wtorek, 1 grudnia 2015

Puszczone w niepamięć



Ułaskawienie Mariusza Kamińskiego i jego ludzi odbyło się w pośpiechu. Prezydent nie czytał akt sprawy i nie prosił sądu ani prokuratury o opinię. Po prostu uznał, że stare CBA jest „kryształowo uczciwe”.

TEKST MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA

Głośne postanowienie prezydenta Andrzeja Dudy nie zawiera uza­sadnienia. Jest w nim tylko stwierdzenie, że prezydent stosuje prawo łaski w sto­sunku do czterech osób - byłego sze­fa CBA Mariusza Kamińskiego i jego trzech współpracowników: Macieja Wąsika, Grzegorza Postka i Krzysz­tofa Brendela - przez „przebacze­nie i puszczenie w niepamięć oraz umorzenie postępowania”. Decyzję podpisano 16 listopada, czyli w dniu zaprzysiężenia rządu Beaty Szydło.
   Samo postanowienie ledwie przy­pomina urzędowy dokument, sprawia wrażenie wytworzonego w pośpie­chu. Brakuje na nim pieczęci i infor­macji o miejscu wytworzenia. Nawet papier, na którym je sporządzono, nie jest opatrzony logo Kancelarii Pre­zydenta. To dwie kartki maszynopi­su podpisanego przez Andrzeja Dudę i odręcznie uzupełnionego datą.
   O pośpiechu może świadczyć też niekonsekwencja Kamińskiego. 19 li­stopada, czyli już po ułaskawieniu, były szef CBA uzupełnia braki formal­ne w apelacji od wyroku skazującego. A dzień później ją wycofuje - jako je­dyny, odwołania pozostałych ułaska­wionych wciąż są w sądzie.
   Prezydent mówi dziennikarzom, że chciał „uwolnić polski wymiar spra­wiedliwości od tej sprawy”. Do decyzji kategorycznie odnosi się też w TV Re­publika prezes PiS Jarosław Kaczyń­ski: - Niesprawiedliwość tego wyroku była najzupełniej oczywista i prezy­dent wyciągnął z tego wnioski.
   Czy prezydent podjął decyzję o ułaskawieniu samodzielnie? A może działał na prośbę prezesa PiS? - Duda chciał uniewinnić Kamińskiego, ale dopiero po ewentualnym potwierdze­niu wyroku przez sąd drugiej instan­cji. Zrobił to szybciej po naciskach Jarosława. Prezesowi zależało na tym, żeby przeciąć to jak najszybciej i uchronić Mariusza przed kłopotami z dostępem do informacji niejawnych - twierdzi polityk PiS znający kulisy ułaskawienia.

PALIWO? NIE MIAŁEM ZAMIARU PRZYWŁASZCZENIA
Prezydencki prawnik Andrzej Dera, uzasadniając decyzję prezydenta, mówił: - Mariusz Kamiński jest kryształowo uczciwym człowiekiem, czego nikt nigdy nie kwestionował.
   Uczciwość Kamińskiego podważył jednak sąd, a akt łaski obejmuje także jego współpracowników.
   W sądowych archiwach odnajdujemy dwie sprawy.
   Pierwsza dotyczy „kradzieży paliwa przeciwko Maciejowi Wąsikowi”. Wą­sik to były wiceszef CBA. Z akt wynika, że w 2010 roku tankuje na warszawskiej stacji paliwo za 225 zł, odjeżdża bez płacenia, a potem miesiącami nie od­biera wezwań policji. Do komisariatu trafia przez przypadek, wylegitymowa­ny przez prewencję podczas demonstra­cji pod pałacem prezydenckim. Mówi, że „utrzymuje się z pracy w partii Pra­wo i Sprawiedliwość”, i przyznaje się do winy. Ale gdy sprawę opisze „Super Ex­press”, obierze nową linię obrony: „Za­istniała sytuacja była spowodowana błędem pracownika stacji i moją nie­uwagą. (...) Jest oczywistym, że nie mia­łem zamiaru przywłaszczenia sobie paliwa bez zapłaty”. To samo powtórzy w oświadczeniu dla mediów.
   Sąd mu nie wierzy, uznaje go za winnego, każe oddać pieniądze i wymierza do­datkową grzywnę, której Wąsik nie płaci. Sprawa kończy się interwencją komor­nika, który zajmuje mu 813 złotych.
   Druga sprawa jest poważniejsza, do­tyczy byłego dyrektora Zarządu Operacyjno-Śledczego (ZOŚ) CBA Grzegorza Postka. W aktach procesu w sprawie nadużyć przy tropieniu afery grunto­wej natrafiamy na odpis innego wyro­ku, który zapadł w jego sprawie w 2011 roku. Okazuje się, że Postek został ska­zany na półtora roku więzienia (karę zawieszono) i cztery lata zakazu zajmo­wania stanowisk z dostępem do infor­macji niejawnych. „Będąc dyrektorem ZOŚ CBA, ujawnił informacje o klauzu­li ściśle tajne, które uzyskał w związku z zajmowanym stanowiskiem” - czyta­my. Z wyroku wynika, że Postek zdradził jednemu z mazowieckich samorządow­ców tożsamość osoby objętej przez CBA kontrolą operacyjną.
   Dzwonimy do samorządowca. Ten prosi o anonimowość, ale opowiada: - Postek to były policjant. Znam go, bo prowadził kiedyś komisariat w mojej okolicy. Spotkaliśmy się po latach, gdy był już w CBA. Dlaczego zdradził mi ta­jemnicę? Po prostu się wygadał w towa­rzyskiej rozmowie.

AGENT SOSNOWSKI PODCHODZI SZUJĘ
Historia, w związku z którą ludzie CBA zostali skazani, rozgrywa się za pierwszych rządów PiS. Zaczyna się nie­winnie: Andrzej K. - wówczas wicepre­zes spółki Dialog, kontrolowanej przez skarb państwa - chwali się na korcie te­nisowym, że ma dojścia w Ministerstwie Rolnictwa i za pieniądze może załatwić odrolnienie gruntu.
   K. to emerytowany oficer Urzędu Ochrony Państwa - szkolony w słyn­nym ośrodku wywiadu w Starych Kiejkutach, doskonale posługujący się bronią - i były pracownik warszaw­skiego ratusza z czasów Lecha Kaczyń­skiego. W biznesowym środowisku ma opinię mitomana i załatwiacza. „Do­puszczałem do siebie, że K. jest nachal­nym hochsztaplerem i łapówkarzem (...). Dla mnie był szują” - zezna póź­niej na przesłuchaniu znajomy z tenisa. W rzeczywistości kontaktem Andrze­ja K. jest były dziennikarz TVP Piotr Ryba, wówczas doradca wicepremiera i ministra rolnictwa, szefa Samoobrony Andrzeja Leppera.
   Opowieści K. docierają do szefa ga­binetu premiera Kaczyńskiego Adama Lipińskiego, który przekazuje sprawę Kamińskiemu. CBA spotyka się z ludźmi z kortu i prosi o nagranie przechwałek K. W ciągu kilku dni zapada decyzja: Biuro rozpocznie operację specjalną „Odra”, którą zwieńczy wręczenie kontrolowa­nej łapówki.
   Po miesiącu CBA jest już pod parą. Do Andrzeja K. wysyła agenta pod przy­kryciem. Funkcjonariusz przedstawia się jako biznesmen Andrzej Sosnowski; mówi, że ma pod Mrągowem 39-hektarową działkę, na której chce wybudować osiedle i hotel. Sęk w tym, że trzeba ją najpierw odrolnić. Za załatwienie spra­wy oferuje niebagatelną łapówkę: 3 min złotych. K. podejmuje się zlecenia. Bie­rze od Sosnowskiego dokumentację gruntu, wcześniej specjalnie spreparo­waną przez CBA, i przekazuje ją Rybie, który idzie z papierami do ministerstwa.
   Kamiński nie zadowala się tropieniem pośredników, chce uderzyć wyżej. Liczy, że pieniądze na końcu trafią do Leppera, i zastawia na niego sidła. Między stycz­niem a lipcem 2007 roku Biuro zaczyna rozpracowywać kilkanaście osób zwią­zanych z Samoobroną - samego Leppe­ra, jego współpracowników, doradców, posłów, rządowych urzędników, a nawet partyjną sekretarkę. Szef CBA na bieżąco raportuje o postępach akcji premierowi. „Dwa lub trzy razy byłem informowany przez ministra Kamińskiego, ale tylko w trakcie rozmów w cztery oczy” - zezna w sądzie Kaczyński.
   6 lipca operacja kończy się klęską. Działka nie zostaje odrolniona, a po­średnicy nie biorą łapówki. W efekcie prokuratura może im zarzucić tylko po­woływanie się na wpływy. Zaś funkcjo­nariusze CBA, zamiast wyprowadzić wicepremiera w kajdankach, zabierają z ministerstwa jedynie kalendarz jego spotkań. - Lepper uciekł spod giloty­ny - złości się podczas narady Kaczyń­ski. Padają podejrzenia, że ktoś ostrzegł szefa Samoobrony.
   Mariusz Kamiński i jego współpra­cownicy zostaną skazani za nadużycia w tej operacji na bezwzględne więzienie i 10 lat zakazu wykonywania funkcji pub­licznych. Ludzie CBA - napisze sędzia w uzasadnieniu wyroku - podżegali do przestępstwa i szukali łapówkarzy w mi­nisterstwie, w którym korupcji nie było. Do tego bezprawnie podsłuchiwali kilka­dziesiąt osób i podrabiali dokumentację.

KRYPTONIM „MALINA”
Prezydent Duda, już po ułaska­wieniu: - Wymiar sprawiedliwości nie potrafi skazać ludzi zamieszanych w procedery łapówkarskie, ale wymierza drakońskie kary ludziom, którzy chcą budować silne państwo, którzy chcą wal­czyć z korupcją.
   Wyrok rzeczywiście jest dyskusyjny, przynajmniej w części dotyczącej kon­trolowanego wręczenia łapówki. Łatwo go podważyć, bo prowokację badał też inny sąd - ten, przed którym odpowia­dali Andrzej K. i Piotr Ryba. I uznał, że była ona legalna: „Nie można uznać, by funkcjonariusz CBA podżegał Andrzeja K., a za jego pośrednictwem Piotra Rybę do dokonania płatnej protekcji”.
   Z drugiej strony funkcjonariusze sztucznie stworzyli sytuację niepraw­dopodobną. Bo przy odrolnieniu gruntu placet ministerstwa był jedynie formal­nością, a prawdziwą decyzję podejmo­wali urzędnicy gminy. Czyli Andrzej K. i Piotr Ryba mieli dostać trzy miliony za coś, co było warte znacznie mniej. Poza tym sąd pierwszej instancji uznał An­drzeja K. i Piotra R. za winnych i skazał pierwszego na grzywnę (bo współpraco­wał z prokuraturą), a drugiego na wię­zienie. Odpis tego wyroku znajduje się w aktach procesu Kamińskiego, z który­mi - przypomnijmy - prezydent się na­wet nie zapoznał.
   O ile nad oceną kontrolowanej ła­pówki można dyskutować, o tyle spra­wa nieuzasadnionych podsłuchów jest bardziej jednoznaczna. Jak na spra­wę odrolnienia jednej działki krąg osób rozpracowywanych przez CBA był za­dziwiający. Wśród podsłuchiwanych znaleźli się m.in. czołowi politycy Samo­obrony: Stanisław Łyżwiński (kontro­la operacyjna o kryptonimie „Hokej”), jego żona Wanda (kryptonim „Banda”),
Janusz Maksymiuk (Skoda”), Krzysztof Filipek (,,Polonez”), Elżbieta Wiśniow­ska („Wiśnia”). Urzędnicy z resortów rolnictwa i budownictwa kontrolowa­nych przez partię Leppera: wiceminister rolnictwa Maciej Jabłoński („Jona­tan”), doradca Małgorzata Gut („Maria”, „Magdalena”, „Mira”). Wreszcie obser­wowany był też sam Lepper. W ciągu pół roku aż dwunastokrotnie zmieniał numer, a funkcjonariusze Biura obej­mowali kolejnymi kontrolami wszyst­kie telefony, za każdym razem nadając im nowe kryptonimy: „Stary”, „Malina”, „Dzwon”, „Hroch”.
   W jakim celu podsłuchiwano lu­dzi z Ministerstwa Budownictwa, sko­ro wniosek o odrolnienie leżał w resorcie rolnictwa? Nie wiadomo. Trudno też zna­leźć uzasadnienie dla tropienia polityków zasiadających we władzach Samoobrony Agent Sosnowski twierdzi co prawda, że Andrzej K. zwierzał mu się w drugiej po­łowie lutego 2007 roku, że w sprawę za­angażowani są Maksymiuk z Filipkiem i że część łapówki ma trafić także do nich, tyle że wnioski o zgodę na podsłuchiwa­nie działaczy Samoobrony zostały złożo­ne miesiąc wcześniej (27 stycznia).

LUDZIE PEWNEGO POZIOMU
Jarosław Kaczyński w Telewizji Republika: - Mariusz Kamiński do­skonale wiedział, że działa przeciw na­szym interesom politycznym, przeciw koalicji, dzięki której rządzimy. Tylko że to przekracza horyzont intelektu­alny i moralny takich ludzi jak ten pan sędzia. Żeby to rozumieć, trzeba być człowiekiem z pewnego poziomu. Nie­stety świadomość części uczestników życia publicznego określa powiedzenie, że nie ma takich grabi, które by od sie­bie grabiły. Jeżeli nie oczyścimy nasze­go życia publicznego z tego typu ludzi, to Polska nie ma szans na sukces.
   Czy CBA na pewno działało na szko­dę Prawa i Sprawiedliwości? Przy­pomnijmy: operacja „Odra” toczy się w czasie, gdy na wizerunku wicepre­miera jest już poważna skaza związa­na z seksaferą. Notowania Samoobrony systematycznie topnieją, a media spe­kulują, że klub parlamentarny Leppera idzie w rozsypkę i że Kaczyński naj­chętniej wyrzuciłby go z rządu i prze­jął jego posłów. Uzasadniając wyrok, sąd nie stwierdzi, że operacja CBA była częścią partyjnej gry Kaczyńskiego, ale przyzna, że motywy polityczne nie były obce ludziom Kamińskiego. Dowód? Wśród podsłuchiwanych zabrakło po­staci oczywistej: wiceministra z PiS Henryka Kowalczyka, odpowiedzialne­go w resorcie rolnictwa za sprawę od­rolnienia gruntów.

***

Ułaskawieni funkcjonariusze wracają dziś do służb. Mariusz Kamiński jest ich koordynatorem, Maciej Wąsik właśnie został ministrem w Kancelarii Prezy­denta (będzie pomagać Kamińskiemu), a Postek ma trafić do CBA.
   Mówi jego znajomy: - Grzesiek jest jednym z najbliższych współpracow­ników Ernesta Bejdy, który lada chwila zostanie nowym szefem Biura. Na pew­no będzie chciał wrócić do służby
   Będzie chciał i będzie mógł. Jeden wyrok puścił mu w niepamięć prezy­dent, a kara z drugiego - zakaz zaj­mowania stanowisk z dostępem do tajemnic - właśnie mu się skończyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz