wtorek, 15 grudnia 2015

Krajobraz po samobóju i Na Olimpie



Na Olimpie

Dzień dobry państwu, witam zebranych w stu­diu i widzów przed telewizorami! A szcze­gólnie gorąco naszego wyjątkowego gościa, który po raz pierwszy przyjął zaproszenie do telewizji. Panie i panowie, przed wami Wola Narodu!
- Dzień dobry, panie redaktorze, dzień dobry pań­stwu, bardzo dziękuję za zaproszenie, choć muszę przy­znać, że jestem zdziwiona, że dopiero teraz.
- Droga pani Wolu... Mogę się tak do pani zwracać?
- Może być po prostu: Wolu, przecież jestem w każ­dym z was. Iw panu jestem, panie redaktorze, nawet je­śli jeszcze nie zdaje sobie pan z tego sprawy.
- Eh, eh, heh, doskonałe, pani Wolu, znaczy, Wolu, po­zwolisz, że zacznę od pytania dotyczącego spraw pry­watnych, rodzinnych niejako, a mianowicie o charakter relacji łączących cię z Narodem.
- Słodki panie redaktorze. Zna pan oczywiście powie­dzenie, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi kobieta. Tak jak i to, że mężczyzna może i jest głową rodziny, ale kobieta szyją, która kręci głową. Proszę sobie dopasować.
- Ha, ha, ha! Wyborne! Brawa dla Woli!
- Oczywiście jak każdemu chłopu tak i temu cza­sem odbije, zbiesi się, krnąbrny się robi, ale my, kobie­ty, mamy swoje metody, by przemówić takim do rozumu.
- Skoro wspomniałaś kobiety... Czy mógłbym prosić o ustosunkowanie się do krytycznych uwag, jakie skie­rowała ostatnio pod twoim adresem twoja, jak się wyda­wało, koleżanka Demokracja.
- Szanowny panie. Dobrze, że podkreślił pan „jak się wydawało”. Ja nie kieruję się fałszywą kobiecą solidar­nością i mogę z całą mocą podkreślić, że ta pani to tylko rozhisteryzowane babsko, które zawróciło na jakiś czas w głowie memu mężowi, nie mówiąc o tym, do jakiego stanu doprowadziła znanego nam wszystkim Trybunała. Przecież ten człowiek się stoczył. Wiódł ciche, może i nudne, ale ustatkowane życie, a przez tę latawicę tak się rozhulał, że wstyd patrzeć i młodzieży pokazywać. I do czego to doszło! Swojego chłopa muszę prosić, by Trybkowi skórę przetrzepał i powiedział: „Ogarnij się, bo na śmietniku wylądujesz!”. A wszystko przez tę panią, któ­rej imienia nie chcę w tym momencie wymieniać.
- No ale przecież pamiętamy, że był czas, iż współpra­cowałyście całkiem zgodnie.
- Panie redaktorze kochany, może ja się uśmiecham, ale proszę nie zapominać, jak ja się nazywam i co ja mogę. To taka życzliwa rada przyjaciela a propos pańskich py­tań i pańskiej przyszłości. A co do tej pani, mogłabym wiele o niej powiedzieć, bo dużo o niej wiem, ale nie po­wiem. Ale czy nigdy nie zastanowiło pana redaktora, za czyje pieniądze rozpoczęła działalność w naszym kra­ju? Kto finansował jej popisy? Tę promocję pornografii, wszelakich zboczeń i obrażania mojego męża oraz jego brata Kościoła? A gdzie ona się właściwie wychowywa­ła, bo my z mężem jakoś nie kojarzymy jej z dzieciństwa. Myślę, że najwyższy czas, by ta pani wracała, skąd przy­szła. Charakterystyczne, że jej synowie Sejm i Senat nie chcą mieć już z nią nic wspólnego. Z każdą sprawą zwra­cają się do mnie albo do szwagra i oczywiście jest to miłe i wzruszające, choć czasem już męczące. Ale nie dziwię się chłopcom. Gdyby mnie wychowywała taka, strach po­wiedzieć, matka, to nie wiem, co bym zrobiła.
- A jeśli chodzi o Prawo...
- Panie redaktorze, dopiero co mówiłam o promocji zboczeń przez tę panią. Przecież pan jest normalnym mężczyzną, przynajmniej taką mam nadzieję, ja jestem normalną kobietą, a próbuje pan tu mnie i widzom za­wracać głowę kimś, kto nawet nie wie, czy jest rodzaju męskiego, czy żeńskiego, no naprawdę!
- To w takim razie pytanie o jeszcze jedną kobietę, z którą - mam nadzieję - łączą cię, Wolu, lepsze kontak­ty, mianowicie o Polskę.
- Ach ta Polska, kochany panie redaktorze, wariatka moja słodka. Zawsze z nią kłopoty mieliśmy, bo to takie kiełbie we łbie, dziewczyna śliczna, niejednemu się po­dobała i za młodu byle kogo do domu wpuszczała, przy­jaciół źle dobierała. Choćby tej pani, o której wcześniej rozmawialiśmy, dała się ogłupić i czasami jeszcze po no­cach do niej chlipie. No zbyt podatna na wpływy była. Więc dla jej dobra pomyśleliśmy z mężem i szwagrem, że lepiej dla niej samej będzie, jeśli to my zadbamy o jej interesy. Dziewczyna ma już swoje lata, czas skończyć z zabawą i poznać zbawienny wpływ mojej dyscypliny.
- Dziękuję Wolu, mam nadzieję, że ci się uda!
Dziękuję redaktorze, mam nadzieję, że ma pan tę nadzieję. Do rychłego zobaczenia!
Marcin Meller



Krajobraz po samobóju

Wielu Polaków od kilku tygodni zadaj e sobie pytanie, jak długo będzie trwał ten koszmar, choć koszmar dopiero się zaczął. Kiedy się skończy, niewiadomo. Wiadomo, że może się skończyć wyłącznie w efekcie mimo­wolnej współpracy społeczeństwa obywatelskiego z Jarosła­wem Kaczyńskim.
   Przedstawienie, które obserwujemy, jest niezwykłe. Moż­na być przerażonym tempem, w jakim demontowane jest państwo prawa. Ewentualnie zaintrygowanym skalą niepo­radności nowej ekipy. Lub zdrowo rozbawionym komizmem niektórych jej poczynań. Zmiana, która miała być dobra, jest zła, a wkrótce będzie jeszcze gorsza.
   Jak długo to wszystko potrwa? Wielu mówi, że cztery lata, nie wiadomo tylko, czy twierdzą tak pesymiści, czy optymiści. Inni mówią o latach ośmiu albo dwunastu. Są jednak i tacy, którzy dowodzą, że seans buty, bezceremonialności, amator­szczyzny i patosu potrwa krócej, bo przedstawienie, jakkol­wiek na swój sposób fascynujące, szybko się publice przeje.
   Oczywiście - ta formuła zrobiła już w Polsce wielką karie­rę - „wszystko jest w głowie prezesa”. Co zaś w niej jest, nikt nie wie, nie wiadomo nawet, czy dokładnie wie to sam pre­zes. Ostatnio pojawiła się teza, że najgorsze jest to, co dzie­je się teraz, a potem przyjdzie czas na upominki dla ludności w ramach realizacji PiS-owskich obietnic wyborczych. Teza ta wydaje mi się nieprawdziwa. Dokładnie tak samo niepraw­dziwa jak ta sprzed kilku miesięcy, że nauczony doświadcze­niami lat 2005-2007 prezes nie otworzy aż tylu frontów. Tak jak wtedy twierdziłem, że prezes pójdzie szerzej, ostrzej i głę­biej, tak i teraz przewiduję, że Kaczyński w żadnym momen­cie nie włączy hamulców.
   Jarosław Kaczyński jest w stanie prowadzić wyłącznie po­litykę wysokooktanową. Konflikt musi być permanentny, koniec jednej wojny oznacza początek drugiej, załatwienie jednych wrogów oznacza, że trzeba znaleźć i zwalczać następ­nych. Polska musi być rozedrgana non stop, rower musi je­chać, bo gdy jechać przestanie, wywróci się. Igrzyska muszą trwać. Nadmierne psychologizowanie bywa w interpretowa­niu polityki pułapką, ale bez psychologizowania nie sposób pojąć tego, co widzimy. Prezes PiS pragnie zemsty. Nie tylko i nie przede wszystkim za rządy PO, Smoleńsk czy przerwa­nie jego poprzednich rządów. Raczej za wszystko zło, które go wżyciu spotkało, za zniewagi, despekty i niezrozumienie jego zalet czy wielkości.
Jarosław Kaczyński będzie więc dosypywał do polskie­go pieca bez przerwy. Dosypywał coraz więcej, by buzowało w nim coraz bardziej. Pytanie brzmi, czyjego rosnąca bru­talność napotka wzmożony społeczny opór, czy też doprowadzi do społecznej apatii; opozycja swoje, demonstracje sobie, a Kaczyński i tak robi, co chce.
   Wielu stawia z kolei tezę, że realny społeczny opór pojawi się dopiero wtedy, gdy ofiarą niekompetencji PiS-owskiej eki­py padnie gospodarka. Kurs złotego czy sytuacja na giełdzie już pokazują, że w równym stopniu co państwo prawa PiS rozwibrowuje gospodarkę i finanse państwa. Za góra kilkanaście miesięcy odczują to także miliony Polaków. Nawet jak do kie­szeni wpadnie im kilkaset złotych, zrozumieją, że z drugiej wypadł im tysiąc.
   Problemy gospodarcze mogą więc przyspieszyć erozję wła­dzy, ale i bez nich będzie ona postępować. W2007 r. PiS zosta­ło wygłosowane przez wyborców, choć gospodarka trzymała się całkiem nieźle. Stało się tak bardziej z powodów estetycz­nych i ze względu na fizjologiczne trudności zwykłego obywa­tela ze zniesieniem owej wysokooktanowej polityki. Bardzo podnosi ona oglądalność informacyjnych stacji telewizyj­nych, ludzie nie mogą jednak codziennie łykać aviomarinu, by powstrzymać chorobę lokomocyjną i jej womitacyjne skut­ki. A ponieważ za chwilę dojdzie do kolejnych paroksyzmów smoleńskiego amoku, ekscesów parcianej propagandy i erup­cji buraczanego narodowo-patriotycznego patosu, odruch wymiotny będzie silniejszy. Pytanie, czy do momentu, gdy się pojawi, PiS nie pozamiata już wszystkich instytucji państwa prawa i liberalnej demokracji.
   Jest jeszcze jeden ważny czynnik. Gdy PiS będzie stale w kontrze do Unii Europejskiej, Brukseli i Berlina, pojawi się zagrożenie odcięcia nas od unijnych funduszy. Sama ta groźba wstrząśnie milionami Polaków. Groźba nierealna? Zobaczymy.
   Tak czy owak, społeczny opór przeciw próbom zaprowa­dzenia demokratury musi być stały. Właśnie on sprawi, że idący coraz ostrzej Kaczyński zacznie popełniać błędy i się potykać. W końcu przewróci się na dobre.
   W sumie smutne to jednak rozważania. Można było tego wszystkiego uniknąć, gdyby nie to, że większość wyborców postanowiła strzelić pięknego gola do własnej bramki. Po koncertowym samobóju teraz trzeba kombinować, jak od­mienić losy meczu. Problem polega na tym, że trzeba będzie na to lat. A potem kolejnych wielu lat, by odbudować to, co te­raz z taką łatwością jest niszczone.
Tomasz Lis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz