piątek, 16 października 2015

ZNISZCZYĆ RZĄD



Kto stał za aferą podsłuchową, która rozpoczęta agonię rządu PO? Wiele tropów wskazuje, że mogła to być operacja przeprowadzona przez ludzi związanych z PiS.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Do prokuratora generalnego i sze­fa ABW trafił w ubiegłym ty­godniu poufny raport na temat śledztwa w sprawie afery podsłuchowej. Znamy treść tego dokumentu, który za­wiera analizę zeznań świadków. Wynika z niej, że większość tropów prowadzi do ludzi związanych z PiS, ale prokuratura nie zajmuje się tym w śledztwie.
Nie bada ewentualnego politycznego motywu przestępstwa. Nie sprawdza, czy Marek Falenta i kelnerzy mogli nagrywać ludzi PO na polityczne zlecenie. Choć je­den z kelnerów zeznaje, że po ujawnieniu pierwszych taśm usłyszał od drugiego: „Łukasz mi mówił, że celem tej akcji jest s obalenie rządu i że musimy to przeczekać”.

Polskie Watergate
Łukasz N., kelner z restauracji Sowa i Przyjaciele, zeznaje: „Falenta powiedział mi, że jest blisko z PiS, że może zorganizować spotkanie z prezesem Kaczyńskim i że te nagrania mogą pomóc PiS”. Przyznaje również, że słyszał od Falenty zapewnienia: „Jak PiS przejmie władzę, to ja mogę nawet dostać jaką tekę z tymi informacjami, które mam. Czyli mogę dostać stanowisko w rządzie PiS”.
Drugi podejrzany, kelner Konrad L., także wskazuje na polityczny motyw nielegalnych nagrań: „Pamiętam też, że w okolicach marca 2013 r. Łukasz poinformował mnie, że zostanie zmieniony minister finansów - to było na dwa miesiące przed właściwą zmianą. On użył wtedy jakiegoś takiego dziwnego e    określenia - powiedział, że »teraz oka­że się, z kim współpracujemy« czy coś podobnego”.
Raport stawia hipotezę o współudziale „osób ze środowiska partii opozycyjnych” i/lub „osób ze środowiska służb, zwłasz­cza ABW i CBA”.

- Wątek polityczny wynikający z ze­znań kelnerów wydaje się bardzo czytelny. W USA afera Watergate polegała na tym, że rząd nagrał opozycję. U nas opozycja po­przez zaprzyjaźnionych ludzi i służby nie­legalnie nagrywała przedstawicieli rządu i udało jej się wymienić znaczną część Rady Ministrów - mówi Radosław Sikorski, je­den z podsłuchanych ministrów. W wyniku afery stracił stanowisko szefa dyplomacji, a potem także marszałka Sejmu.
Prokuratura nie sprawdza, na jakiej pod­stawie podejrzany Marek Falenta składał kelnerom polityczne obietnice. „Śledztwo zostało albo poprzez nieudolność, albo świadomie ograniczone wyłącznie do mo­tywacji ekonomicznych, a nie tych, które były wskazane w wyjaśnieniach podejrza­nych kelnerów” - czytamy w raporcie.
- To nie jest tak, że badaliśmy tylko jeden wątek - odpiera zarzuty Renata Mazur, rzeczniczka Prokuratury Warszawa-Praga, która prowadzi śledztwo. - To zebrany materiał dowodowy nie dał pod­staw do przyjęcia hipotez innych niż biznesowo-ekonomiczne motywy działań podejrzanych.
Jeśli motywacja oskarżonych była wyłącznie komercyjna, jak twierdzi pro­kuratura, to dlaczego jedynie taśmy, na których byli politycy, zostały ujawnione? Jaki cel mieli na tych właśnie taśm i czy jest wiarygod­ne, że był to cel wyłącznie komercyjny? Prokuratura nawet nie próbowała na te pytania odpowiedzieć - mówi Jacek Rostowski, podsłuchany były wicepremier i minister finansów. - Prokuratura - do­daje - uznała, że motywy oskarżonych były wyłącznie komercyjne, a mimo to nawet nie zbadała, czy oskarżeni faktycz­nie wykorzystali wiedzę, którą zdobyli dzięki podsłuchiwaniu biznesmenów do wzbogacenia się np. na giełdzie. Według mojej wiedzy prokuratura nic w tej spra­wie nie zrobiła.

Zorganizowana grupa przestępcza
Jednym z tropów wskazujących na motyw polityczny jest rola, jaką w sprawie nie­legalnych nagrań odegrał Martin Bożek. Dziś ekspert sejmowej komisji ds. służb specjalnych rekomendowany przez PiS, a w przeszłości pracownik UOP, ABW i CBA pod rządami Mariusza Kamińskiego (obecnie wiceprezesa PiS).
Bożek w aferze podsłuchowej jest przesłuchiwany jako świadek z powo­du e-maili wysyłanych do swojego kole­gi, szefa delegatury ABW w Katowicach Leszka Pietrasika. Namawia w nich ko­legę do udzielenia pomocy Falencie. Ko­respondencja może być dowodem, że politycy PiS o procederze nielegalnych nagrań w warszawskich knajpach wie­dzieli co najmniej kilka tygodni przed publikacją pierwszych podsłuchów we „Wprost”.
W zeznaniach dotyczących Bożka są sprzeczności. On sam twierdzi, że osobi­ście nie zna Marka Falenty. Jego kolega Pietrasik temu zaprzecza, zeznaje: „Mar­tin Bożek mówił, że zna Marka Falentę, że się z nim spotkał”. Paweł Wojtunik, szef CBA i jeden z nielegalnie podsłucha­nych, wnioskuje do prokuratury o ponow­ne przesłuchanie Bożka i konfrontację z Pietrasikiem. Prokuratura na razie nie zajęła się tym wnioskiem. Podobnie bez odzewu pozostają wnioski składane przez pełnomocnika Radosława Sikorskiego m.in, o ponowne przesłuchanie Bożka w sprawie jego kontaktów z Falentą oraz z Mariuszem Kamińskim. I zbadanie kon­taktów telefonicznych „celem ustalenia, czy Mariusz Kamiński instruował Mar­tina Bożka co do sposobu prowadzenia rozmów z Markiem Falentą” - czytamy w raporcie.
„Wydaje się, że wnioski służyłyby wy­jaśnianiu okoliczności, kto stal za Mar­kiem Falentą jako zleceniodawcą procederu nielegalnego nagrywania po­lityków i najważniejszych biznesmenów w Polsce” - czytamy w raporcie.
- To prokurator prowadzący śledz­two jest gospodarzem postępowania i on ocenia, czy realizacja wniosków jest nie­zbędna dla prawidłowej oceny materiału dowodowego - mówi Renata Mazur.
- Odrzucenie wniosków mnie zdumie­wa - przyznaje Sikorski. - Ktoś zleca, ktoś płaci, ktoś przekazuje nielegalne na­grania mediom, ktoś je publikuje, ktoś to wszystko koordynuje i nikt nawet nie bie­rze pod uwagę hipotezy, że może w tym przypadku chodzi o działanie zorganizo­wanej grupy przestępczej.
A wtedy zmieniałyby się kwalifikacja prawna czynu i wysokość ewentualnej kary.
Profesor Zbigniew Ćwiąkalski, były mi­nister sprawiedliwości, już parę tygodni po publikacji pierwszych nagrań mówi „Gazecie Wyborczej”: „W tej sprawie taka konstrukcja zarzutów byłaby dopuszczal­na, bo w grupie przestępczej muszą być przynajmniej trzy osoby, które dzielą się rolami i mają wspólny cel. Wszystkie te przesłanki są spełnione”.
Z zeznań kelnera Konrada L.: „Łukasz mówił, że będzie się spotykał z »ludźmi od wujka« [tak kelnerzy nazywają Falentę - przyp. red.] czy jakoś tak, co dla mnie wskazywało, że krąg osób zamieszanych w ten proceder jest szerszy, że to nie jest tylko jeden zleceniodawca”.
- Gdyby przenieść logikę tego śledz­twa do innych spraw, to w przypadku ma­fii pruszkowskiej też moglibyśmy mówić o jednym szefie, który tylko zleca innym zadania - mówi Jacek Rostowski.
„Prokuratura - czytamy w raporcie - ograniczyła się wyłącznie do motywacji ekonomiczno-osobistej, która nawet z za­łożenia jest niewiarygodna, gdyż główny sprawca nie odniósł i nie mógł odnieść żadnych korzyści z faktu ujawnienia taśm. Wręcz przeciwnie, musiał liczyć się z dużymi szkodami, które - jak wynika z zeznań kelnerów - miało mu rekompen­sować porozumienie z PiS na okoliczność obalenia rządu. Motyw ten jest nie tylko logicznie wynikający z okoliczności spra­wy, ale wprost wskazany przez kelne­rów. Zupełnie zdumiewający jest fakt, że prokuratura wątek tego motywu i wyni­kających z niego konsekwencji zupełnie pominęła, a nawet oddalając wnioski peł­nomocników, torpedowała”.

Wojna afer
Jedno z pytań brzmi: czy Martin Bożek mógł być łącznikiem między Markiem Falentą a PiS, a dokładniej rzecz biorąc Mariuszem Kamińskim, z którym współ­pracuje od lat. Ich pierwszą wielką ope­racją były działania CBA w sprawie afery gruntowej, kiedy to za pomocą płatnej protekcji próbowano wyeliminować z po­lityki Andrzeja Leppera, wówczas wice­premiera i niewygodnego koalicjanta PiS. Operacja została jednak w ostatniej chwili zdemaskowana. Upadł rząd PiS. Kaczyń­ski przegrał przedterminowe wybory.
Ale Kamiński na stanowisku szefa CBA pozostał, Bożek awansował z dyrektora delegatury we Wrocławiu (gdzie zrodził się plan prowokacji w aferze gruntowej) na szefa Zarządu Operacji Regionalnych, czyli został nadzorcą wszystkich oddzia­łów. Stał się tym samym trzecią osobą w centrali CBA. Razem rozpracowywali lobbing przy ustawie hazardowej, wyko­rzystując do tego podsłuchy. Zespół Bożka przygotowywał analizy czynności opera­cyjnych CBA w tej sprawie.
Gdy w 2009 r. wybucha afera hazardo­wa, stanowiska traci siedmiu ministrów i wiceministrów rządu Tuska oraz szef klubu PO. To cios dla Platformy. Rów­nocześnie jednak ważą się losy Mariu­sza Kamińskiego. Prokuratura szykuje dla niego oskarżenie za aferę gruntową, zarzucając CBA nadużycie prawa. Bożek próbuje ratować Kamińskiego i przygoto­wuje jeszcze jedną analizę sugerującą, że przeciek z podsłuchów CBA do mediów wypływa z kancelarii premiera Tuska. Publikacja stenogramów afery hazar­dowej w „Rzeczpospolitej” odbywa się 1 i 5 października 2009 r. (Notabene au­torem jest Cezary Gmyz - ten sam, któ­ry sześć lat później będzie publikował przecieki ze śledztwa afery podsłuchowej w tygodniku „Do Rzeczy”). 6 październi­ka prokuratura stawia Kamińskiemu za­rzuty, 13 października szef CBA zostaje odwołany ze stanowiska.
Rzutem na taśmę pisowskiego CBA jest afera stoczniowa. 11 października przecie­ki z podsłuchów rozmów szefów Agen­cji Rozwoju Przemysłu i ministra skarbu Aleksandra Grada publikuje „Wprost”. Dotyczą rzekomo ustawianego przetar­gu na sprzedaż stoczni w Gdyni i Szcze­cinie katarskiemu inwestorowi, który nie wiadomo, czy istnieje. Minister Grad traci w wyniku tej afery stanowisko.
Śledztwa w sprawie przecieków w obu aferach - hazardowej i stoczniowej - zostają po latach umorzone. W obu przy­padkach prowadzi je Prokuratura Okrę­gowa Warszawa-Praga, ta sama, do której w 2014 r. trafiło śledztwo w sprawie afery podsłuchowej. W obu aferach - hazardo­wej i stoczniowej - szczególną aktywność operacyjną wykazuje wrocławska delega­tura CBA. Ta, z której wywodzi się Martin Bożek. I ta, na terenie której działa biznes­men Marek Falenta.

Poszkodowany oskarżonym
Śledczy badający aferę podsłuchową nie dostrzegają analogii między afera­mi z 2009 i 2014 r. Nielegalne nagrania, przeciek do mediów, te same nazwiska.
Raport w sprawie śledztwa zwraca uwa­gę: „U osób powiązanych z opozycją wo­bec rządu Donalda Tuska oraz osób, które oczekują na apelację od wyroku bezwzględnej kary pozbawienia wolno­ści, motywacja do »obalenia rządu« jest oczywista”.
Mowa o Mariuszu Kamińskim, któ­ry w marcu 2015 r. został skazany na 3 lata więzienia i 10-letni zakaz zajmo­wania stanowisk za nadużycie prawa w aferze gruntowej. Kamiński zapowie­dział odwołanie od wyroku, ale do dziś tego nie zrobił, bo dopiero 30 wrześ­nia, jak tłumaczy „Newsweekowi”, sę­dzia Ewa Leszczyńska-Furtak, rzecznik prasowy ds. karnych Sądu Okręgowego w Warszawie, zostało sporządzone i pod­pisane uzasadnienie wyroku Kamińskie­go. Pół roku po ogłoszeniu. Według jednej z warszawskich kancelarii adwokackich standardowy czas oczekiwania na uza­sadnienie wyroku wynosi dwa miesią­ce. Pół roku w przypadku Kamińskiego sprawia, że apelacja będzie rozpatrzo­na najprawdopodobniej po wyborach parlamentarnych.
Raport zwraca uwagę, że Prokuratu­ra Okręgowa Warszawa-Praga nie jest „miejscowo właściwa” dla prowadze­nia śledztwa w sprawie afery podsłu­chowej, bo ani nielegalne nagrania, ani ich upublicznienie nie były na terenie jej podlegającym. Rzecznik prokuratora ge­neralnego Andrzeja Seremeta tłumaczy jednak, że decyzję o powierzeniu tej spra­wy praskiej prokuraturze podjęto zgodnie z zasadą równomiernego obciążenia pro­kuratur. Prokuratura Okręgowa w War­szawie (właściwa dla sprawy) prowadziła wówczas 200 dużych, wielowątkowych śledztw.
Wybór praskiej prokuratury może jed­nak budzić wątpliwości także dlatego, że to właśnie ta placówka kilka lat temu pro­wadziła głośną i budzącą wiele kontro­wersji sprawę senatora PO Krzysztofa Piesiewicza, której wątek pojawia się tak­że w aferze podsłuchowej.
- Osiem lat wyrwane z życia - mówi dziś „Newsweekowi” Piesiewicz, który w toku śledztwa z poszkodowanego stał się oskar­żonym. Piesiewicz padł ofiarą szantaży­stów, którzy podali mu środki odurzające, a następnie nagrali kompromitujący film. Żądali pieniędzy i grozili upublicznieniem nagrania. Senator zapłacił szantażystom, po czym zgłosił sprawę do prokuratury. Prokurator Józef Gacek, szef wydziału śled­czego Prokuratury Okręgowe] Warszawa-Praga, uznał, że zachowanie szantażystów nie spełnia jednak znamion przestępstwa, i umorzył sprawę, a następnie wykorzystał nagranie do oskarżenia Piesiewicza o po­siadanie narkotyków i nakłanianie innych do ich zażywania. Na świadków powołał szantażystów i Piotra Nisztora, dzienni­karza, który uzyskał dostęp do kompromi­tującego nagrania, zanim wyciekło ono do mediów. Nisztor najpierw zeznawał w pro­kuraturze, a potem sam zrobił wywiad z prokuratorem Józefem Gackiem na te­mat procesu Piesiewicza i opublikował go przed ogłoszeniem wyroku.
Nazwiska Nisztor i Gacek pojawiają się także w aferze podsłuchowej. Nisztor jest autorem pierwszych publikacji na temat afery podsłuchowej we „Wprost”. To on przyniósł do redakcji stenogramy nielegal­nych nagrań ministrów Sławomira Nowaka i Andrzeja Parafianowicza oraz szefa NBP
Marka Belki z szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem. Według jednej z osób ma­jących wgląd w tajną część akt ze śledztwa Nisztor kontaktował się telefonicznie z Falentą 185 razy w ciągu jednego miesiąca w okresie poprzedzającym publikację. To dziennikarz znany z artykułów opartych na materiałach pochodzących z podsłuchów (jak afera sopocka, w której na podstawie nielegalnych nagrań oskarżono prezydenta tego miasta - wtedy z PO - o korupcję, a po latach został z zarzutów oczyszczony, czy afera „taśm PSL”, gdy na podstawie podsłu­chów działaczy PSL oskarżono Marka Sa­wickiego o nepotyzm, w efekcie stracił on stanowisko ministra rolnictwa).
Prokurator Gacek nadal jest naczel­nikiem wydziału śledczego praskiej prokuratury, czyli bezpośrednim przeło­żonym prokurator Anny Hopfer prowa­dzącej śledztwo w aferze podsłuchowej.
- Sposób prowadzenia tego śledztwa przypomina ten ze sprawy Piesiewicza. Działania prokuratury sprowadzają się do ustalenia, kto został nagrany i czy na­granie daje podstawę do złożenia wnio­sku o postawienie mu zarzutów. Tym samym poszkodowani stają się oskar­żonymi. To nosi znamiona skręconego śledztwa - mówi jedna z podsłuchanych osób, zastrzegająca anonimowość.
„Gdyby w mojej sprawie zaintereso­wano się nie zdjęciem leżącego, nieprzy­tomnego człowieka, a rzeczywistymi sprawcami i ich powiązaniami, to może nie mielibyśmy afery podsłuchowej” - mówił kilka miesięcy temu Krzysztof Piesiewicz. Od szantażystów dostawał SMS-y, aby po płytę z kompromitującym nagraniem zgłosić się do restauracji, w której pracował jeden z podejrza­nych w aferze podsłuchowej kelnerów. Konrad L. zeznał: „Łukasz wielokrotnie chwalił się przede mną dobrymi kon­taktami ze służbami. (...) Wspomniał o tym w kontekście zatrudnienia w re­stauracji Lemongrass. Informacje o tym dotyczyły m.in. oglądanej przez nie­go i ukrywanej w tej restauracji płyty z nagraniem przedstawiającym senatora Piesiewicza czy też informacji posiada­nych przez niego w związku z tzw. aferą hazardową”.

Świadoma obstrukcja
Raport przekazany prokuratorowi gene­ralnemu i szefowi ABW opiera się wyłącz­nie na części jawnej zeznań. „Pozostałe informacje dotyczące relacji Marka Falen­ty ze służbami znajdują się w aktach taj­nych śledztwa i z przyczyn związania tajemnicą nie mogą być przedmiotem niniejszego raportu” - czytamy. Auto­rzy raportu twierdzą, że odtajnienie tych akt pozwoliłoby na ustalenie zakresu współpracy Marka Falenty ze służbami: „Dziwi, dlaczego prokuratura nie wystą­piła z takim wnioskiem do właściwych ministrów”.
- W tej sprawie powiedzieć mogę tyl­ko jedno - mówi Bartłomiej Sienkiewicz - prokuratura w sposób manifestacyjny nie chce wyjaśnienia tej sprawy.
Czy przeciąganie śledztwa może mieć związek ze zbliżającymi się wyborami?
- Trudno oprzeć się takiemu wrażeniu - dopowiada Jacek Rostowski.
- Nie potrafię ocenić motywacji działań prokuratury, a tylko ich skutki. Te zaś nie przeszkadzają opozycji osiągnąć dobrego wyniku wyborczego, mimo że uzmysła­wiają, jak będą wyglądać rządy tej forma­cji - uważa Radosław Sikorski.
„Prokuratura poprowadziła to stosun­kowo długie i obszerne dowodowo śledz­two, które doprowadziło wyłącznie do ustalenia osób bezpośrednio związanych z nagrywaniem, a nie ich zleceniodawców; prokuratura zaniechała wyjaśnienia wielu okoliczności, które mogłyby doprowadzić do ustalenia, na czyje zlecenie działał Ma­rek Falenta, prowadząc proceder nielegal­nego nagrywania, ale również decydując się na ujawnienie publiczne nagrań. (...) Brak ustalenia relacji łączących Marka Falentę i Martina Bożka nosił cechy świado­mej obstrukcji i ochrony tych osób, które mogły stać za aferą podsłuchową” - czyta­my we wnioskach końcowych raportu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz