poniedziałek, 16 listopada 2015

PROFESOR



Nowogrodzka, późny wieczór. Prezes wychodzi z narady w towarzystwie Piotra Glińskiego, demonstracyjnie zaprasza go do swojej limuzyny. Dla lekceważonego niegdyś profesora nadszedł czas rekompensaty.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Polityk PiS: - Piotr Gliński jest dla Jarosła­wa tym, kim Jerzy Buzek był dla Maria­na Krzaklewskiego. Marian wybrał Buzka, bo wiedział, że to romantyczny inteligent; bezinteresowny i naiwny, przez to łatwy do okiełznania. Gliński jest taki sam. Nie ma w nim samczego instynktu, który rozbudza w ludziach agresję, każe walczyć o pozycję. Profesorowi bra­kuje politycznego testosteronu, nie prowadzi intryg, nie gra ciałem. To bardziej postać z powieści Żeromskiego niż polityk z krwi i kości.

INICJACJA:
BEZ WYRYWANIA PAZNOKCI
Profesor w PiS jest postacią stosunkowo nową. W od­różnieniu od większości przyszłych ministrów nie musiał się przedzierać przez partyjny aparat ani mozolnie budować swo­jej pozycji. Funkcję pierwszego premiera dostał na tacy od prezesa.
   Poznali się późno, już po Smoleńsku, w maju 2011 roku. Gliński był prelegentem podczas konferencji Polska Wielki Projekt. Wygłaszał referat poświęcony postawom konserwatywnym w społe­czeństwie obywatelskim. - Przy okazji skrytykowałem trochę prawicę, Jaro­sław Kaczyński podszedł do mnie po wy­stąpieniu i wbrew temu, co niektórzy wciąż suflują, nie skazał mnie na wyry­wanie paznokci, tylko zaczął rzeczowo dyskutować - wspomina w rozmowie z „Newsweekiem” Gliński. Dzień później sytuacja się powtarza: prezes ponownie go zaczepia i kontynuuje polemikę. Pro­fesor opowiada o tym spotkaniu znajo­mym, jest pod wrażeniem. Prezes chyba mniej, bo choć nie traci Glińskiego z ho­ryzontu, to znajomości nie podtrzymuje.
Spotyka się z nim rzadko i okazjonalnie.


   Do prawdziwego zbliżenia dojdzie do­piero rok później, znów będzie w tym dużo przypadku.
   Wiosną 2012 roku wzmagają się płotki o rozłamie w Platformie. Do Kaczyńskie­go docierają interesujące scenariusze: w obozie władzy trwa wojna. Jeśli nadarzy się sposobność, to Grzegorz Schetyna przypuści szarżę na Donalda Tuska. Na Nowogrodzkiej pada pomysł, by powiedzieć „sprawdzam” i złożyć wniosek o konstruktywne wotum nieufności. Trzeba tylko znaleźć kandydata na premiera technicznego. Żeby akcja miała szansę powodzenia, musi to być ktoś spoza partii. Najle­piej ze znanym nazwiskiem i naukowym dorobkiem.
   - Najbardziej oczywistym pomysłem była Zyta Gilowska, ale na przeszkodzie stanęły jej kłopoty zdrowotne i człon­kostwo w Radzie Polityki Pieniężnej. Potem długo krążyli­śmy wokół nazwiska szefa Polskiej Akademii Nauk Michała Kleibera, który się wahał, ale w końcu odmówił - wspomina poseł PiS.
   Nazwisko Glińskiego podsuwa Kaczyńskiemu doradca To­masz Żukowski. Profesor zostaje zaprezentowany opinii publicznej w październiku 2013 roku. Kandydatura jest za­skakująca i nieoczywista: Gliński to ceniony naukowiec. Za komuny działał w podziemiu, a po transformacji związał się z ruchami ekologicznymi. W1997 roku kandydował do Sejmu z list Unii Wolności.

REAKCJA:
CZY PIOTR UWAŻA, ŻE ZIEMIA JEST PŁASKA?
Członkowie zakonu PC przyjmują ruch z Glińskim jako kolejny KAPRYS prezesa. Dopóki nie wchodzi im w szkodę, będą traktować go z sympatią, ale i pobłażaniem. - Kolejny profesorek. Oby tylko nie chciał miejsca na liście wyborczej - niesie się w partii. „Profesorek” przylgnie zresztą do Gliń­skiego na dobre.
   W świecie nauki sprawa wywołuje konsternację. „W naszym środowisku głosowanie na PiS jest uznawane za brak obywa­telskiej odpowiedzialności. Nie mogę pojąć, jak człowiek o takim dorobku, były szef Polskiego Towarzystwa Socjo­logicznego, nagle wchodzi w kompletną polityczną farsę” - skomentuje wniosek PiS w „Gazecie Wyborczej” Elżbieta Mo­rawska, koleżanka profesora z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.
   - Pamięta pan tamte reakcje? - py­tam prof. Jacka Raciborskiego, socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego.
   - Ja byłem tą kandydaturą zaskoczony, bo oznaczało to zgodę na udział w niepo­ważnej grze, która musiała się zakończyć niepowodzeniem. Na szczęście profesor nigdy nie przenosił konfliktów politycz­nych do życia akademickiego.
   Inny warszawski socjolog, anonimo­wo: - Zdziwienie było podwójne. Raz, że Gliński poszedł do PiS, a dwa, że wy­kazał się dziecinną naiwnością. Wszyscy widzieliśmy, że Kaczyński chce go in­strumentalnie wykorzystać. Dlaczego on tego nie dostrzegał?
   Gliński bagatelizuje te głosy. Jak mówi, nieprzychylne re­akcje środowiska były „odruchami małych ludzi lub niepo­rozumieniami”. - Socjologowie angażują się politycznie po różnych stronach, środowisko jest do tego przyzwyczajone. Ogólnie nie mogę narzekać, dostałem od koleżanek i kolegów także dużo wsparcia - twierdzi. Jego znajomy dodaje: - Kul­tura środowiska socjologicznego zakłada wysoki poziom po­litycznej tolerancji. Głosów w rodzaju „niech pan się trzyma, panie kolego” było sporo. Tacy ludzie jak profesor Henryk
Domański czy doktor Tadeusz Szawiel przyglądali się działal­ności Piotra z życzliwością.
   Dawni koledzy z Unii Wolności też przyjęli zaangażowanie z mieszanymi uczuciami. Radosław Gawlik, wieloletni działacz ruchu Zielonych, wypomina Glińskiemu niekonsekwencję w kwestii ochrony środowiska, a przecież to ona zaprowa­dziła go do polityki. - W sprawie ekologii zawsze się zgadza­liśmy - opowiada. - Jego zaangażowanie mnie zdziwiło, bo PiS domaga się renegocjacji pakietu klimatycznego, a jego po­litycy kwestionują wpływ ludzi na ocieplenie klimatu. Z mo­jej perspektywy to absurd porównywalny z twierdzeniem, że Ziemia jest płaska. Mam nadzieję, że Piotr nie przejął takich poglądów.
   Chyba jednak przejął. Gliński przyznaje, że jego podejście do niektórych spraw ewoluowało. Janusz Okrzesik, przyja­ciel i ekolog, usprawiedliwia profesora: - Piotr nigdy nie bro­nił drzew i ptaków. Tak naprawdę do ekologii doszedł przez socjologię, badając środowisko jako naukowiec. Nawet w cza­sach Unii Wolności był radykalnym antykomunistą. To eko­log konserwatysta. To, że Piotr związał się z PiS, nie zdziwiło mnie. Zaskoczeniem było raczej samo wejście do bieżącej po­lityki, bo do tej pory on działał na poziomie metapolitycznym. Wydawało mi się, że okres burzy i naporu ma za sobą.

ZWĄTPIENIE:
SKĄD TE DRWINY?
Październik 2012 roku. Gdy Gliński zostaje przedstawio­ny mediom, spin doktorzy PiS zacierają ręce. Życiorys ich nowego kandydata to samograj, bulwarówki będą miały mate­riał na kilkutygodniowy serial. Profesor dobiega sześćdziesiątki, ale żegluje i uprawia jogging (w jednym z tabloidów niebawem ukaże się zdjęcie wystylizowanego Glińskiego podczas przebieżki). W młodości uczestniczył w wyprawie w Himalaje i pra­cował jako kaskader. Jego brat jest cenionym reżyserem, siostra - montażystką, a bratowa - aktorką. Do tego profesor ma sześ­cioletnie dziecko i młodą żonę. Prezes uspokaja współpracowni­ków: - Żeby było jasne: to pierwsza żona.
   Poseł: - Mimo wielu różnic prezes dostrzegł w nim wspól­notę własnego losu. Gliński reprezentuje ten sam kod kulturo­wy, to stara warszawska inteligencja. Ojciec był architektem, mama walczyła w Powstaniu. Mieszka na Saskiej Kępie, nieda­leko kuzyna prezesa Jana Marii Tomaszewskiego. I podobnie jak Jarosław przez większość życia był kawalerem.
   Szybko okazało się, że zainteresowanie mediów Glińskim jest krótkotrwałe.
   - Profesor nie mógł tego pojąć: jak to?, dlaczego nagle prze­stali mnie zapraszać?, skąd te drwiny? Sądził, że to robota Ada­ma Hofmana, który jego zdaniem blokował go w mediach. Ale tak naprawdę nie było na niego ssania. W programach publi­cystycznych liczy się news albo cięta riposta. A co mógł zaofe­rować profesor? - pyta z uśmiechem współpracownik byłego rzecznika PiS.
   Luty 2013 roku, głosowanie w sprawie konstruktywnego wo­tum nieufności wciąż się odwleka, a Gliński po kilku miesią­cach zmagań z mediami jest na skraju wyczerpania. Kaczyński trapi się podczas narady: - Jeśli czegoś mu szybko nie znajdzie­my, to zrezygnuje. A nie możemy na to pozwolić, bo to zacny człowiek.
   Ostatecznie profesor zostanie szefem rady politycznej PiS.
   - W międzyczasie Gliński prowadził objazd kraju, tyle że struktury wcale nie paliły się z organizacją spotkań - opowiada jeden z posłów.
   - Dlaczego?
   - Każdy się bał, że spędzi mu ludzi na wiec, a on potem do­stanie jedynkę w jego okręgu i zabierze mu mandat. Nie rozu­miał, że aparat ma własną logikę. Był zdziwiony tą obstrukcją, sądził, że jak prezes zlecił objazd, to każdy przyjmie go z otwar­tymi rękami.
   - Jak znosił tę obojętność?
   - Robił dobrą minę, przynajmniej w moim okręgu. Przyje­chał z napisanym wystąpieniem. Tłumu nie porwał, ale było widać, że specjalnie się przygotował, sypał danymi. Szkoda mi go było, bo ludzie mieli go gdzieś, a on potraktował ich bardzo poważnie.
   Wniosek o konstruktywne wotum przepadnie w marcu. Je­dyną opozycyjną partią, która poprze kandydaturę profesora, będzie PiS.
   W czerwcu 2014 roku, po wybuchu afery taśmowej, PiS po­nownie składa wniosek o konstruktywne wotum nieufności. Kandydatem po raz drugi jest Gliński. - Źle to wyszło. Pre­zes najpierw ogłosił w mediach, że mamy już kandydata na premiera technicznego, a dopiero potem pojechał do profe­sora z propozycją. Żeby go udobruchać, przy okazji przeszedł z nim na „ty” - opowiada człowiek sympatyzujący z Gliń­skim. Nie była to zresztą jedyna niezręczność: wcześniej Kaczyński oświadczył publicznie, że profesor może zostać kandydatem PiS w wyborach prezydenta Warszawy i prezy­denta Polski.

REKOMPENSATA:
PREZES UMIE DOWARTOŚCIOWAĆ
Czy Gliński miał poczucie, że prezes kilkukrotnie wy­stawił go do wiatru? Jego znajomi twierdzą, że nie. A przy­najmniej nigdy o tym nie mówił. - Piotr uznaje przywództwo Jarosława Kaczyńskiego. Jest dla niego jasne, że w tym stadzie jest jeden samiec alfa - mówi Okrzesik. Związany z nim polityk dodaje: - Każdy na jego miej­scu zażądałby przynajmniej biorącego miejsca na liście do europarlamentu, ale Piotr uniósł się honorem. Skoro na po­czątku powiedział, że nie wybiera się do Brukseli, to postanowił dotrzymać sło­wa. A za wszystkie upokorzenia i drwiny z „premiera z tabletu” i dyżurnego kan­dydata na wszystkie stanowiska konse­kwentnie obwinia media.
   Znajomy z uniwersytetu: - Piotr ma poczucie krzywdy. Uważa, że odebra­no mu powagę, ośmieszono. Jest pełen resentymentu.
   Dziś nadchodzi czas rekompensa­ty. Gliński jest obecnie w najbliższym otoczeniu prezesa: uczestniczy w spot­kaniach w wąskim gronie, także tych odbywających się na Żoliborzu. Kaczyń­ski konsultował z nim skład rządu Bea­ty Szydło, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. - Któregoś wieczoru po cało­dziennej serii narad przy Nowogrodzkiej Jarosław wyszedł w jego towarzystwie z biura i przy dziennikarzach zaprosił go do swojej limuzyny - opowiada jeden z reporterów.
   Poseł: - Prezes lubi takie gry. Raz wystawia na spalenie, in­nym razem dowartościowuje.
   Scena w limuzynie miała miejsce kilka dni po słynnym po­wyborczym wtorku: Kaczyński cofnął tego dnia premierowską rekomendację dla Beaty Szydło, ogłosił współpracownikom, że na czele rządu stanie Gliński, by zaraz wrócić do pierwotnej koncepcji. Jak twierdzą ludzie z Nowogrodzkiej, profesor o ca­łym zamieszaniu dowiedział się dopiero z mediów, bo prowa­dził tego dnia zajęcia ze studentami w Białymstoku.
   Gdy o to pytam, Gliński odpowiada, że „oczywiście dociera­ło do niego, co się dzieje w Warszawie”. W jaki sposób? - Je­śli w ciągu pół godziny dostaję 15 esemesów od dziennikarzy, to nie jest to sytuacja codzienna, ale jak w każdy wtorek prze­dzierałem się przez Małkinię do Białegostoku, żeby dotrzeć na zajęcia. Dzięki osiągnięciom rządu pani Kopacz jedzie się tam trzy godziny autobusem i pociągiem w jedną stronę...
   Ostatecznie stanęło na tym, że Gliński zostanie ministrem kultury i pierwszym wicepremierem.
   Obie funkcje traktuje bardzo poważnie. Mówi, że jako mini­ster stawia sobie cztery cele. Po pierwsze: ustabilizować sytu­ację środowisk związanych z kulturą. Po drugie: wprowadzić sprawiedliwy dostęp do kultury. Po trzecie: prowadzić dia­log z kulturą masową, wypromować pozytywny kulturalny snobizm. - Dziś ta sprawa leży. Proszę spojrzeć na Konkurs Chopinowski. To, co z nim zrobiono, jest nieporozumieniem. Dlaczego transmisje odbywały się tylko w TVP Kultura? Kie­dyś to było wielkie wydarzenie, nastolat­ki koczowały po nocach w oczekiwaniu na kolejny dzień koncertów. Piszczały na widok pianistów - mówi.
   I po czwarte: prowadzić uczciwą po­litykę historyczną. - Chodzi o szyb­ką budowę Muzeum Historii Polski czy doprowadzenie do powstania fabular­nego filmu o rotmistrzu Pileckim, rodzi­nie Ulmów czy Kowalskich. To wstyd, że Polska nie doczekała się wysokobudżetowej, krwistej produkcji na kanwie którejś z tych historii - zapowiada.
   Scenariusz tych filmów ma wyłonić specjalna komisja grantowa. Kto wyło­ży pieniądze na produkcję? Na razie nie wiadomo.
   Co ciekawe, Gliński twierdzi też, że jako wicepremier będzie nadzorować pracę resortów związanych nie tylko z kulturą, lecz także... z gospodarką.
   - To nie wicepremier Mateusz Morawiecki będzie nadzorować gospodarczą część rządu, tylko pan? - dopytuję.
   - On przede wszystkim. Na poziomie operacyjnym. Ja bardziej strategicznie, koordynacyjnie. Ra­zem będziemy pomagać pani premier. Jest między nami dobra chemia, będziemy współpracować.
   Członek władz PiS nie dowierza: - Tam będzie szła ostra walka. Na czele resortów gospodarczych stoją wytrawni gra­cze, wszyscy kuci na cztery nogi. Nie wiem, czy profesor prze­bije się tam w roli koordynatora. Sądzę raczej, że wystąpi jako straszak. Jeśli Szydło spróbuje się usamodzielnić, to prezes zawsze będzie mógł powiedzieć, że kandydat na jej miejsce już jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz