niedziela, 10 stycznia 2016

Autokracja w sercu Europy



Kaczyński dąży do realizacji swego projektu konsolidacji władzy w jednym ośrodku poza prezydentem i premierem. Chodzi o grupę faktycznych decydentów, ale pozostającą w cieniu mówi prawnik, politolog, prof. Wojciech Sadurski.

TEKST RAFAŁ KALUKIN

NEWSWEEK: Jedni mówią - zamach stanu. Inni - korekta. Jak nazwać to, co się dziś w Polsce dzieje?
WOJCIECH SADURSKI: Zamach sta­nu jest wtedy, gdy jedna elita w spo­sób niedemokratyczny odbiera władzę drugiej elicie. Nic takiego w Polsce nie ma miejsca. Mamy do czynienia z elitą, która doszła do władzy całkowicie demokratycznie.

Więc co?
- Powiedziałbym, że popycha­nie polskiego ustroju w kierunku demokracji nieliberalnej. Czyli paradyg­matu, który opisywał Fareed Zakaria - początkowo cieszącego się poparciem wyborców, który jednak prowadzi do rozmontowania elementów porządku konstytucyjnego. W historii ostatniego stulecia zdarzały się przypadki rozcho­dzenia się demokracji z liberalizmem. I Zakaria wskazywał, że o ile istnieją po­zytywne przykłady przejścia od autokracji liberalnej do demokracji liberalnej - na przykład Korea Południowa, Tajwan - to perspektyw pokojowego przejścia od demokracji nieliberalnej do liberalnej już brak.

Dlaczego?
- Bo nie istnieje coś takiego, jak czysta wola ludu. Ona zawsze jest za pośredniczona przez demokratyczne instytucje. Natomiast populizmy starają się komu­nikować z ludem ponad instytucjami. A któż jak nie instytucje jest w stanie ar­tykułować wolę ludu? I dlatego rozmon­towanie instytucjonalnych elementów demokracji musi prowadzić do jej zabicia. Obserwujemy to przy demontażu Trybu­nału Konstytucyjnego.

Trudno powiedzieć, aby sędziowie wy­rażali wolę ludu.
- Trybunał jest czymś więcej niż strażni­kiem praw i wolności obywatelskich. Jest również nadzorcą systemu polityczne­go. Oczywiście istnieją demokracje libe­ralne, które obywają się bez sądownictwa konstytucyjnego. Lecz brak pozytywnych przykładów demokracji transformacyj­nych, które wychodząc z autokracji, ra­dziłyby sobie bez sądu konstytucyjnego - nie ma ich ani w Europie Środkowej, ani w RPA, ani w Azji Wschodniej, ani w Ameryce Łacińskiej. Chodzi o to, aby strony konfliktu politycznego spierały się o róż­nice w interpretacji konstytucji, a nie sta­wiały ponad konstytucją. Jeszcze kilka lat temu wszystkie siły w Polsce z różnym entuzjazmem tolerowały tę konstytucyj­ną bazę sporów. Na początku obecnej de­kady to się zmieniło.
Dlaczego?
- Po pierwsze, zakończył się okres narzu­cania sobie przez elity samodyscypliny w związku z wchodzeniem do Unii Eu­ropejskiej. To był najważniejszy projekt pierwszej dekady III RP. Pod groźbą nie- wpuszczenia do elitarnego klubu akcep­towano reguły liberalnej demokracji. Ale gdy już weszliśmy do Unii, jej instrumen­ty dyscyplinowania osłabły. Po drugie, zdarzył się Smoleńsk jako traumatycz­ne wydarzenie, które wyzwoliło irracjonalizmy i żądzę zemsty, zatruwając życie polityczne.

Pierwsze ataki na Trybunał Konstytucyj­ny miały miejsce już za rządów PiS w latach 2005-2007.
- Prezydent Lech Kaczyński zgłaszał su­gestie zmian ustawy o Trybunale, a przed wyrokiem TK w sprawie ustawy lustra­cyjnej posunięto się do brudnych sztu­czek z teczkami sędziów. Ale generalnie tamta władza poprzestawała na werbal­nych zastrzeżeniach. Ta dzisiejsza poszła znacznie dalej. Już nie chodzi o krytykę orzeczeń Trybunału, zresztą w ostatnich latach dość konserwatywnych. Mamy do czynienia z systemowym podważeniem samej racji istnienia Trybunału.

Jak na Węgrzech Orbana?
- Bardziej. Orban napakował Trybunał swoimi ludźmi oraz ograniczył zakres jego orzecznictwa. Natomiast w Polsce pojawiła się chęć całkowitego rozmonto­wania tego sądu. Jeśli będzie nadal istniał na podstawie nowej ustawy, to już tylko z nazwy. Tu nie chodzi bowiem o ten czy inny model sądownictwa konstytucyj­nego. Możemy rozważać różne modele, lecz będzie to czynność jałowa, jeśli do­chodzi do zanegowania porządku konsty­tucyjnego. Republika Weimarska miała wspaniałą konstytucję, ale faszyzmu nie zdołała zatrzymać. Nie porównuję Ka­czyńskiego do Hitlera, ale dziś w Polsce demokraci stykają się z tym samym wei­marskim syndromem bezsilności.

Co więc robić? Czekać na zmianę wła­dzy, która przywróci ład konstytucyjny?
- Powrót do punktu wyjścia może okazać się niemożliwy. Ustroje mają swój ciężar, łatwo się petryfikują pod wpływem fak­tów dokonanych. Jeśli ustawa nowelizu­jąca Trybunał wejdzie w życie, dojdzie do paraliżu orzecznictwa, a nowe politycz­ne instrumenty dyscyplinujące sędziów osłabią ich niezależność. Najważniejsze pytanie dotyczy tego, czemu te zmiany mają służyć. Moim zdaniem Kaczyński ma swój projekt ustrojowy polegający na połączeniu władzy w jednym ośrodku.

W latach 2005-2007 Kaczyński skonso­lidował, co się dało, ale nie było wiado­mo do czego - poza tropieniem „układu” - chciał tej władzy używać.
W 2011 r. PiS opublikowało dokument o tym, dlaczego III RP wymaga gruntow­nej naprawy. Była tam mowa o „central­nym ośrodku dyspozycji politycznej”. Znam to pojęcie z seminarium prof. Sta­nisława Ehrlicha, na które obaj z Kaczyń­skim chodziliśmy wczasach studenckich. W owym dokumencie Kaczyński stwier­dza, że centrum dyspozycji politycznej nie jest tożsame ani z prezydentem, ani z premierem, ani z żadnym innym poli­tycznym organem. To grupa faktycznych decydentów, pozostająca w cieniu.
Czy to idea sama w sobie, czy też tylko czyszczenie przedpola przed właściwą polityką rządu, jak zapewniają zwolennicy PiS? Nie mam złudzeń, że to pierwsze. Po skonsolidowaniu kluczowych orga­nów i tak okaże się, że są jeszcze inne, nieskonsolidowane. Jak zniszczy się Try­bunał Konstytucyjny, pojawi się problem braku kontroli nad Sądem Najwyższym, a w końcu - nad zwykłymi sędziami. Po podporządkowaniu prokuratorów trzeba będzie zająć się policją. Gdy już się przej­mie media publiczne, pojawi się pytanie, co z prywatnymi. Ciągle czegoś będzie brakować do pełnej konsolidacji i przej­ścia do merytorycznej polityki.

A co na końcu tej drogi?
- Porażka projektu. Z jednej strony na­rastać będzie opór społeczeństwa oby­watelskiego, Z drugiej - presja instytucji międzynarodowych. Między Scyllą a Cha­rybdą projekt autokracji w sercu Europy upadnie.

Pod warunkiem, że jest on tylko regio­nalną anomalią. Bo jeśli PiS - obok ruchów populistycznych w Europie Zachodniej czy Donalda Trumpa w USA - zwiastuje erozję liberalnej demokracji, to przyszłość jest czarna.
- Nie sądzę, napięcia wywołujące kry­zysy są przecież bardzo różne. Problem imigrantów, który w Europie Zachodniej podważa liberalne aksjomaty, u nas ma znaczenie propagandowe. Z kolei wypo­wiedzi Trumpa, choć paskudne, nie pod­ważają amerykańskich instytucji. Nawet między Polską a Węgrami nie ma prostej analogii. Orban dysponuje mandatem do zmiany konstytucji i legitymizacja jego polityki jest wyższa. Kaczyński tego man­datu nie posiada, więc jego działania pro­wadzące do zniesienia konstytucyjnych praw są groźniejsze. Zwracając się prze­ciw fundamentalnym dla demokracji in­stytucjom, Kaczyński jest w Europie odosobniony.

PiS jest antysystemowym filarem systemu politycznego. To wyklucza normalną politykę, każde kolejne wybo­ry mają rangę decydującej bitwy.
- To przybiera komiczne formy. Choć PiS zdobyło już niemal wszystko, na­dal utrzymuje narrację oblężonej twier­dzy otoczonej przez wrogi mainstream. Tak przyzwyczaili się do poczucia krzyw­dy, że choć mają władzę, to chcą czuć się prześladowani.

Aby uciec przed krytyką, próbują wrzucić niezależnych arbitrów do jednego worka z opozycją i przedstawić ludowi jako łapczywe na przywileje elity III RP.
- Groźniejsze jest budowanie pozoru dwóch alternatywnych dyskursów praw­nych. To kłamstwo - normalnemu dys­kursowi prawnemu przeciwstawia się bowiem bełkot. Nie sposób zrekonstru­ować doktryny leżącej u podstaw zmian w Trybunale. Zapewne chodzi o znuże­nie publiczności, która ma uwierzyć, że istnieją dwa rywalizujące ze sobą typy argumentacji i chodzi o niewarte uwagi techniczne szczegóły.

Nie każdy wyborca skończył prawo.
- I bardzo dobrze! Kłamstwa i kłam­stewka tej władzy po prostu trzeba de­maskować. Myślę, że ludzie szybko się rozczarują i nawet realizacja obietnic socjalnych nie zagwarantuje PiS sta­bilnego poparcia. Polacy mają swą god­ność i nie zniosą tego, że wysłuchiwać będą za granicą, jaki to mamy zacofa­ny rząd.

Ta oferta 500 złotych za przyzwolenie na łamanie konstytucji już jest poniżająca.
- To paternalizm wprost z PRL. W1968 roku mówiono, że ludzie chcą normalnie pracować, a awanturujący się studenci im nie dają. Dziś też czytam o wichrzycielskich mediach, a pani premier powiada, że ludzie szykują się do świąt i już się cie­szą na 500 złotych, a „oni” tylko mącą wo­kół Trybunału.

Gdy wydziały prawa kilku uczelni protestowały przeciw łamaniu konstytucji, studenci krytykowali upolitycznianie uniwersytetów. Dawniej to studenci się buntowali, a profesorowie apelowali o umiar.
I to nie jest wina PiS, lecz dotychczaso­wych elit III RP, odpowiedzialnych za edukację obywatelską.
- Polscy studenci w ogóle nie lubią, gdy im się mówi o prawach człowieka albo mniejszości, nie mówiąc już o prawach imigrantów. Ale za uformowanie obec­nego pokolenia studentów przez katolicko-tradycjonalistyczne prądy nie odpowiadają przecież liberalne elity. Na szczęście wśród studentów obywatelsko aktywnych silne są też inne tożsamości.

Obywatelska presja nie przyniesie na­tychmiastowych skutków. Jak więc przeciwdziałać? Strajk sędziów?
- To ostatnia grupa społeczna, którą po­dejrzewałbym o chęć strajkowania. Ale sam Trybunał nie wykorzystał jeszcze wszystkich instrumentów.

A co mu pozostaje po wejściu w życie nowelizacji?
- To wymaga wyobraźni i odwagi. Sędzio­wie powinni uznać, że istnieje obniżone domniemanie konstytucyjności nowej ustawy o Trybunale, gdyż w trybie usta­wowym doszło w istocie do zmiany kon­stytucji - co jest prawnym absurdem. Gdy istnieje sprzeczność między ustawą a konstytucją, to pierwszeństwo ma kon­stytucja. Problem polega na tym, że pisowska ustawa o Trybunale - niezależnie od innych zapisanych tam niekonstytu­cyjnych paragrafów - przede wszystkim sama wyłączyła się spod kontroli własnej konstytucyjności. Nie sposób jej efektyw­nie skontrolować, co wprost narusza jej konstytucyjność. A zatem sędziowie po­winni w pierwszej kolejności przeprowa­dzić taką kontrolę.

Zignorować ustawę wytrącającą im taką możliwość i zbadać ją na dotychczaso­wych zasadach?
- Dokładnie. W imię prymatu konstytu­cji nad ustawą Trybunał powinien rozpa­trzyć wniosek posłów PO.

Już widzę oburzenie w prorządowych mediach na sędziów stawiających się ponad prawem.
- Też je widzę, i co z tego?

To, że obywatel nic z tego nie zrozumie. Dopiero co prezydent odmawiał wykonania wyroku Trybunału, a teraz sędziowie mieliby odmówić podporządkowania się ustawie? Świadomość prawna legnie w ruinie.
- Wprost przeciwnie. Sędziowie realizu­ją konstytucję. Prawo ma charakter wie­lowymiarowy: są ustawy, ale ponad nimi konstytucja. Edukacja prawna tylko na tym zyska.

Pojawił się argument, że sędziowie zawieszają reguły, aby rozstrzygnąć konflikt, w którym sami są stroną. Tylko wyższy arbiter mógłby to rozsądzić, ale gdzie go szukać?
- To nie sędziowie wywołali tę konfron­tację. Cokolwiek teraz zrobią, i tak bę­dzie to miało wymiar polityczny. Jeśli położą po sobie uszy, dadzą przyzwo­lenie na gwałt dokonany na prawie. Byłoby to o wiele większym złem. Na­tomiast zgadzam się, że przydałby się zewnętrzny arbiter. W normalnych wa­runkach byłoby to zadanie dla prezy­denta, ale Andrzej Duda jest wielkim rozczarowaniem.

Jest jeszcze Unia Europejska, która potrafiła wymusić na Orbanie wycofanie się z ustaw naruszających wspólnotowe wartości.
- Także Rumunia wycofała się pod pre­sją z działań podporządkowujących Try­bunał Konstytucyjny i rzecznika praw obywatelskich. Czy byłoby to skuteczne także wobec Polski? Na pewno pożądane. Unia dysponuje szeregiem konkretnych prerogatyw - finansowych i politycz­nych. Łącznie z opcją zawieszenia człon­kostwa w UE, zwaną czasem nuklearną. Ona nigdy nie została zastosowana, choć jej elementów można było doszukiwać się w bojkocie Austrii po wejściu do rządu partii Jorga Haidera. Wdrożenie tej pro­cedury wobec Polski wywołałoby szok.

Europa ma teraz za dużo problemów, aby otwierać kolejne pole konfliktu. Choć z drugiej strony - czy może sobie teraz pozwolić na luzowanie demokratycznego gorsetu na swej wschodniej granicy?
- Unia jest potężnym ciałem i dysponu­je zasobami pozwalającymi rozwiązywać wiele problemów jednocześnie. Potrzeb­ne jest jednak zaangażowanie polskich sił demokratycznych, ich stała presja na Eu­ropę. Nie można ulegać szantażowi, że to zdradzieckie knowania gorszego sor­tu Polaków. Nieprawda - to właśnie od­wołanie się do Unii jest teraz czynem patriotycznym.
Aby to zrozumieć, trzeba zdać sobie spra­wę z tego, co jest najważniejszym wymia­rem polskiego członkostwa w UE. Wcale nie rozwój i modernizacja, bo to można było realizować bez wchodzenia do Unii, poprzez umowy o współpracy gospo­darczej. To, co nie zostało dotąd jedno­znacznie sformułowane, a co stanowi najgłębszą treść integracji z Europą, po­lega na dobrowolnym nałożeniu na sie­bie kaftana bezpieczeństwa chroniącego przed antydemokratycznymi aberracja­mi. W pierwszej kolejności potrzebujemy Unii właśnie do tego, aby ograniczała nam rozpiętość amplitudy politycznej i skaka­nia pomiędzy skrajnościami.
I właśnie teraz nastaje godzina próby, kie­dy należy przetestować tę funkcję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz