poniedziałek, 2 listopada 2015

CZOŁGANIE



Rząd Prawa i Sprawiedliwości jeszcze nie powstał, a relacja Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło już jest toksyczna. On zapowiada, że ustali za nią skład gabinetu, a ona bez jego wiedzy spotyka się z prezydentem.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Niedziela, sztab Prawa i Sprawied­liwości przy Nowogrodzkiej.
- Chciałem przede wszystkim podziękować Beacie Szydło - mówi ze sceny Jarosław Kaczyński. Po nim głos zabiera kandydatka na premiera: - Nie by­łoby tego sukcesu, gdyby nie decyzje, któ­re podjął prezes Jarosław Kaczyński, I to właśnie panu premierowi należą się dziś największe podziękowania i brawa.
Gdy sala skanduje; „Ja-ro-sław! Ja-ro- -sław!” prezes podchodzi do mikrofonu i intonuje: „Be-a-ta!”.
Z pozoru wszystko przebiega zgod­nie z planem - PiS wygrało wybory; Szydło szykuje się do funkcji premiera, a Kaczyński zostaje na Nowogrodzkiej. W rzeczywistości relacje między kan­dydatką a prezesem są chłodne; po No­wogrodzkiej już od kilkunastu dni krąży scenariusz z wycofaniem rekomendacji Szydło. Przeciw niej jest całe otocze­nie Kaczyńskiego: członkowie wiernego zakonu PC Joachim Brudziński, Adam Li­piński, Mariusz Błaszczak, Marek Kuchciński, Marek Suski, wiceprezes Antoni Macierewicz, koalicjanci Zbigniew Zio­bro i Jarosław Gowin oraz doradca Jacek Kurski. Skąd ta niechęć?
Wyjaśnia polityk PiS: - Obserwowa­liśmy, jak Beacie odbija woda sodowa. Sądziła, że w pojedynkę wygrała wybo­ry prezydenckie, bo była szefową sztabu. Zwycięstwo w wyborach parlamentarnych to rzekomo też jej zasługa, bo przecież była twarzą kampanii. Na Nowogrodzkiej dla wszystkich było jasne, że najlepszym premierem byłby Jarosław.
Inny dodaje: - Prezes słuchał tych gło­sów, ale za każdym razem odpowiadał, że sam nie może stanąć na czele rządu ze względów wizerunkowych.

Podczas wieczoru wyborczego nie za­padają żadne rozstrzygnięcia, bo przez VIProom przewija się kilkadziesiąt osób, łącznie z byłym rzecznikiem partii Ada­mem Hofmanem (na listę gości wpisał go Joachim Brudziński za wiedzą preze­sa). Prezes opuści Nowogrodzką o drugiej w nocy w towarzystwie bratanicy. Za­nim to zrobi, zwoła jeszcze naradę na po­niedziałek wieczorem w Krakowie. Tam, w zaufanym gronie, ma zapaść decyzja, co dalej z Szydło.
Poniedziałek. Limuzyna z Jarosławem wyrusza z Warszawy późnym popołu­dniem. Wizyty w Krakowie to stały punkt jego kalendarza. Prezes jeździ na Wawel 18. dnia każdego miesiąca (rocznica uro­dzin braci), we wszystkie święta i przy okazji wyborów. Schodzi do krypty, mod­li się przy grobie brata, a potem odwiedza lokalne biuro PiS.
- Tym razem w spotkaniu mieli wziąć udział sami bliscy współpracownicy: Błaszczak, Macierewicz, Kuchciński, Sta­nisław Karczewski i Andrzej Adamczyk. Plany pokrzyżowała nam jednak Szydło. Nikt jej tam nie chciał, ale przypadkiem dowiedziała się o wyjeździe i wprosiła się na naradę - opowiada doradca Kaczyń­skiego. Dyskusja o wymianie kandydata zostaje przełożona na następny dzień.

Nocna wizyta u prezydenta
Wtorek. Prezes jest już z powrotem na No­wogrodzkiej. W swoim gabinecie przyj­muje kolejnych gości: Kurskiego, potem Ziobrę, a na koniec, na czternastą, zwo­łuje posiedzenie ścisłego kierownictwa partii, na którym zapada decyzja: wyco­fujemy Szydło, nowym kandydatem na szefa rządu będzie Piotr Gliński.
Sytuacja z jednej strony jest poważna, bo ważą się losy premierostwa. A z drugiej - zabawna, bo profesor jest w trakcie za­jęć ze studentami w Białymstoku i nie wie, że właśnie ogłoszono go na Nowogrodz­kiej kandydatem na premiera. - Gdy latem 2014 roku Jarosław po raz drugi wysuwał jego kandydaturę na stanowisko technicz­nego premiera, Gliński też dowiedział się o wszystkim po fakcie. Tak się wtedy obra­ził, że prezes musiał do niego osobiście pojechać i przejść z nim na „ty”, żeby go udobruchać - wspomina polityk PiS.
Po południu na Nowogrodzkiej zjawia się Jarosław Gowin. Gdy słyszy, że kandy­datura Szydło została wycofana, jest prze­konany, że premierem będzie Kaczyński.
- Gdy dowiedział się o Glińskim, pytał, co się stało. Prezes wyjaśnił mu, że Szydło sobie nie poradzi, a on sam nie może zo­stać szefem rządu, bo byłoby to źle przy­jęte - opowiada jeden z rozmówców, który tego dnia towarzyszył prezesowi. Inny do­daje: - Wyglądało to dramatycznie, Ka­czyński był rozemocjonowany, nerwowo chodził po gabinecie i gestykulował. Go­win wyglądał na zaskoczonego, ale w su­mie musiał się cieszyć z tej decyzji, bo jego relacje z Szydło są złe, a z Glińskim - wręcz przeciwnie.
Gowin zaprzyjaźnił się z profesorem jeszcze w czasie kampanii prezydenckiej Dudy, potem wspólnie przygotowywali kongres programowy PiS. Przy Glińskim jego pozycja byłaby znacznie silniejsza niż przy Szydło.
Przed dziewiętnastą decyzja o wyco­faniu kandydatury Beaty Szydło niespo­dziewanie przedostaje się do mediów. „Również profesor Piotr Gliński jest kandydatem na premiera rządu Prawa i Sprawiedliwości” - podaje portal braci Karnowskich wPolityce.pl. „O koncepcji, by to on, a nie typowana wcześniej Bea­ta Szydło, stanął na czele gabinetu, bardzo głośno w różnych kręgach pisowskich. In­formację tę potwierdziliśmy w kilku źród­łach, w tym u osób z otoczenia Szydło i Glińskiego (...). Warto zwrócić uwagę, że w czasie wieczoru wyborczego PiS nie padło żadne stwierdzenie dotyczące pre­mierostwa Beaty Szydło”.
Decyzja o zmianie kandydata ma zo­stać przypieczętowana na komitecie po­litycznym zaplanowanym na dwudziestą. Przed rozpoczęciem obrad w siedzibie partii zjawia się jednak Szydło i idzie prosto do Kaczyńskiego. Spotkanie tak się przeciąga, że komitet rozpoczyna się z dwugodzinnym opóźnieniem i trwa niecałe pięć minut.
Prezes wkracza na posiedzenie w to­warzystwie kandydatki i niespodziewanie oświadcza: - Odbyliśmy dobrą rozmo­wę. W związku z tym proponuję podjęcie dwóch uchwał. Naszym kandydatem na premiera zostaje Beata Szydło, a do roz­mów z prezydentem na temat powołania nowego rządu partia upoważnia mnie, Adama Lipińskiego, Mariusza Błaszczaka i Joachima Brudzińskiego.
Obie decyzje zostają przyjęte jedno­głośnie. Kaczyński na koniec prosi, by decyzję komitetu przekazała mediom rzeczniczka partii Elżbieta Witek. Reszta ma nie komentować przebiegu obrad.
Prosto z Nowogrodzkiej Kaczyński jedzie na rozmowę do prezydenta, podczas której powtarza ustalenia komitetu i dys­kutuje o obsadzie kilku resortów, w tym MSZ (najpoważniejszym kandydatem na to stanowisko jest dziś europoseł Ry­szard Legutko). Spotkanie trwa długo i kończy się późno w nocy.
Nazajutrz Andrzej Duda oświadczy w Paryżu, że na czele nowego rządu ma stanąć Beata Szydło. A prezes, relacjo­nując współpracownikom swoją wie­czorną rozmowę z kandydatką, stwierdził z satysfakcją: - Ona będzie premierem, ale na moich warunkach.

Źródło przecieku
Czy wycofanie kandydatury Szydło i de­cyzja o wysunięciu Glińskiego to był tylko teatr? Czy Kaczyński chciał w ten sposób osłabić pozycję przyszłej premier i zagwa­rantować sobie prawo do ustalenia składu jej gabinetu? A może naprawdę się miotał?
Mówi wieloletni współpracownik: - Ci, którzy dobrze znają Jarosława, wiedzą, że on lubi zarządzać przez kryzys. Dopro­wadza do konfrontacji, eskaluje ją i czeka na przebieg wydarzeń. Obserwuje reak­cję otoczenia i decyduje w ostatniej chwi­li. Ten scenariusz nie był napisany z góry i na zimno, bo jego emocje tego dnia bu­zowały, ale elementy chłodnej kalkulacji w tym były człowiek związany z zakonem PC:
- Los Szydło naprawdę wisiał na włosku. Gdyby nie ukorzyła się podczas wieczor­nego spotkania, to byłby jej koniec. Ja­rosław ją zdominował; sytuacja na dziś wygląda tak: Beata zostaje premierem, ale nie wie, kto znajdzie się w jej rządzie. Skład gabinetu będzie dyktować prezes.
Współpracownik Szydło: - Beata wy­grała tę rozgrywkę, bo będzie premie­rem. W tej chwili to jest najważniejsze. Na dłuższą metę przegraliśmy jednak wszy­scy. Zaufania między Szydło a prezesem już nie będzie. Rządu jeszcze nie ma, a ich relacja już teraz jest toksyczna. Niestety.
O tym, że emocje Kaczyńskiego były prawdziwe, świadczy jego nerwowa re­akcja na przeciek dotyczący kandydatury Glińskiego. Zaraz po publikacji rozpoczę­to poszukiwanie informatora portalu braci Karnowskich. Na Nowogrodzkiej szyb­ko zaczęły krążyć dwie wersje. Według pierwszej z nich źródłem publikacji miał być PR-owiec związany z doradcą Szydło, Marcinem Mastalerkiem, który miał kal­kulować, że wypuszczenie tej informacji zawczasu spali newsa i wzmocni tym sa­mym szanse kandydatki. Druga hipote­za - wierzy w nią mniej osób - zakłada, że wygadał się któryś z polityków uczestni­czących w naradach przy Nowogrodzkiej.
- Śledztwo było błyskawiczne. W śro­dę Jarosław znał już całą genezę przecieku i wszystkie teorie na jego temat. Donieśli mu współpracownicy, twierdząc, że wydu­sili z redakcji, kto był źródłem. Nie wiem, czy portal naprawdę sprzedał swojego in­formatora, ale Karnowscy musieli się przestraszyć, bo choć napisali prawdę, to po telefonach z Nowogrodzkiej zdjęli arty­kuł ze swojej strony internetowej - śmie­je się polityk PiS. Rzeczywiście: dwa dni po publikacji tekst o profesorze Glińskim można było jeszcze znaleźć w wyszuki­warce Google, ale link do niego prowadził już do artykułu zatytułowanego „Elżbieta Witek: Komitet Polityczny PiS zdecydo­wał, że kandydatem partii na premiera jest Beata Szydło”.

Kosztem prezesa
Rozmówcy z PiS wskazują, że głównym źródłem emocji prezesa była postawa współpracowników, którzy przez kilka ty­godni nastawiali Kaczyńskiego przeciw Szydło. Było to tym łatwiejsze, że w oto­czeniu szefa PiS nie znalazła się ani jedna osoba, która wzięłaby kandydatkę w obro­nę. A argumenty, które padały podczas na­rad, były jednostronne: Szydło poczuła się zbyt pewnie, z kampanii parlamentarnej, w której z założenia należy grać zespoło­wo, zrobiła wybory na premiera. Słowem, promowała siebie kosztem prezesa.
Dowodów w tej sprawie dostarczy­ły ostateczne wyniki wyborów, które we wtorek po południu podała Państwo­wa Komisja Wyborcza. W liczbach bez­względnych Kaczyński zdobył 202 tys. głosów, czyli ponad dwa razy więcej niż Szydło (96 tys.). Jeśli jednak spojrzeć na te rezultaty w szerszym kontekście, to prezes wypadł znacznie gorzej, niż moż­na się było spodziewać (Jacek Kurski jeszcze przed wyborami prognozował w wewnętrznych rozmowach, że wy­nik będzie oscylował w okolicy 300 tysię­cy). Mimo że PiS pokonało w Warszawie Platformę, to Jarosław przegrał osobi­stą konfrontację z Ewą Kopacz o niemal 30 tys. głosów. Niekorzystnie wygląda też porównanie wyników Kaczyńskiego i Szydło wśród samych wyborców prawi­cy. Prezes dostał 62 proc. głosów zdoby­tych przez PiS w swoim okręgu, a Szydło - aż 84 procent. Co więcej, okazuje się, że procentowy udział poparcia Jarosława w elektoracie PiS topnieje systematycz­nie od ośmiu łat. W roku 2007 Kaczyń­ski otrzymał 83 proc. głosów oddanych na warszawską listę Prawa i Sprawiedliwo­ści, w 2011 - 73 procent, a dziś o kolejne 11 punktów procentowych mniej.
Skoro Kaczyński miał tyle zastrze­żeń do Szydło, to dlaczego ostatecznie nie wycofał jej rekomendacji? Bo uznał, że koszty wizerunkowe tej decyzji byłyby zbyt wysokie. - Do myślenia dała mu fa­talna reakcja prawicowego środowiska na przeciek do wPolityce.pl. Zorientował się, że utrzymanie decyzji o zmianie kandyda­ta doprowadziłoby do gigantycznej awan­tury, potwierdziłoby najgorsze opinie na jego temat. Że jest awanturnikiem, że ma gen destrukcji i nie potrafi z nikim współ­pracować - twierdzi rozmówca z PiS.

Dymisja bez daty
Kilka dni po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich Jarosław Ka­czyński udzielił obszernego wywiadu Te­lewizji Republika. Zapowiedział, że jeśli PiS wygra wybory, to „premierem będzie ten, kogo wskaże Andrzej Duda”. Zazna­czył też, że szef rządu, obejmując swój urząd, „powinien złożyć u prezydenta podpisaną dymisję bez daty”.
- Czyta deldaracjajestjeszcze aktualna?
- Nie sądzę - twierdzi polityk związa­ny z kandydatką na premiera. - To byłby bezwartościowy dokument. Prezes wie, że Beata ma świetne relacje z Dudą i boi się, że po objęciu urzędu będzie chciała z nim grać przeciwko partii. Nie zamierza jej tego ułatwiać.
- A czy Szydło widziała się z prezyden­tem po wyborach?
- Oczywiście.
- Za wiedzą prezesa?
- Nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz