sobota, 12 grudnia 2015

Pożar w resorcie i Kto nam podskoczy



Pożar w resorcie

Przyznaję bez bicia, przez chwilę miałem złudzenia co do kan­dydata Andrzeja Dudy. Nie ja jeden zresztą. Myśleliśmy: młody, wykształcony, Uniwersytet Jagielloński, żona efektowna, z dobrej rodziny, elegancka, córka u boku, dobra krawcowa, a przede wszystkim człowiek pojednawczy, uspokajający, bez tego ZOMO w oku i za­machu na ustach.
Niestety, szybko zostaliśmy wybudzeni ze snu. Po zwy­cięskich wyborach dżentelmen z Krakowa gdzieś zniknął, sukmana poszła w kąt, a prezydent wystąpił w uniformie generała armii marszałka Jarosława Kaczyńskiego. Armia ta, przy entuzjazmie większości wyborców, zaczęła wy­zwalać nasz kraj z panującego zła: rzekomego upadku, ruin, nędzy, zgliszcz, kondominium, korupcji, złodziej­stwa, a także realnej pazerności, jaką był na przykład wybór przez koalicję PO-PSL dwóch sędziów Trybunału Konstytucyjnego „na zapas”, żeby te stanowiska nie stały się łupem PiS.

Moje pierwsze wątpliwości wobec prezydenta pojawiły się, kiedy ten zaczął ostentacyjnie lekceważyć i upokarzać ówczesną premier naszego kraju, nie obdarzając jej łaską spotkania i rozmowy. Niby nic wielkiego, a jednak było to niesmaczne. Potem już poooszło! Trójpodział władz jak w PRL: partia decyduje, rząd wykonuje, prezydent ak­ceptuje. PSL pogonione z prezydium Sejmu. Koniec ro­tacyjnego przewodnictwa w komisji służb specjalnych. Z kryjówki powrócił Jarosław Kaczyński. Na wolność wy­szli panowie Macierewicz, Kamiński, Ziobro - wczoraj ska­zani przez prezesa na areszt domowy - dzisiaj ministrowie kluczowych resortów. Nowy minister dyplomacji mówi per „oszalałe lewactwo”. Prezydent Duda wygłasza pean na cześć wielkiego stratega i polityka. Przypomniał sobie Smoleńsk, o którym w czasie wielomiesięcznej (i jakże skutecznej!) kampanii zapomniał, chociaż w tej katastrofie zginął jego mistrz i nauczyciel. Z internetu zdjęto ustalenia rządowej komisji dotyczącej katastrofy. Czarny charakter wielu publikacji o SKOK został senatorem i szefem komi­sji budżetu i finansów. Błyskawicznie zmieniono szefów wszystkich służb specjalnych. Ułaskawienie Mariusza Kamińskiego w trakcie trwającej apelacji i niestosowne wypowiedzi prezydenta o tym, że chciał „uwolnić wy­miar sprawiedliwości” - wszystko to wskazywało, iż na­deszły czasy lekceważenia prawa i dobrych obyczajów. Potwierdzają to słowa marszałka seniora, że prawo to nie jest świętość, „nad prawem jest dobro narodu”. Owacja na stojąco, jaką po tych słowach o wyższości dobra na­rodu ponad prawem urządzili posłowie partii rządzącej, budziła grozę, gdyż przecież to oni decydują dziś o tym, co jest, a co nie jest dobrem narodu. Lud pogoni sędziów i sam będzie sądził.
Potem było już jasne, że niezłomny prezydent Duda niezwłocznie wykona swój obowiązek wobec własnego obozu i odbierze ślubowanie od czterech sędziów wybranych z łaski PiS, a także wykona swoje zadanie i nie odbierze ślubowania od trzech sędziów wybranych przez koalicję rządzącą w czasie Sejmu VII kadencji. Trzeba przyznać, że gdyby prezydent przyjął ślubowanie od dwóch niepo­prawnie wybranych w VII kadencji Sejmu sędziów, to też byłby pro­blem. A tak: „Kolejna dobra zmiana - Trybunał Konstytucyjny w ruinie” (tygodnik „Angora”).
Owszem, przedtem miałem dylemat: być wobec nowej władzy oględny, stonowany, zdystansowany, nie wchodzić w stare koleiny wyniszczającego konfliktu „my” i „oni”, czy też powiedzieć stanowcze „nie!”. Dziś już nie ma miejsca na wątpliwości. „Spisane będą czyny i rozmowy”. Nawet ludzie, którzy nie zwalczali prezesa, jak Jadwiga Stanisz­kis, publicyści Michał Szułdrzyński czy Łukasz Warzecha, unoszą dziś brwi ze zdziwienia. Za późno.
Pewien anonim wrzucił na Facebooka mój felieton sprzed prawie 10 lat (POLITYKA 14/06), który pasuje jak ulał do dnia dzisiejszego. Zawierał on słowniczek, któ­ry miał pomóc korespondentom zagranicznym (mają horyzonty wąskie i jednokierunkowe jak ulica Czerska) zrozumieć i przestać szkalować nasz kraj. Oto dosłow­ne fragmenty.

REPOLONIZACJA MEDIÓW - odzyskiwanie mediów z rąk Orkli i Springera przez kapitał genetycznie patrio­tyczny. Polskojęzyczna armia ze Wschodu utorowała dro­gę polskojęzycznym mediom Zachodu.
TRYBUNAŁ KONSTYTUCYJNY - mała, acz szkodliwa partia polityczna przeciwna IV RP
ANDRZEJ ZOLL - pseudoprawnik, który kieruje się opi­niami politycznymi, a nie wiedzą prawniczą”.

Większość haseł mógłbym przedrukować i dzisiaj, ale nie wypada dwa razy sprzedawać tego samego. Poza tym nowa władza nie daje odetchnąć, atakuje dzień i noc. Piotr Gliński, pierwszy wicepremier i minister kultury, naraża się na drwiny, zarządzając „audyt artystyczny” (!) Starego Teatru w Krakowie. Do teatru wkracza rewizor. „Audyt”, czyli coś w rodzaju remanentu, to ulubione słowo nowej władzy. Mamy więc audyt Pałacu Prezydenckiego (ile nakradł Komorowski i s-ka), a nawet teatrów szerzą­cych zgorszenie za publiczne pieniądze. Historia Rosji i Niemiec („entartete Kunst - sztuka zdegenerowana”) uczy, że ilekroć władza państwowa dobiera się do sztuki, kończy się to fatalnie. Za czasów generała Glińskiego grozi cofnięcie dotacji za gorszące sceny na scenie. Minister­stwo zażądało od teatru wideo 40 spektakli. Trzy dni oglą­dania! Zaszczyt ten i - przyznajmy - męczarnia, bo niekie­dy eksperymenty na scenie to tortura dla widzów, padły na Konrada Szczebiota, doradcę z Białegostoku. To on ma rozstrzygnąć, kto ma rację - awangarda, gorsząca na koszt państwa, czy zgorszone środowisko obrońców moralno­ści, które gwiżdże i chuligani na widowni oraz przed te­atrem. Panu Szczebiotowi przypominam, że za czasów gen. Franco groził mandat za noszenie kostiumu bikini na plaży i całowanie się w kinie (na ekranie i na widowni). Że cały ten kabaretowy a u dyl ma miejsce za publiczne pieniądze, nie trzeba nikogo przekonywać. Dawniej ka­baret śmiał się z rzeczywistości, teraz pożar w resorcie przekracza już chyba Pożar w Burdelu. A to dopiero gra wstępna, pardon, uwertura.

Daniel Passent


Kto nam podskoczy

Było to chyba w 1950 r.
Na długim szkolnym korytarzu leżeliśmy plackiem w czterech rzędach. W dwóch pierw­szych chłopcy, w trzecim i czwartym dziewczynki. Wszyscy mieli­śmy głowy nakryte rękami i tornistrami oraz kurtki na plecach. Re­gulamin nakazywał też ostro, by głowa była zwrócona w kierunku wybuchu. Tak wyglądała podstawowa obrona przed amerykańskim atakiem atomowym. Wspominam o tym, bo dziś usłyszałem z telewi­zora wiadomość: polski rząd będzie się starał o broń atomową z USA, by odstraszać wrogów na wschodniej flance. Będziemy wtedy, mówi wiceminister z MON, zdolni nie tylko do odwetowego uderzenia, ale i do zadania potężnych strat. Po ludzku ostrzegam więc naszych są­siadów, żeby mieli zawczasu przygotowane tornistry. I pamiętajcie: głowa zawsze w kierunku wybuchu!
Gdy będziemy już mieć bombę atomową, wciąż niedokończony gazoport oraz niezależność energetyczną dzięki hałdom zalegającego wszędzie węgla, to nie przypuszczam, by ktokolwiek nam podskoczył. Zwłaszcza że premier Szydło podczas smutnawej Barbórki złożyła obiet­nicę, że rząd, by ratować zadłużone kopalnie, za 1,6 mld zł wykupi zwały naszego czarnego złota. Czy rząd stać na taki wydatek? Oczywiście, że nie, i rząd to wie. Na spełnienie najważniejszych obietnic wyborczych i tak brakuje mu 60 mld zł, to co mu robi dodatkowe 1,6 mld? Jest tylko nie­wielki problemik, o którym napisała „GW”: węgiel ten stanowi w więk­szości zabezpieczenie bankowych długów kopalń lub został sprzedany przedsiębiorstwom energetycznym. Na hałdach można więc najwyżej posadzić św. Barbarę z biało-czerwoną chorągwią- niech co godzinę od­śpiewa jedną zwrotkę hymnu narodowego. Będzie bardzo patriotycznie. Ale najpatriotyczniej będzie, gdy się okaże, że wszystkie te św. Barbary są z rodziny Radia Maryja, a każda trzymana przez nie flaga ma wszyty rąbek z chorągwi Jagiełły spod Grunwaldu. I jak wtedy ten węgiel, którego święte relikwie naszych dziadów strzegą, oddać obcym bankom?
A skoro już znaleźliśmy się pod Grunwaldem, czyli w średniowieczu. Z przekazów historycznych wiadomo, że całe polskie i litewskie rycer­stwo, które pokonało krzyżacką potęgę, zostało poczęte w sposób na­turalny. Bóg dał dzieci i Bóg dał zwycięstwo. Będziemy się tego trzymać i dziś, a nie rozglądać się za hutami szkła i ciekłym azotem. Może dla­tego nowy minister zdrowia zakończył rządowy program finansowania in vitro, na który „szkoda pieniędzy”. Ot tak tylko, dla porządku, przypo­mnę, że przez trzy lata program ten kosztował ok. 300 min zł. Tymczasem za religię w szkołach płacimy księżom 1,15 mld w ciągu roku.
W ramach powrotu do zwycięskiego średniowiecza minister Radziwiłł zaproponował Narodowy (bo jakżeby inny) Program Prokreacji - „prost­szy, tańszy bardziej efektywny i niebudzący emocji etycznych”. Zamiast do lekarza będzie się chodziło na płatne kursy prowadzone przez szko­lonych przez Kościół instruktorów. Każda para dostanie na zakończenie samoprzylepne naklejki-dzidziusie - czerwone, zielone i białe - by mogła umieścić je na wykresie płodności. Szczegóły pominę. Dzieci urodzone z takich naklejek na pewno nie będą gorsze od Zawiszy Czarnego. I jesz­cze raz zapytam: kto nam podskoczy?

Opisane przeze mnie przykłady „dobrej zmiany” czyta się jak dzien­nik deliryka. Niestety, jest to polityczny program bezkarnego w swej nieodpowiedzialności prezesa PiS. Jego zielony dzidziuś-naklejka Joachim Brudziński mówi: „My się nie cofniemy, bo zaufali nam Polacy. Zostaliśmy wybrani przez naród”. A ja tylko czekam na tę chwi­lę, gdy naród zrozumie, co zrobił.

Stanisław Tym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz