roz­mów z anteny, jakieś urywki informacji.
I przerażają nachalność tej propagan­dy. - My byliśmy obiektywni i rzetelni do bólu, Czasem nawet, gdy mieliśmy taki zamysł, żeby zrobić coś ostrzej, to nasz kierownik stopował: absolutnie nie. To radio publiczne, dajcie głos obu stronom w takich samych proporcjach, mówił - opowiada. Stara się nie wpadać w roz­pacz, ale sytuacja, gdy małżeństwo z kre­dytem traci pracę, nie jest fajna.
   - Mam żal - przyznaje Przemysław Szubartowicz. - Nie dlatego, że mnie wy­rzucono z pracy, tylko dlatego że potrak­towano mnie jak propagandystę, którym nie byłem. I że pozbawiono mnie pra­cy, którą bardzo lubiłem i wykonywałem rzetelnie. I która była dla mnie spełnie­niem marzeń, szczytem zawodowej ka­riery. Tak, jest mi z tym źle. I nie dam sobie wmówić, że straciłem pracę, bo by­łem złym dziennikarzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz