sobota, 12 grudnia 2015

Nieprzewidywalni i osamotnieni



Jeśli nawet za kilka lat fobie Kaczyńskiego czy Kukiza przestaną wyznaczać kierunek polskiej polityki, to i tak będzie potrzebna nowa integracja Polski z Europą.

Jarosław Kaczyński i PiS do­słownie w ciągu kilku ty­godni przeszli z kategorii zła bezpiecznego, możliwe­go do oswojenia („radykało­wie z ław opozycji bardzo szybko nauczą się realizmu u władzy” - brzmiały ko­mentarze prasy niemieckiej po pierw­szej wizycie Andrzeja Dudy w Berlinie) do kategorii „nowy europejski ból gło­wy” (najnowszy numer brytyjskiego „The Economist”). Szczególnie po uderzeniu PiS w niezawisłość Trybunału Konstytu­cyjnego w zachodnich mediach i wśród tamtejszych elit politycznych, bizneso­wych czy opiniotwórczych przeważa teza, że władza Kaczyńskiego w Warszawie to nowe groźne źródło destabilizacji w i tak już mocno roztrzęsionej Europie.

OBCOŚĆ POLSKIEJ PRAWICY
To, że Kaczyński będzie eurosceptyczny, nie było dla nikogo zaskoczeniem. Jednak nawet największych pesymistów zaskoczył radykalizm per­sonalnych i ustrojowych decyzji oraz politycznych deklaracji nowej władzy. Francuskie media zaczęły, pisząc o Pol­sce, używać określenia „konstytucyjny zamach stanu”. W ojczyźnie Monteskiu­sza - który sformułował fundamentalną dla liberalnej demokracji zasadę trój­podziału władz, z kluczową rolą nieza­wisłych sądów, atak PiS na Trybunał Konstytucyjny jest traktowany jako przekroczenie ważnej granicy nie tylko politycznej, ale wręcz ustrojowej. Nad Sekwanę dotarła nawet - traktowana tu jako kuriozum - wypowiedź rzecznicz­ki PiS Elżbiety Witek z okresu kampa­nii parlamentarnej. Stwierdziła ona, że „Francuzi wymyślili zasadę trójpodziału władzy i niezawisłości sądów prawdopo­dobnie dlatego, że sędziowie byli u nich lepsi niż w dzisiejszej Polsce”.

Także niemiecka prasa zaczęła pisać o „konstytucyjnym” czy „pełzającym puczu” w Polsce, ale czyni to ostrożniej, posługując się zazwyczaj cytatami z libe­ralnych polskich polityków, intelektua­listów czy mediów. Wolfgang Templin, który do niedawna kierował warszaw­skim biurem Fundacji im. Heinricha Bolla, a dziś funkcjonuje w Berlinie jako ekspert w obszarze polityki wschodniej, szczerze wyjaśnia punkt widzenia swoich rodaków: - Niemiecka polityka wschod­nia kieruje się specyficznie pojętym rea­lizmem, który tak samo jak w przypadku Putina również w przypadku Orbana czy Kaczyńskiego każe mówić: przede wszystkim poczekajmy, żadnych gwał­townych ruchów, które mogłyby nara­zić niemieckie interesy w tych krajach i doprowadzić do zerwania bieżących kontaktów.
Zgodnie z tą logiką niemieccy polity­cy wolą czekać, aż Kaczyński albo nauczy się realizmu, albo po upływie kadencji odda władzę jakiejś bardziej prozachod­niej formacji.
Wychodząc z takich właśnie przesła­nek, dziennik niemieckich środowisk biznesowych „Handelsblatt” po sfor­mułowaniu pesymistycznej diagnozy, że „Angela Merkel nie może już liczyć na Polskę w polityce europejskiej, w kwestii uchodźców czy w polityce klimatycznej”, ponieważ władzę w Warszawie przejął „wieczny pieniacz Kaczyński”, namawia kanclerz Niemiec do jak najszybszego bezpośredniego spotkania z nim. Sko­ro zarówno prezydent, jak i premier RP są postaciami fasadowymi, to tylko bez­pośrednie rozmowy z Kaczyńskim mogą mieć jakiś sens.
Pesymizm co do rozwoju sytuacji w Polsce zapanował w niemieckich me­diach bez względu na ich ideowy profil. Komentator liberalno-lewicowego „Spiegla” Jan Puhl pisze, że w poszukiwaniu
antyliberalnej i antydemokratycznej ideologii „Kaczyński i Orban zastąpili marksizm-leninizm religijnie nasyconym nacjonalizmem”. Warszawski korespon­dent prawicowego dziennika „Die Welt” Gerhard Gnauck pogłębia tę pesymistycz­ną diagnozę, oceniając, że „Kaczyński po­wierzył kluczowe stanowiska w rządzie ludziom uważanym za jastrzębie”, a „za­ślepienie, upojenie i strach przed ponow­ną utratą władzy są siłami napędowymi nowego polskiego rządu”. A Peter Sloterdijk, jeden z najwybitniejszych żyjących niemieckich filozofów, który często nie przestrzega zasad politycznej popraw­ności w wypowiedziach na temat polity­ki, uważa, że zachowania polskiej prawicy motywują „kompleks oraz urażona duma wobec Zachodu”, i komentuje, że podob­ne widział w krajach Bliskiego Wschodu przed wybuchem arabskiej wiosny.
Zdaniem Templina niemieccy „rea­liści”, którzy mają nadzieję na pragma­tyczny zwrot Kaczyńskiego w polityce międzynarodowej czy w stosunkach polsko-niemieckich, nie biorą pod uwagę faktu, że polityka międzynarodowa jest dla niego wtórna w stosunku do ambicji dokonania jak najgłębszych, nie tylko po­litycznych, lecz także ustrojowych zmian w samej Polsce. Kaczyński zaryzykuje konflikt z Berlinem, a nawet z Europą, gdyż w Polsce wykorzysta go jako dowód na to, że prowadzi „politykę prawdziwie suwerenną”.
Także porównania Polski do Węgier nie wydają się trafne, szczególnie w kon­tekście stosunków polsko-niemieckich. Orban zawsze świadomie grał z zachod­nimi „realistami”. Głównym elementem tej gry jest przynależność jego partii Fidesz do Europejskiej Partii Ludowej, czyli mainstreamowej chadecji rządzącej fak­tycznie Unią Europejską (to najsilniejsza frakcja w europarlamencie, z niej wywo­dzi się przewodniczący Komisji Europej­skiej Jean-Claude Juncker). Tymczasem PiS wraz z brytyjskimi konserwatystami brało udział w wielu inicjatywach bloku­jących integrację i osłabiających wspól­notową politykę UE. To sprawiło, że polscy prawicowcy znaleźli się na margi­nesie europejskiej polityki. Ale - co naj­ważniejsze - Orban nigdy nie grał kartą
antyniemiecką. Zamiast preferowanej przez Kaczyńskiego „polityki dwóch wro­gów” uwiarygodnia się wobec własne­go elektoratu poprzez „politykę dwóch przyjaciół”. Ma najcieplejsze w całej Unii stosunki z Putinem, a jednocześnie za­chowuje bardzo dobre relacje z Berlinem.
Sceptycyzm wobec działań nowej pra­wicowej władzy w Warszawie można za­uważyć także w Europie Środkowej. Widzę to w Wiedniu, gdzie mam właś­nie okazję przebywać w Instytucie Nauk o Człowieku, założonym przez Krzysz­tofa Michalskiego dzięki wsparciu Jana Pawła II. Wiedeński Instytut jest już od paru dekad miejscem spotkań środkowo­europejskiej inteligencji spod różnych ideowych znaków. Najnowsze wydarze­nia w Polsce są tu komentowane z nara­stającym pesymizmem. Gabor Halmai, jeden z najwybitniejszych węgierskich konstytucjonalistów, wieloletni do­radca prezesa węgierskiego Trybunału Konstytucyjnego, uważa, że ostatnie wy­darzenia w Polsce są dokładnym powtó­rzeniem tego, co działo się na Węgrzech pod rządami Orbana, a co on sam na­zywa „konstytucyjną kontrrewolucją”, przekreślającą wysiłki na rzecz budo­wy liberalnego państwa prawa. Różnica i zdaniem Halmaia - jest taka, że to, co Orbanowi zajęło kilka lat, Kaczyński pró­buje przeprowadzić w parę tygodni.
Ivan Krastev, który jeszcze niedawno przeciwstawiał Warszawę Budapesztowi, przypominając, że Orban przejął władzę w momencie głębokiej zapaści gospo­darczej, podczas gdy Polska stosunkowo dobrze przeszła przez kryzys, jest dziś zaskoczony radykalizacją działań Ka­czyńskiego i stosunkowo słabym oporem liberalnej opozycji.
Charakterystyczne są reakcje obec­nych w Wiedniu młodych Ukraińców i należących raczej do proeuropejskiego środowiska Majdanu. Są zaniepokojeni, że w Polsce, będącej dla nich symbolem udanej integracji z Zachodem, dzieją się rzeczy, które im samym przypomina­ją najgorsze momenty „konstytucyjnych zabaw” prezydenta Janukowycza.

POWRÓT NA PERYFERIE
W Polsce projekt integracji euro­pejskiej jest dziś przedstawiany jako klęska, nie tylko przez Kaczyń­skiego, Legutkę i prawicowych pub­licystów, lecz także przez sporą część mediów bardziej liberalnych. Tymcza­sem z perspektywy Brukseli, Berlina, Paryża zaczyna się właśnie kolejny etap głębszej integracji - wokół strefy euro. W zasadzie zapadły już polityczne de­cyzje, które w nieodległej przyszłości doprowadzą do powołania odrębnego parlamentu i budżetu dla krajów do niej należących, a także do powołania insty­tucji pełniącej funkcję wspólnego mini­sterstwa finansów.
Ryzyko Unii dwóch prędkości istniało od dawna, jednak do tej pory z decyzjami o głębszej integracji rdzenia Europy cze­kano na Polskę, która wydawała się part­nerem zbyt cennym, by go pozostawić na zewnątrz. Teraz w Berlinie, Paryżu i Brukseli uznano, że strefę euro trzeba wzmacniać dziś, a na Węgry czy Polskę nie ma co czekać.
Konsekwencje są takie, że jeśli nawet za kilka lat fobie Kaczyńskiego czy Kukiza przestaną wyznaczać kierunek pol­skiej polityki, to i tak będzie potrzebna nowa integracja Polski z Europą. Wyma­gająca być może tyle samo dyplomatycz­nego wysiłku i tyle samo nowych działań przystosowawczych, co nasze wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku. O ile - rzecz jasna - w międzyczasie sytua­cja w naszym regionie znów się nie po­gorszy, bo wówczas ryzykujemy o wiele więcej niż tylko spóźnienie się na pociąg europejskiej integracji.
Cezaiy Michalski
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz