czwartek, 28 stycznia 2016

Życie moralne w czasach PiS



W Polsce rządzonej przez PiS obywatele stają i będą stawać wobec moralnych wyzwań rzadko spotykanych w ustrojach demokratycznych. Jak się zachowają?

Ofensywa Jarosława Kaczyńskiego nie daje szansy, by znaleźć się poza wywołanym konfliktem, by go nie dostrzec lub zignorować. PiS jest partią rewolucyjną, która jedynie działa w otoczeniu demokratycznym. Takie ugrupowanie zawsze jest moralnie wzmożone, bardzo interesuje się ludźmi, oczekuje deklaracji, dzieli na dobrych i złych, zaufanych i podejrzanych; napuszcza jednych na dru­gich. Następuje dzielenie i skłócanie po to, aby wyselekcjo­nować i połączyć swoich. Na prawicowych forach nie brakuje stwierdzeń w rodzaju: „to wasza ostatnia szansa, bramka się zamyka”, „idziemy po was”, „nic was nie uratuje”. Nie są to ty­powe hasła w demokratycznym kraju po rutynowej zmianie większości rządzącej.
   Radykalna polityka PiS powoduje, że ludzie po obu stronach zrywają ostatnie nici porozumienia, konstruują wrogie sobie kodeksy etyczne, choć operują one niby tymi samymi zestawa­mi pojęć, słów czy wartości. Takimi jak uczciwość, patriotyzm, lojalność, przyzwoitość, honor, niezłomność. Problem w tym, że rozumienie tych pojęć dramatycznie się rozjeżdża. Kiedy traci się twarz w jednym środowisku, w drugim się ją właśnie zyskuje. Nie ma czegoś takiego jak kompromitacja po prostu, można się przekreślić u jednych, a otrzymać za to oklaski w grupie przeciw­nej. Powoduje to rozchwianie całego moralno-społecznego życia.
   Zwłaszcza że towarzyszy temu argument siły i bezwzględno­ści, zawsze robiący wrażenie, choćby podświadomie. Tak jakby PiS chciało powiedzieć: my się nie zawahamy i nie cofniemy, mamy absolutną i wyłączną rację, swoje i tak zrobimy, a reszta musi się do tego dostosować, podporządkować, jakikolwiek opór jest bezsensowny i zostanie złamany. Tylko pogorszy sy­tuację opierającego się. Kompromis w przypadku PiS nie ist­nieje, żadne skrupuły nie będą odwzajemnione. Ta brutalność jawi się jako celowa i przemyślana, bo Kaczyńskiemu wcale nie chodzi o to, by wszyscy zapisali się do jego obozu, do jego mo­ralności, ale o to, by znaleźli się w stanie bojaźni i beznadziei, zanikającego oporu.
   Swoista bezczelność nowej władzy ma obezwładnić i czynić z wszystkich działań opozycji zabiegi niecelowe i całkowicie nieskuteczne. Skoro potężni dotąd politycy czy ludzie mediów stali się nagle tacy bezradni albo już oddają hołdy nowej wła­dzy, to co może zrobić przeciwko niej przeciętny obywatel? Szczególnie jeśli ludzie mają poczucie, że są uważnie obser­wowani i oceniani, że od tego oglądu może zależeć ich status, poziom życia, szanse kariery, wreszcie święty spokój. Nie ma wierniejszego zwolennika od człowieka złamanego i przeczołganego, który swoje upokorzenie przerobi na agresję wobec swojego dawnego środowiska.
   Autorytarnej władzy chodzi o to, aby swoją kapitulację złama­ni odczuwali jako efekt własnych głębokich przemyśleń, przej­rzenia na oczy, widzieli to jako dobrowolny akces do „wspólno­ty pracującej dla dobra kraju”, w aktualnym wydaniu nazywa się to drużyną biało-czerwoną. Czy się zapisać czy nie - to py­tanie zadają sobie lub zaraz zaczną zadawać urzędnicy wszyst­kich szczebli, nauczyciele, dziennikarze mediów publicznych, prokuratorzy, sędziowie, funkcjonariusze różnych służb, ale także artyści, naukowcy, niewykluczone, że duchowni. Bez mała cała tak zwana budżetówka, wszyscy zależni w rozmaity sposób od państwa, również prywatny biznes, bo w polskich warunkach jest on wciąż mocno „przypaństwowy”.

   Luksus niezłomności i poszerzanie konformizmu
   Życie moralne w czasach dzisiejszego PiS już zaczyna ukła­dać się w kilka wzorów zachowań. Oczywiście, jak zawsze, tak i teraz, pojawią się postawy niezłomne, zwłaszcza wtedy, gdy kogoś po prostu będzie na to stać. Tak zwyczajnie, gdy władza będzie miała za krótkie ręce, by jakimikolwiek prostymi szyka­nami wywrócić komuś życie, choćby światowej rangi artyście czy uczonemu. Ale też ujawnią się zapewne ludzie dzielni, nie­pokorni, którzy gotowi będą zapłacić dużą cenę za nazywanie rzeczy po imieniu, nawet bez rachowania, że kiedyś przyjdzie uznanie i nagroda. Tak po prostu.
   Nie każdy też w miejscu, w którym żyje i pracuje, będzie wzywany do raportu moralnego wprost, z imienia i nazwiska. To raczej będzie tak zwany klimat, kontekst, gdzieś obok nie­przyjemne historie, jakieś szykany i krzywdy, ale niekoniecz­nie bezpośrednio odczuwane. Wtedy łatwiej nie wychylać się w żadną stronę, nie stawiać trudnych pytań, unikać jedno­znacznych gestów i słów. Tak właśnie będzie działał lęk, tak będzie poszerzał się konformizm. Oczywiście będzie on bar­dziej - można powiedzieć - efektowny i upokarzający, kiedy sytuacja zmusi do deklaracji bezpośrednich. Choćby dzisiaj w mediach publicznych, w których zapewne dla części pracow­ników otworzy się perspektywa dalszej pracy pod warunkiem, że będą służyć nowej władzy. Czy ulec perswazji, jak się zacho­wać, kiedy zwalniają innych tylko z powodów politycznych, bo „obiecali to swoim wyborcom”? Czy zajmować ich miejsca, protestować, demonstrować absmak, samemu odejść? Gdzie postawić nieprzekraczalną granicę? Pojawią się pewnie wszyst­kie typy reakcji i racjonalizacji.

   Sztuka samooszukiwania
   Zawsze gdy władza jest autorytarna, ideologicznie umotywo­wana i twardo manifestująca swoje poglądy, ludzie jej podle­gli i podporządkowani muszą się jakoś w tym znaleźć, szukać sposobów na przetrwanie czy w ogóle na życie. Polacy mają tu wielkie historyczne doświadczenia, jak i swoje sposoby. Więcej, przecież w ogóle życie społeczne polega na nieustannym szu­kaniu przez ludzi szans dla siebie, co oznacza często, że trzeba iść na wiele ustępstw, nie zawsze czystych etycznie. Jednak czym innym jest zawieranie kompromisów, a czym innym jaw­na kapitulacja, całkowite poddanie się strachowi przed władzą.
   Co zrozumiałe, wielu ludzi nie jest w stanie z różnych po­wodów zdobyć się na niezłomność, ale też nie chcą żyć z nie­ustannym poczuciem upokorzenia, wstydu. Dla swoich strate­gii omijania dylematów moralnych będą więc szukali jakichś uzasadnień, uciekali do hipokryzji. Już to widać, gdy zamiast podejmowania dyskusji na temat podstawowych faktów ustro­jowych, które tworzy PiS, z ulgą wyłapuje się jakiekolwiek niby konstruktywne decyzje nowej władzy, oznaki, że może nie bę­dzie taka zła, że mogła być gorsza, a nie jest. Mówi się w zna­nym stylu: „co prawda Jarosław Kaczyński może ze środkami przesadza, ale przyznać jednak trzeba, że cele miewa słuszne, a wiele jego diagnoz jest prawdziwych”.
   To jest takie sektorowe, wybiórcze ocenianie władzy, po­zwalające obniżyć poziom własnego dyskomfortu moralne­go. Szuka się sposobu, aby nowe rządy polubić, a przynajmniej traktować neutralnie, skoro nie można ich teraz odsunąć. Para­doksalnie życiowa potrzeba oswojenia nienawiści do PiS - jeśli musi się pracować z nową ekipą lub jej podlegać - może rodzić głęboką niechęć do tych, którzy namawiają do walki z nim, do bojkotu, do oporu. Z tym zjawiskiem musi się liczyć dzi­siejsza opozycja.
   Nieuchronną tego konsekwencją jest pojawienie się psycho­logicznego mechanizmu wyparcia. Wypierane jest dotychcza­sowe widzenie spraw i hierarchie wartości. Ma to zjawisko wie­le urządzeń i aplikacji. Należy do nich choćby częsty manewr zrównywania wszystkich uczestników gry politycznej w stylu: „a co, Platforma była lepsza? Czyż nie łamała demokracji, czy to nie ona pierwsza zepsuła Trybunał Konstytucyjny, czy nie podsłuchiwała dziennikarzy?”. I tak dalej, bo przykładów i wy­rzutów są tysiące. To, co się dzieje dzisiaj, jest niby identyczne jak za rządów Platformy Obywatelskiej, czy w ogóle, bo przecież media publiczne od zawsze były upartyjnione, tak jak urzędy i spółki Skarbu Państwa; PiS tego nie wymyśliło. A „niezłomni” to przesadzają, w Polsce przecież daleko do zamachu stanu, do faszyzmu, poczekajmy z ostrymi ocenami, zobaczymy, co będzie, PiS się wyszaleje i poprawi...

   Syndrom sztokholmski
   Czasami powraca się też do znanej frazy: dajmy im szansę. Jeśli nie da się znaleźć dowodu, że PiS jest dobre, to trzeba so­bie wmówić, że wszyscy są jednakowo źli. Dzisiaj zatem jest jak zawsze, więc nie dramatyzujmy, a najlepiej to wypisać się z tej awantury, robić swoje, zająć się grillowaniem, rodziną. Taka nowa emigracja wewnętrzna. Z jednej strony zmniejsza ona ból moralny, z drugiej jednak w ogóle odpycha od polity­ki i od przekonań, że społeczeństwo obywatelskie może być siłą polityczną.
   Ten rodzaj myślenia może uzasadniać codzienne postawy i jest dość typowy dla sytuacji „między”, czyli między opresją polityki a koniecznością ułożenia sobie życia, przetrwania, zadbania o rodzinę. Warto wystrzegać się wobec tych postaw mentorstwa, stwarzania atmosfery nacisku moralnego, przy­muszania ludzi do zachowań dla nich życiowo kosztownych. Można jednak uświadamiać im, że tak właśnie działają pra­wa psychologii społecznej i lepiej nie mylić własnych strate­gii obronnych z rzeczywistością, nie popadać wobec Pis w syndrom sztokholmski (czyli patologiczną sympatię wo­bec prześladowcy).
Trochę inaczej jest z aktywnymi uczestnikami polityki czy na­wet debaty publicznej. Tu jak najbardziej trzeba ludzi wzywać do raportu. Pytać głośno, jak mianowicie łączą swoje deklaracje ideowe i moralne, często przecież manifestowane, z aprobatą dla polityki, która staje z nimi w sprzeczności. Takie pytania już zadawano choćby Jarosławowi Gowinowi, którego kiedyś uwie­rała niedemokratyczna jakoby Platforma Obywatelską, a teraz - tego krakowskiego konserwatywnego liberała - nie uwiera jedynowładztwo i rewolucyjny zapał Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry.

   Klucz do niezdecydowanych
   Sytuacje przejścia, politycznego przesilenia zawsze sprzyja­ją wyostrzeniu ludzkich postaw. Typy tchórzliwe stają się takie jeszcze bardziej, a typy sprzedajne czują swój czas. Prawdopo­dobnie w każdej instytucji, w każdym środowisku znajdą się te­raz „jedyni sprawiedliwi”, którzy wygłoszą deklaracje lojalności wobec nowej władzy, będą przekonywać, że dotąd byli krzyw­dzeni i pomijani, ale zawsze wyczekiwali na „dobrą zmianę”. Sami jakoś przetrwali poprzednie „nieludzkie reżimy”, ale teraz chętnie wskażą kandydatów do zwolnie­nia. Będą weryfikować innych i pomagać w instalowaniu nowego porządku. I będą za to, być może nawet demonstracyjnie, nagrodzeni i awansowani. A ci, którzy zgłoszą wątpliwości albo nie wykażą od­powiedniego entuzjazmu, zostaną w róż­ny sposób ukarani.
   Dylematy moralne w czasach PiS do­tyczą zwłaszcza tych, którzy mają wybór.
Bo ci, którzy zostali już rozpoznani przez partię Kaczyńskiego jako wrogowie, i tak zostaną wykluczeni z dotychczasowego życia i będą musieli poszukać opcji za­stępczych. Pozostaje jednak wielka grupa ludzi, której PiS jeszcze nie zanalizowało, i będą się liczyć ich bieżące reakcje. To tam pojawią się wszystkie procesy psychospo­łeczne: konformizm, oportunizm, racjo­nalizacja, redukcja poznawczego dysonansu, wyparcie. Jeśli PiS złamie moralnie tę grupę niezdecydowanych i sprawi, że reak­cje dostosowawcze uzna ona za swoje prawdziwe poglądy (czyli nawróci się na PiS), prezes Kaczyński odniesie swój być może największy dotąd sukces.
   A sytuacja jest nowa. Nigdy dotąd w III RP żadna partia nie rzą­dziła samodzielnie i tak bezceremonialnie, czego psychologiczny efekt okazuje się bardzo duży. Wielu może zacząć popierać PiS w przekonaniu, że to poparcie jest bezkarne. Bo PiS jest mści­we i pamiętliwe, nie znosi oporu. Ale kiedy w końcu przestanie rządzić, to kolejna władza taka mściwa się nie okaże, jakoś ten „pisizm” wybaczy, bo nie będzie się jej chciało konsekwentnie rozliczać. W dużej mierze nauczyła tego Platforma przez ostatnie lata. Działa tu zatem specyficzna odmiana zakładu Pascala: po­pierając PiS, można zyskać, a nic się nie traci, bo następcy, prze­strzegający kanonów liberalnej demokracji (oni muszą, PiS nie, bo wiadomo, że jest inne), nie mogą przecież pójść w ślady PiS i tak samo gnębić swoich wrogów. W ten właśnie sposób partia Kaczyńskiego zbiera bonusy ze swojej brutalności i odmienności.

   Unieważnianie zasad
   Dlatego częścią moralnego życia za czasów PiS powinna być przestroga, że ten zakład Pascala nie działa tak bezproblemowo. To prawda, że strona liberalno-demokratyczna nie może postę­pować tak samo jak PiS, bo wtedy byłaby taka jak PiS. Ale też po­winno być jasne, że tym razem o wybaczenie i zapomnienie nie będzie tak łatwo jak wcześniej, po pierwszej IV RP że aktualna władza i jej pomocnicy będą rozliczani surowiej niż w poprzedniej odsłonie, że jednak twarz i dobre imię można stracić ostatecznie.
   Słychać teraz wiele głosów poważanych polityków i publicy­stów, że kiedy kraj znów pozbędzie się rządów PiS, to i tak nie ma powrotu do dawnej III RP, bo ma ona swój niewybaczalny rachunek krzywd. To prawda, że to system niedoskonały, stale wymagający poprawiania. Ale nieprzypadkowo o ostatecznym końcu III RP najczęściej i najchętniej mówią ludzie nowej władzy, w tym jej drużyna medialna. Dają do zrozumienia, że państwo już zmieniło się nieodwracalnie, że nawet kiedy PiS jakimś przy­padkiem odejdzie, nic nie będzie takie samo. To jeszcze jeden element tej moralnej rewolucji i psychologicznej wojny Oznacza: nie obawiajcie się niczego, bo już wszystko się zmieniło. Nie ma już żadnej jednolitej siły, która by kiedyś naszą politykę rozli­czyła, a nasze środowisko na zawsze pozostanie i w nim będzie­cie bezpieczni.
   Dlatego przed najszerzej rozumianym „nie-PiS-em” stoją dwa główne zadania. Pierwsze: nie wzmacniać przekazu, że następuje zupełnie nowa era, nowe kryteria i moralne kodeksy, zatem i tak nie będą miały znaczenia dzisiejsze posta­wy i zachowania - bo to oznacza poczucie demobilizującej bezkarności. A ponadto może dezawuować przejawy kosztow­nego oporu tych, którzy się na to jednak zdecydują, jawiące się wówczas jako ży­ciowe „frajerstwo”. I po drugie: zdawać sobie sprawę z socjotechnicznej operacji, jaka się dokonuje, z intencji przekształ­cania konformizmu w przyszłe politycz­ne decyzje.

   Tak zwana normalizacja
   PiS jak każda autorytarna władza, nawet jeśli z wyborczym mandatem, dąży do nor­malizacji. To teraz najważniejsze pojęcie używane przez tę partię. Słychać ponadto o „schładzaniu emocji”, o „niepotrzebnej histerii”. Dlatego ogłasza się koniec dys­kusji o Trybunale Konstytucyjnym, mówi się o „usadzeniu” europejskich polityków o powrocie do dialogu. Adam Hofman, dziś poza PiS, ale będący kwintesencją „pisizmu”, powiedział ostat­nio o oporze wobec rządów Kaczyńskiego: „Na wiosnę wszystko będzie już normalnie. To rozedrganie minie”.
   Ta normalizacja ma nie tylko usankcjonować pożądany przez władzę stan prawny i ustrojowy, ale ma przede wszystkim wy­miar moralny. Nieprzypadkowo w czasach ustrojowych kryzy­sów w okresie PRL pojawiał się właśnie termin „normalizacja", najczęściej w stanie wojennym po 1981 r. i w następnych latach. Oznaczało to, że wszystkie marne postawy moralne, uległość, poddanie się władzy, a przynajmniej milczenie i niesprzeciwianie się zostają uznane jako dowód odpowiedzialności za państwo. Autorytarna władza, nawet może bardziej od ulicznych demon­stracji, obawia się jawnego sprzeciwu jednostek, demonstrowa­nego braku lęku, pokazywania gestu Kozakiewicza przez tych, którzy - wydawałoby się - powinni się jej bać. Każdy dowód od­wagi, pokazanie niezależności, a odrzucenie lizusostwa i serwilizmu są dla takiej władzy zabójcze, zwłaszcza kiedy widzą to inni.
   Dlatego PiS chce „przyklepać” i uzwyczajnić swoją władzę, uru­chomić procesy dostosowawcze, od razu stłumić protest jako nieżyciowy, nieopłacalny i nie do zastosowania przez dłuższy czas. Chce do siebie społeczeństwo jako całość nie tyle przeko­nać, co przyzwyczaić i przymusić. Dziś chodzi zatem o to, aby PiS politycznie i moralnie nie „znormalniało”, bo takie zgniłe systemy - oparte na oswojonym strachu i wielopoziomowym konformizmie - trwały najdłużej.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

2 komentarze:

  1. Przeraża ogrom Pańskiej ślepoty i zacietrzewienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń