poniedziałek, 11 stycznia 2016

Sędzia pod ostrzałem



Zdążył kupić prezenty, a w święta pracował mniej niż zwykle. Jak wygląda życie prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego, odkąd stał się wrogiem nr 1 Prawa i Sprawiedliwości?

ALEKSANDRA GUMOWSKA

W ostatni poniedziałek 2015 roku profesor Andrzej Rzepliński wrócił do domu później niż zwy­kle. - Gdyby kuzynka nie włączyła TVN, to nawet nie wiedziałabym, że byłeś w „Kropce nad i” - przywitała go żona.
   Irena Rzeplińska, też profesor prawa, nie robiła mężowi wyrzutów - wie, jak jest zajęty. Na gotowanie nie miała czasu, zamówiła pizzę hawajską, przy której chi­chotali z drobnych złośliwości męża; pre­zes Trybunału Konstytucyjnego nazwał w programie ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę „panem Zbyszkiem”.
   Po kolacji Rzepliński obejrzał na tab­lecie swoją rozmowę z Moniką Olejnik, w której zapewniał, że sędziowie są nie­zawiśli i podlegają tylko konstytucji. Nie miał tego dnia do przeczytania żad­nych prac magisterskich ani doktorskich (wciąż jest kierownikiem katedry w In­stytucie Profilaktyki Społecznej i Reso­cjalizacji UW), więc zasiadł do świeżo zakupionej lektury - „Dzieje Polski: 1202-1340. Od rozbicia do nowej Polski” ideologa prawicy prof. Andrzeja Nowaka.
   Ostatnio na jego biurku, obok wygrze­wającej się pod lampą kocicy Gryzeldy,
pojawiły się nowe książki - o początkach totalitaryzmu w latach 20. i 30. XX w.

TON
Jeśli ktoś odważy się zapytać preze­sa Trybunału Konstytucyjnego, jak się czuje, najpewniej zostanie ofuknięty: - Jak to jak? Normalnie.
   Zdążył kupić prezenty, a w święta pra­cował mniej niż zwykle. W Wigilię był u córki, w pierwszy dzień świąt u brata w rodzinnym domu pod Ciechanowem, w drugi śpiewał u siebie kolędy z rodzi­ną i przyjaciółmi. Były śpiewniki i usta­lono zasadę: żadnych rozmów o polityce, bo zebrani mają różne poglądy. Było miło.
   Nerwy puściły mu w listopadzie, kiedy PiS zarzuciło mu, że politycznie jest mu blisko do PO. Na pytanie dziennikarki TVN24, dlaczego wychodzi z Sejmu, od­burknął: „Słuchała pani. Chyba że pani jest głucha”. Dostał za to burę w domu. Ten ton doskonale znają studenci.
- Nie odważę się pójść do niego nieprzy­gotowana - śmieje się jego doktorantka i prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Maria Ejchart-Dubois. - Bar­dzo precyzyjnie wytyka luki w wiedzy.
   Dalsi znajomi widzą, że profesor stał się przygnębiony. Rodzina i bliscy mó­wią, że to nie smutek a katar, bo zamie­szanie z Trybunałem Konstytucyjnym wcale go nie zmieniło. - To nie jest tak, że to spadło na niego nagle. Nieprzyjem­ne wiadomości dostaje odkąd został pre­zesem Trybunału - mówi córka Maja.
   Kiedy chce odpocząć, ogląda krymi­nał albo idzie na spacer z Brytem, ber­neńskim psem pasterskim. Niezmiennie powtarza, że nie ma mowy, żeby przed­wcześnie ustąpił ze stanowiska (jego ka­dencja trwa jeszcze prawie rok). „Co by oznaczała moja rezygnacja? Że jestem tchórzem” - mówił w programie „Pia­skiem po oczach”.
   Nie da tego po sobie poznać, ale ładu­je się głosami poparcia. Telefonem od Zofii Bartoszewskiej, która go dopingu­je, żeby postępował tak jak dotychczas. Rozmową ze znajomym przedsiębior­cą z Kalifornii, który opowiadał, że rano (różnica czasu) poszedł do polskie­go marketu w San Francisco, kilka osób wpatrywało się w ekran i słuchało roz­mowy u Moniki Olejnik. A kilkadziesiąt potem do niego dzwoniło. Życzeniami „Bycia twardym” i „Niech się pan trzy­ma” od nieznajomych w kinie po pro­jekcji „Mostu szpiegów”, w którym Tom Hanks pompatycznie broni konstytu­cji, bo ona „sprawia, że jesteśmy Amery­kanami”. Jego nieoficjalny fan page na Facebooku „Popieramy Andrzeja Rze­plińskiego” polubiło już 15,5 tys. osób.
   - Mało kto byłby w stanie znieść taki atak personalny ze strony najważniej­szych osób w państwie - uważa były pre­zes TK prof. Marek Safjan.
   Znajomi mówią, że profesor Rzepliń­ski od roku wieszczył, że jeśli PiS dojdzie do władzy, to będzie zmierzało do osła­bienia Trybunału Konstytucyjnego. Nie sądził jednak, że nastąpi to tak szybko.

ORZEŁ
Jarosław Kaczyński to jeden z nie­wielu posłów, z którymi prezes trybunału jest na„ty”. Znają się od niemal pół wieku - studiowali na tym samym roku prawa na Uniwersytecie Warszaw­skim. Wśród absolwentów z 1971 r. byli min. prof. Mirosław Wyrzykowski, obec­nie sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, dziennikarze Sła­womir Popowski i Bogusław Wołoszański, Ewa Junczyk-Ziomecka (sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego), a także Jarosław i Lech Kaczyńscy. Na kawę i piwo do Harendy Rzepliński nie chodził jednak z Kaczyń­skimi. Przyjaźnił się raczej z Markiem Safjanem, dziś profesorem, sędzią Try­bunału Sprawiedliwości UE, i jego ów­czesną narzeczoną, a teraz żoną Dorotą Safjan, po latach zastępczynią Lecha Ka­czyńskiego w stołecznym ratuszu.
   Odstawał od warszawskiego towarzy­stwa, może dlatego, że pochodzi ze wsi, a na studiach wstąpił do PZPR. Złożył rezygnację tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego, kiedy na zebraniu par­tyjnym nie został poparty jego wnio­sek, by wysłać Komitetowi Centralnemu PZPR apel o przeprowadzenie 8 marca 1982 r. wolnych wyborów. Jego następ­czyni na stanowisku sekretarza Podsta­wowej Organizacji Partyjnej oddała mu legitymację, żeby nie miał kłopotów. Ale Rzepliński zaraz legitymację spalił przy wszystkich w uczelnianym bufecie. - Nie jest kimś, kto będzie szedł na łatwe kom­promisy - kiwa głową prof. Safjan.
   Z PZPR w efekcie wyleciał. Od roku działał już zresztą jako ekspert Obywa­telskiego Centrum Inicjatyw Ustawo­dawczych NSZZ Solidarność.

SĘDZIA PRAWOCZŁOWIECZY
Od 1983 r. współpracował z Komi­tetem Helsińskim, a potem z Hel­sińską Fundacją Praw Człowieka. „Prawoczłowieczego” - jak mówi się o prawnikach zajmujących się prawa­mi człowieka - łatwo poznać po luzie niespotykanym u innych prawników. Rzepliński na początku lat 90. zakładał koszulę, krawat i marynarkę, a do tego sprane dżinsy na szelkach. W baraku, który był pierwszą siedzibą fundacji, no­siło się też powyciągane swetry. „Oso­biście wolałbym przez to ćwierćwiecze napisać cztery książki, ale wszyscy mie­liśmy poczucie, że jest do wykonania zadanie: nadać nowemu państwu sen­sowny kształt prawny” - wspominał po latach Andrzej Rzepliński.
   Od 1999 r. szefował w Fundacji Hel­sińskiej Klinice Prawa „Niewinność”.
„Naturalnie większość tych osób, które siedzą w więzieniach, uważa się za nie­winne, nawet kiedy są winne jak chole­ra, ale to nie znaczy, że nie ma tam ludzi, którzy naprawdę są niewinni” - mówił.
   Zanim podjął decyzję, że sprawą się zaj­mie, potrafił rozmawiać z klientami Klini­ki Prawa nawet dwie-trzy godziny, patrząc im prosto w oczy. Ale jeśli już podjął, to szedł jak taran. Jak w sprawie wrocław­skiego dziennikarza Mariana Maciejew­skiego, skazanego za naruszenie dobrego imienia pracowników sądu. Był cierpliwy. Dopiero po 15 latach Trybunał w Stras­burgu uznał, że w sprawie Maciejewskiego Polska naruszyła wolność słowa.
   Z czasem sprawy zaczęli przejmować młodsi prawnicy, a on przyjeżdżał tylko gasić pożary. Jak wtedy, kiedy przez dziewięć miesięcy nie udało się wy­ciągnąć z aresztu oskarżonej o korup­cję psychiatry Urszuli Ludwikowskiej.
- Z aresztu, w którym nigdy nie powin­na się była znaleźć - podkreśla mec. Radosław Baszuk. - Powiedziałem Ma­rii Ejchart, która obserwowała sprawę: „Musimy zrobić więcej. Niech na kolej­ne posiedzenie przyjdzie szef”. „Ale co on ma robić?”. „Nic. Ma usiąść i robić miny”. Taką kolekcję min widziałem je­dyny raz w życiu. Sędzia uchylił areszt tymczasowy. Sprawa po latach została umorzona.
   W latach 90. Rzepliński uczestniczył w pracach nad obowiązującą konsty­tucją. „Osiem lat sporów, walk podjaz­dowych, histerii, ale to przy pisaniu konstytucji jest naturalne” - wspominał.
   Telefonu komórkowego zaczął używać dopiero w 2007 r., gdy został sędzią Try­bunału Konstytucyjnego. - Ograniczał jego wolność - śmieje się Marek Safjan. Wcześniej trzeba było łapać profesora na uczelni, w fundacji albo w domu. Do pracy jeździł metrem, rowerem albo taksówką. Oboje z żoną nie mają ani prawa jazdy, ani samochodu. Kiedy w 2010 r. został prezesem Trybunału, o 7.30 zaczął przyjeżdżać po niego samochód służbowy. Zwykle kierowca odwozi go około godz. 19.

KONSERWATYWNY LIBERAŁ
Dziś jest dla PiS wrogiem publicz­nym NR 1, ale rok temu media wspierające prawicę mocno Go, gdy rozpętał burzę, przyjmując waty­kański medal Pro Ecclesia et Pontifice (Dla Kościoła i Papieża). Profesor Wik­tor Osiatyński, z którym współpraco­wał w Fundacji Helsińskiej, domagał się jego dymisji ze względu na rażące złama­nie zasady bezstronności w stosunkach państwo - Kościół. Wyszło, że prezes jest katolikiem i ma poglądy polityczne. Robertowi Mazurkowi mówił wtedy, że jego „system wartości konserwatywne­go liberała jest bliski systemowi wartości Platformy Obywatelskiej” i że byłby prze­ciwny legalizacji aborcji (jest zwolenni­kiem obowiązującej ustawy). Podkreślał, że konstytucja przesądza, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny.
   Stanowczo jednak krytykował prezy­denta Warszawy Lecha Kaczyńskiego za zakaz Parady Równości: „Demonstracja gejów i lesbijek może mu się nie podo­bać, ale wolność polega na tym, że ci inni, których nie lubimy, mają możliwość ko­rzystania z takiej samej wolności jak my, choćbym się z nimi nie zgadzał”.
Korzystałam z publikacji „Po stronie wolności. 25 lat Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka”, książki „Służąc rządom dobrego prawa Andrzej Rzepliński w rozmowie z Krzysztofem Sobczakiem”, z archiwum „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz