piątek, 20 listopada 2015

Nadgodziny na śmieciówce



Oficjalnie NSZZ Solidarność walczy z nadużywaniem umów cywilnoprawnych. A nieoficjalnie kontrolowane przez związek spółki świetnie prosperują dzięki zatrudnianym na śmieciówkach. Przykład Gliwice.

RADOSŁAW OMACHEL

Też jestem pracodawcą, za­trudniam 150 pracow­ników i nie wyobrażam sobie, żebym kombino­wał - tak Piotr Duda, szef Solidarności, mówił w jednym z wywiadów o zatrudnianiu na umowach cywilnoprawnych.
Związki zawodowe nawołują do ogra­niczenia patologii związanych z tą for­mą zatrudniania. Tak zwane śmieciówki są w Polsce często wykorzystywane do obniżania kosztów pracy i omijania pra­wa pracy. Jednak od Nowego Roku stra­cą na atrakcyjności; od prawie każdej umowy-zlecenia trzeba będzie odpro­wadzić składkę do ZUS.
   Czy związkowcy z zaostrzenia prze­pisów będą rzeczywiście zadowoleni? Mogą sporo na tym stracić.

NIE TYLKO DOMY WCZASOWE
We wrześniu „Newsweek” opisał działalność Solidarnościowej spółki Dekom prowadzącej dom wcza­sowy Bałtyk w Kołobrzegu, w któ­rym pracowały osoby zatrudniane na umowach cywilnoprawnych. Podob­ne praktyki - przesuwanie pracowni­ków do firm outsourcingowych, które zatrudniały ich na śmieciówkach - wy­kazała kontrola Państwowej Inspekcji Pracy w zarządzanym przez Ogólno­polskie Porozumienie Związków Zawo­dowych (OPZZ) i Solidarność ośrodku wypoczynkowym Perła w Ustce.
   Ośrodki wczasowe to biznesowa do­mena zwłaszcza związków zawodowych działających w dawnych przedsiębior­stwach państwowych (Perła to ośrodek Anwilu). Jednak związkowcy przejęli nie tylko domy wczasowe.
   Między innymi na Śląsku wywalczy­li sobie też prawo do zarządzania fir­mowymi stołówkami i sklepikami; górnicze holdingi zaprosiły zaś główne związki zawodowe - Solidarność i Ka­drę - do rady fundacji Unia Bracka, któ­ra przejęła kontrolę nad liczącą ponad 70 placówek siecią przykopalnianych przychodni.
   - Jak w każdej firmie medycznej, tak i tu część pracowników jest zatrudnio­na na umowach śmieciowych - przyzna­je były menedżer jednej ze spółek Unii Brackiej.
   Na styku własności państwowej i pry­watnej zaczął też kiełkować nowy rodzaj biznesu. Zakładane przez związkowców spółki dogadywały się z zarządami pań­stwowych przedsiębiorstw i wynajmo­wały ich do pracy po godzinach.

ZWIĄZKOWCY I BIZNESMENI
Gliwice. Siedziba Zakładów Mecha­nicznych Bumar - Łabędy (obecnie w strukturach państwowej Polskiej g Grupy Zbrojeniowej) to beżowy biurowiec typu Lipsk przy ulicy Mechaników 9. Pod tym samym adresem mieszczą się siedziby rozlicznych spó­łek, które w okolicznych halach przemy­słowych produkują różnorakie elementy dla zbrojeniowej firmy.
   Jedną z tych spółek jest Partner Ser­wis, który założyli w 1996 roku związkow­cy ze śląsko-dąbrowskiej Solidarności. Piotr Duda był wtedy członkiem zarzą­du regionu, a wkrótce został jego skarb­nikiem. Związek ma 80 procent udziałów firmy Partner Serwis, pozostałe należą do jej menedżerów, m.in. do prezesa To­masza Zająca. W czasie blisko 20-letniej działalności, jak wynika z danych KRS, przez kluczowe stanowiska przewinęło się wielu działaczy Solidarności w Bumarze - Łabędy, m.in. Andrzej Nalepka i Wiesław Fordymacki.
   Firma utrzymuje się przede wszyst­kim ze zleceń od kooperantów i spó­łek zależnych przedsiębiorstwa Bumar-Łabędy. Zatrudnia na etatach 26 osób, głównie sprzątaczki, których praca daje firmie kilkaset tysięcy złotych przycho­dów rocznie. Z naszych informacji wyni­ka, że gros przychodów generuje jednak (a przynajmniej tak było do niedawna) inna forma kooperacji z zaprzyjaźniony­mi przedsiębiorstwami z Mechaników 9 - wynajmowanie im po godzinach ich własnych pracowników.

NA DWA FRONTY
W.S., MĘŻCZYZNA LEKKO PO CZTER­DZIESTCE, Jest pracownikiem zakładu Konstrukcji Spawanych (ZKS), spółki należącej do ZM Bumar-Łabędy. Kiedy zaczynał pracę w Bumarze, był zaangażowanym związkowcem. Potem, jak mówi, przejrzał na oczy.
- Związkowcy, zamiast walczyć o pra­cowników, robią z zarządem interesy - mówi W.S. Na dowód wyciąga z szufla­dy umowy, które jako pracownik Zakła­du Konstrukcji Spawanych podpisywał z firmą Partner Serwis.
   - Model biznesowy jest prosty. Pra­cy w firmie było w bród, ludzie chętnie zostawali po godzinach. Ale za nadgo­dziny etatowców trzeba płacić składki do ZUS. Wymyślono więc, że pracowni­cy po zakończeniu pracy w macierzystej firmie będą pracować na umowie-zleceniu w spółce Partner Serwis - wyjaśnia nasz rozmówca.
   Taki układ, czyli zatrudnianie własnych pracowników etatowych przez firmę ze­wnętrzną na zlecenie do prac dodatko­wych, jest zgodny z prawem - przyznaje Maciej Wroński, rzecznik zabrzańskiego oddziału ZUS. Przepisy mówią jednak, że jeśli pracownik po godzinach w firmie ze­wnętrznej wykonuje te same obowiązki, na tym samym miejscu pracy, na którym jest zatrudniony na etacie, to od umów- -zleceń ZUS mógłby ściągnąć składki na ubezpieczenia społeczne.
   Dlatego podpisując umowę z firmą Partner Serwis, pracownik ZKS skła­dał oświadczenie, że nie wykonuje prac na rzecz macierzystego pracodawcy.
- Pracownik pracujący jako spawacz miał wpisane w umowie ze spółką Part­ner Serwis wykonanie prac monterskich.
To pic na wodę: zarówno w ZKS, jak i po godzinach, pracując dla Partner Serwisu, robiłem to samo - mówi W.S.
   Tak zorganizowany biznes przez lata kwitł w najlepsze. Zarabiał zarówno Zakład Konstrukcji Spawanych, jak i so­lidarnościowa spółka. Tracił – owszem - ZUS na nieodprowadzonych składkach. Ale tym nikt się nie przejmował.
  Eldorado skończyło się pod koniec poprzedniej dekady, kiedy z usług fir­my Partner Serwis zrezygnował Bumar, a potem także Zakład Konstrukcji Spa­wanych. - Związkowcy ze związków konkurencyjnych wobec Solidarności przekonali prezesa ZKS, żeby włączył godziny nadliczbowe do zakładowego zbiorowego układu pracy. I płacił nor­malne nadliczbówki. To było droższe dla firmy, ale bardziej fair wobec pracow­ników - mówi były pracownik Zakładu Konstrukcji Spawanych.
  Dziś Partner Serwis działa już na zde­cydowanie mniejszą skalę. W dobrym roku spółka potrafiła wyciągnąć 15 mi­lionów złotych przychodów i prawie 800 tys. zł zysku. Ostatnio jednak idzie jej gorzej - 2014 rok zamknęła 3 min zł przychodowi symbolicznym zyskiem.

WSZYSTKO GRA?
Na początku tego roku z Państwo­wą Inspekcją Pracy skontaktowali się związkowcy z jednego ze związ­ków działających w zakładzie produkcji  form. ZPF to kolejna firma z centralą w biurowcu przy Mechani­ków 9 w Gliwicach; sprywatyzowana kil­ka lat temu, również pracuje na potrzeby ZM Bumar - Łabędy. Związkowcy poin­formowali inspektorów pracy, że także w ich firmie kwitnie proceder zatrudnia­nia pracowników po godzinach na umowach-zleceniach z Partner Serwisem.
   Jak opowiada Beata Sikora-Nowakowska, rzecznik katowickiego oddziału Państwowej Inspekcji Pracy, pracowni­cy ZPF w rozmowie z inspektorem pra­cy potwierdzili, że po godzinach pracują dla Partner Serwisu. Ale zapewniali, że wszystko z ich punktu widzenia jest w porządku, bo prace, jakie wykonują dla ZPF i Partner Serwisu, są innego rodzaju niż te, którymi zajmują się na etacie. Ot, ta­
kie miłe urozmaicenie. - Nie mieliśmy podstaw do interweniowania - zapewnia pani rzecznik.
   - Wolne żarty - denerwuje się nasz rozmówca, związkowy działacz z Zakładu Produkcji Form. - Pracowałem dla Part­ner Serwisu, zakres pracy był identyczny jak w czasie pracy bezpośrednio dla ZPF.

OSTRZENIE NOŻY
Tomasz Zając, mniejszościowy udziałowiec i prezes firmy Partner Serwis, kręci nosem na efek­ty związkowej krucjaty przeciwko śmieciówkom. - Żyjemy w zawieszeniu.
Ani my, ani nasi klienci nie wiemy, jak nasza współpraca ułoży się po 1 stycznia. Być może przejdziemy z umów-zleceń na umowy o dzieło? - spekuluje.
   Od takich umów składek do ZUS od­prowadzać nie trzeba. Zamiast luźnego sformułowania w umowie - na niedo­określone prace montażowe - pracow­nik dostanie np. do zaostrzenia 40 noży tokarskich. Przejście na umowy o dzie­ło będzie wymagało trochę gimnastyki, ale od strony formalnej wszystko będzie w porządku.
  Podobny problem z umowami cywil­noprawnymi będą miały firmy obsłu­gujące kopalnie. Bo mimo kryzysu na rynku węgla i rzadszych przetargów na roboty weekendowe nadal część prac w soboty i niedziele wykonują podmio­ty powiązane ze związkami zawodowy­mi. W Katowickim Holdingu Węglowym ważny kontrakt ma między innymi Gór­nicza Spółdzielnia Pracy, założona przez działaczy Solidarności.
   - Większość górników, którzy pracu­ją w tego typu spółkach, jest zatrudnio­na na umowach-zleceniach. To z reguły ci sami górnicy, którzy w tygodniu pra­cują na etacie, a w weekend dorabiają na fuchach w macierzystej kopalni - mówi Bogusław Ziętek, szef związku zawodo­wego Sierpień 80.
   Tak więc z jednej strony związki za­wodowe jak niepodległości bronią Kar­ty górnika - reliktu przeszłości z 1981 roku, który de facto zakazuje fedrowania w soboty - a z drugiej czerpią profity, udostępniając kopalniom ich własnych pracowników na prace weekendowe. Formalnie wszystko odbywa się zgodnie z prawem. A w praktyce? - To forma prze­kupywania związkowych działaczy przez zarządy państwowych firm - nie ma wąt­pliwości Robert Gwiazdowski, przewod­niczący rady Centrum im. Adama Smitha.
Ze sprawozdań Jastrzębskiej Spół­ki Węglowej wynika, że firmy zewnętrz­ne biorą za weekendową dniówkę około 400 zł (z czego do kieszeni górnika tra­fia mniej więcej połowa). To więcej, niż wynosi koszt zatrudnienia górnika na etacie. To pokazuje, jak duże zyski mogą czerpać z pracy górników organizatorzy robót weekendowych.
   To faryzejskie podejście. Z jednej strony związkowcy walczą o zakaz han­dlu w niedzielę, żeby pracownicy su­permarketów mogli odpocząć w domu, a z drugiej strony sami wysyłają ludzi do prac w weekendy i w dodatku zatrud­niają ich na śmieciówkach - irytuje się Bogusław Ziętek.
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz