piątek, 25 marca 2016

Polxit,Styka maluje Roja,W cęgach wojny,Niepoprawni i Parę życzeń na nie



Polxit
Wielkie obawy budzi po obu stronach Atlanty­ku perspektywa wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, zwanego Brexitem. Mniej emocji budzi pełzający Polxit, który dzieje się na naszych oczach za sprawą PiS.
   Wyjście Polski z Unii Europejskiej? Absolutna bzdura - odpowie każdy w miarę poważny polityk rządzącej partii. Ale każdy poważny polityk europejski widzi na własne oczy, że Polxit ma miejsce. Na razie w sensie ewakuacji ze świata wartości, w którym respektowane są fundamenty państwa prawa, trójpodział władz i obywatelskie wolności. Za sprawą kaprysu pana Kaczyńskiego Polska oddala się od tego, co jest istotą Unii Europejskiej - od wspólnoty wartości. I przesu­wa się w stronę standardów dotychczas bardziej kojarzonych z Mińskiem niż z Warszawą.
   Czy jest to wstęp do wyjścia z Unii? Nie, póki płyną z niej do Polski wielkie pieniądze. PiS może obrażać zwolenników KOD, ale nie widzi go, przynajmniej na razie, jako zagrożenia dla swej władzy. Gdyby jednak w Warszawie pojawili się po­zbawieni dopłat rolnicy i górnicy z kopalń, które plajtują, bo Bruksela nie zgadza się na dalszą publiczną pomoc dla nich, tron Kaczyńskiego gwałtownie by się zachwiał. On doskona­le o tym wie. Czyli nie ma zagrożenia? Dziś nie, jutro i poju­trze może być ogromne.
   Jedyne auto, którym umie jeździć Jarosław Kaczyński, to autorytaryzm. Jedzie nim bezceremonialnie i z radoś­cią. Niestety, jego drogowe ekscesy już czynią z Polski eu­ropejskiego pariasa. W każdej ważnej sprawie PiS dostanie od Brukseli w nos. A ponieważ PiS rządzi dziś Polską, dosta­niemy w nos wszyscy. Przed wojną nasze państwo, wciśnięte między dwa totalitaryzmy, było skazane na politykę dwóch wrogów. Dziś, choć sytuacja jest o niebo lepsza, polskie wła­dze odwracają się od zachodnich sojuszników, narażając w ten sposób interesy państwa i narodu. To zbrodnia stanu. A czynienie ekwiwalentem odpowiedzialnej polityki egzo­tycznego pseudosojuszu z często autokratycznymi i proputinowskimi byłymi demoludami jest czystą głupotą.
   Za kilka tygodni do Europy przyleci prezydent Obama. Nie przez przypadek spotka się z dwoma politykami. Z Davidem Cameronem i Angelą Merkel. Oboje będzie chciał wzmocnić
- Camerona w jego staraniach o utrzymanie Wielkiej Bryta­nii w Unii, Merkel w j ej zabiegach o odzyskanie pozycji osła­bionej wskutek kryzysu z uchodźcami. W obu przypadkach motyw i cel ogólny jest ten sam. Ameryka potrzebuje silnej Unii Europejskiej - silnego partnera. Osłabienie Unii było­by dla Waszyngtonu kolejnym powodem do bólu głowy, któ­rych już ma pod dostatkiem: Rosja, Syria, ISIS, Trump - to pierwsze z brzegu. Z tego samego powodu, nie ze względu na jakiś amerykańsko-polski romans (Waszyngton nie jest miejscem na romanse), Ameryce zależy na demokratycznej, silnej Polsce, która jest sojusznikiem Niemiec i wiarygod­nym partnerem w Unii. Sojusznikiem Niemiec przestajemy być szybko, wiarygodnym partnerem Unii przestajemy być błyskawicznie. Autorytarne hobby Kaczyńskiego i jego po­kraczne „wstawanie z kolan” to kiepski powód do niszcze­nia nie tylko fundamentów naszej demokracji, lecz także do niszczenia fundamentu naszej międzynarodowej pozycji.
   Trzeba wybitnych talentów Kaczyńskiego, wspierane­go przez nieszczęsne duo Waszczykowski i Macierewicz, by z takim impetem uderzać w żywotne interesy Polski. Aku­rat w momencie, gdy chcemy zabiegać o jak największą obec­ność USA w Polsce. Macierewicz może oczywiście udzielać Amerykanom korepetycji na temat wyższości naszego feudalizmu z XIV wieku nad młodą amerykańską demokracją. Jego zagraniczne audytorium różni się jednak tym i owym od członków zespołu wyjaśniającego smoleńską katastro­fę i od publiki spotkań w klubach „Gazety Polskiej”. Praw­dziwą katastrofą jest fakt, że taki człowiek może stać na czele tak ważnego resortu. Do wyjaśnienia tej katastrofy nie trzeba jednak zespołu. Wystarczy wsłuchać się w jedno z taboretowych wystąpień prezesa.
    Na ostatniej demonstracji KOD w stolicy widziałem dwóch ludzi idących ze splecionymi ze sobą flagami - biało-czerwoną i europejską. Ta dwójka instynktownie wyczuła istotę proble­mu. Kwestią naszego narodowego interesu jest pozostanie nie tylko w świecie Unii, lecz także w świecie europejskich warto­ści. Mniej więcej w tym samym czasie pani Pawłowicz założyła Parlamentarny Zespół Eurosceptyczny. Posłanka Pawłowicz chce edukować Polaków „w sprawie strat wynikających dla Polski z członkostwa w Unii”, która - według niej - na Polskę poluje. Postać egzotyczna? Cóż, często głośno mówi po prostu to, co politycy PiS nucą tylko we własnym gronie.
   Polxit już jest wielkim problemem, a może być katastrofą. I miliony Polaków muszą mu zapobiec, by Polska nie znalazła się w miejscu, z którego tak długo i tak bardzo pragnęła uciec.
    Autorytarna Polska Kaczyńskiego i Rydzyka albo pań­stwo prawa, Polska europejska, otwarta, normalna. Wybór należy do nas.
Tomasz Lis

Styka maluje Roja
Po pierwsze, uprzejmie, a nawet stanowczo proszę redakcję o podwójną zapłatę za ten felieton. Prośbę swą motywuję tym, że obej­rzałem w całości, pełne dwie i pół godziny, aż do napisów końcowych, pierwsze dzieło kinematografii narodowej, czyli „Historię Roja”.
   A jest to przeżycie głęboko traumatyczne, którego nie jestem w stanie porównać do niczego mi znanego. Nawet rumuńskie westerny oglądane w głębokiej komunie wy­dają się teraz całkiem niczego sobie, jeśli chodzi o robo­tę filmową w porównaniu do dzieła Jerzego Zalewskiego. Ba, nieraz spotykając się z przyjaciółmi i oglądając ku ra­dości wspólnej takie rodzime produkcje, jak „Klątwa Doliny Węży”, „Wilczyca”, „Thais” czy niezapomniane „Życie na gorąco” z redaktorem Majem, nie sądziłem, że ktoś może pobić te epickie osiągnięcia. A jednak reżyse­rowi Jerzemu Zalewskiemu się udało. Szacun.
    Każda kolejna ekstatyczna recenzja w prawicowych i rządowych mediach przekonywała mnie, że muszę ten film zobaczyć, bo to znak nowych czasów, kino prawdzi­wie narodowe, odcinające się od miazmatów wątpliwej artystycznie przeszłości polskiej kinematografii. Impul­sem, który mnie pchnął do warszawskiego kina Praha, był cudnej urody esej Andrzeja Horubały w tygodni­ku „Do Rzeczy”. Autor przyznawał, że po projekcji głos mu się łamał ze wzruszenia. Film go powalił, unieważ­nił polską szkołę filmową i jej toksyczne wpływy. No i jak pisał rozwalony i wzruszony arcykatolicki Horubała: „Rozwalanie wrogów ojczyzny. Tak. Do końca. Dobija­nie jeszcze ruszających się strzałem z pistoletu. W imie­niu Niepodległej”. Krótko mówiąc: „niesamowite kino wolnych Polaków”.
    Poniekąd się zgadzam. Niesamowite, jak wolno w„Historii Roja” toczy się to coś, co ma być teoretycznie ak­cją. Kiedy pierwszy raz spojrzałem na zegarek, będąc pewien, że to najmarniej półtorej godziny tego udają­cego film koszmaru, okazało się, że minęło 25 minut. Bo też „Historia Roja” to bezładnie pozlepiane sceny strze­lanin, których twórcy pilnują, by się dużo czerwonej ko­muszej farby lało, ale już o sens akcji, skutki, przyczynę - nie bardzo. Do tego co jakiś czas drewniany dialog lub takaż przemowa o wielkiej Polsce, brzmiąca trochę jak cytaty ze wstępniaków braci Karnowskich albo z pompa­tycznych wystąpień prezydenta Dudy. Do tego papiero­we postaci: wyklęci wyłącznie szlachetni szlachetnością anielską, ich wrogowie to oczywiście najgorsza swołocz.
Nic pośrodku, żadnego cienia i to zresztą wzbudza też orgiastyczne zachwyty eseisty Horubały. Do tego brak scenariusza w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, kom­pletny chaos na ekranie, tandetna i nachalna symbolika, nieporadność realizacyjna, która skrajną formę przybie­ra w kuriozalnej scenie pogrzebu brata Roja. Głupio to pisać, bo mowa o dramacie, ale gdy na cmentarz wpada­ją i wypadają z niego na przemian wyklęci i ubowcy, ni­czym hiszpańska inkwizycja z Monty Pythona, to trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy „Allo, Allo”, a nie coś na serio. No cóż, propagandową prostotą „Historia Roja” staje w szranki z kinem radzieckim i na tym polu daje radę, ale warsztatowo to już kompletna zadyszka. Ni­gdy nie widziałem tak złego i nieudanego wojennego fil­mu sowieckiego, a za młodu w komunistycznej telewizji naoglądałem się trochę tych gniotów.
   A przecież temat jest kapitalny. Czas powojennej wielkiej trwogi, dramat antykomunistycznej partyzant­ki, wielka strefa mroku, samych złych wyborów, wyra­ziści bohaterowie, poplątane losy - to przecież świat, który aż się prosi o dobre kino. No ale to jak w anegdo­cie o tworzącym ponad wiek temu krakowskim malarzu Janie Styce, który szczególnie upodobał sobie monu­mentalne malowidła religijne o cokolwiek wątpliwej ja­kości artystycznej. No i któregoś dnia, kiedy malował Matkę Boską, jego bohaterka nie wytrzymała, ukaza­ła się Styce i rzekła: „Ty mnie nie maluj na klęczkach, ty mnie maluj dobrze”.
    Dziesięć dni po premierze byłem jednym z czwor­ga widzów na sali, fakt, że w godzinach południowych. Sprawdziłem więc na wszelki wypadek wyniki oglądal­ności. Delikatnie rzecz ujmując, nie powalają. Mam więc mały wniosek racjonalizatorski. Niechaj każdy, kto po­piera „dobrą zmianę”, dostanie rozkaz udania się na „Historię Roja”. Wszyscy będą zadowoleni. Frekwencja się ocknie, więc będzie można pochwalić się w „Wiado­mościach”, że naród już nie wstaje, a wręcz skacze z ko­lan. A gorszy sort obywateli będzie miał dużą radość, bo to tak jakby wysłać politycznego przeciwnika na roboty w kamieniołomie na Saharze bez butelki wody. Okrutne i jakże satysfakcjonujące. Niech się męczą.
Marcin Meller

W cęgach wojny
Nie chcę się przechwalać, ale to ja pierwszy wiedzia­łem, co się stało z oponą, która wracała z nart. Po­wiedział mi to suwalski taksówkarz. Bezbłędnie, bo bezwzględnie zdiagnozował sprawę. Fajerwerkiem zakończyła swoje długie życie- po­wiedział. Rozpadła się z przepracowania, i tyle. Przyznam, że nie doceniłem wiedzy i intuicji fachowca, który godzinę po podaniu wiadomości tak właśnie powiedział. Potem zbierały się trąby powietrzne trąbiące epitafium dla Plat­formy, Tuska i Komorowskiego. Wybitni eksperci rządowi tłumaczyli ciemnemu ludowi, na czym polega opona, która nie pęka, bo tak jest zbudowana. Niedofinansowanie BOR już za czasów PO było na sztandarach demo­kratycznie wybranej przez suwerena większości. I nagle artykuł w „Rzeczpospolitej” i wszystko jasne, bo dzien­nikarze napisali, jak było. Wtedy z gazet dowiedzieli się ci, którzy powinni wiedzieć pierwsi. Przynajmniej tak płynęło z ust wiceministra spraw we­wnętrznych. Jarosław Zieliński przeczy­tał gazetę, dowiedział się, że założono tę, którą przeznaczono do utylizacji.
Natychmiast wdrożył śledztwo. Błaszczak by tego nie zrobił, bo on gazet nie czyta. On pracuje i nie ma czasu. Kogo by tu nowym szefem policji zrobić, to jest problem. Nikt się nie daje złapać.
   Zresztą inni też nie mają lekko. Same kłody im pod nogi lecą. Nowy dyrektor stadniny w Janowie bezradnie rozkła­da rączki. Klacz padła, warta milion. On dopiero 22 dni jest dyrektorem, dopiero się uczy, a tu przecież po po­przednikach „wszystko trzeba zmienić”. Tak, wszystko trzeba zmienić. Na tym polega sens „dobrej zmiany”.
   Tymczasem PiS niszczy wszystko, co jest do znisz­czenia, a sporo tego jeszcze. Powołuje się więc trzy ko­misje smoleńskie - sejmową, w prokuraturze i w MON. Dodatkowo minister Macierewicz prowadzi pokazowe ćwiczenia z obrony terytorialnej. W spodniach w jesien­ne liście, a więc maskujących od pasa w dół, ale góra munduru już w kolorze feldgrau. Bardzo polskie robi miny, gdy zakłada okulary przeciwmgielne i maskę do oddycha­nia czym innym, niż mu wróg proponuje. Wokół niego uwija­ją się wyszkoleni patriotycznie i po katolicku (to dwa filary obrony!) terytorialni tytani.
   To już nie śmichy-chichy, bo przecież wojna trwa. Na­jechało nas pięcioro amerykańskich senatorów z komisji ds. wywiadu. To taka nowoczesna zbrojna interwencja - skomentowała pani Kempa, pełniąca funkcję szefowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Oczywiście, pani mi­nister. Taka sama, jakiej Sowieci dokonali na Węgrzech czy w Czechosłowacji. W Polsce trwa również wojna hy­brydowa ogłoszona przez prof. Zybertowicza, doradcę prezydenta. KOD ją prowadzi, a instruktorzy to agenci Putina. Jesteśmy wzięci w cęgi - tu USA, a tu Rosja. Po­wiem więcej, sytuację mamy jeszcze gorszą. Na Polakach mieszkających nad Odrą testowana jest najnowocześniej­sza broń magnetyczna. Kto te zbrodnicze eksperymenty prowadzi? Nazwijmy rzecz po imie­niu. Ten, któremu kiedyś Konopnicka napisała prosto w oczy, że nie będzie pluł nam w twarz. Wstępne raporty w tej sprawie będą znane za pół roku - ogłosił Antoni Macierewicz. Dodaj­my do tego teatru wojny rozpracowanie Donalda Tuska jako „wieloletniego szpiega RFN”. Płacono mu w sposób arcyperfidny - wygrywał ogromne sumy w niemieckiego totolotka. Sprawa praktycznie nie do wykrycia, ale Krzysz­tof Wyszkowski ją wykrył.

Oby tylko naczelny dowódca sił zbrojnych na nar­ciarskiej imprezie z okazji zamknięcia sezonu nie potknął się na stoku o jakiegoś niemieckiego turystę i znów nie złamał konstytucji w kostce albo w nad­garstku. Bo wtedy do wspólnej zwycięskiej parady sił zbrojnych w Budapeszcie poprowadzi biało-czerwonych patriotów... no, wiemy kto. Ten, który się kurom nie kłaniał. Wesołych jajek!
Tanisław Tym

Niepoprawni

Dlaczego władza jest taka nerwowa, taka nieza­dowolona, taka zła?
Nie w sensie „fatalna” - bo to inna sprawa - ale rozeźlona, wzburzona, jak gdyby jej czarny kot przebiegł drogę albo dachówka spadła na głowę. Niedawno prze­mawiały dwie najważniejsze osoby w państwie, prezes Kaczyński i prezydent Duda. Zwycięzcy wyborów, ulu­bieńcy suwerena. Przemawiali do własnej publiczności, i to w dodatku w miłym klimacie Otwocka oraz Łomży, w chwili radosnej, bo oto prosto z Londynu na Podla­sie zjechała na białym koniu pani Anders, co prawda spóźniona o 70 lat, i klacz już nie ta, ale zapowiedzia­ła, że będzie kontynuować dzieło Tatusia. Czyli jest się z czego cieszyć. Sejm wzięty, Senat wzięty, pałac wzięty, stajnia wzięta, TVP zdobyta, „Ogień” - nasz, od Podlasia do Podhala-wszystko nasze, więc skąd te nerwy?
   Kto oglądał te wystąpienia w telewizji, ten pamięta: prezes aż się gotował, podnosił głos, groził, gromił, zło­ścił i urągał. „Oni Polską gardzą. Chcą być kimś innym. Mówią, że są Europejczykami, tak jakby byli jacyś Euro­pejczycy bez narodowości. Oni chcą odrzucić Polskę”. Chodzili na skargę do rosyjskiej ambasady. „To ci sami, którzy uprawiają pedagogikę wstydu”, „złamali wszelkie reguły przyzwoitości p o Smoleńsku, którzy lżyli tych, któ­rzy zginęli, deptali wszystko, co w naszej kulturze święte. Podobno to są KOD-owcy. Niech się pokażą”.
   Prezydent Duda także w bojowym nastroju. „Nie oba­wiajcie się Państwo, prezydent się nie boi”. Nie zniechęci go „żaden krzyk, żadne kalumnie rzucane przez ludzi, którzy zostali w ostatnim czasie »odspawani« od stoł­ków, na których wydawało im się, że będą siedzieli przez lata”. I do tego ta „ojczyna dojna”. Głowa państwa raz mówi jak mąż stanu, a raz jak kiepski satyryk.
   Szczególne obrzydzenie obu mówców wywoływał KOD. Prezydent Duda udaje, że nie rozumie, dlaczego ci lu­dzie demonstrują, czego oni jeszcze chcą: „Bo jeżeli ktoś mówi, że demokracja wymaga obrony, a jednocześnie może to mówić w każdym miejscu i w każdym czasie, że jest niezadowolony z władzy, to przecież na tym pole­ga demokracja”. Jeśli może to robić, to czego on broni? - pyta retorycznie prezydent. Mówi jak gdyby właściciel Kuchni Polskiej zwracał się do niezadowolonego gościa: „Książka zażaleń jest? Jest. Może się pan wpisać? Może. To o co jeszcze chodzi?”. A przecież, Panie Prezydencie, demokracja to nie tylko wolność zgromadzeń, ale i rządy prawa, decyzje podejmowane w świetle dnia, a nie pod osłoną ciemności, ślubowanie składane w świetle jupi­terów, a nie latarki, służba cywilna zamiast partyjnych nominatów, prokuratura wolna od nacisków polityków, dziennikarze mediów publicznych spokojni o swoją pracę, właściciele ziemi wolni w dysponowaniu swoim ma­jątkiem, obywatele ufni, że jak władza obiecuje darmowe leki dla seniorów, „sprawiedliwy” kurs franka dla frankowiczów, skrócony czas pracy na emeryturę, podwyższony próg wolny od podatków - to nie oszukuje, tylko dotrzy­ma. Tyle ci ludzie chcą, bo to im obiecano, a teraz nagle okazuje się, że budżet nie jest z gumy!
   No, a poza tym klimat: obiecano im wspólnotę, żadnej zemsty, żadnego odwetu, razem, do przodu-a co usłyszeli? Że są drugiego sortu. Obiecano im Polskę silną, zdrową i wolną, a dostali Polskę chorą, osłuchiwaną w Strasburgu, prześwietlaną w Wenecji, opukiwaną w Brukseli, masowaną w Waszyngtonie, wybuczaną przez media jak świat długi i szeroki. Więc dlatego lu­dzie wychodzą na ulice. A dokąd mają pójść?
   Dlaczego władza jest niezadowolona? Bo naród jest niepoprawny, nie spełnia jej oczekiwań. Choć tak wie­le zdobyła, to jeszcze wszystkiego nie połknęła - jesz­cze są ludzie niezadowoleni, którzy to okazują, jeszcze są sędziowie, na których nie można polegać, jeszcze są media prywatne, które wzniecają histerię, jeszcze żyją beneficjenci III RP, jeszcze są obcy dyplomaci, któ­rzy knują, korespondenci zagraniczni sterowani przez Applebaum, jeszcze są artyści, którzy bronią „Idy” przed TVP, jeszcze nie wszystkie konie w stadninach osiodłane i ujeżdżone.
   Nic dziwnego, że wczorajsi zwycięzcy, prezes i prezy­dent, zamiast radować się wiktorią, zachowują się jak osaczeni w oblężonej twierdzy. Oni poczują się bez­pieczni dopiero wtedy, kiedy będą mieć w garści wszyst­ko - czyli nigdy. Wiceminister Jaki bez żenady skreślił „Newsweeka”, POLITYKĘ i „Wyborczą” z listy dozwo­lonej do prenumeraty w sądach. Przecież to jest zagra­nie na poziomie Koziej Wólki! Jakaż to małostkowość, no i jaka demokracja! Jaki nie będzie zadowolony, do­póki ostatnia osoba prywatna nie przestanie tych gazet czytać. A inny minister, który potrafi wymienić, do jakich programów TVP go nigdy nie zaproszono, zanim został ministrem?! Cóż to za ego, żeby o tym pamiętać i teraz mówić publicznie?

Władza jest niezadowolona, prezes wyjaśnia dlacze­go: ponieważ czeka ją jeszcze moc roboty Jeszcze są prawnicy, którzy mają za dużą władzę (walka o praw­ników, zwłaszcza o adwokaturę, toczyła się już przed wojną - D.P.), są „ludzie o negatywnych cechach spo­łecznych”, którzy w poprzednim systemie awansowali, a potem nie zostali zdegradowani, są resortowe dzieci, „które widać szczególnie wyraźnie w wymiarze sprawie­dliwości”, jest 80 proc. najbogatszych Polaków, którzy byli powiązani z SB, no i mamy „ąuasi-okupacyjny” mechanizm doboru kadr. A jakie niebezpieczeństwa czyhają na nas za granicą! Rosja kręci KOD-em, Amery­ka poucza, Francja i Niemcy nie doceniają naszego po­święcenia dla Unii, Europa intryguje, Wenecja szczuje. Jest zamach i wojna hybrydowa - wszystkie zagrożenia z wyjątkiem stonki ziemniaczanej.
   A już najgorsi są bezbożnicy i innowiercy. „Dziś Pol­ską rządzą ludzie w większości wierzący, praktykujący katolicy. To - mówi prezes - budzi niechęć w pewnych wpływowych kręgach na Zachodzie”. I oto zagadka: jakie to wpływowe kręgi na Zachodzie są niechętne rządom prawdziwych katolików w Polsce? Masoni czy cykliści?
Daniel Passent

Parę życzeń na nie

Mam pewien kłopot z życzeniami na te Święta, bo narzucają mi się wyłącznie negatywne.
W tym sensie, żeby się różne rzeczy nie zdarzy­ły, niż żeby coś się spełniło. Po czterech ledwo miesiącach od politycznego zwrotu wewnętrzna i zewnętrzna sytuacja Polski jest dużo gorsza, bardziej napięta i chaotyczna, niż można się było obawiać. Jeśli chodzi o PiS, nasza gazeta kon­sekwentnie uprawiała czarnowidztwo i kasandryzm, ale nawet my zostaliśmy zaskoczeni kierunkiem, tempem i stylem „dobrozmianu". Mówię to z niekłamanym podziwem: żeby w tak krót­kim czasie zepsuć stosunki ze wszystkimi najważniejszymi so­jusznikami; zdewastować budowany latami, imponujący światu, wizerunek Polski; połamać konstytucję; przerobić media publicz­ne na narzędzie prostackiej propagandy; doprowadzić Polaków na skraj (życzenie: oby zimnej) wojny domowej; wyrzucić z pracy setki ludzi, obsmarować i obrazić miliony - to prace godne ba­śniowych siłaczy, jak na przykład trolle, ogry czy paszczaki.

Ciekawe, jak czuje się lud wyborczy, kiedy słyszy, że właśnie na to dał przyzwolenie, że przekazał swoją suwerenność suwerenowi, czyli Prezesowi Partii, że może nie wprost, ale jednak, życzył sobie zrobienia porządku z Trybunałem Konstytucyjnym i sędziami, że tak wyobrażał sobie prezydenta państwa i premiera? Z obietnic ma być spełniona ta główna, jak pisaliśmy - genialna w swojej politycznej prostocie: 500 zł wypłacane rodzicom na ich podatkowy koszt oraz dzięki zadłużeniu następnych pokoleń, czyli dzisiejszych, hojnie obdarowanych, dzieci. Na razie, jak mówią róż­ni politolodzy i co także podkreślają działacze PiS,„500 zł załatwia wszystko". Podobno za 500 zł Polacy chętnie oddadzą w ręce wła­dzy Trybunał, media, sędziów, prokuratorów, całą tę, tak wykpiwaną przez nową lewicę i starą prawicę, demokrację proceduralną. Prawda to czy nie? - oto najważniejszy zakład dzisiejszej Polski. (Moje negatywne życzenie: żeby to była nieprawda).

Wysokie sondażowe poparcie dla PiS i prezydenta Dudy (od­powiednio 35-38 i 48 proc.) wskazywałoby, że całe to jęcze­nie opozycji, drwiny mediów, gigantyczne marsze KOD, krytyka ze strony Europy i Ameryki, także profesjonalnych autorytetów spływają po wyborcach PiS jak woda, powiedzmy, po gęsi. Z dru­giej strony wszystkie sondaże i ankiety, obojętnie, na jaki temat, odtwarzają mniej więcej ten sam stały podział opinii: ok. 1/3 Po­laków wyraża zdanie tak, jak wypowiada czy wypowiadałby PiS, a 2/3 ma opinie przeciwne lub ich nie posiada. Fenomenem pol­skiej polityki ostatniego czasu jest to, że zwarta mniejszość (twardy elektorat PiS można liczyć na ok. 20 proc.) przejęła całkowitą kon­trolę (sama uważa, że panowanie) nad ogromną, ale niezmobilizowaną, rozlazłą, politycznie nieobsłużoną większością.

Mamy więc dwa sprzeczne wektory: po jednej stronie - 500 zł plus obietnica rozprawienia się z elitami („w 80 proc. współ­pracownikami SB" - Prezes w wywiadzie dla „Rz"), plus zapo­wiedź zaprowadzenia porządku (czemu sprzeciwiają się „resor­towe dzieci w wymiarze sprawiedliwości"), plus obrony godności i suwerenności (wbrew „pewnym czynnikom na Zachodzie" zainteresowanym eksploatacją Polski - Prezes tamże). A po dru­giej stronie lęk przed państwem policyjnym, scentralizowanym, spojonym jedną ideologią państwową i propagandą, dążącym do samowystarczalności, nieufnym wobec świata i wolności wła­snych obywateli (czytaj s. 23). Te dwa wektory idą na zderzenie, choć na razie i na szczęście iskrzy i wybucha głównie w słowach. Zadanie dla wszystkich sił niepisowskich jest takie, żeby tej statystycznej większości nadać polityczną formę i ciężar, i to zanim przy pomocy edukacji, propagandy, strachu i pienię­dzy PiS nie podniesie swoich 30 proc. do 40 czy 50. Więc trzeba życzyć (negatywnie), żeby opozycja nie bała się PiS, a szczegól­nie własnych racji, poglądów i opinii.

Prezes, który jest wybitnym copywriterem i gdy odejdzie z po­lityki, mógłby zarabiać, układając zaskakujące frazy języko­we, powiedział w cytowanym wywiadzie (to akurat o przyszłych wyrokach TK), że „korzystne lub niekorzystne opinie sędziów będą traktowane jako »non est«- nieistniejące". Zdaje się, że dla Prezesa cała niepisowska rzeczywistość jest „non est". Więc moje negatywne życzenie byłoby takie, żeby na świat i na innych Po­laków nie zaciskać oczu i pięści. A wszystkim życzę niezepsutych - niespiętych Świąt!
Jerzy Baczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz