piątek, 9 października 2015

V RP



Jarostaw Kaczyński szykuje wielką rewolucję w polityce historycznej. Chce też zapewnić nieżyjącemu bratu właściwe miejsce w panteonie narodowym.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Prawo i Sprawiedliwość do prze­jęciu władzy zapowiada wielkie zmiany. Na razie wiemy dość do­kładnie, co miałoby się zmienić w kulturze i edukacji. - To jest masakra - komentu­je plany PiS reżyserka Agnieszka Holland. - Nonsens i karykatura - uważa pisarz Eu­stachy Rylski. - Czysty Orwell - ostrzega historyk prof. Tomasz Nałęcz. A minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska nazy­wa to, co PiS chce zrobić w szkole, „złoże­niem jednostki na ołtarzu wspólnoty”.

Sztuka dobra i sztuka zła
Jarosław Kaczyński ogłosił: „Jest sztuka dobra i sztuka zła”. Sztuka dobra to taka, która wzmacnia wspólnotę. A zła „wspól­notę narodową niszczy i atakuje wartości chrześcijańskie”. Taką sztukę PiS nazywa „degeneracją i obsceniczną profanacją”. Przykłady? Antypolskie filmy „Pokłosie” i „Ida” (bez znaczenia, że film Pawlikow­skiego to jedyna polska produkcja fil­mowa ze statuetką Oscara); bluźniercze wystawy w Centrum Sztuki Współczes­nej i Zachęcie; spektakle Teatru Narodo­wego w Warszawie i Starego w Krakowie, o których apologeta prawicy Jerzy Zelnik mówi, że ich oglądanie jest jak „zdradza­nie swojej partnerki”.
- Jeżeli program PiS nie jest żartem, to partia wstąpi na wydeptaną ścieżkę, z któ­rej widoki są na ogól ponure. Bo nawet je­śli przyjmiemy, że opresja służy czasami sztuce, na co przykładem są choćby wiel­kie powieści i kultowe filmy sowieckiej Rosji, to faktem jest, że kleszcze przemo­cy raczej sztukę unieruchamiają. Sztuka to ruch i swoboda - mówi „Newsweekowi” Eustachy Rylski. Jarosław Kaczyński zapewnia wpraw­dzie, że wolności sztuki nie ograniczy: „wolność tak, ale nie za publiczne pienią­dze”, lecz wymusi na artystach autocenzurę. Bez publicznych pieniędzy trudno bowiem realizować filmy, prowadzić teatr czy przy­gotowywać wielkie wystawy.
- To jest realizacja najgorszych ende­ckich marzeń pomieszanych z myśleniem homo sovieticus. Tęsknota za cenzurą, któ­ra dla celów ideologicznych manipulu­je sztuką i artystami - ostrzega Agnieszka Holland. - Nawet w PRL, poza okresem stalinowskiego socrealizmu, władze komu­nistyczne nie czepiały się zbytnio formy, nie tępiły awangardy, a teraz na to się zanosi.
Politycy PiS zapewniają, że po przejęciu władzy przywrócony zostanie „pluralizm w instytucjach kultury, czyli do głosu zo­staną dopuszczeni artyści prawicowi”. Tyle że artystom tym nikt głosu nie zabiera - ro­bią swoje filmy (liczne o Smoleńsku), włas­ną telewizję (Republika) i mają swoją prasę („W Sieci”, „Do Rzeczy”), portale interneto­we, o sprzymierzonych mediach Tadeusza Rydzyka nie wspominając. Nie chodzi więc o dopuszczenie, ale o przejęcie, zwłaszcza mediów publicznych.
PiS zapowiada przekształcenie TVP ze spółki w instytucję użyteczności publicz­nej. Po co? - Dobre pytanie. Obecny stan prawny nie jest przecież przeszkodą w re­alizowaniu przez telewizję misji publicz­nej . Nie pozwala natomiast w łatwy sposób, z pominięciem procedury konkursowej, wymieniać władz w mediach publicz­nych - odpowiada Krzysztof Luft, członek KRRiT. Prawicowy portal wPolityce opi­suje proponowane przez PiS zmiany jako „odstawienie od państwowego cyca” arty­stów destrukcyjnych. Nie dodaje tylko, że konstruktywni stoją już w blokach starto­wych w wyścigu do tego cyca.
Jarosław Kaczyński marzy o „hollywoodz­kim filmie z wielkimi znanymi w świecie aktorami i z wielkim znanym w świecie re­żyserem” który będzie opowiadał o rotmi­strzu Pileckim. „Jestem o tym przekonany, że ta Polska, która przed nami, będzie potra­fiła to zrobić” - obiecuje prezes PiS.
- Owszem, historia rotmistrza Pileckie­go jest tematem na duży, międzynarodowy film, z tym że prawdziwie „hollywoodz­ki” musi kosztować ciężkie miliony, a jeśli będzie realizowany na polityczne zlecenie PiS, z pewnością się nie zwróci! - mówi Agnieszka Holland, polska reżyserka pra­cująca w Hollywood. - Po prostu na świato­wym, wolnym rynku nikt nikogo nie zmusi do oglądania nawet najsłuszniejszych pro­pagandowych gniotów. Dobrzy twórcy tym się odznaczają, że nie robią filmów na par­tyjne zamówienie, ale mierzą się z tematem zgodnie ze swym artystycznym instynktem.

W imię Polski
PiS zapowiada, że gdy przejmie władzę, powoła Instytut Obrony Dobrego Imie­nia Polski. To stary pomysł, lansowany już w 2005 r., gdy partia Kaczyńskiego pierw­szy raz szykowała się do rządzenia, ale wtedy priorytetem stał się skok na służby i prokuraturę. Teraz ma być inaczej.
- Powołanie Instytutu Obrony Dobre­go Imienia Polski z jego forpocztą w posta­ci Ligi przeciw Zniesławieniom uważam za niebezpieczne. Jeżeli lider takiego przed­sięwzięcia potraktuje swoją robotę serio, to knebel dla twórców, którzy chcieliby się w tym względzie wychylić, jest, nomen omen, murowany. Z całym katalogiem re­presji, gdyby się twórcy przy swoim upiera­li - mówi Eustachy Rylski.
Instytut ma powstać z działającej już Fundacji Reduta Dobrego Imienia - Pol­ska Liga przeciw Zniesławieniom. Ta zaś powstała z fundacji Jana Pietrzaka, niegdyś barda opozycji, dziś piewcy PiS. Pietrzak jest członkiem kierownictwa Ligii podob­nie jak niedoszły premier prof. Piotr Gliń­ski. Obaj znajdą z pewnością zatrudnienie w nowym instytucie.
Jego zadaniem ma być tropienie przy­padków fałszowania historii, zwłasz­cza dotyczących niemieckich obozów koncentracyjnych i obarczania Polaków współwiną za Holokaust. Na celowni­ku Ligi przeciw Zniesławieniom znaleźli się dotychczas twórcy serialu „Nasze mat­ki, nasi ojcowie” i pisarz Jan Tomasz Gross. Przeciwko temu ostatniemu złożono za­wiadomienie do prokuratury o popełnie­niu „przestępstwa znieważenia Narodu Polskiego” (pisownia oryginalna) i wysto­sowano petycję do prokuratora generalne­go oraz szefa ABW o objęcie nadzoru nad sprawą, bo „doświadczenie uczy, że polski wymiar sprawiedliwości nie rozumie wagi przestępstw przeciwko honorowi narodu”. W nowej rzeczywistości, po 25 październi­ka, z pewnością będzie rozumieć.
- Komiczna, choć i przerażająca jest wiara, że poprzez uprawianie zinstytucjo­nalizowanej polityki historycznej można zakłamać rzeczywistość i zlikwidować bo­lesne zdarzenia z przeszłości. To jest my­ślenie: „masz gorączkę - stłucz termometr”. PiS widzi społeczeństwo jako grupę infan­tylnych i niedojrzałych neurotyków, których nie można wprawiać w złe samopoczucie na własny temat; niezdolnych do rozliczania własnych grzechów - mówi Holland.
Jednak bycie strażnikiem „faktycznej, a nie udawanej obrony godności szkalowa­nego narodu” to niejedyne zadanie nowego Instytutu Obrony Dobrego Imienia Polski. Równie ważne ma być promowanie postaw godnych naśladowania. - Czyli krzewienie kultu Lecha Kaczyńskiego - mówi polityk prawicy.

Ministerstwo prawdy
Ryszard Nowak nazywany jest „strażni­kiem czci Lecha Kaczyńskiego, Matki Bo­skiej i pozostałych świętych”. Stoi na czele Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami i Przemocą, Zyskał popularność atakami na Nergala, Dodę, Jurka Owsiaka i Roberta Biedronia. Ostatnio Nowak do­niósł do prokuratury na internautów, któ­rzy komentowali decyzję szczecińskich radnych o budowie pomnika Lecha Ka­czyńskiego. Zarzucił im naruszenie dóbr osobistych, jakimi są dla niego pamięć i „kult po zmarłym śp. prezydencie RP”.
- Umacnianie kultu Lecha Kaczyńskiego to zamiar absurdalny. Jestem w stanie po­wiedzieć wiele dobrego o tym człowieku, o jego wrażliwości na cierpienia bezbron­nych, delikatności wobec słabszych, introwertyczności, która w mych oczach jest zaletą, ale charyzmy narodowego wizjone­ra i przewodnika mu nie przyznam, a bez tego próby utkania kultu zamieniają się w karykaturę. Jeżeli prawicy zależy na po­lityce historycznej, to niech jej nie depra­wuje - postuluje Eustachy Rylski. Ale jego postulatów PiS raczej nie posłucha.
- To partia, która zapomina, że sztu­ka, nauka i myśl ludzka niechętnie stają na baczność. PiS myli pasję poznawania hi­storii z ideologiczną tresurą - mówi prof. Tomasz Nałęcz, przekonany, że po zwy­cięstwie PiS do kreowania bohaterskiego wizerunku Lecha Kaczyńskiego zostanie zaangażowany także IPN.
Instytut Pamięci Narodowej ma - we­dług planów PiS - wchłonąć Radę Ochro­ny Pamięci Walk i Męczeństwa oraz Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowa­nych. Poseł PiS Ryszard Terlecki, były szef krakowskiego oddziału IPN, ma już gotowy projekt ustawy przekształcającej instytut w „główną instytucję polityki historycznej państwa polskiego”.
- To karkołomna koncepcja, biorąc pod uwagę, że Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zajmuje się cmentarzami, a Urząd ds. Kombatantów żywymi bohate­rami. Pisowski IPN to będzie wielkie mini­sterstwo pamięci rodem z Orwella - mówi Nałęcz. Ministerstwo, którego zadaniem będzie utrwalanie jedynej obowiązującej wersji historii oraz kreowanie nowego pan­teonu narodowych bohaterów. - W języku PiS to się nazywa „odkłamywaniem histo­rii”. Znamy ten mechanizm z lat 2005-2007, gdy niewygodnego bohatera transforma­cji Lecha Wałęsę próbowano sponiewierać i wdeptać w błoto, aby zrobić miejsce dla nowego i jedynego herosa Solidarności, Le­cha Kaczyńskiego - dodaje Nałęcz.

Skok na szkołę
Jedyną ze zmian najprecyzyjniej opisanych przez PiS jest reforma szkolnictwa: likwi­dacja gimnazjów, powrót do ośmioletniej podstawówki, zmiana programu naucza­nia z naciskiem na lekcje historii i języka polskiego oraz nowy kanon lektur „przy­wracający godne miejsce polskiej klasyce”. Do przeprowadzenia tej operacji PiS chce powołać Narodowy Instytut Wychowania, Programów Szkolnych i Podręczników, nie­zależny od Ministerstwa Edukacji. „Brak jakiejkolwiek spójnej polityki podręczniko­wej uniemożliwia kształtowanie wspólnej świadomości uczniów” - piszą autorzy pro­gramu PiS. - Jarosław Kaczyński wycho­dzi z założenia, że w procesie edukacji nie liczy się jednostka, jej kreatywność i roz­wijanie samodzielnego myślenia, ale wy­łącznie kształtowanie jednostki dla dobra wspólnego - mówi minister edukacji Joan­na Kluzik-Rostkowska. - W tej koncepcji nauczyciel jest mentorem wychowującym ucznia do oczekiwanego przez władzę mo­delu, a nie przewodnikiem, który pozwala rozwijać skrzydła. Uczeń jest narzędziem edukacji. Tak wychowywano sto lat temu.
- To utrwalanie braku dojrzałości spo­łeczeństwa jako narodu - uważa Agniesz­ka Holland. - Polskie kompleksy niższości i wyższości jednocześnie są tak silne, skłon­ność do przerzucania win na innych (za­wsze winni są jacyś „oni”, nigdy ja sam) tak powszechna, że zjednoczone działanie pro­pagandowe szkoły, Kościoła, planowanego ministerstwa prawdy, polityków i mediów może odnieść skutek. Polacy znów zanu­rzą się w błogim przekonaniu o swej wy­jątkowej roli prześladowanych przez świat niewinnych ofiar, w jakiej czują się najbez­pieczniej - mówi Holland.
- Niemożliwe, wydumane, urojone? - puentuje Eustachy Rylski. - Areszty wy­dobywcze i rajdy pisowskiej opryczniny na prywatne mieszkania o świcie też wydawa­ły się niemożliwe.
PiS, które zbliżające się wybory już uzna­ło za wygrane, jest gotowe do przeprowa­dzenia moralnej rewolucji. Do napisania na nowo historii i wtłaczania jej do głów nowych pokoleń. - Jeśli coś miałoby mnie w tych planach skonsternować - mówi Ryl­ski - to łatwe do przewidzenia ześlizgnię­cia się pisowskich zamiarów w nonsens. Taki nonsens, który nie tyle bawi, co pakuje w uporczywe zakłopotanie. W konieczność ciągłego pozycjonowania się w kontrze wobec tego, co było i jest nam bliskie, tylko dlatego, że afirmuje to władza.
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz