niedziela, 24 stycznia 2016

Zdrada narodowa, My, naród, Zapiski dezertera, Królowa nonsensu i Prysznic



Zdrada narodowa

Deszcze nigdy tak niewielu Polaków nie zaszkodzi­ło Polsce tak szybko i tak bardzo jak czołowi poli­tycy PiS. A przecież nie ma żadnych wątpliwości, że to dopiero początek.
   O socrealistycznej architekturze komuniści mówili, że jest „narodowa w formie, socjalistyczna w treści”. To samo można powiedzieć o polityce zagranicznej PiS. Owa socre­alistyczna architektura była przeciwstawiana architekturze nowoczesnej. I tu jest paralela. Polityka zagraniczna nowej władzy w istocie jest przeciwieństwem polityki nowoczes­nej, estetycznej, racjonalnej. Ale nie o kalambury i porówna­nia tu idzie. Mamy bowiem do czynienia z rzeczą śmiertelnie poważną. PiS prowadzi nas - w sensie politycznym, strate­gicznym i mentalnym - na Wschód. Odbywający się teraz demontaż demokracji jest przestępstwem, błyskawiczne rujnowanie reputacji Polski jest głupotą, ale spychanie nas na margines Zachodu jest zbrodnią.
   Jarosław Kaczyński potrzebuje wroga. I z łatwością go znaj duje. Poza granicami Polski wrogiem od dawna są Niem­cy. Sześć lat temu, gdy PiS zaczynało w Szczecinie swą kam­panię europejską, usłyszeliśmy, że zaczyna ją właśnie tam, bo musimy mieć pewność, że „Szczecin pozostanie polski”. Cztery lata temu Kaczyński oświadczył, że „pani Merkel nie przez przypadek została kanclerzem”. Dziś PiS-owscy poli­tycy sugerują albo mówią wprost, że Niemcy sprzysięgli się, by szkodzić Polsce, bo nie mogą znieść, że ta „wstaje z ko­lan”. Niestety, przed wstawaniem z kolan PiS i lider tej partii weszli pod szafę z własnymi kompleksami i resentymentami, co proces wstawania z kolan znacznie utrudnia.
   Panowie Kaczyński i Orban, celebrując sojusz dyktato­rów, odkurzają zwietrzały slogan „Polak, Węgier - dwa bratanki”. Można by na to machnąć ręką, gdyby Kaczyński jednocześnie nie demolował całkiem świeżego i nieujęte- go jeszcze w narodową mądrość przesłania „Polak, Niemiec - przyjaciele i partnerzy”.
Dobre polsko-niemieckie relacje to w kategoriach historycznych cud, w kategoriach politycz­nych zaś - kwestia naszej racji stanu. To pomnik zbudowa­ny przez prawdziwych polskich mężów stanu, kardynałów Wyszyńskiego i Wojtyłę, Tadeusza Mazowieckiego i Włady­sława Bartoszewskiego oraz świadomych swej politycznej odpowiedzialności, ale i interesu Niemiec oraz Europy, bi­skupów i polityków niemieckich.
   List polskich biskupów do biskupów niemieckich sprzed 50 lat ze słynnymi słowami „przebaczamy i prosimy o prze­baczenie” był aktem moralnie wielkim, a politycznie odważ­nym i dalekowzrocznym. 13 lat później to w dużej mierze dzięki niemieckim biskupom - nie bagatelizujemy tu oczy­wiście Ducha Świętego - Karol Wojtyła został papieżem. Moralna wielkość, jak widać, potrafi dawać także wspania­łe owoce polityczne. Owocem tym było przede wszystkim pojednanie obu narodów po 1989 r. To wartość samoistna, którą polscy patrioci powinni za wszelką cenę pielęgnować. Kaczyński, niestety, bezpardonowo ją depcze.
   Nie czyni tego sam. Wtóruje mu koleżeństwo z PiS, któ­re myli Europę z pogawędką w klubie „Gazety Polskiej”. Peł­ne finezji wypowiedzi pana Brudzińskiego o „urzędniczynie z Brukseli” (to o komisarzu Unii Europejskiej) i „bełkocie tego pana” (to o szefie Parlamentu Europejskiego), przy­wołujące przeszłość Niemiec bezmyślne wynurzenia pa­nów Glińskiego i Błaszczaka, infantylne listy zakochanego w sobie mistrza małomiasteczkowej palestry, pana Ziobry, niemądre słowa szefa dyplomacji pana Waszczykowskiego - konkurs smarkaterii ma wielu ambitnych uczestników.
   Być może adresatem tych słów jest pan Kaczyński, bo prze­cież jemu trzeba dać dowód lojalności. Być może celem jest konsolidacja PiS-owskiego elektoratu. Przyszła więc pora, by państwu z PiS powiedzieć jasno: Polska to nie PiS, Pola­cy to nie tylko wyborcy PiS, nasza racja stanu nie jest racją stanu PiS, Polska będzie trwać także po PiS. Można igno­rować antyniemieckie ekscesy głupich gazet, pędzących wPiS-owskim rydwanie. Ale nieodpowiedzialności i zama­chu na polską rację stanu tej władzy wybaczyć nie można.
   Każdego dnia PiS dostarcza amunicji największym wrogom Polski, od Putina po tych wszystkich, bardzo licznych na Za­chodzie, którzy przekonywali, że rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej na Wschód było wielkim błędem. Wszyscy oni - z Putinem na czele - twierdzą dziś: a nie mówiliśmy? I to jest PiS wina historyczna. Silnej pozycji Polski za granicą PiS zadaje cięższe ciosy niż Putin i nasi zachodni wrogowie razem wzięci. Czy robi to cynicznie, czy z głupoty? Istotne jest to tyl­ko w sensie wymiaru kary. Wina jest bowiem oczywista.
    Przyjdzie czas wystawić za to PiS rachunek. Wystawiając go, Polacy będą musieli sobie odpowiedzieć na najprostsze pytania. Demokracja czy autokracja? Wolność czy zamor­dyzm? A także, właśnie i to pytanie staje na porządku dzien­nym: Wschód czy Zachód?
Tomasz Lis

My, naród

Piszę te słowa w dniu, w którym PiS-owski Sejm zalegalizował powszechny podsłuch, podgląd i podwęch jako akty czułości władzy wobec społeczeństwa. Po tośmy ich wybrali, by nas pieś­cili umieszczonymi w solniczkach mikrofonami, kame­rami obserwującymi otoczenie zza dziurek bidetu, by nas głaskali bezszelestnym zwiadem elektronów szura­jących po naszych procesorach, łączach internetowych i pikselach - dla naszego dobra te elektrony teraz będą rejestrować czytane przez nas i pisane literki, skano­wać oglądane przez nas fotografie i filmy wideo. Zainspi­rowany sąsiad kupi sobie stetoskop i będzie dyżurował z przytkniętą do ściany słuchawką, bo to się zawsze może przydać. Tego pragnęliśmy jako naród, kto wie, czy nie bardziej niż legendarne 500 złotych na dziecko, może też dlatego, że każdy, kto te 500 złotych dostanie, będzie mógł być przez pana Zbyszka obserwowany, czy aby nie kupił pomadki do ust zamiast bebiko.
   Piszę je, kiedy trwa sejmowa debata o konflikcie na­szego kraju z Unią Europejską. Wybrani przez nas posło­wie przegłosowali przed chwilą, że wszystkie kraje Unii nie mają racji - to u nas jest wolność, nie u nich.
   Wybraliśmy światłych posłów, którzy chcą naszego dobra. Jak zawsze. Kiedy posłowie (z wyjątkiem jedne­go, który się wówczas wstrzymał) głosowali za zmiana­mi konstytucji PRL w 1976 roku, wprowadzającymi wierność Związkowi Radzieckiemu, niepodważalnie przewodnią siłę komunistycznej partii „wbudowaniu socjalizmu w Polsce” i na wszelki wypadek obowiązek pracy dla każdego obywatela (coby w razie czego go za­trudnić w kamieniołomach, jak mu się coś nie spodoba) - również twierdzili, że to dla dobra narodu. Po latach uznaliśmy, że to wszystko narzucono nam siłą, byli­śmy ofiarą najeźdźcy, złych mocy, krajem znajdującym się pod sowiecką okupacją. W1989 roku okazało się, że wszyscy Polacy w 1976 byli w opozycji, roznosili ulotki, nawet ci, co się jeszcze nie urodzili.
   25 lat po upadku komunizmu wyszło, że w 1989 roku wolności nie wywalczyliśmy, tylko straciliśmy. Oddaliśmy ją w wyniku zmowy zdrajców, agentów oraz komuni­stów. Jeszcze trzy miesiące temu byliśmy niewolnikami bandziorów i targowiczan, cała Polska tkwiła w łapach nie-Polaków, przedstawicieli „żydo-komuny” i handla­rzy ludźmi ze strefy wpływów pohitlerowskich Niemiec. Aż nadszedł ten piękny październikowy dzień i oto mamy wolny kraj i czysto polski parlament - najwybitniejsze
córy i synów narodu, wybranych wolą polskiego ludu, bez jakiejkolwiek presji - nasz własny. Sowietów już nie ma. I choć szwendają się po nim niekiedy niemieccy banksterzy - nie ma mowy, by nam, Polakom, ktoś podskoczył. Z tym parlamentem będziemy budować prawdziwie wol­ną Polskę. Strach pomyśleć, co o tej Polsce i tym parla­mencie powiemy za 10-15 lat - ufam, że nikt się swojego głosowania na PiS nigdy nie wyprze (żart).
   Więc teraz nareszcie mamy prawdziwą konstytucję i dzięki intelektowi Winnetou polskiego prawa, pod­ziemnego prokuratora Piotrowicza, mamy nareszcie to, o czym marzyliśmy: Prawo do nieobrony przed Trybuna­łem Konstytucyjnym. Dzięki zachowaniu panów Kuchcińskiego i jego duchowego syna Asta wiemy, co znaczy dyskusja: „Nie udzielam Pani/Panu głosu”. Dzięki panu Terleckiemu wiemy, że protesty to „kontrrewolucja”.
Usłyszeliśmy wreszcie słowa miłe uszom każdego Polaka: „Wszyscy pozostali, tylko nie my, są zdrajcami”.
   Pani Szydło słusznie twierdzi, że Polacy nie protestu­ją. Jak zerknąć wstecz, prawdziwi Polacy nigdy nie pro­testowali. Gdy w 1956 roku ludzie wyszli na ulice, byli „elementami chuligańskimi, zainspirowanymi przez rewizjonistów niemieckich”. W 1968 r. byli „żydami i masonami” tudzież „omamionymi młodymi ludźmi”. W1970 r. byli „elementami wichrzycielskimi, które ra­bowały sklepy”. W1976 r. - „warchołami”. W1980 roku - „agentami bezpieki”. W1989 r. (w Magdalence i przy okrągłym stole) - „żydokomuną i sowieckimi agentami wpływu”. Anno Domini 2016 uczestnicy protestów „nie są Polakami” - są „komunistami i złodziejami”.
   „Ręka podniesiona na socjalistyczną Polskę zostanie odrąbana” - powiedział strajkującym w 1956 roku po­znaniakom premier Józef Cyrankiewicz i przez 12 lat miał spokój. Lubimy twardzieli. Dlatego 60 lat później poprosiliśmy Kaczyńskiego i Ziobrę, by na NASZĄ proś­bę NASI ludzie przeczytali wystukane przez NAS e-maile posty, zajrzeli w NASZE komórki i na NASZE twarde dyski, by mogli prowadzić śledztwa, przeciwko komu ze­chcą, i by NAS wymieciono z Europy. Tacy jesteśmy.
Zbigniew Hołdys

Zapiski dezertera

Nie jest dobrze. Od trzech dni ukrywam się na wsi pod Mrągowem. Cud w ogóle, że udało mi się uciec z Warszawy. Najgorsze są nieoznakowane posterunki na drogach. No bo jak powiewa flaga, obojętne, czy Pisaków, czy Kodaków, to przynajmniej można przygotować jakąś gadkę i nadawać na tych dru­gich. Ale teraz się wycwanili. Pod Ostrołęką był nieoznaczony checkpoint. Za późno się zorientowałem, nie było już gdzie zjechać. I pytają mnie o stosunek do inicjatywy prezydenta w sprawie ulżenia frankowiczom. Zgrzałem się potwornie, no bo gdybym powiedział, że jako frankowiczowi bardzo mi się projekt podoba, a trafiłbym na tych Kodaków od Petru, to umarł w butach, jak nic by aresztowali. Oceniłem jednak sytuację, że to tradycyj­ne tereny Pisaków, Kodaki by się tu nie zapuszczały, za­ryzykowałem i się udało. Popsioczyliśmy trochę razem na tych targowiczan Kodaków, zapaliliśmy papierosa i puścili dalej.
   Ale jak między Pieckami i Mrągowem znowu zatrzy­mali mnie nieoznakowani i zapytali o stosunek do Unii Europejskiej, to próbowałem kluczyć, jednak niegłupi byli, przycisnęli mnie do ściany i musiałem się zdekla­rować, czy można odwoływać się do Brukseli w spra­wach polskich. Pomyślałem sobie: „Raz się żyje, tutaj już Mazury, Pisaki raczej słabe zawsze były, a już Mrągowo kompletnie nie ich”. Wziąłem głęboki oddech i powie­działem, że tak, Unia to my sami, a nie nasz wróg, więc można się odwoływać. Godzinę trwała ta sekunda, za­nim promiennie się uśmiechnęli, poklepali po plecach i już razem klęliśmy na zakompleksionego dyktatorka z Żoliborza, zapaliliśmy papierosa i puścili dalej.
   Dobrze, że nie mają jeszcze, jedni i drudzy, odpowied­nich systemów komputerowych do sprawdzania toż­samości i wyszukiwania ściganych. Byłoby po mnie. Wszystko przez te cholerne listy, które wysłałem. Nie wiem, co mnie podkusiło. To, że przyjdą wezwania do stawiennictwa obowiązkowego w szeregach armii Pi­saków i milicji Kodaków, było pewne. Już od jakiegoś czasu jedni i drudzy pisali, że czas neutralności się skoń­czył. Jest wojna, musisz się opowiedzieć, wybrać i wstą­pić w szeregi. Oczywiście po stronie tego, kto pisał. Żona, jak to żona, mocno zatrwożona, mówiła, żebym był roz­sądny i rozejrzał się dookoła. Większość ludzi wokół nas poszła walczyć w milicji Kodaków, część bliskich znajo­mych dowodzi tam najbitniejszymi oddziałami. A dla Pi­saków i tak jesteśmy elementem niepewnym. Pierwsi do zsyłki. Co tu kryć, towarzysko, społecznie, kulturowo i cywilizacyjnie jesteśmy Kodakami - przekonywała cał­kiem sensownie żona, czego nie chciałem przyznać sam przed sobą, a co wiedziałem, że jest prawdą.
   Trzeba było słuchać żony, siedziałbym sobie teraz za jakąś barykadą, wypatrywał przez lunetę Pisaków i - jeb, i trach, i bum - odstrzeliwałbym gadów, wyrywał chwa­sty, dorzynał watahę. Choć akurat ostatnio to jakby oni nas dorzynali. Zobaczymy. No nic. Ale licho nie spało i jak przyszły wezwania komisji poborowych, to nie sta­wiłem się, a co gorsza, odpisałem i Kodakom, i Pisakom. Ze nie wątpię w ich patriotyczne i szlachetne motywy, ale przecież mają tylu ochotników spragnionych porządnej wojny domowej, takiej solidnej rozpierduchy, jakiej nie było od dawien dawna, że po co im taki Tewje Mleczarz jak ja, co to z jednej strony, z drugiej strony, a może tak, a może inaczej, a przecież ten po drugiej stronie jest po­rządnym człowiekiem, dużo lepszym niż ten nienawistnik z teoretycznie mojej strony i inne takie powodujące, że słaby byłby ze mnie żołnierz sprawy, a jak wiadomo, w porządnej wojnie domowej zajadłość jest szczegól­nie dobrze widziana u dowództwa. Tu nie ma strzelania tak sobie do żołnierzy wroga, tu wyrzynamy całe rodziny i mścimy się wyjątkowo okrutnie.
   Więc pytałem: skoro tylu jest chętnych na tę woj­nę, że broni zaczyna brakować dla ochotników, to po co im zaśmiecać szeregi takim niedorobionym gęgaczem jak ja. No i się okazało, że nie była to przemyśla­na argumentacja. Znaczy przemyślana to ona przeze mnie była, ale jak się okazało, fatalna w skutkach. Pisa­ki wysłały za mną list gończy ścigający zdrajcę narodu, a Kodaki zaczęły poszukiwać jako puczystę.
   Co miałem robić, uciekłem z Warszawy. Siedzę teraz na poddaszu u pani Zosi w Szestnie pod Mrągowem, w jej Zajeździe Staropolskim, gdzie przyjeżdżaliśmy przed wybuchem tej wojny na najlepsze baranie kołduny w ro­sole, sandacza i golonkę. Oglądam stare zdjęcia, na któ­rych siedzą razem znajome Kodaki i Pisaki, i dociera do mnie, że już nie mam dokąd uciec.
Marcin Meller

Królowa nonsensu

Walka z donosicielami, którzy skarżą się cudzoziemcom na swój kraj, to nic nowego, zwykła obsesja i głupota. Ale kiedy walka z donosicielami pasjonuje minister, szefową Kancelarii Prezesa Rady Ministrów - to już gorzej, bo to świadczy, że osoba nie całkiem po­ważna sprawuje wysoki urząd państwowy.
   Rok akademicki 1955/56 spędziłem w Leningradzie. Dzisiaj jest to Sankt Petersburg. W lutym 1956 r. rozniosła się wiadomość, że na trwającym w Moskwie XX Zjeździe KPZR Nikita Chruszczów wygłosił sensacyjny, tajny refe­rat, który odczytywano na zebraniach partyjnych, także u nas na uniwersytecie. Na salę wpuszczano wyłącznie partyjnych, a już na pewno nie studentów zagranicz­nych. Miałem wtedy koleżankę, imieniem Łarisa, z którą umacnialiśmy przyjaźń polsko-radziecką. Po powrocie z zebrania, w największej tajemnicy, którą już wszyscy dookoła znali, „doniosła” mi na ucho, że - psst! - Stalin był zbrodniarzem (tylko mam o tym nikomu nie mó­wić!). W ten sposób poznałem największy sekret stanu. Na szczęście Łarisy nikt nie przyłapał na zdradzie tajem­nicy państwowej, ale polowanie na donosicieli pozostało ulubionym zajęciem służb i partii komunistycznej. Kto przeszmuglował na Zachód powieść Pasternaka? Hłaski? Kto przemycał paryską „Kulturę” do Polski? Jak ich złapać i skazać? Kto napisał do „Le Monde”? - to spędzało towa­rzyszom sen z powiek. Oni chyba wierzyli, że gdyby nie „donosiciele”, tobyśmy do dzisiaj nie wiedzieli, że w Sta­nach bili Murzynów.
   Gdyby stosować myślenie królowej nonsensu, to pierwszym „donosicielem” był Andrzej Duda. Będąc z wizytą w Berlinie, nasłuchał się od prezydenta Gaucka komplementów wobec Polski (zaledwie kilka miesięcy temu byliśmy w oczach Zachodu prymusem), po czym polski prezydent zaczął... narzekać na nasz kraj. „Sądzę, że ludzie właśnie dlatego mnie wybrali (chwalił się - D.P), bo głośno powiedziałem i nazwałem sprawy po imie­niu: niestety, Polska nie jest dziś krajem sprawiedliwym dla swoich obywateli, w którym obywatele traktowani są równo”.
   W ten sposób prezydent Joachim Gauck bez trudu poznał naszą tajemnicę. Prezydent Duda, zamiast prać brudy w domu, rozłożył je na środku Berlina przed pre­zydentem Niemiec (!), a przecież Niemcom wolno mniej. Gdyby chociaż prał nasze brudy w pralni chińskiej albo włoskiej (świetnie prasują koszule!), to jeszcze byłoby okolicznością łagodzącą, ale dwa kroki od Reichstagu? Co gorsza, słowa polskiego prezydenta dzisiaj się po­twierdzają - zwalniani z pracy dziennikarze i dziennikarki mediów publicznych, odwołani szefowie spółek Skarbu Państwa, ofiary skrócenia kadencji na różnych stanowi­skach, przyjmowanie ślubowania jednych i odmawianie innym - to wszystko świadczy, że Andrzej Duda mówił prawdę: Polska nie jest państwem sprawiedliwym, nie traktuje wszystkich równo. Tylko czy musiał to mówić za granicą, głowie państwa niemieckiego, z którym tak mężnie walczył dziadek Zbigniewa Ziobry? Wszystko to, co stary Ziobro wywalczył - młody Duda zmarnował.
   A i premier Szydło nie próżnuje. U progu nowego roku apelowa­ła: „Pozostawmy spory polityczne za drzwiami. Spójrzmy na siebie z miłością, jaką obdarzył nas Chry­stus”. Minęło zaledwie kilka dni i pani premier spojrzała z miłością na komunistów, złodziei, niezgrabnych umy­słowo, niemieckiego przewodniczącego parlamentu UE, komisarzy unijnych, z których jeden jest Niemcem, a drugi Holendrem. Dotychczas uchodził za wielkiego przyjaciela naszego kraju i został odznaczony przez dwóch prezyden­tów- Kaczyńskiego i Komorowskiego. Gdy premier Szydło dowiedziała się, że Holender dostał order od przypadko­wego polskiego prezydenta z Platformy, postanowiła mu to wytknąć. Kto teraz przyjmie order od Dudy?
   W czasach kiedy wystarczy nacisnąć pilota, żeby się dowiedzieć, co słychać na świecie, obóz rządowy ma obsesję donosicieli. Minister Waszczykowski wytropił, że felieton CNN był inspirowany przez Radka Sikorskie­go. (Co za czasy - ministrowie zajmują się felietonami!). Redaktor Semka ujawnił, że do „Die Zeit” pisują dzien­nikarze związani z „Wyborczą”. Tygodnik „Do Rzeczy” w rozmowie z synem Leopolda Tyrmanda wspólnie wy­węszyli „ideową krucjatę przeciw Polsce”. Tyrmand ju­nior zdemaskował Anne Applebaum. Laureatka Pulitzera za „Gułag”, małżonka Sikorskiego, zna Jacksona Diehla z „Washington Post” i Edwarda Lucasa z „Economista” - nic dziwnego, że obaj obsmarowują nasz kraj.

A przecież nie jest potrzebna umysłowość kalibru młodego Tyrmanda, żeby bez trudu znaleźć w internecie krytyczne opinie o Polsce, pochodzące od ludzi, którzy nie spali z Radkiem Sikorskim, przynajmniej nic o tym nie wiadomo, takich jak Andrzej Zoll czy Adam Strzem­bosz. Nie braki innych „donosicieli”: „PiS zachowuje się tak, jak gdyby chciało jak najszybciej zjednoczyć prze­ciwko sobie wszystkich tych, którzy przeciwko rządom tej partii nie byli” - pisał Piotr Skwieciński („wSieci”). „Zagrożenie demokracji”, PiS „łamie parlamentarne obyczaje czy nagina na swoją korzyść zasady” (Mi­chał Szułdrzyński, „Rzeczpospolita”). „Przyjmowa­nie po nocy ślubowania od ekspresowo wybranych »PiSowskich sędziów« to zupełnie inna sprawa - pre­zydent otwarcie rzucił wymóg bezstronności, na do­datek podejmując grę na sztuczki i kruczki prawne (...) z powagą głowy państwa i jej autorytetem nielicującą. To nocne ślubowanie podkopało zaufanie do niego” (Ra­fał A. Ziemkiewicz, „Do Rzeczy”). Rada Wydziału Prawa i Administracji UW „wyraża głębokie zaniepokojenie z powodu podejmowanych w Parlamencie i przez Prezy­denta działań”. Kaczyński „nie docenia kosztów niszcze­nia autorytetu ludzi i instytucji. (...) Demontowanie sys­temu w bokserskich rękawicach jest upokarzające. (...) Ostatnie posunięcia PiS po prostu odchorowałam. (...) Andrzej Duda kompromituje się nie tylko jako prezy­dent, ale i jako prawnik” (Jadwiga Staniszkis, „Wprost”).
   Zaiste, nie ma sensu polowanie na donosicieli, jeśli wszystko jest jak na dłoni.
Daniel Passent

Prysznic
Facet w telewizorze biegał po pokojach niczym kot z pęcherzem i pokazywał swoim gościom, jak mieszka. Lodówkę pokazywał, kana­py, automatyczne żaluzje i co tam ma w szafach też. Był bardzo podniecony. Zrobiłem telewizor trochę głośniej, bo zaciekawiło mnie, że facet ma na sobie mundur, a na pagonach najwyższe policyjne dystynkcje. Okazało się, że to nowy komendant główny Zbigniew Maj demonstrował zaproszonym dziennikarzom oraz urado­wanemu wiceministrowi spraw wewnętrznych odziedzi­czone po poprzedniku bizantyjskie - jak określił - wypo­sażenie gabinetu. Z pogardą wskazywał na zabezpieczenia antypodsłuchowe i monitory do telekonferencji, a na ko­niec szyderczo wyśmiał prysznic. Przypomniało mi się, jak Kobuszewski w kabarecie Dudek lżył Michnikowskiego: „Pan masz drobnomieszczańskie nawyki. Pan chciałbyś mieć tak: zimne wode osobno, ciepłe osobno, szczelne rurki, kafelki, duperelki, kraniki, dywaniki. Bo pan jesteś cham, ćwok, nieuk, swołocz i woda na młyn odwetowców z Bonn! Won!”.
   Święci anieli! Przecież ja ten tekst pisałem blisko półwie­ku temu, a on wciąż aktualny. Zwłaszcza ci odwetowcy z Bonn, którymi peerelowska propaganda straszyła nas przy każdej okazji. Dziś mamy oficjalny powrót do tego zatrutego źródełka. Oto minister kultury Piotr Gliński mówi, że nie wyrównaliśmy rachunków z Niemcami, którzy w czasie wojny wymordowali polską inteligencję. To prawda, ale chcę zapytać, jak pan profesor wyobraża sobie to wyrównywanie? Mają się zgłosić wolontariusze z niemieckich elit?
   Oto posłanka PiS herbu plastikowy talerz ogłasza bojkot niemieckich towarów, zaś minister Błaszczak przypomina, że w czasie wojny Niemcy zniszczyli Warszawę, a dziś wy­korzystują Polaków jako tanią siłę roboczą.
   Będziemy jeszcze tańsi, bo po trzech miesiącach rządów PiS war­tość złotówki do euro i dolara spa­da i pewnie utrzyma ten kierunek. Na szczęście od spraw rozwoju mamy wicepremiera Mateusza Morawieckiego, a on to osłabienie widzi inaczej. Pozytywnie. Polacy przesta­ną wreszcie wyjeżdżać na zimowe urlopy za granicę - ogłosił w telewizji - bo (chwała Bogu) nie będzie ich na to stać. Resztki swo­ich złotówek zostawią w Zakopanem, Suchej Beskidzkiej i Rabce-Zdroju. Wymieniłem te trzy „kurorty”, bo mają jeden z najwyższych poziomów zanieczyszczenia po­wietrza w Europie (odpowiednio -9,1 ng/m3, 11 ng/m3, 8,1 ng/m3). Do tej pory można było wziąć narty na ramię i przejść się choćby po Londynie (0,21), a teraz zostały nam Krupówki.

Nie tylko na głównej arterii Zakopanego, ale i w całej Polsce jest coraz trudniej oddychać. PiS robi wszystko, abyśmy nie mieli czasu mówić, a nawet myśleć o przy­szłości. O jasnym polskim domu dla następnych pokoleń. Do budowania niezbędni są jednak sojusznicy, ludzie przy­jaźni i odpowiedzialni - to oczywiste. Kaczyńskiemu wy­starczają wrogowie, zamęt, kłamstwa i epitety. Będziemy więc ględzić o rewanżach i o tym, jaki słuszny odpór damy niewolącej nas Unii. Pomogą nam w tym trzy autobusy peł­ne działaczy klub ów „Gazety Polskiej” wysłane do Brukseli czy Strasburga. Potem zrobimy sobie cztery sejmowe komisje śledcze, żeby zagęgać to, co dziś ważne, a większość parlamentarna uchwali, że agencje ratingowe na zamówie­nie swoich mocodawców fałszują dane o Polsce.
  10 lat temu w pewnym kinie na Podlasiu wyświetlano „Forresta Gumpa”. Na afiszu napisano flamastrem: „Film o tym, jak zrobić w życiu karierę”. Mam nadzieję, że gdy za dwa lata będą wyświetlali w tym kinie hit pt., Jolie Bord”, to ktoś życzliwie dopisze: „Piękna saga o jednym takim, który uratował Polskę od demokracji i wolności”.
Stanisław Tym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz