piątek, 5 lutego 2016

Jak się przejechać na rewolucji



„Dobra zmiana” to tylko retoryczna zasłona skrywająca wymierzoną w III RP rewolucję Jarosława Kaczyńskiego. Miała zapewnić PiS poparcie klasy średniej, ale propagandowe szwy już się rozłażą. Kontrrewolucja jest nieunikniona.

RAFAŁ KALUKIN

Ogrom rewolucyjnych emo­cji egzekutorów „dobrej zmiany” najlepiej poka­zuje seria internetowych donosów na Jadwigę Sta­niszkis, gdy ta stwierdziła coś w sumie oczywistego - że obrany po wyborach kierunek rządzenia rozmija się z oczeki­waniami społecznymi. Jej prawo do kry­tyki jest bezdyskusyjne, bo któż lepiej niż Staniszkis nadaje się do roli sumienia polskiej prawicy?
   Tymczasem okazuje się, że rewolucyj­nie zaczadzona prawica już nie potrzebuje sumienia. Tym gorzej dla niej.

ZAPLUTY KARZEŁ POSTKOMUNY
Główne ośrodki propagandowe wstrzemięźliwie potraktowały aktywność pani profesor Niezręcz­nie było atakować, skoro w przeszło­ści ochoczo się korzystało z jej diagnoz.
Zresztą co trzeźwiejsi prawicowi ko­mentatorzy muszą zdawać sobie spra­wę, że kolizyjny kurs PiS kontra reszta świata prowadzi do nieuchronnej klę­ski. Coś takiego zdarzało się nawet kilka lat temu głosić samemu Jarosławowi Ka­czyńskiemu, gdy analizował przyczyny upadku IV RP z lat 2005-2007.
   Ale w czasie rewolucyjnym realizm nie ma szans w starciu z emocjami.
   Modelowe studium rewolucyjnej świadomości odnajdziemy w tekście opublikowanym na portalu Solidarnych
2010 przez poetę i tłumacza Marka Baterowicza, który w latach 80. wyemi­grował do Australii. Teraz gorszy się, że oto: „Staniszkis nagle zmienia front i broni Platformy, tej najgorszej formacji w dziejach naszego kraju! (...) Czy nagle wyparowała inteligencja pani profesor? Nie widzi, że PO ewidentnie wybrała sobie Trybunał jako narzędzie saboto­wania prac Sejmu i rządu PiS, a zatem działa destrukcyjnie wobec całego społe­czeństwa, bo tym samym chce torpedo­wać misję rządu, który dla dobra narodu przygotował program reform”.
   72-letni Baterowicz zdołał zawrzeć większość elementów języka, którym posługiwali się niegdyś pryszczaci re­wolucjoniści. Jest tu myślenie spisko­we (,,sabotowanie prac Sejmu i rządu”), demonizowanie wroga („najgorsza for­macja w dziejach naszego kraju”) oraz absolutyzacja swoich („misja rządu dla dobra narodu”).
   Skąd ten nagły zwrot u Staniszkis - pyta poeta - „rozrzedzenie mózgu” to czy „garść srebrników”. Odpowiedź od­najduje w sekwencji cyfr 00191/413. Pod takim numerem zewidencjonowane zo­stały materiały SB dotyczące socjolożki. „Tak, dwa zera wskazują, że była tajnym współpracownikiem. A układ postkomu­ny (trzymający krzepko władzę) dobiera sobie autorytety z takiej półki, to prawie żelazna reguła” - triumfuje Baterowicz.
   Teza, że to postkomuna wykreowa­ła autorytet autorki „Postkomunizmu” - dzieła fundamentalnego w kształto­waniu świadomości prawicy w latach 90. - jest kusząca. Po zdemaskowaniu wroga od dawna znane fakty z jego ży­ciorysu nabierają nowego sensu. Prze­ciwko Staniszkis świadczy już nie tylko fakt rejestracji przez bezpiekę (bez żad­nych dowodów na współpracę), ale i to, że w latach 80. napisała krytyczną roz­prawę o Solidarności (czyli - pisze Ba­terowicz - „nie lubi koncepcji państwa solidarnego”).
   To logika dawnych trybunałów rewolucyjnych.

HEJŻE NA WROGÓW ZMIANY!
Analizująca totalitaryzmy Hannah Arendt stworzyła figurę „wroga obiek­tywnego”. Mógł nim zostać każdy, kto stanął na drodze rewolucji. To kate­goria, którą można było dopasować do dowolnych okoliczności. Wynika­ła z założenia, że istnienie wroga uza­sadnia słuszność rewolucji, mobilizuje zwolenników, umożliwia manipulację społeczeństwem.
   Bez dopływu nowych wrogów rewo­lucja umiera. A ponieważ zestaw jaw­nych przeciwników nowego porządku jest siłą rzeczy ograniczony, należy de­maskować pozornie niewinnych, a nawet sojuszników. Wystarczy najdrobniej­sze odstępstwo od rewolucyjnej orto­doksji, a można znaleźć się po drugiej stronie granicy oddzielającej rewolucję od kontrrewolucji, dobro od zła.
   Świadomość rewolucyjna dominują­ca na polskiej prawicy jest fenomenem utrzymującym się od kilkunastu lat. Wy­kreował ją Jarosław Kaczyński, który pod hasłem obalenia III RP zmobilizował roz­maite środowiska konserwatywne, kato­lickie i narodowe. Wcześniej każde z nich szukało własnej drogi, przeważnie kie­rując się drogowskazami z tradycyjnych szkół politycznego myślenia - z definicji odrzucając rewolucję jako oświeceniową aberrację. Osobista charyzma Kaczyń­skiego sprawiła, że prawica stanęła przed ideologicznym paradoksem.
    Czym jest rewolucja? Według Samue­la Huntingtona „szybką, fundamentalną i gwałtowną zmianą wewnętrzną, obej­mującą dominujące wartości i mity spo­łeczne, instytucje polityczne, strukturę społeczną, formy przywództwa, działa­nia rządowe i politykę”. Wszystkie te ele­menty zawiera pakiet „dobrej zmiany”. Nie zawsze co prawda wprost wyłożo­ne, w praktyce politycznej silnie jednak obecne.
   Rozległość celów prowadzących do stworzenia nowego ładu wymaga środ­ków obcych demokratycznej polityce. Nowego języka, który operuje manichejskim podziałem na dobro i zło, kreuje patos decydującej wojny wydanej zwo­lennikom starego ładu („Bój to jest nasz ostatni...”) oraz tworzy utopię powszech­nej szczęśliwości czasów porewolucyjnych. Wymaga też sposobu działania wychodzącego poza demokratyczny ka­non. Jego fundamentem jest przemoc traktowana czysto instrumentalnie, jako środek nie tyle eliminujący wroga (jest on przecież niezbędny), co odbie­rający mu podmiotowość i odzierający z godności. Tylko tak można utrzymywać oddolne napięcie.
    Prawica - tresowana w nienawiści do III RP teoriami o postkomunistycz­nym układzie - chętnie podjęła zaofe­rowane przez Kaczyńskiego reguły gry. Bez mrugnięcia okiem akceptuje gwałt na konstytucji oraz procedurach stano­wienia prawa. Podtrzymuje mit „dobrej zmiany” oraz demaskuje niecne intencje wrogów. Nawet umiarkowani, jeśli mie­wają wątpliwości, to zbywają je formuł­ką, że być może pewne standardy zostały naruszone, ale okoliczności są wyjątko­we i trzeba stosować wyjątkowe środki.
   To jednak prawicowa rutyna. Ważniej­sze, jaki ta polityka będzie miała odzew wśród obywateli, którzy ponad ideologię przedkładaj ą interesy.

REWOLUCJA, ALE KTÓRA?
Rok 2015 był rokiem ukrytej rewolucji. Nie tej starej - wymierzonej w III RP. Zupełnie nowej, nieideologicznej, choć chwilowo służącej PiS.
   „Republika? Monarchia? Nie dbam o nic prócz kwestii socjalnej” - krzy­czał Robespierre, mając przed sobą tłum paryżan, których nie interesowały
oświeceniowe utopie, lecz poprawa włas­nego losu. Schemat każdej wielkiej rewo­lucji jest zawsze taki sam. Zaczyna się od frustracji grup, których sytuacja material­na w ostatnim czasie poprawiała się, co skutkowało wzrostem ich aspiracji życio­wych. Rozdźwięk między oceną własnego potencjału a faktycznymi możliwościami awansu na drabinie społecznej wywołuje rewolucyjne wrzenie.
   Władza próbuje rozładowywać napię­cie ostrożnymi reformami. To jednak gwóźdź do trumny władzy, ostateczny dowód jej słabości. Wywołane napięcie amortyzować może tylko postępująca radykalizacja.
   Francuska burżuazja XVIII wieku zderzyła się ze szklanym sufitem i uzna­ła, że w ustroju monarchicznym nigdy nie dorówna arystokracji. Podobne zja­wisko miało miejsce w Polsce. Po de­kadzie bogacenia się i rozkoszowania otwartymi granicami w UE polska klasa średnia sięgnęła pułapu. Chciała porów­nywać się z bogatymi społeczeństwami Zachodu, ale porównanie wypadło blado. A postawione w centrum debaty nowe problemy - pułapka średniego rozwoju, iluzoryczność przyszłych emerytur, pla­ga umów śmieciowych, kryzys frankowy - unaoczniły kruchość sukcesu.
   Politykiem, który politycznie ukie­runkował tę frustrację i nadał jej rewo­lucyjną świadomość, nie był Jarosław Kaczyński. Populistycznie wykrzyczał ją nawołujący do obalenia „systemu” Paweł Kukiz, uzupełnił zaś mamiący socjalnymi obietnicami bez pokrycia Andrzej Duda. Gorączkowe zabiegi Bro­nisława Komorowskiego ogłaszającego za pięć dwunasta referendum w sprawie JOW-ów oraz Ewy Kopacz aż do śmiesz­ności pragnącej być „blisko ludzi” zo­stały potraktowane jak akt kapitulacji polityki ciepłej wody w kranie.
   Tyle że Kukiz był niespójny i słaby instytucjonalnie. Beneficjentem nowej rewolucji stał się stary jak cała III RP rewolucjonista Kaczyński. Jego trady­cyjna baza wyborcza wsparta przez zre­woltowaną klasę średnią zapewniła mu bezprecedensowe zwycięstwo. Lecz Ka­czyński zabrał się do robienia „dobrej zmiany” wedle starego schematu.

INSTYTUCJE, GŁUPCZE!
Rozdźwięku jeszcze nie widać. Od­rzucenie Platformy wciąż jest silne. Zresztą roczny kredyt zaufania dla nowej władzy to w polskiej polityce cecha sta­ła. Ale już jesienią przy okazji pierwszych podsumowań wyjdzie na jaw skala nie­zrealizowanych obietnic. Obniżenia wie­ku emerytalnego nie będzie, radykalną podwyżkę kwoty wolnej od podatku już zarzucono. Kolejne wersje pomocy frankowiczom są tak odrealnione, że też wy­glądają na element propagandowej gry.
VAT po staremu. Ostało się tylko propa­gandowo rozdymane 500 zł na dziecko.
   Antyliberalny ustrojowy pakiet nie jest w stanie zrekompensować tych deficy­tów. Ideologiczne potrzeby prawicowych rewolucjonistów rozmijają się z intere­sami zrewoltowanej klasy średniej. Ci pierwsi upajają się godnościową polityką „powstawania z kolan”. Drugim za chwi­lę zacznie doskwierać wizerunek euro­pejskiego pariasa. Zwłaszcza jeśli odczują to bezpośrednio (np. wskutek ograniczeń dla Polski w strefie Schengen).
   Pierwsi oklaskują łupienie „banksterów”, drudzy już przeliczają wymierne koszty polityki ekonomicznej PiS - słab­nący złoty, droższy kredyt, narastająca kontrola fiskalna.
   Co prawda rząd zapowiada, że niedłu­go przedstawi program rozkręcający ko­niunkturę gospodarczą - ekonomiczne wunderwaffe. Jeśli nawet, to skutki ta­kich programów odczuwalne są po kilku latach. Dziś realnością jest przeszaco­wany budżet i wyższy koszt obsługi dłu­gu. W przyszłym roku utrzymanie nawet okrojonych zdobyczy „dobrej zmia­ny” stanie się problematyczne. I co da­lej? Budżetowych rezerw już nie ma. Pozostaje podniesienie podatków. Naj­bardziej to uderzy w klasę średnią, któ­ra obróci się przeciwko PiS. Z impetem rewolucyjnym.
   Gwałtownej zmiany politycznej pew­nie to nie wywoła, raczej wyznaczy po­czątek długiej równi pochyłej. Zbyt wiele władzy PiS skumulowało, aby ją odda­wać. Rewolucyjna świadomość prawicy będzie jednak coraz bardziej izolowana, zarazem blokując możliwości politycz­nej adaptacji obozu władzy do zmie­niających się realiów. Bo rewolucji tak po prostu nie można wygasić, byłaby to kapitulacja.
   Karkołomny projekt Kaczyńskiego miał szanse powodzenia tylko na drodze trwałego połączenia w jednym nurcie jego krucjaty przeciwko III RP z socjal­nym buntem klasy średniej. To jednak grupa, która nie daje się mamić toporną propagandą. Ona potrzebuje wyraźnego celu. Nowych instytucji, co jest zresztą warunkiem elementarnym wszystkich zwycięskich rewolucji w historii, usprawniających państwo, niwelują­cych dzisiejsze antagonizmy i adaptują­cych kraj do zmieniających się reguł gry w Europie.
   To warunek nie do spełnienia. Uto­pia „dobrej zmiany” może i jest szeroko zakrojona - Kaczyński obiecywał „kon­solidację wspólnoty narodowej” i „skok cywilizacyjny”. Ale niekonkretna, a spo­sób realizacji taki jak zawsze: werbalna agresja i totalna kolonizacja instytucji już istniejących. Prezes PiS lubi pozować na tajemniczego Sfinksa, lecz w tej sprawie nie ma żadnej tajemnicy. Dewastowanie przychodzi mu o niebo lepiej niż budo­wanie. Ta ułomność skazuje go na klęskę.
Ci, którzy przyjdą po Kaczyńskim, po­winni przemyśleć tę lekcję już teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz