czwartek, 10 grudnia 2015

Po drugiej stronie lustra



Propagandowy obraz świata według PiS to pułapka zastawiona na demokratyczną normalność. Obrońców tej normalności można przedstawiać jako histeryków, a samemu stroić się w szaty obrońców demokracji.

RAFAŁ KALUKIN

- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot.
- Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj”.

(Lewis Carroll, „Alicja w Krainie Czarów”)

Gdy awantura o Trybu­nał Konstytucyjny do­piero się rozkręcała, tzw. niezależne media trąbi­ły wszem i wobec o ko­nieczności pilnej naprawy tej instytucji, tak zepsutej przez PO. Grzech Platfor­my niewątpliwy, lecz pomysł, aby „na­prawiać” skutki czyjegoś zła, aplikując zło własne, zwielokrotnione i ostenta­cyjne, jest pomysłem osobliwym.
Ale zbliżało się już posiedzenie Trybu­nału, które miało rozstrzygnąć, czy platformerska nowelizacja ustawy o TK była zgodna z konstytucją. Niepokorni - znów unisono - chwilowo zostawili Platformę w spokoju i zajęli się sędziami Trybu­nału. Że to partyjni nominaci, właści­wie aparatczycy PO, którzy - o tempora, o mores!
orzekać teraz będą we włas­nej sprawie. Gdyby się gagatki wyłączy­ły, niepokorne poczucie sprawiedliwości zostałoby zaspokojone. A że konstruk­cja prawna Trybunału Konstytucyjnego pozostałaby po wsze czasy potencjalnie niekonstytucyjna? O to właśnie się tutaj rozchodzi, o Trybunał Niekonstytucyj­ny, czyli ustrojowy oksymoron, coś jak spirytus bezalkoholowy, bez mocy i bez sensu.
Lecz zanim sędziowie się zebrali, or­kiestra niepokornych podała nowy te­mat. Ze Trybunał Konstytucyjny jako idea nawet nie jest taki zły, byleby był wiarygodny. A tu wiarygodność poszła się gonić - trzeba będzie wylać dzieciaka z kąpielą i w miejsce Trybunału zafun­dować sobie coś nowego.
Jakoś trudno mi uwierzyć, że wszyst­kich naraz niepokornych przypadkowo nawiedziła nagle ta sama idea.

Orkiestra medialnego przekazu służy rozmywaniu realnego wymiaru polityki PiS. Tworzeniu klimatu, w którym czarne się wybieli, a białe - zaczerni. I okaże się, że mamy w Polsce dwa rywalizujące po­rządki. Po jednej stronie nową władzę, która przywraca demokratyczną nor­malność, po drugiej - przeciwników nor­malności, których opisać można jedynie kategoriami psychiatrycznymi.
„Niezależni” mają na to jedno sło­wo: histeria. Wszędzie o tej przypadło­ści pełno, zwłaszcza w najważniejszym ośrodku pisowskiej propagandy, utrzy­mywanym za pieniądze SKOK-ów, a skupionym wokół tygodnika „wSieci” - portalu wPolityce.pl. „Redakcji z Czer­skiej gratulujemy nakręcania kłamli­wej histerii”. „Histeria wokół Trybunału Konstytucyjnego nie ominęła również środowisk naukowych”. „To już więcej niż histeria! Petru zakłada czarną księ­gę rozliczania PiS i podburza do buntów ulicznych!”. I tak dalej.
Na łamach „wSieci” Piotr Skwieciński idzie dalej, ogłaszając, że histeria to za mało powiedziane, więc „trzeba by wynaleźć jakieś inne, jeszcze ostrzej­sze określenie”. Proponuje „paranoję” na nazwanie przypadłości ludzi, którym nie przypadli do gustu: Trybunał Nie­konstytucyjny zasilony specjalistami ze SKOK-ów i zespołu Macierewicza, ła­miący konstytucję prezydent oraz Jaro­sław Kaczyński przywracający Polakom prawdziwą demokrację. Ot, paranoicy...
Zaraz jednak doktor Skwieciński ujawnia, że tak naprawdę mamy do czynienia z paranoją symulowaną. To wygodniej­sze, bo nad pacjentem w psychozie trze­ba by się z troską pochylić, a symulanta można potępić. Weźmy chociażby zro­dzony na Facebooku Komitet Obrony Demokracji, który przypiął sobie znany ze stanu wojennego opornik. „Tu użyję słowa: bezczelność - unosi się Skwieciński. - To tak, jakby ktoś zwalczający parę lat temu władzę PO stworzył organizację pod nazwą Armia Krajowa”.
Doktor Skwieciński cierpi chyba na demencję. Wystarczy zrobić research tekstów z jego macierzystego portalu z ostatnich dwóch tygodni. To przecież Jacek Karnowski - kolega i szef Skwiecińskiego - ogłosił, że ostatnie wybo­ry wygrali: „żołnierze wojny obronnej 1920 roku”, „budowniczowie II RP”, „żołnierze Września”, „żołnierze AK i NSZ”, „wywiezieni na Sybir”, „żołnie­rze walczący na wszystkich frontach II wojny światowej”, „Powstańcy War­szawscy”, „Żołnierze Wyklęci”, „obroń­cy Kościoła w PRL”, „dzielni, heroiczni i święci kapłani polskiego Kościoła”, „So­lidarność”, „nieustraszeni, nigdy nie zła­mani ludzie prawicy w III RP”, „śp. Lech Kaczyński i członkowie jego delegacji do Katynia”. Cóż znaczy marny opornik w porównaniu z heroicznym imaginarium przywołanym w tym bezwstydnym i grafomańskim manifeściku, sumują­cym dokonania prawicy w dziele prosty­tuowania polskiej historii: od „oni stoją tam, gdzie ZOMO”, po „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.
A czy zawłaszczony przez kolegów Skwiecińskiego tytuł „niepokornych” nie jest aby nawiązaniem do „Rodowodów niepokornych” Bohdana Cywińskiego o młodej inteligencji z końca XIX wieku, która na stokach Cytadeli dawała dowody swego patriotyzmu?

Oczywiście konsekwencja nie jest mocną stroną żadnej propagandy. W Internecie moż­na w kilka minut znaleźć dowolną liczbę humorystycznie dziś brzmiących cyta­tów. Choćby taki sprzed trzech lat na nie­zrównanym wPolityce.pl: „Nieformalnie powrócił Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. (...) Tego rodza­ju totalniackie myślenie wspomagane przez propagandę było w świecie już kil­ka razy obecne. Za każdym razem koń­czyło się masowymi mordami, ponieważ na końcu tej drogi zawsze są doły śmier­ci albo komory gazowe. Jeśli propaganda obiera sobie za cel obywateli, stygmatyzując ich, odbierając im cechy ludzkie (a czym innym to jest jak określenie całej grupy społecznej jako »mohery«, co był uprzejmy zrobić Pan Premier kilka lat temu?) - to zawsze kończy się to rzezią - w ostatnich czasach Rwanda, wcześ­niej Serbia i Bośnia, a jeszcze wcześniej Sowiety i Niemcy”.
A propos czego te straszne przestro­gi? A tego, że właścicielowi tygodnika „Rzeczpospolita” i „Uważam Rze” nie przypadł wtedy do gustu artykuł o troty­lu w tupolewie, więc postanowił rozstać się z całym niepokornym towarzystwem.
Podobnych przykładów kabotyńskie- go założenia „my = demokracja” było co niemiara. „Brak koncesji dla Telewizji Trwam będzie oznaczał koniec demo­kracji” - gardłował Michał Karnowski. Kalki językowe o „domykaniu się syste­mu”, „reżimie Tuska”, „miękkim totalitaryzmie”, „zdradzie i zaprzaństwie” trudno zliczyć, tyle ich było. Histeria? Skądże, to zwyczajna rutyna „niezależ­nego” dziennikarstwa. Wyrachowana - na swój sposób realistyczna. Zapowia­dająca osobliwą normalność obecne­go państwa PiS, która jest negatywem normalności powszechnie przyjętej w europejskim porządku prawnym.
Michał Karnowski próbuje „na ostat­nie wydarzenia spojrzeć z dystansu i bez emocji”. Sprawa jest banalnie prosta. Jaki jest „system III RP” to każdy wie, skoro „oferował Berlinowi polską suwerenność, a tu planował utworzenie islamskich dzielnic”. Nic więc dziwnego, że usiłu­je teraz zakładać demokracji „blokady”. Rok temu sfałszował wybory samorzą­dowe, a tuż przed wyborami parlamen­tarnymi „szybko i brutalnie” uderzył w Trybunał Konstytucyjny, wybierając pięciu (sic!) sędziów. Ostatnim wyrokiem ów Trybunał zresztą dowiódł, że „broni interesów wąskiej oligarchii”. Jakie miał więc wyjście Jarosław Kaczyński? To jego zaatakowano, więc musiał podjąć wyzwa­nie. „Jakby się to władcom III RP nie po­dobało, w tej sprawie demokracji bronią Kaczyński i jego ludzie”.
Orwellowskie odwrócenie pojęć. Obłęd udaje racjonalną analizę. Za „władców III RP” robią tu: dzisiejsza opozycja, która w Sejmie nie ma moż­liwości choćby zadania pytań kandy­datom do Trybunału Konstytucyjnego, oraz sędziowie tego Trybunału, których orzeczenie zostało zignorowane. Demo­kracji zaś broni Kaczyński, który nawet nie udaje, że obchodzi go jakiekolwiek prawo (to złe prawo, więc można je swo­bodnie „konwalidować”), oraz prezy­dent, który występuje z orędziem do narodu chyba tylko po to, aby nie zauwa­żyć orzeczenia sądu konstytucyjnego. Co w praktyce oznacza: orzekajcie sobie, co chcecie, ale my mamy większość, więc możecie pocałować nas w d...

I tak normalna Polska - Wraz z kanonem ogólnie przyjętych de­mokratycznych reguł i norm - nie­postrzeżenie przeszła na drugą stronę lustra. Jej miejsce zajęła zaś oficjalnie no­bilitowana bzdura, będąca odwróconym odbiciem prawdy. Panoszy się w realnym świecie, przemocą nadając absurdalne sensy. Jej siłą jest kompleksowość. To, że stanowi dopełniający się system po­jęć, pieczołowicie konstruowany przez ostatnie 10 lat, układający się w alterna­tywny, oparty na przeciwstawnych wek­torach obraz rzeczywistości. Istnieje tylko jako całość, nie można negocjować poszczególnych jej elementów. Dzięki temu przetrwała tak długo i nie kruszyły jej wieloletnie porażki wyborcze PiS.
Jak wydostać się z drugiej strony lu­stra? „Histeryzować” czy spokojnie ar­gumentować? Każdy sposób dobry, pod warunkiem że chodzić będzie o coś wię­cej niż ponowną zamianę miejscami. Bo prawdziwym problemem jest samo lustro. Czyli symetria; owa wpojona Polakom równorzędność obu wersji de­mokracji, całkowicie ze sobą sprzecz­nych, które mechanizmem wyborczym można sobie dowolnie wybierać. To jed­nak fałszywa perspektywa. Alternatyw­ny (dziś oficjalny) model demokracji nie jest demokracją. Korzysta z jej form, lecz wypełnia je autorytarną treścią. Z dru­giej strony nie jest też żadnym totalita­ryzmem, radykalizm tego zarzutu wręcz go legitymizuje. Jest systemem o roz­mazanych celach, polegającym na za­właszczaniu kolejnych obszarów władzy, sugerującym oparcie na tradycyjnych wartościach, lecz w istocie zbudowanym na czystej negacji.
Najważniejsze więc to stłuc lustro. Tylko jak?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz