wtorek, 29 marca 2016

Nowe porządki, nowe obrządki



Tradycja, symbole, rocznice, to kolejne sfery życia, które władza chce włączyć do „dobrej zmiany".

MIROSŁAW PĘCZAK

Tegoroczny Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklę­tych został w TVP uhonorowany koncertem „Niezłomnym - honor”. Na scenie wystąpili popularni wykonawcy na widowni zasiadł zaś w pierwszym rzędzie Andrzej Duda, a obok niego Beata Szydło i szef telewizji publicznej Jacek Kurski. W programie znalazł się song „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, który niegdyś dobrze się wpisywał w rytuały kołobrzeskiego Festiwalu Piosenki Żołnierskiej. Historię miał symboliczną: napisany w czasie wojny, hitem stał się w końcówce lat 60. jako tytułowy utwór przedstawienia teatralnego pod tym samym tytułem, a potem - razem z „Czerwonymi makami na Monte Cassino” i marszem Gwardii Ludowej „My ze spalonych wsi” - trafił na płytę. Zamiar połączenia obok siebie armii Ander­sa, armii Berlinga i AK był oczywiście polityczny - w aparacie władzy zwyciężył pogląd, że należy wykorzystywać społeczną pamięć o wojnie i okupacji w taki sposób, by władzy służyła.
   Niedawny koncert nadany w TVP nieznośnie przypominał imprezy kołobrzeskie z czasów PRL. I podobnie jak wtedy moż­na było odnieść wrażenie, że estrada manifestuje moralno-po- lityczną jedność z rządzącą partią i kierownictwem TVP. I tutaj także różnorodność estetyczna i literacka piosenek (pieśni party­zanckie, „Obława” Kaczmarskiego, piosenki „Panien wyklętych”) zmierzała ku jedności (patriotycznej). Najważniejszy w tym wszystkim wydaje się jednak symboliczny sens kultu „żołnierzy wyklętych”. Chodzi w tym przypadku nie tylko i nie tyle o boha­terski opór i walkę z komunistyczną władzą, ale o jednoznaczną konotację z nacjonalistycznym nurtem zbrojnego podziemia (Narodowe Siły Zbrojne, Narodowe Zjednoczenie Wojskowe).

   Nacjonalizm romantyczny
   Nie przypadkiem nazwę „żołnierze wyklęci” wymyślił za­fascynowany narodowym nurtem wojennej konspiracji szef działu dokumentacji Instytutu Historycznego im. Romana Dmowskiego Leszek Żebrowski. Powstała na potrzeby zorga­nizowanej w 1993 r. przez Ligę Republikańską wystawy „Żoł­nierze Wyklęci - antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r.”. Choć Dzień Pamięci został ustanowiony jako święto państwowe przez prezydenta Komorowskiego w 2011 r. i przy­pada 1 marca, kult „żołnierzy wyklętych” najżywiej daje znać - sobie na Marszach Niepodległości urządzanych przez naro­dowców każdego 11 listopada. Nieformalnym ambasadorem owego kultu stał się swego czasu Paweł Kukiz, który w czasie prezydenckiej kampanii wyborczej chętnie paradował w ko­szulkach z emblematami Narodowych Sił Zbrojnych czy Związ­ku Jaszczurczego.
   Mamy zatem do czynienia z tradycją dopiero co rozpoczętą, z fenomenem, który brytyjski historyk Erie Hobsbawm nazwał „tradycją wynalezioną”. W słynnej książce „Tradycja wyna­leziona” Erie Hobsbawm i Terence Ranger ilustrują tytułowe zjawisko rozmaitymi przykładami, między innymi ceremo­niami nacjonalistycznymi, które stawały się spektaklami odtwarzania tożsamości narodowej. Miały one swoje źródło w XIX-wiecznym nacjonalizmie romantycznym. Zajmujący się współczesnymi formami eksponowania tożsamości naro­dowej socjolog Tim Edensor, komentując analizy Hobsbawma i Rangera, pisał, że owemu wymyślaniu tradycji „towarzyszyło wznoszenie pomników narodowych, zakładanie muzeów, wypracowanie »naukowych« sposobów klasyfikacji kultur i ras, kolekcjonowanie folkloru i tworzenie kanonów literatury na­rodowej oraz ustanowienie dni ustawowo wolnych od pracy”.
   We współczesnej Polsce również spotykamy się z czymś po­dobnym. Dawniejsza erupcja pomników Jana Pawła II została zastąpiona realizacjami i planami upamiętnienia katastrofy smoleńskiej. W trakcie ostatniej „miesięcznicy smoleńskiej” Jarosław Kaczyński mówił: „za miesiąc staną tu prowizoryczne instalacje upamiętniające wydarzenia sprzed sześciu lat”, za­powiadając: „Będzie pomnik tych, którzy polegli w katastrofie. Będzie pomnik prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyń­skiego”. Od kilku miesięcy przedstawia się również konkret­ny projekt upamiętnienia „cudu nad Wisłą”, czyli Bitwy War­szawskiej 1920 r., w formie łuku triumfalnego postawionego w Warszawie na Osi Saskiej. Pieniądze na realizację pomysłu zbiera Jan Pietrzak i założone przezeń Towarzystwo Patriotycz­ne. Przedstawiając ideę budowy łuku, Pietrzak mówił dwa lata temu, że „ma to być pomnik na miarę dawnego zwycięstwa i pokuty za lata hańby niepamięci. Na miarę naszej narodowej dumy i aspiracji”.
   Dokonuje się równocześnie nazewnicza dekomunizacja, przejawiająca się w eliminowaniu niesłusznych historycznie i politycznie patronów ulic. Celebracja martyrologiczno-heroicznej przeszłości znajduje swoje najpopularniejsze dziś ucieleśnienie w idei Muzeum Powstania Warszawskiego. Mi­nister kultury zapowiedział specjalną opiekę nad ludowymi zespołami pieśni i tańca (to apropos „kolekcjonowania folklo­ru”) i pewnie już niedługo rozgorzeje dyskusja nad „kanonem literatury narodowej".
   Właściwie już się zaczęło, wybuchła bowiem awantura wokół krakowskiego przedstawienia „Neomonachomachia” opartego na klasycznej satyrze Ignacego Krasickiego. Radny PiS poczuł się obrażony w swoich uczuciach religijnych i doniósł do pro­kuratury. Przesłuchano już autora sztuki, znanego poetę i wy­kładowcę Bronisława Maja. Złośliwi znów mogą sparafrazować cytat z Marksa o tragedii, która powraca jako farsa: w 1968 r. pod pręgierzem stawał Kazimierz Dejmek za sceniczną wizję wzniosłego dramatu Mickiewicza, a teraz staje Maj za antyklerykalną satyrę z dorobku poczciwego bp. Krasickiego.
  
   Rekonstrukcja tożsamości
   Szykuje się też rewolucja w działalności Instytutów Polskich za granicą. Ich oferta ma być teraz skoordynowana z realizacją wewnątrz krajowej polityki historycznej i wzmacniać ducha patriotycznego Polonii, kultywować pamięć o Koperniku, Chopinie, Janie Pawle II i Marii Skłodowskiej-Curie. Analo­gie z niemieckim, brytyjskim czy francuskim nacjonalizmem romantycznym wspominanym przez Hobsbawma i Rangera rzeczywiście są zauważalne, ale w dzisiejszej Polsce można też śmiało wskazać na całkiem oryginalne przykłady inwen­cji symbolicznej.
   I tak oto „spektakle odtwarzania tożsamości narodowej" od dłuższego już czasu stały się domeną aktywności tak zwa­nych grup rekonstrukcyjnych. Jeśli w latach 90. główny nurt ruchu rekonstrukcji historycznej stanowiły bractwa rycerskie, „Wikingowie” i pogańscy „Słowianie”, to dziś ewidentnie do­minują fani przebierania się za powstańców warszawskich i „żołnierzy wyklętych”.
Rekonstruktorzy z Mławy zagrali nawet w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. W zdjęciach do filmu wzięli udział człon­kowie Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej 79. Pułku Piechoty Strzelców Słonimskich im. Hetmana Lwa Sapiehy. Informując o zaszczycie, jaki spotkał rekonstruktorów, lokalny „Kurier Mławski” przypomniał, że „widzimy ich np. co roku w inscenizacji bitwy pod Mławą na polu w Uniszkach Zawadz­kich, ale grali też w inscenizacji przedstawiającej odbicie więź­niów z siedziby UB w Mławie”.
   Występy rekonstruktorów w ostatnich 10 latach są stałym elementem wszelkich uroczystości upamiętniania wydarzeń z okresu wojny i okupacji i czasów walki zbrojnego podziemia z władzą komunistyczną. Nic dziwnego, że aktorzy tych spek­takli uchodzą za symbol patriotyzmu, co chętnie podkreśla w swoich wypowiedziach prezydent Duda. Rekonstruktorzy, tak jak nacjonalistyczni kibice, zostali przeto uroczyście zapi­sani do „biało-czerwonej drużyny”, a ich wzmożona aktywność jest symbolicznym ornamentem „dobrej zmiany”.
 
   Permanentna żałoba
   Chyba jednak najbardziej spektakularnym przykładem ak­tualnie wynalezionej tradycji pozostają „miesięcznice smoleń­skie”. To bezprecedensowy sposób oddawania hołdu nieżyją­cym. Czyni się to co miesiąc, a nie-jak to się przyjęło w tradycji chrześcijańskiej - raz w roku. Taka częstotliwość ceremonii sprawia, że żałoba jest w istocie stanem permanentnym. Zacho­dzi więc przypadek szczególny: skleja się nową tradycję, bio­rąc praktykowany od zawsze zwyczaj wspominania zmarłych i dodając do niego zupełnie nową praktykę comiesięcznych obchodów upamiętnienia.
Przy tym wszystkim obrzęd upamiętnienia staje się okazją do demonstracji politycznej i politycznych wystąpień na tematy aktual­ne: rytuał żałoby miesza się z dramaturgią wiecu, sacrum z profanum.
   Zaczęło się od „obrony krzyża”, wtedy wy­kuł się podział na „patriotów” i „zdrajców”, równolegle do powstałej ad hoc teorii spi­skowej, w myśl której Lech Kaczyński stał się ofiarą zamachu, Donald Tusk (wespół z Putinem) zamachowcem, a Bronisław Komorowski „Komoruskim" i uzurpato­rem. Miesięcznice dopracowały się swojej formy i powtarzalnych rytuałów. Zawsze jest nabożeństwo w kościele, marsz pod Pa­łac Prezydencki i przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. Zawsze są transparenty z hasłami wymierzo­nymi w politycznych wrogów. Zdarzało się, że maszerowano z pochodniami, ale zwyczaj został zaniechany, bo nazbyt ko­jarzył się z nazistowskimi Fackelzugami, co głośno wytykali oponenci PiS.
    Od początku ceremonia miała charakter kontestacyjny, wy­mierzony w polityczną oficjalność. Była wyrazem nie tylko nie­zgody na status quo, ale wręcz nieuznawania prawomocności aktualnej władzy- wszak, według Kaczyńskiego, Komorowski został wybrany „przez nieporozumienie”.
   Kiedy w listopadzie zeszłego roku Prawo i Sprawiedliwość objęło władzę, miesięcznice musiały nabrać nowych znaczeń. W okolicznościowym nabożeństwie zaczął uczestniczyć rząd (10 listopada 2015 r. na mszy rozpoczynającej miesięcznicę stawili się wszyscy kandydaci na ministrów), zaś cała ceremo­nia, zgodnie z rozkazem ministra Macierewicza zyskała asystę wojskową, przez co stała się uroczystością wagi państwowej. Nastąpiło charakterystyczne przejście od fazy nieoficjalnej do instytucjonalnej, przy okazji pojawił się jednak pewien problem. O ile bowiem za czasów „Komoruskiego” demon­stracja przed siedzibą prezydenta ugruntowywała rebeliancki sens miesięcznic już choćby poprzez przeciwstawienie ulicz­nego wiecu instytucji władzy symbolizowanej przez pałac z Komorowskim w środku, to teraz ów sens został zaburzony. Powstał symboliczny chaos. Wiec pod pałacem nie może już
kontrastować z władzą prezydencką, którą przecież sprawuje delegat prezesa. W tej sytuacji miejsce wiecu traci swoje pier­wotne uzasadnienie.

   Era od zera
   Prezes nie przejmuje się jednak tym dysonansem, bo naj­ważniejsza wydaje mu się (i słusznie) powtarzalność rytuału. Wychodzi bowiem z usprawiedliwionego założenia, że Pola­cy kochają rytuały, zwłaszcza jeśli odnoszą się one do historii i religii. To dlatego Smoleńsk ma być współczesnym Katyniem, a nabożeństwo w kościele ma być wstępem do politycznego wiecu. Akceptacja dla tego typu zabiegów może się brać i stąd, że dla sporej części naszego społeczeństwa modyfikacje tra­dycji, przypadki rewitalizacji obrzędów niepraktykowanych czy lepienie nowych tradycji z kawałków starego i nowego to praktyki dość powszechne. Rozbudowały się na przykład obchody Pierwszej Komunii Świętej, która z uroczystości rodzinno-kościelnej zamieniła się w rodzaj ogólnonarodowe­go święta obchodzonego z wielką pompą już nie po domach, ale w wystawnych restauracjach. Zmienił się folklor weselny, w którym inspiracje kulturą ludową mieszają się tu z całkiem współczesnym konsumeryzmem.
   Sporą kreatywnością w wymyślaniu tradycji wyróżniają się też kibice piłkarscy. Mamy tu klubowe „hymny” (vide: „War­szawski dzień” Niemena zaanektowany przez kibiców Legii Warszawa czy „Dni, których nie znamy” Grechuty wybrany przez fanatyków Koro­ny Kielce), włączanie do tak zwanej oprawy meczów scenografii z akcentami ideolo­gicznymi, politycznymi czy religijnymi (hasła w rodzaju „Bóg, Honor, Ojczyzna”, emblematy Polski Walczącej, kult - jakże­by inaczej - „żołnierzy wyklętych”). Mamy też księży będących jednocześnie kibolami i zorganizowanymi nacjonalistami, jak osławiony młody ksiądz Jacek Międlar, któ­ry na marszach ONR kończył swoje homilie donośnym rykiem „Sława Wielkiej Polsce”.
   Symboliczna rewolucja, która się dokonuje w Polsce, ma wiele wspólnego ze sferą sym­boliczną gwałtownych zwrotów, które znamy z dalszej i bliższej przeszłości. Autorzy zmian zawsze chcieli, by ich działania uznawano za fundamentalne przełomy. Najbardziej znanym przykładem jest francuski kalendarz republikański wprowadzony przez Kon­went w rewolucyjnej Francji. Dzień proklamowania republiki (22 października 1792 r.) miał być pierwszym rokiem ery repu­blikańskiej. Dopiero Napoleon w 1805 r. przywrócił Francuzom kalendarz gregoriański.
   Dziś w Polsce wiceminister kultury Jarosław Sellin już ogło­sił, że objęcie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość kończy epo­kę komunizmu i postkomunizmu i rozpoczyna erę Prawdziwie Wolnej Rzeczypospolitej. Jako urzędnik resortu Sellin jest od­powiedzialny za pracę Departamentu Dziedzictwa Narodowe­go i w związku z nadchodzącą rocznicą ma uruchomić rządowy program obchodów odzyskania niepodległości Niepodległa 2018. W przeciwieństwie do francuskich rewolucjonistów au­torzy pisowskiej koncepcji polityki kulturalnej cezurę rozpo­czynającą Nowe Czasy chcą znaczyć raczej symbolami tego, co było, niż zwracać się dosłownie ku świetlanej przyszłości. No cóż, różne historyczne doświadczenia pokazują, że to wła­śnie przeszłość dostarcza budulca dla nowo wynalezionych tradycji, a jak będzie naprawdę, trudno zgadnąć. Zacytujmy Michela Houellebecqa: „Ludzie żyjący w określonym systemie społecznym prawdopodobnie nie potrafią sobie wyobrazić punktu widzenia tych, którzy niczego od systemu nie oczeku­jąc, planują jego zniszczenie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz