piątek, 11 grudnia 2015

Kod do systemu



Siła, która pokona PiS, zrodzi się w sieci. Ale jeszcze wiele terabajtów przepłynie w światłowodach, nim do tego dojdzie.

RAFAŁ KALUKIN

PiS bierze wszystko. Wła­dzę polityczną i za chwilę Trybunał Konstytucyjny. Następne będą publiczne media i spółki skarbu pań­stwa. Dalej być może samorządy. Zdo­bywaniu instytucji już dziś towarzyszy ideologiczna presja i odgórnie narzuca­ny kanon wartości.
Nowa doktryna tej władzy opiera się na założeniu, że większość (parlamen­tarna) zawsze ma rację, więc nie licząc się z opinią publiczną, może przegło­sować, cokolwiek sobie wymyśli. A że większość po raz pierwszy w dziejach III RP podporządkowana została woli jednego człowieka, demokracja staje się zakładnikiem jego przeświadczeń i ka­prysów. Pozostali aktorzy polityczni zo­stali zdegradowani do roli statystów.
Oficjalne instytucje są niemal bez­bronne. Poza kontrolą pozostają już tylko te nieoficjalne, tworzone oddol­nie, na gruncie społeczeństwa obywa­telskiego. W nich cała nadzieja.

OD ŁAJKA DO LAJFA
Zaczęło się od tekstu Krzysztofa Łozińskiego, niegdyś współpracow­nika Komitetu Obrony Robotników. Ze trzeba nowego komitetu - tym razem broniącego zagrożonej przez PiS demo­kracji. Łoziński pominął uzasadnienia, dlaczego demokracja jest zagrożona. Uznał, że „wszyscy wiedzą”.
Apel ukazał się na portalu Studio Opi­nii w środę 18 listopada. Jeszcze tego dnia bloger Mateusz Kijowski (rocz­nik '68) dostał od znajomej link do tekstu z dopiskiem „zrób z tym coś”.
Zalinkował na swym facebookowym profilu.
Spośród wielu lajków jeden się wy­różniał - od Danuty Kuroń. Kijowski pomyślał, że skoro wdowa po najważ­niejszym liderze KOR poparła apel, to może... Wieczorem wybrał pięć zaufa­nych osób i utworzył facebookową gru­pę Komitet Obrony Demokracji.
W piątek z rana PiS przepychał w Se­nacie ustawę o Trybunale Konstytucyj­nym. Grupę „lubiło” wtedy 300 osób. Linki krążyły po sieci, KOD stawał się już „wiralem”.
Szybka narada: wybór logo (opornik!) i tekst manifestu. Inicjatywa miała już 4 tysiące sympatyków, gdy po południu dostrzegła ją gazeta.pl. W efekcie dal­sze podwojenie liczby lajków. I pierw­sze kontrakcje: wykwit grup o tej samej nazwie, dezorientujących nowych chęt­nych. W nocy wkracza grupa admini­stratorów KOD, którzy będą moderować dyskusje.
Gdy w poniedziałek (23 listopada) nad ranem rozwożono do kiosków „Ga­zetę Wyborczą” z czołówkowym ar­tykułem o KOD, profil miał 28 tysięcy sympatyków. Już wiadomo, że to coś więcej niż internetowa heca. Admini­stratorzy weryfikują bazę sympatyków, banują trolli. Teraz każdy nowy sym­patyk musi mieć własną historię na Facebooku i odpowiednich znajomych. We wtorek liczba sympatyków ustabili­zowała się na poziomie 35 tysięcy.
Pod koniec tygodnia działali już re­gionalni pełnomocnicy. W czwartek spotkanie założycielskie stowarzysze­nia KOD. Zarezerwowano salę na 50 osób, przyszło - ponad 200. Równo­legle rozgrywała się cyberbitwa. „Kodziarze” namierzyli hakerską grupę, która zamierzała włamać się na profil i umieścić tam twardą pornografię, aby następnie wymusić na administracji Facebooka likwidację grupy.
To pierwszy w Polsce tak szeroki ruch quasi-polityczny wykreowany w sieci społecznościowej.

W NOWYM CIELE STARY DUCH
Na razie mechanizm jest identycz­ny jak w najgłośniejszych ruchach społecznych ostatnich lat: w krajach arabskich, Islandii, Hiszpanii, USA. Najpierw iskra, czyli spektakularny gest jakiegoś samotnego desperata, gniewny manifest niezależnego blogera, slogan na Facebooku. Potem wirusowe zapa­lenie promieniujące poprzez sieć społecznościową. Teraz powinna nastąpić eksplozja energii w świecie realnym. Bo jak nie, to wszystko za chwilę umrze.
„Dla ruchów społecznych najważniejszym momentem jest przekształcenie emocji w działanie” - pisze w książce „Sieci oburzenia i nadziei” jeden z naj­wybitniejszych badaczy sieciowego spo­łeczeństwa Manuel Castells. „Jeśli wiele jednostek poczuje się upokorzonych, wykorzystywanych, ignorowanych lub niewłaściwie reprezentowanych, to będą gotowe przekształcić swój gniew w działanie - pod warunkiem że prze­zwyciężą strach”. Niezbędnym warun­kiem, dodaje hiszpański badacz, jest sprawna komunikacja: „Im szybszy i bardziej interaktywny jest ten proces komunikacji, tym bardziej prawdopo­dobne się staje zainicjowanie procesu działania zbiorowego, napędzanego en­tuzjazmem i motywowanego nadzieją”.
Te warunki spełnia komunikacja w internecie. Narzędzie idealne, lecz nie jedyne. Zdaniem Castellsa, te nowe ruchy istnieją bowiem w „hybrydo­wej przestrzeni publicznej, złożonej z cyfrowych sieci społecznościowych i nowo utworzonych wspólnot miej­skich”. Sfera wirtualna musi się ujaw­nić w realu, oba układy będą się odtąd wzajemnie napędzać. Ale ujawnić się na własnych warunkach - w przestrzeni miasta w postaci autonomicznej zbio­rowości, a nie w dyskusjach medialnych ani tym bardziej w rywalizacji partyj­nej. Jak twierdzi Castells, „podstawową walką o władzę jest walka o konstruo­wanie znaczeń w ludzkich umysłach”.
Forma epizodu założycielskiego KOD jest bliźniaczo podobna do tej z począt­ków hiszpańskich „indignadas” albo amerykańskiego Occupy Wall Street. Lecz treść krańcowo odmienna.
Już opornik w roli emblematu opo­ru budzi wątpliwości. Masowo kiedyś na pohybel Jaruzelowi wpinany w klapy marynarek i swetrów, młodszym rocz­nikom niewiele dziś powie. I w sensie symbolicznym, i czysto dosłownym, jako przedmiot niewiadomego już przeznaczenia.
Tym bardziej że założyciele KOD, za­pewne nieświadomie, powielają nie­dawne strategie „niepokornych”, którzy Polską Walczącą i Żołnierzami Wyklę­tymi legitymizowali się w roli obroń­ców polskości przed antypolską PO. Konstruować więc teraz własną symbo­likę a rebours? Ryzykowne to i moralnie dwuznaczne...
No i wreszcie przedmiot oburze­nia. Inny niż w krajach Zachodu, gdzie tłem był kryzys ekonomiczny. Tamtej­sze oburzenie brało się z poczucia nie­sprawiedliwości: szarzy obywatele ze swych podatków finansowali upadające banki, podczas gdy zachłanni bankierzy ani myśleli obcinać sobie premie. A po­litycy udawali, że tego nie widzą. Ruchy protestu kontestowały więc cały system - z elitami finansowymi, partiami poli­tycznymi i mainstreamowymi media­mi. Dopiero na takim gruncie wyrastały hasła i utopijne - jak się później okaże - programy odnowy demokracji.
Intensywności oburzenia polskich obrońców demokracji nie ma co kwe­stionować, lecz jego społeczny zasięg jest ograniczony.
Po pierwsze, KOD jest spontaniczną reakcją na pierwsze decyzje rządu PiS, ciągle jeszcze niesionego entuzjazmem wyborczego sukcesu i obdarzonego kredytem zaufania nawet przez wybor­ców odległych od prawicy.
Po drugie, kontestatorskie oblicze ru­chu jest niejasne. Bo kto jest dziś es­tablishmentem? Już nowa władza? Czy ciągle jeszcze stare liberalne elity ekono­miczne i medialne? Ta niejasność spra­wia, że nowy front demokratyczny łatwo potraktować jako objaw frustracji prze­granych elit. Tym bardziej że manifest KOD obficie czerpie z rytualnej styli­styki wstępniaków „Gazety Wyborczej”. Zresztą samo hasło obrony demokracji przed PiS, w ostatniej dekadzie przywo­ływane przy byle okazji, stało się prze­cież wytartym frazesem. I to niezależnie od tego, że nagle okazało się prorocze.
A po trzecie i najważniejsze - de­mokracja (podobnie jak konstytucja) to w Polsce wartość tyleż doceniana, co abstrakcyjna. A już zwłaszcza de­mokracja liberalna, czyli oparta na za­sadzie równoważenia się ośrodków władzy - bo o nią tu przecież chodzi, skoro w ogólnym instytucjonalnym za­rysie nawet putinowską Rosję od biedy można uznać za państwo demokratycz­ne. To ogranicza możliwości mobiliza­cyjne nowego ruchu. Zwłaszcza wśród młodych Polaków, którym - co wyni­ka z badań - osobiste wolności wca­le nie kolidują ze wspólnotą narodową, wszechwładnym państwem i silnym przywództwem. Na tle chaosu pojęć so­cjalne obietnice PiS są przynajmniej konkretem.
Zresztą przyłożyła do tego rękę sama Platforma, która z budowy dróg i mo­stów czyniła wzór idealnej polityki. Na­wet tak wytrawny polityk jak Janusz Lewandowski z przekąsem niedaw­no pisał o nadambitnych wyborcach, którym ekstrawaganckie marzenia o „przygodzie ustrojowej” zaburzy­ły trzeźwy osąd dorobku PO. W takim razie nie powinien się teraz dziwić, że ci mniej ambitni bez wahania zainkasują pięć stów na dziecko w zamian za przymknięcie oczu na dewastację sądu konstytucyjnego.

ODNOWIĆ TEN SPLOT
Dekadę temu demokratyczny front miał dużo łatwiej. Agresywna polity­ka rządu Jarosława Kaczyńskiego z lat 2006-2007 wywoływała silny opór. Sę­dziowie bronili niezawisłości, a uni­wersytety - autonomii. Dziennikarze buntowali się przeciwko oświadczeniom lustracyjnym, a licealiści - przeciwko Giertychowi i jego mundurkom. Pielęg­niarki w białym miasteczku domagały się podwyżek, a wspierały je lewicowe feministki i liberalni intelektualiści. Ale ten egzotyczny melanż nikogo nie dzi­wił. Dlaczego? Taka to była epoka. Go­spodarcza hossa sprawiła, że pragnienie konsumpcji wyparło PiS-owskie wzmo­żenie moralne, nadal też utrzymywał się neoficki zachwyt nad Europą. Na tym gruncie rwące strumienie oddolnego oporu połączyły się w wielką falę, która wyniosła Tuska do władzy.
Lecz tamtej epoki od dawna już nie ma. Idea liberalnej modernizacji zosta­ła zakwestionowana i nastał czas męt­liku pojęciowego, czego najlepszym barometrem jest popularność pozba­wionego wewnętrznej logiki głupawego szlagwortu Kukiza. Oferty politycznej nie sposób z tego stworzyć. W tych wa­runkach ostaje się tylko populistyczny, socjalno-narodowy program PiS. I żad­nej poważnej konkurencji.
Ognisk oddolnego oporu oczywiście nie brakuje. To wyrzucona z parlamen­tu, pokoleniowo odnawiająca się lewi­ca. Zwolennicy świeckości państwa, których nie zniechęciła błazenada Palikota. Lokalne ruchy miejskie. Okrze­płe już środowiska młodej liberalnej inteligencji, które w epoce budyniowatego liberalizmu a la PO były pozbawio­ne klarownych punktów odniesienia. Oczywiście korporacje zawodowe: niezmiennie atakowana sędziowska i nauczyciele buntujący się przeciw li­kwidacji gimnazjów. Do tego artyści próbujący zrzucić szykowany im pa­triotyczny kaganiec. Niesłuszne fun­dacje, którym nowa władza odbierze granty, i dziennikarze hurtowo zwal­niani z publicznych mediów.
Kto jeszcze PiS-owską „zmianę” od­czuje na własnej skórze?
Neuronów oporu z pewnością nie zabraknie. Dziś problemem jest splot słoneczny, w którym mogłyby się one spotkać; wspólny mianownik czyniący z wielości kontestacji i roszczeń nową polityczną jakość. Bez tego ani rusz. Komitet Obrony Demokracji wska­zuje dziś potencjał, lecz droga jeszcze daleka. Schematy sprzed dekady war­to jednak porzucić już teraz. Jeśli doj­dzie do ponownej wielkiej mobilizacji, to tylko na gruncie społeczeństwa sie­ciowego. Poza tradycyjnymi hierarchia­mi i ośrodkami tradycyjnej dystrybucji pieniądza bądź prestiżu. Ale czy cyfro­wo, czy analogowo - chodzi przecież o to samo.
„Społeczeństwo obywatelskie, spo­łeczeństwo aktywne, otwarte, demo­kratyczne, solidarne, wolne i odpo­wiedzialne zarazem nie jest strukturą łatwą do ukształtowania, właściwie or­bituje gdzieś na granicy utopii, ale jest też jedynym rozsądnym i dającym na­dzieję wyjściem z dylematów funkcjo­nowania współczesnych społeczeństw. Tylko taki partner jest w stanie kon­trolować potężne struktury władzy po­litycznej i ekonomicznej oraz łagodzić skutki różnorakich napięć wewnętrz­nych w społeczeństwie. Tylko on potrafi wyzwolić społeczne rezerwy i obywatel­ską energię, nawet w sytuacjach - wyda­wałoby się - beznadziejnych kryzysów społecznych i kulturowych”.
I nie ma znaczenia, że autor tych słów - profesor socjologii Piotr Gliń­ski - dziesięć lat później postanowił za­przeczyć sam sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz