poniedziałek, 7 marca 2016

Akcja weryfikacja i Zwykły słuchacz radia


Zwykły słuchacz radia

W karierze Barbary Stanisławczyk sporo było wzlotów i upadków, ale tak nieoczekiwanego wznoszenia nikt się nie spodziewał. Nowa prezes Polskiego Radia zna radio głównie z odbiornika.

Grzegorz Rzeczkowski

O pani prezes można usłyszeć wiele komplementów. Pracowita, wy­magająca, inteligentna, błysko­tliwa, dowcipna, wesoła. Wulkan pomysłów, reporterski i pisarski talent. Ale częstotliwość pochwał co najmniej równa jest ocenom krytycznym. Pamiętliwa, wy­buchowa, obrażalska, autorytarna, apo­dyktyczna. Przekonana o własnej nieomyl­ności. Z deficytem empatii.
   - Nie mam ochoty rozmawiać o Bar­barze Stanisławczyk. Nie chcę i nie będę. Albo: - Powiem, ale broń Boże nie pod nazwiskiem. Chcąc się czegoś dowie­dzieć o prezes Polskiego Radia, trzeba być przygotowanym na tego typu reakcje. Na­wet ze strony tych jej znajomych, którzy na rynku medialnym coś znaczą. - Nie znosi krytyki. Obraża się, złości. Kiedyś na moich oczach cisnęła kubkiem o ścia­nę - opowiada była współpracowniczka, która zna Stanisławczyk z czasów, gdy ta kierowała miesięcznikiem „Sukces”.

   W krainie kangurów
   Pierwsze spotkanie nowej prezes z Radą Programową radia miało nie wy­kraczać poza rutynę. Zwykła wymiana uprzejmości i trochę planów na przy­szłość. Tak przynajmniej wyobrażali je sobie członkowie Rady. Wszystko pewnie poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie wiceprzewodniczący Rady Krystian Legierski, który spytał o powody zwolnie­nia dyrektora Jedynki Kamila Dąbrowy (wypowiedzenie dostał od Stanisław­czyk już pierwszego dnia jej urzędo­wania) oraz o odejście szefowej Trójki Magdaleny Jethon. Dokończyć pytania jednak nie zdążył, bo prezes wstała od stołu, rzuciła, że w takiej atmosferze rozmawiać nie będzie, i wyszła energicz­nie, zamykając za sobą drzwi.
   Legierski pewnie potraktowałby Sta­nisławczyk z większą wyrozumiało­ścią, gdyby wiedział, że z panią prezes trzeba delikatnie. Bożena Gaińska, kie­dyś dziennikarka pism kobiecych, dziś na emeryturze, przypomina sobie kole­gium redakcyjne „Kobiety i Życia” z po­czątku lat 90. Właśnie ukazał się reportaż Stanisławczyk o Janie Pawle II, a raczej o młodym Karolu Wojtyle. Cytowała m.in. jednego z kolegów, który stwier­dził, że nie ma ochoty mówić, bo jest już zmęczony ciągłym opowiadaniem dziennikarzom o papieżu. - Dziś cyto­wanie tego typu słów jest normą, wtedy nie. Pan zadzwonił do niej z pretensjami, tekst został też skrytykowany na kolegium właśnie za tę wypowiedź - wspomina Gaińska. - Basia wstała, łzy trysnęły jej z oczu i wykrzyczała, że nie pozwoli sobie na takie traktowanie, bo ona nie przyszła do nas jako młoda dziennikarka, tylko uznana reporterka. Byliśmy zszokowani.
   Liliana Śnieg-Czaplewska, która w latach 90. pracowała ze Stanisław­czyk w „Twoim Stylu”, wspomina, że była przekonana o swej wartości, ale dość powściągliwa w mówieniu o sobie.
- Miała już wtedy mocno prawicowe po­glądy. Na przykład absolutnie wszystko, co związane z PRL, było złe. Specjalnie jednak się z nimi nie obnosiła, a też niko­mu to w tamtych czasach nie przeszka­dzało, bo my polityką się nie zajmowały­śmy -opowiada dziennikarka.
   Przez lata ta zasada obejmowała rów­nież Barbarę Stanisławczyk. Zawsze sty­lowo ubrana blondynka, której koleżanki zazdroszczą dziewczęcej sylwetki. Rocz­nik 1962, z pasją do nocnego grania na gi­tarze i czytania książek. Mąż na dyrektor­skim stanowisku w firmie sprzedającej klimatyzatory, poznany jeszcze na stu­diach, 23-letni syn. - Jesteśmy związkiem tradycyjnym - podkreślała kilka lat temu w „Dzień Dobry TVN”. O rodzinie mówi niewiele, choć znajomi twierdzą, że z sy­nem łączą ją bardzo silne więzi.
   Z wykształcenia geodetka po Poli­technice Warszawskiej i dziennikarka (studia podyplomowe na Uniwersytecie Warszawskim). Po dyplomie wyjechała do Australii, do siostry, by zarobić na lepszy start. Dopiero po powrocie, na po­czątku lat 90., zaczęła pisać do różnych tytułów, głównie reportaże do prasy kobiecej. Tematyka raczej społeczna: dziewczynka chora na słoniowaciznę, sukienka ślubna używana przez trzy panny młode, portret znanej pływaczki zdyskwalifikowanej za doping, reportaż z rodzinnej wsi Ewy Wachowicz, napisa­ny tuż po jej nominacji na rzecznika rzą­du Pawlaka, ale też z Bornego Sulinowa, które zaludniało się po wyjeździe Rosjan.
   Publikowała w „Kobiecie i Życiu”, w „Twoim Stylu” i „Pani”, w której szefo­wała działowi reportażu i była naczelną. Na początku ubiegłej dekady nastąpiła dłuższa przerwa. Wróciła, by w 2006 r. ob­jąć magazyn „Sukces”, a po trzech latach zostać dyrektorem zarządzającym Wy­dawnictwa Przekrój wydającego „Sukces” - nieistniejący już tygodnik „Przekrój”.
   O ile jako naczelna magazynu radziła sobie dobrze - zrestrukturyzowała pi­smo, któremu groziło zamknięcie - to już dyrektorowanie było dla niej wyzwa­niem zbyt ambitnym. - Miała ogromne problemy z przygotowaniem budżetu wydawnictwa. Przesuwała to z tygodnia na tydzień, widać było, że się na tym zwy­czajnie nie zna - mówi Jacek Kowalczyk, ówczesny naczelny „Przekroju”, dziś redaktor w POLITYCE. W marcu 2010 r. została zwolniona. - Świat jej się wtedy zawalił. Mocno to odchorowała, zamknę­ła się w sobie i zgasła, jakby była pod wpływem leków uspokajających - wspo­mina znajoma.

   Od TVN do TV Republika
   W telewizji za to kwitła. - Jak zaczy­nała mówić, mogła właściwie zająć cały program - wspomina jedna z koleżanek. Występowała w programie Katarzy­ny Montgomery „Mała Czarna” w TV4, który przez kilka lat współprowadziła m.in. razem z Aleksandrą Kwaśniewską, Karoliną Wajdą i Agnieszką Maciąg. Do­minujące tematy: seks, antykoncepcja, zdrada, wychowanie dzieci, problemy rodzinne. Stanisławczyk pojawiała się również w bardziej topowych progra­mach - w TVN24 w „Drugim Śniadaniu Mistrzów” Marcina Mellera i w TVP u Tomasza Lisa. Reprezentowała konserwa­tywny punkt widzenia, dość krytycz­ny wobec poglądów liberalnych, choć nie napastliwy.
   W przerwach między kolejnymi zmia­nami redakcji siadała do pisania książek i doktoratu na UW („Wzorce patriotyzmu jako przedmiot sporów i przewartościo­wań w świetle przemian cywilizacyjnych i przekształceń ustrojowych w Polsce po 1989 roku”). W sumie ma na koncie dziewięć publikacji.
   Rozstrzał tematyczny i gatunkowy spory - spod pióra Barbary Stanisław­czyk wyszły reportaże, wywiady, a nawet powieści. Rozmawiała z Krzysztofem Ką­kolewskim, pisała o Marku Hłasce, funk­cjonariuszach SB, prostytutkach, po­mocy udzielanej Żydom przez Polaków w czasie wojny. Przypomniała dziesięć sylwetek ofiar katastrofy smoleńskiej, z Marią Kaczyńską na czele, oraz ich krewnych zamordowanych w Katyniu. Najnowsza, wydana tuż przed ostatnimi wyborami, książka nosi znamienny tytuł „Kto się boi prawdy? Walka z cywilizacją chrześcijańską w Polsce”.
   Pisarskie dokonania Stanisławczyk krytykę niespecjalnie zachwyciły, choć niektóre jej dzieła doczekały się wzno­wień. Tak jak wydana po raz pierwszy w 1991 r. i napisana wspólnie z Dariu­szem Wilczakiem na podstawie rozmów z esbekami „Pajęczyna. Syndrom bez­pieki”. Książka zawierała sensacyjną in­formację (choć bez nazwisk), która po­twierdziła się dopiero później, że druga żona pisarza Pawła Jasienicy była pod­stawioną mu przez SB agentką.
   Jedną z książek, z których Barbara Sta­nisławczyk jest najbardziej dumna, czy­li „Miłosne gry Marka Hłaski”, Ryszard Marek Groński na łamach POLITYKI nazwał „pościelową” i „kapownikiem towarzyskim”. „W czynszówce, w której Barbaras, objęła dozorcostwo, nazwiska żyjących i nieboszczyków (nieraz jeszcze ciepłych) są eksponowane. Często ponad zasługi. Czynszówka ma być Domem Literatury. Ale czy gorliwej krzątaczce chodzi o literaturę?” - zastanawiał się zgryźliwie felietonista. Książka zawiera nie tylko opisy tytułowych „miłosnych gier” głównego bohatera, w tym jego rze­komych związków z mężczyznami, ale też stwierdzenia typu „najważniejszymi pismami literackimi kierowali - bezpo­średnio lub pośrednio - homoseksuali­ści”, czy sugestie, że aby zrobić karierę pisarską w PRL, trzeba było „być Żydem lub wplecionym w żydowskie koligacje”.
   Uznanie krytyki mogło ominąć Sta­nisławczyk również ze względu na jej specyficzny język, który dość trudno odkodować. Oto próbka wywiadu rze­ki z Krzysztofem Kąkolewskim, który był jej mentorem od czasów studiów dziennikarskich: „Posiadł pan tajem­nicę non-fiction i prawdę o człowieku, jako bohaterze dokumentalnym. Re­portażem pan się znudził i wtedy zaczął się dla pana czas introspekcji. Mistrz zdecydował się zostać terminatorem w dziedzinie prozy. Czy faktycznie za­czynał pan od początku, czy to tylko opinia złośliwców?”.
   Niektórzy znajomi twierdzą, że zwolnie­nie z „Sukcesu" i chłodne przyjęcie kolej­nych książek przez tzw. mainstream mogło pchnąć ambitną Stanisławczyk tam, gdzie o uznanie łatwiej. Szczególnie dla osoby, która pokazała esbecki układ, oddała hołd Polakom ratującym Żydów, o upamięt­nieniu ofiar Smoleńska nie wspominając. Z takim portfolio drzwi do „niepokornych” mediów stały otworem. Stanisławczyk po­woli znikała z „głównego nurtu”, publi­kując w tygodniku „wSieci”, komentując u boku Joanny Lichockiej w TV Republika, goszcząc na antenie Radia Maryja. Jej wy­powiedzi to echo pisowskiego przekazu w formie nieskażonej.
   Ukoronowaniem drogi, która zaprowa­dziła ją do fotela prezesa PR z nominacji PiS, był wywiad udzielony braciom Kar­nowskim w ich tygodniku. Wyróżnienie, które spotyka wyłącznie wybranych, creme de la creme prawicowego środowi­ska. Tuż przed objęciem funkcji prezesa Stanisławczyk mówiła, że: „jesteśmy świadkami świadomego uruchomie­nia wielkiej fali imigracyjnej. To proces, na który elity europejskie dały przy­zwolenie. (...) To kolejny etap niszczenia cywilizacji chrześcijańskiej”. Realizo­wany przez te elity plan ma doprowa­dzić do zbudowania „utopijnego świata, w którym nie będzie narodów, nie będzie tradycyjnej rodziny, odwołania do Boga. To ma być globalna wioska, »rojowisko« zamieszkiwane przez »wolnych ludzi«”.

   Radio w służbie narodowi
   Dziennikarze Polskiego Radia niewie­le jeszcze mogą powiedzieć o nowej pre­zes. Planów nie zdradza, poza ogólnymi stwierdzeniami o służbie „państwu, spo­łeczeństwu i narodowi” oraz „kreowaniu pozytywnych wzorców kulturowych”, co wyraża się na razie w zapraszaniu przed mikrofon większej liczby prawi­cowych publicystów.
   Choć przy alei Niepodległości nie ma takiej fali czystek jak w TVP, to kilku dziennikarzy już wyleciało (ostatnio audycję stracił Jan Ordyński, uznany za nie dość „pluralistycznego”). Wciąż nieobsadzone jest stanowisko szefa Trójki, mimo że gabinet Stanisław­czyk odwiedziło już kilku kandyda­tów. Trudno w gruncie rzeczy się dzi­wić, bo na radiowym zapleczu PiS nie było takiej kuźni „niepokornych”, jak TV Republika czy TV Trwam. Barba­ra Stanisławczyk też nie za bardzo ma po kogo sięgnąć, bo ma zerowe doświad­czenie w pracy radiowej. Sama zresztą to przyznała na antenie Jedynki, mó­wiąc, że nominację dostała jako „zwykły słuchacz radia”. Na marginesie, nigdy też nie zarządzała strukturą liczebnie i orga­nizacyjnie choćby zbliżoną do Polskiego Radia, nie ma też żadnego doświadcze­nia w polityce. Stąd niektórzy dochodzą do wniosku, że swoją przygodę radio­wą zakończy równie szybko jak kiedyś w „Przekroju”.
   Jeśli ktoś sądzi, że takie głosy panią prezes zrażą, myli się. Chyba po raz pierwszy w swej dziennikarskiej karie­rze Stanisławczyk została szefem nie ze względu na kompetencje, ale poglą­dy. To jest ten kapitał, z którego będzie korzystać. Jak sama mówi: „kto nie ry­zykuje, nie pije szampana”.


Akcja weryfikacja

Po 13 grudnia 1981 r. władze PRL przeprowadziły w wielu środowiskach czystki polityczne. Usunięto m.in. ponad 500 „nieprawomyślnych” pracowników Polskiego Radia i Telewizji.

Latem 1980 r., gdy wybuchły strajki, prasa, radio i telewizja w pełni realizowały wytyczne Komitetu Centralnego Pol­skiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jednak powstanie Solidarności poważnie naruszyło monopol informacyjny władz. Związek dysponował własną prasą, na czele z ogólnopol­skim, podlegającym cenzurze „Tygodnikiem Solidarność”. Walczył też (z gorszym skutkiem) o dostęp do radia i telewizji. Najwier­niejszym bastionem władz pozostawała telewizja. Jednak i tam tworzono komórki Solidarności, próbowano walczyć o pluralizm.
   Kres liberalizacji mediów położyło wprowadzenie w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego. Zawieszono wyda­wanie wszystkich tytułów prasowych oraz programów' radia i te­lewizji, z wyjątkiem dwóch gazet centralnych („Trybuny Ludu" - organu KC PZPR, i „Żołnierza Wolności”), 16 gazet partyjnych w województwach i I Programu PR i TVP Zmilitaryzowano Polskie Radio i Telewizję. Budynki rozgłośni zajęło wojsko, rządy w nich przejęli w znacznym stopniu komisarze wojskowi. Do pracy w czynnych redakcjach dopuszczono zaufanych dziennikarzy (np. w Polskim Radiu była to grupa pod kierownictwem Aleksan­dra Lubańskicgo z Naczelnej Redakcji Informacji PR), pozostałych urlopowano. Wśród pierwszych kilku tysięcy internowanych zna­lazło się ponad stu dziennikarzy.
   Władze przystąpiły do weryfikacji dziennikarzy oraz pracow­ników administracji, wydawnictw, drukarń, kolportażu, pracow­ników technicznych. Przeprowadzono ponad 10 tys. rozmów. W ich wyniku - według oficjalnych danych - negatywnie zwery­fikowano ponad 10 proc. środowiska dziennikarskiego. Zdaniem opozycji oprócz zwolnionych kolejne 10 proc. objęto represjami, np. przesunięto na inne stanowisko, zdegradowano czy wysłano na emeryturę. Odwołano z funkcji 60 redaktorów naczelnych, 78 zastępców redaktorów naczelnych i 57 sekretarzy redakcji. Z rynku zniknęło 21 tytułów prasowych (zlikwidowano m.in. ta­kie gazety i czasopisma, jak „Kultura”, „Trybuna Mazowiecka” czy „Gazeta Handlowa”).
   Zasady weryfikacji zostały przygotowane najpóźniej w pierw­szych dniach stanu wojennego, a niewykluczone, że jeszcze przed jego wprowadzeniem. Ustalono, że mają ją przeprowadzić ze­społy powołane przez: Centralny Sztab Informacji i Propagandy, jego wojewódzkie odpowiedniki, Centralny Komitet Stronnictwa Demokratycznego oraz Naczelny Komitet Zjednoczonego Stron­nictwa Ludowego. Celem weryfikacji miało być „uzyskanie jedno­znacznego poglądu” o stanowisku dziennikarzy i innych pracow­ników prasy, agencji, radia i telewizji w kwestiach: kierowniczej roli partii w życiu społeczno-politycznym i gospodarczym kraju, kierowniczej roli PZPR, SD i ZSL w środkach masowego przekazu, funkcjonowania Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w latach 1980-81, działalności Solidarności oraz Komitetu Obrony Robot­ników, Konfederacji Polski Niepodległej i innych „ugrupowań antysocjalistycznych”, a także „podstawowych pryncypiów po­lityki zagranicznej PRL”.
   Zdecydowano, że w mediach mogą pracować jako dziennikarze - osoby zajmujące kierownicze stanowiska w administracji, tech­nice, obsłudze i kolportażu „tylko ludzie akceptujący program i politykę partii, nienależący do związków i organizacji wystę­pujących z opozycyjnym programem politycznym, prezentują­cy zdecydowane stanowisko wobec przeciwników politycznych i przejawów anarchii”.
   Strach i upokorzenie
   Wyznaczono precyzyjnie skład komisji weryfikacyjnych. I tak w przypadku osób zatrudnionych w Komitecie ds. Radia i Telewizji w Warszawie mieli to być przedstawiciele: Wydziału Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR, Komitetu Warszawskiego PZPR, Głównego Zarządu Politycznego WP MSW, kierownictwa Radiokomitetu oraz Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk.
   W Radiokomitecie, w którego skład wchodziły PR i TVP, we­ryfikacja rozpoczęła się w pierwszej dekadzie stycznia 1982 r. W celu jej przeprowadzenia powołano 33 zespoły główne oraz 103 podkomisje, w których pracach uczestniczyło ponad 570 osób. Niestety, sporządzony w stanie wojennym pełen wykaz weryfi­katorów „zaginął” w nieznanych okolicznościach, podobnie jak protokoły z większości rozmów weryfikacyjnych. Znamy zatem składy jedynie części z tych komisji. I tak w przypadku kadry kierowniczej redakcji informacyjno-publicystycznych TVP byli to: Stanisław Sołtys (Wydział Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR), Edward Wojtara (GZPWP), Andrzej Garliński (Komitet Warszaw­ski PZPR), Andrzej Pyć (Biuro Prasowe Rządu), Tadeusz Ratajski (GUKPPiW), Janusz Konarski (MSW) i Władysław Snarski (Komitet ds. Radia i Telewizji). Dziennikarzy pionu artystycznego Telewizji Polskiej weryfikowali z kolei: Józef Rudnicki (KC PZPR), Bogdan Michalski (KW PZPR), Stefan Zieliński (GZPWP), Przemysław Marcisz (GUKPPiW), Stanisław Milewicz (MSW) i Jerzy Bajdor (Radiokomitet).
   Weryfikacja odbywała się dwuetapowo - najpierw poddano jej dziennikarzy funkcyjnych (naczelnych redaktorów, ich zastępców oraz kierowników poszczególnych redakcji), później weryfikowa­ni byli pozostali dziennikarze. Jak wspominał Jacek Snopkiewicz z TVP: „Kierownik uznany za prawomyślnego organizował komisję weryfikacyjną, a na ręce patrzyli mu funkcjonariusze partyjni lub pracownicy powiązani z SB. Nieprawomyślnych kierowników zastępowali pełnomocnicy prezesa”. Orzeczenie komisji weryfi­kacyjnej było zatwierdzane przez prezydium Komitetu ds. Radia i Telewizji, które rozpatrywało również ewentualne odwołania osób negatywnie zweryfikowanych. Niekiedy ostateczne decyzje zapadały na zupełnie innym szczeblu. Tak było np. w przypad­ku Mariusza Waltera (redaktora naczelnego Naczelnej Redakcji Widowisk Publicystycznych i Form Dokumentalnych Telewizji i twórcy „Studia 2”). Na jego weryfikację naciskała szczególnie „odnowiona” zakładowa organizacja partyjna, jednak ostatecznie zdecydowano, że w jego przypadku przewodniczący Radiokomi­tetu Władysław Loranc „przeprowadzi rozmowy konsultacyjne”. Te wypadły pozytywnie, jednak sam zainteresowany zdecydował się odejść z TVP
   Weryfikacja polegała zazwyczaj na indywidualnych rozmowach. Według opozycji rozmowy te nie miały jednak wpływu na decyzje o losach poszczególnych osób - ważniejsze okazywały się mate­riały zebrane na temat weryfikowanych przez ich przełożonych czy SB. W niektórych przypadkach (zwłaszcza internowanych) komisje obradowały zresztą pod nieobecność zainteresowanych. Część pracowników, np. Jerzy Jastrzębowski (członek Komisji Kra­jowej NSZZ Solidarność), odmówiła stanięcia przed nimi.
   Wiele osób poddanych weryfikacji wspomina nieprzychyl­ną - delikatnie rzecz ujmując - postawę członków komisji. Jak odnotowała dziennikarka radiowa Janina Jankowska: „Pojawił się strach, upokorzenie i podział środowiska”. Postawa przełożonych była zróżnicowana. Jak wynika z raportów SB: „część kadry kierowniczej podejmowała próby obrony członków »Solidarności«”.
Zarzut ten dotyczył głównie kierownic­twa średniego szczebla, które dążyło do „minimalizowania kryteriów wery­fikacyjnych, rzekomo po to, aby »nie na­rażać się« zespołom pracowniczym”. In­nym powodem takiej postawy miała być obawa, że negatywnie zweryfikowanych pracowników zastąpią gorsi. W efekcie np. w redakcjach muzycznych Polskiego Radia „opanowanych prawie w całości przez »Solidarność«” redaktorzy naczelni uznali, że „prawie wszyscy” dotychczaso­wi pracownicy powinni nadal pracować.
Podobna sytuacja miała miejsce w Na­czelnej Redakcji Programów Literackich.
   Weryfikacja miała oczywiście charakter polityczny, a nie me­rytoryczny I tak powodem zwolnienia Czesława Dyganta (sa­modzielnego realizatora technicznego w PR) była „działalność na terenie komisji zakładowej »Solidarności«, która zmierza­ła do zmiany statusu Komitetu ds. Radia i Telewizji”. Z kolei w przypadku Wery Kamenz-Skwiecińskiej (starszego redaktora depeszowego w Radiu Polonia) wnioskowano o rozwiązanie umowy o pracę: „ze względu na postawę polityczną nie może pracować w Radiokomitecie”. Jednocześnie ze względów hu­manitarnych oraz z uwagi na „dobrą pracę zawodową przed sierpniem 1980 r.” wnioskowano o umożliwienie jej przejścia na emeryturę. W przypadku jej koleżanki Barbary Iwickiej komi­sja weryfikacyjna proponowała zwolnienie, gdyż zainteresowana „sama nie widzi siebie w »Radio Polonia« w warunkach stanu wojennego”. Podobnie było z Anną Szymańską (dziennikarką Naczelnej Redakcji Programów Literackich i Publicystyki), która „oświadczyła, że nie widzi możliwości pracy w »takim radio«”. Bardzo lakoniczne było uzasadnienie negatywnej weryfikacji Jana Przyweckiego (realizatora audycji w Radiu Polonia) - „in­ternowany”. Zdarzały się też takie przypadki, jak Elżbiety Mamos (młodszego redaktora w Redakcji Publicystyki Społecznej Naczelnej Redakcji Publicystyki PR), gdzie nie silono się nawet na uzasadnienie przyczyn zwolnienia.

   Mimo braku przejawów negacji...
   W ramach „przeglądu kadr” przeprowadzono rozmowy z bli­sko 6250 osobami spośród 9200 zatrudnionych w Polskim Ra­diu i Telewizji Polskiej na koniec stycznia 1982 r. (w tym niemal 4250 rozmów w centrali Komitetu ds. Radia i Telewizji). W ich wyniku zwolniono 513 osób (w tym 299 w centrali). Większość z nich (272 osoby) było dziennikarzami (w tym 160 z Radioko­mitetu) , pozostałe pracowały w pionach technicznym i admini­stracji. Ponadto komisje wniosły o odwołanie ze stanowisk kie­rowniczych lub „dokonanie zmian w aktualnym stosunku pracy” wobec 109 osób i przeprowadzenie ponownych rozmów i ocen w przypadku 134 pracowników (w tym 100 z centrali). Spośród 214 odwołań od decyzji komisji weryfikacyjnych pozytywnie rozpatrzono 49. Tak na marginesie warto zauważyć, że wbrew czarnej legendzie weryfikacja w PR i TVP nie była szczególnie drastyczna - według oficjalnych danych odsetek wyrzuconych z PR i TVP był niemal dwukrotnie niższy niż w przypadku me­diów ogółem.
   Weryfikacja w poszczególnych ośrodkach PR i TV miała zróż­nicowany przebieg. I tak np. w Warszawskiej Rozgłośni Radio­wej - mimo że nie odnotowano w niej „przejawów negacji stanu wojennego czy solidaryzowania się z działalnością »podziemia«”, a zespół redakcyjny „nie uległ wpływom ekstremalnych działaczy »S[olidarności]«i SDP” - w wyniku weryfikacji zwolniono 4 dzien­nikarzy, w tym 3 „głównie z powodu po­stawy politycznej”. Największe czystki przeprowadzono w Gdańsku, Szczecinie, Katowicach, Krakowie i Wrocławiu. Przy­kładowo w Katowicach negatywnie zwery­fikowano 54 dziennikarzy, w tym 16 radio­wych. W Szczecinie dokonano m.in. zmian w kierownictwie Szczecińskiego Ośrodka Telewizyjnego (w tym zwolniono jego dyrektora Władysława Daniszewskie­go). W Łodzi rozmowy weryfikacyjne z 307 pracownikami radia i telewizji prze­prowadzono już na przełomie grudnia 1981 i stycznia 1982 r. 13 stycznia posta­nowiono nałożyć sankcje na 18 spośród 60 dziennikarzy Rozgłośni Polskiego Radia i Ośrodka Telewizji Polskiej. Pracę straciło również 6 pracowników technicznych i ad­ministracyjnych radia oraz 10 z telewizji. Z kolei w ośrodku wrocławskim PR i TVP z pracy wyrzucono 55 osób. W Olsztynie zwolniono 3 dziennika­rzy radiowych. W PR Białystok pracę stracili m.in. internowany Tomasz Piotrowski oraz Gabriel Walczak, a redaktora naczelnego Janusza Weroniczaka zastąpił Marian Wiśniewski. Z Rozgłośni PR w Lublinie usunięto 5 osób, a jednego z redaktorów nawet areszto­wano za naruszenie dekretu o stanie wojennym, natomiast wobec innego zastosowano dozór milicyjny.

   Poszukuję uczciwej pracy
   Ludzie wyrzuceni z mediów w stanie wojennym nie mieli prak­tycznie szans na zatrudnienie w swoim zawodzie - zdarzały się jednak wyjątki, np. kilku negatywnie zweryfikowanych dzienni­karzy „Życia Warszawy” zostało później przyjętych do POLITYKI.
W kilku przypadkach negatywnie zweryfikowanym w radiu i te­lewizji udało się znaleźć pracę w innych komórkach Komitetu ds. Radia i Telewizji. Tak było w przypadku Elżbiety Jaworskiej (zastępcy dyrektora ds. eksploatacji Telewizyjnego Ośrodka Infor­macji) czy Andrzeja Godlewskiego (dyrektora Działu Energetyki i Klimatyzacji), których do pracy w Biurze Studiów i Projektów Radiokomitetu przyjął Andrzej Muras, co zresztą po latach wy­tykała mu SB. Jednak zdecydowana większość ich kolegów imała się różnych zajęć, aby zarobić na utrzymanie. Jacek Snopkiewicz opisał nader plastycznie spotkanie z Krystyną Mokrosińską: „w siarczysty mróz, w budce z kwiatami na rogu Świerczewskiego i Marchlewskiego. Okutana w serdaki, w filcowych butach trzęsła się z zimna, dodając do bukietu gerber asparagus plumous"... Sytuację tych osób najlepiej oddawał anons zamieszczony przez czyjeś niedopatrzenie w marcu 1982 r. w „Życiu Warszawy”: „Po­szukuję uczciwej pracy. Jacek Maziarski”.
   Tymczasem ci, którzy ich wyrzucali z pracy, robili karierę, wy­jeżdżali na atrakcyjne placówki zagraniczne, jak np. dyrektor łódzkiej TVP Michał Walczak, który został korespondentem TVP w Paryżu. Notabene, w 1989 r., kiedy to po mianowaniu pierw­szego niekomunistycznego szefa Komitetu ds. Radia i Telewizji Andrzeja Drawicza część wyrzuconych po wprowadzeniu stanu wojennego zdecydowała się na powrót do radia i telewizji, zdarza­ło się, że przyjmowali ich ci sami, którzy ich wcześniej negatyw­nie weryfikowali. Co więcej, przynajmniej w jednym przypadku (w Katowicach) komisja z udziałem byłych weryfikatorów odmówiła ponownego zatrudnienia osoby wyrzuconej ze względów politycznych 8 lat wcześniej...
   Weryfikacja dziennikarzy, a dokładniej środowiska mediów po 13 grudnia 1981 r., nie została w wolnej Polsce rozliczona. Je­dyna sprawa sądowa - przeciwko weryfikatorom z Łodzi - do której doszło, zakończyła się, mimo uznania ich winy, umorzeniem na mocy amnestii z 1989 r.
Grzegorz Majchrzak Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz