piątek, 2 października 2015

TEOLOGIA I PRZEMOC: PRZYPADEK KSIĘDZA OKO



KS. KRZYSZTOF CHARAMSA

Z punktu widzenia teologii chrześcijańskiej retoryka ks. Dariusza Oko jest nie do zaakceptowania. Godzi nie tylko w rzetelność naukową, ale też w ogólnoludzkie standardy przyzwoitości, a poza tym nadużywa autorytetu, jaki sobie przypisuje.
Brak reakcji ze strony władz kościelnych na wystąpienia, które są przepełnione nienawiścią, to skandal. Warto być przyzwoitym, jak mawiał Władysław Bartoszewski, nawet wtedy, gdy jest się księdzem-naukowcem. A może właśnie szczególnie wtedy.


Mojej Mamie,
która nauczyła mnie teologii,
Boga odrzucającego wszelką przemoc.

Chrześcijanie potrzebują konfrontacji z różnorodnymi naukami, także tymi, które zajmują się płcią kulturową. Taka konfrontacja, otwarta i rzetelna, może być pomocą również dla samych myślicieli gender. Tyle że w jej trakcie nie mogą być de­precjonowani - tale jak to robi pewien krakowski teolog wspie­rany przez autorytet Konferencji Episkopatu Polski. By to wyra­zić obrazowym przykładem: z ateistkami Judith Butler czy Julią Kristevą można się nie zgadzać, ale nie można ich wyzywać tyl­ko dlatego, że podejmują kwestie gender. Z Kristevą, genialną lingwistką, psychoanalityczką i filozofką, watykański dziennik „L’Osservatore Romano” robi wywiady, a papież Benedykt XVI zaprasza ją na spotkanie w Asyżu, natomiast polski ekspert, w majestacie przyzwolenia Kościoła instytucjonalnego, insynu­uje, że jako uczona zajmująca się problematyką gender jest „maniaczką seksualną”. Kto zaś nie podziela jego stanowiska, jest „Ju­daszem już zadeklarowanym albo w procesie deklaracji”.
W tym względzie zresztą trudno odmówić mu dużej dozy słuszności: Kościół i jego naukowcy bywają odpowiedzialni za odejścia tych, którzy zostali urażeni zasianą przez nich przemo­cą. Dziś jest to, niestety, jeden z wyrazistych owoców teologii roz­wijającej się w ostatnich dziesięcioleciach w wolnej Polsce. Owoc niedaleki od dokonań naukowego komunizmu.

Najwyższe zepsucie religii
Zarysujmy problem teoretycznie.
  Chrześcijaństwo sprzeciwia się wszelkiej przemocy. Gdy sprze­ciwu brakuje, nasza religia kompromituje się i ginie, bo zaprze­cza własnej istocie. Jak podkreśla Międzynarodowa Komisja Teo­logiczna w dokumencie „Bóg Trójca, jedność ludzi. Monoteizm chrześcijański przeciwko przemocy”, „w podżeganiu do przemo­cy w imię Boga wiara chrześcijańska widzi najwyższe zepsucie religii”. Dokument Komisji stanowi dobry punkt wyjścia do dys­kusji nad teoriami, które dostrzegają związek między przemocą a religią.
  Pewnie można byłoby od tekstu Komisji oczekiwać więcej. Np. wyjaśnienia zła przemocy obecnej w historii Kościoła: inkwi­zycji, stosów dla heretyków, polowania na czarownice, „Index librorum prohibitorum”, nawracania przymusem. Włoski teolog Vito Mancuso zwracał uwagę także na obecność przemocy w Bi­blii - nie tylko w Starym, ale również w Nowym Testamencie (tak w Apokalipsie, jak w pismach Pawicowych) - i zastanawiał się, dlaczego Kościół dopiero niedawno wyzbył się wszelkiego przyzwolenia dla przemocy (wcześniej np. nie uznawano wol­ności religijnej czy usprawiedliwiano niewolnictwo). W istocie: refleksja nad brakiem związku między religią uniwersalnej mi­łości, jaką jest chrześcijańskie Objawienie trynitame, a ciągłą po­kusą przemocy nie może przysłaniać kwestii historycznych zwią­zanych z tym, jak chrześcijaństwo formowało społeczności, które przyjęły Ewangelię. W przeciwnym razie można by odnieść wra­żenie, że chrześcijanie mają coś do ukrycia lub pragną zignoro­wać niechlubne karty ze swojej przeszłości. Nie wystarczy przed­stawienie ideału objawionego: potrzeba rzetelnego i krytycznego przeanalizowania rozwoju tego ideału - tak w obrębie przesłania biblijnego, jak w tradycji i misji wspólnoty wierzących.
  Los męczenników to najlepsze potwierdzenie i streszczenie Ewangelii mówiącej o przeciwstawianiu się przemocy nie przemocą; najdoskonalszy paradygmat przemiany, nawrócenia, a jed­nocześnie świadectwo miłości, która w ten sposób ewangelizuje świat. Z drugiej strony: każda próba zaprowadzenia przemocą porządku chrześcijańskiego widzenia świata kończy się kompro­mitacją Kościoła i wymaga prośby o przebaczenie. Jan Paweł II w czasie jubileuszu chrześcijaństwa w 2000 r. przepraszał za nie­które wyrazy chrześcijańskiej przemocy w przeszłości. Dzieło papieża Polaka podjął papież Franciszek, prosząc ofiary pedofilii o przebaczenie przemocy seksualnej i duchowej dokonywanej przez ludzi Kościoła, w szczególności przez jego duchownych, wskazując, jak należy naprawiać zło, i stale nawołując do zaprze­stania dyskryminowania i stygmatyzowania drugiej osoby.
  Teolog nie może ignorować współczesnych badań nad zjawi­skiem przemocy w religiach, tak z zakresu filozofii i antropolo­gii, jak historii i socjologii religii czy nawet archeologii; musi też umieć udzielić racjonalnej odpowiedzi na formułowane zarzuty. Przykładowo: Samuel Huntington pisał w „Zderzeniu cywiliza­cji”, że konflikt między islamem a chrześcijaństwem karmi się podobieństwami między nimi. „Islam i chrześcijaństwo to dwie religie monoteistyczne, które, w przeciwieństwie do religii politeistycznych, źle znoszą inne bóstwa i stąd ich świat jest podzie­lony na dwa: z jednej strony oni, z drugiej my. I jedni, i drudzy są uniwersalistyczni i pretendują do wcielenia prawdziwej wiary, do której wszyscy ludzie powinni przystąpić. I jedni, i drudzy są religijnymi misjonarzami z obowiązkiem nawrócenia niewierzą­cych. Od samego początku islam rozprzestrzenił się przez pod­bój, tale jak - w wielu przypadkach - chrześcijaństwo. Paralelne pojęcia dżihadu i krucjaty są bardzo podobne i odróżniają te dwie wiary od innych wielkich religii świata”. Bez znajomości współczesnej debaty trudno będzie teologii dać satysfakcjonu­jącą odpowiedź na podobne tezy. Nie chodzi tu tylko o wytwo­rzenie jakiejś nowej apologetyki, ale o rzetelną dyskusję inter­dyscyplinarną, przed którą teologia nie może uciec, jeśli chce po­zostać równoważnym podmiotem dyskusji w uniwersyteckim ateneum nauk.
  W mojej refleksji chciałbym się skupić nad jednym tylko aspektem tej kwestii, w pewnym sensie dotyczącym samej meto­dologii teologii (podobnie zresztą jak filozofii uprawianej przez katolików). Chodzi o problem języka.

Miłość odrzuca strach
Kwestia przemocy (albo przynajmniej jej ryzyko czy wręcz po­kusa) w myśli religijnej musi być rozeznana na poziomie treści i formy przekazu. Nie są to poziomy całkowicie niezależne, i ta­kie być nie mogą, szczególnie w teologii opartej ze swej natury na Objawieniu, gdzie treści podane są przy pomocy ludzkich słów, ale odnoszą się do autorytetu Słowa Bożego. Może się zdarzyć, że treści naukowo (teologicznie) są prawdą, ale forma, jaką się obie­ra dla ich przekazu, godzi w tę prawdę albo ją tuszuje bądź jej za­przecza. Każde głoszenie przez Kościół zbawienia, poczynając od codziennej homilii aż po deklaracje Magisterium i lokalnych epi­skopatów oraz spekulacje teologiczne, musi szukać odpowied­niej formy, która wypływa z treści (papież Franciszek podejmuje ten temat w „Evangelii gaudium”, nr 135-159). Intencją Soboru Watykańskiego II było uaktualnienie spójności treści i języka - stąd koncepcja aggiomamento.
  Niezmienna doktryna miała być bowiem, w intencji Ojców soborowych, podana w sposób nowy i odpowiadający współcze­sności. Pisał o tym Paweł VI, reformując Święte Oficjum (Świętą Inkwizycję):„jako że miłość odrzuca strach (1J4,18),do obrony wiary teraz lepiej się dochodzi promowaniem doktryny w taki sposób, aby poprawiając błędy i łagodnie przywołując do dobra błądzących, głosiciele Ewangelii odzyskiwali nowe siły. Co więcej, rozwój kultury ludzkiej, której waga w dziedzinie reli­gii nie może być zaprzepaszczona, sprawia, że wierni z mocniejszym przylgnięciem i miłością podążają za wskazaniami Kościo­ła, jeśli, na miarę możliwości w materii wiary i obyczajów, są im jasno wyjaśnione racje definicji i praw”.
  Takie rozumienie misji Kościoła nie zwalnia od zdrowego krytycyzmu wobec świata. Ale zdrowy krytycyzm nie może być wspierany przemocą. Chodzi tu też o zabezpieczenie przed poku­są ideologizacji prawdy czy doktrynalizowania - rzecz w tym, że to nie prawdziwa religia, ale ideologia czy indoktrynacja z natury swojej posługuje się przemocą.
  Teolog ma świadomość, że prawda sama się obroni, ale tylko wtedy i właśnie wtedy, gdy nie będzie okraszona przemocą i za­straszaniem. Dotyczy to także, a raczej w szczególności - prawdy absolutnej, bo objawionej, i to objawionej jako Prawda miłości i miłosierdzia. Teolog jest sługą prawdy również wtedy (albo szczególnie wtedy), gdy jego religia wyznaje prawdę absolutną Boga w Trójcy jedynego. Co więcej: to właśnie prawda absolut­na zobowiązuje swoich szafarzy do ducha służby, a nie irracjo­nalnego albo ideologicznego wynoszenia się lub chęci pano­wania nad innymi. Teolog i filozof chrześcijański nie są wła­ścicielami prawdy albo jedynymi podmiotami powołanymi do jej rozeznawania i wykładni. Mówiąc kolokwialnie: teolog nie jest wolnym strzelcem, samotnym wojownikiem, ale jednym ze współpracowników prawdy pośród i w imieniu wspólnoty wierzących.
  Nie może więc dziwić fakt, że teologowi właściwe jest nie tyl­ko wyzbycie się wszelkiej przemocy, ale także nabycie swego ro­dzaju łagodności, jako prawdziwej siły przekazu, leżącej w zobo­wiązującym nauczaniu o miłosierdziu. Kto nie wierzy, że język chrześcijan może być umiarkowany i łagodny, w istocie nie wie­rzy w moc miłosierdzia głoszonego przez Chrystusa i nie wierzy w racjonalizm argumentów broniących chrześcijańskiej prawdy. Kto uważa, że musi tworzyć ideologię wspartą przemocą (choćby słowną) albo indoktrynować - nie kultywuje teologii. Kto uważa, że takim samym językiem, jakiego używa świat (często uznawa­ny przez teologów za okrutny), musi odpowiadać, by nie dać się pokonać czy uciszyć - zaprzecza naturze chrześcijaństwa i chary­zmatów męczeństwa, ukazywanemu przez wieki jako najsilniej­sza broń chrześcijan wobec przemocy.
  Teologia, bardziej niż jakakolwiek inna nauka, odzwierciedla osobiste doświadczenie wiary. W tym sensie język uniwersytec­kiego profesora Tomasza z Akwinu różni się od języka nawróco­nego na ewangeliczny radykalizm Augustyna z Hippony. Może się też zdarzyć, że w języku ujawnia się wiele ukrytych proble­mów osobowościowych samego teologa. Jeśli teolog stara się po­konać jakiegoś przeciwnika, wzbudzając w odbiorcy nienawiść, obrzydzenie czy strach, sprzeniewierza się celom właściwie po­jętej misji języka teologicznego i kościelnego, jako języka religii nie-przemocy. Nie jest też w zgodzie z rzetelną naukowością dys­kursu teologicznego i filozoficznego chrześcijan. Gdy teologia sta­je się manifestem nienawiści, a nie racjonalnym wykładem myśli biblijnej i tradycyjnej wspólnoty chrześcijańskiej, nie jest już teo­logią, tylko zaczynem wojny ideologicznej. Teologia ze swej natu­ry stoi przy „sile Prawdy5’, nie przy „prawdzie siły”.

Gdzie rozum śpi
Problemy związane z językiem badań teologicznych widać do­brze na polskim gruncie, gdzie teologia coraz częściej wychodzi poza uniwersytety, stając się „produktem medialnym” i częścią dyskursu publicznego. Generalnie to zjawisko należy ocenić po­zytywnie: pokazuje ono, że w społeczności o tradycji chrześcijań­skiej istnieje zainteresowanie tym, co teologia ma do powiedze­nia na temat ludzkich problemów. W praktyce jednak pojawia­nie się teologów w sferze publicznej nie zawsze odpowiada stan­dardom nauki o wierze i miłości, a czasem przeczy wymogom języka tej nauki.
  Pisząc to mam na myśli nagłośnione w Polsce badania oraz wy­powiedzi naukowe i popularnonaukowe ks. prof. Dariusza Oko. Ten teolog i filozof z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie w ostatnich latach zajmuje się dyletancko niektó­rymi kwestiami gender studies. W tekście odwołam się do jego wystąpień dostępnych w internecie, poczynając od konferencji „Ideologia gender zagrożeniem dla cywilizacji” w Sejmie RP, za­rejestrowanej przez katolicką Telewizję Trwam.
  Rzecz w tym, że poczynania ks. prof. Oko są jaskrawym przy­kładem języka przemocy, który z łatwością daje się ocenić nega­tywnie z punktu widzenia teologii i etyki. Przemoc jest tu siłą wiodącą, ale nie jedyną; poparta jest także dużą dozą dość banal­nej niekompetencji. Może właśnie dlatego, że „gdzie rozum śpi, budzą się upiory”, braki kompetencji trzeba nadrabiać arogancją, despotyzmem i apodyktycznością.
  Teolog, który wyraża prawdy eklezjologiczne typu: „no jednak Kościół główny, klasyczny to jest Kościół katolicki i trzeba szano­wać ten głos, bardziej on jest potwierdzony historią” (konferen­cja w Legnicy, dostępna w serwisie YouTube), dyskwalifikuje się i nie powinien być traktowany poważnie przez środowisko na­ukowe. Tym bardziej niepokojąca jest popularność, jaką ks. Oko cieszy się wśród znacznej części polskiej wspólnoty katolickiej, jak również poparcie, które otrzymuje od polskiego Kościoła in­stytucjonalnego.
  Bez wątpienia teologia i Kościół - po kompetentnym i do­głębnym rozeznaniu - powinny ustosunkowywać się do aktu­alnej problematyki dotyczącej, przykładowo, tego, co jest do­bre, i tego, co dobre nie jest we współczesnych teoriach femini­stycznych, gender czy queer (Kongregacja Nauki Wiary podję­ła tę problematykę w ostatnim dokumencie podpisanym przez kard. Josepha Ratzingera, zatytułowanym „List do biskupów Kościoła katolickiego o współpracy mężczyzny i kobiety w Ko­ściele i w świecie współczesnym” z 31 maja 2004 r., a papież Franciszek - w katechezie z 29 kwietnia 2015 r.). Nie ma jed­nak prawa czynić tego językiem przemocy i nienawiści, jak to się dzieje w cytowanym przypadku.

Krytyka „na nieczytanego"
Zanim zajmiemy się dwoma kwestiami z upodobaniem podno­szonymi przez ks. prof. Dariusza Oko, jego osobliwą analizą ateizmu i opiniami na temat studiów nad gender; zauważmy swo­iste wprowadzenie „metodologiczne”: nawoływanie do nieczytania i niezapoznawania się ze źródłami tego wszystkiego, co wyra­ża stanowisko odmienne od jego poglądów. Ksiądz profesor, kry­tykując sztukę „Golgota Pienie”, przyznaje, że jej ani nie widział, ani nie czytał, tylko zapoznał się z fragmentami, i argumentuje, że „nie trzeba czytać całego »Mein Kampf«, żeby wiedzieć, co tam jest. Nie trzeba czytać całego »Kapitału« Marksa, żeby wiedzieć, co tam jest” (TVN, „Kropka nad i”, 30 czerwca 2014).
Nie można przecież prowadzić refleksji naukowej, nie znając krytykowanych źródeł, i nie wolno wydawać wiążących osądów na temat rzeczywistości niepoznanych. To głęboko nieetyczne, nawet wtedy, gdy jest popierane autorytetami. Za podobne bana­ły naukowiec powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności przed organami etycznymi instytucji, w których wypełnia swoje naukowe obowiązki. Podsycanie do niepoznania odmiennej my­śli drugiego, jednocześnie dobitnie krytykowanej, również jest formą przemocy: przejawem paternalizmu księdza, który czuje się szafarzem jedynej prawdy i zaprasza swoich uczniów do nie- weryfikowania własnych tez, bo „on już wie, i wie lepiej, i wie za innych”.
  Zrozumienie drugiego i kompetentna dyskusja — wolna od emocji, stereotypów' i przesądów, a oparta na rzetelnym inter­dyscyplinarnym poznaniu - jest dla teologii koniecznością (por. Międzynarodowa Komisja Teologiczna, „Teologia dzisiaj. Per­spektywy, zasady, kryteria”). Nauka ta ma w sobie siłę prawdy objawionej i dlatego nie boi się konfrontacji z żadną dyscypliną i teorią. Wydawałoby się, że kościelne doświadczenia z odkrycia­mi Darwina były tu dostateczną szkołą - szkołą reakcji bardziej racjonalnych, umiarkowanych i niepoddających się emocjom chwili.
  Z naukami - nawet tymi, które instynktownie przeczuwamy jako nieprzychylne myśli katolickiej - nie można nie dyskuto­wać. W przeciwnym razie można skończyć jak saudyjski duchowny Sheikh Bandar al-Khaibari, tłumaczący niedawno stu­dentom w Kairze, że Ziemia jest płaska i się nie porusza. Pisząc to nie zamierzam ograniczać wolności refleksji imama naukowca: po prostu jak od każdego badacza muszę od niego wymagać skonfrontowania się z ustaleniami, które od dłuższego czasu wy­kazują dokładnie coś odwrotnego. Brak takiej konfrontacji jest przejawem nierzetelności.
  Coś podobnego dzieje się na wykładach i w publikacjach ks. prof. Oko, który nie konfrontuje się rzetelnie z badaniami na­ukowymi, a do swoich słuchaczy apeluje, by nie czytali również żadnego z autorów gender studies. Krytykowanych naukowców należy potępić bez poznania ich studiów, np. na podstawie zarzu­canego im odniesienia do analizy marksistowskiej. Rozumowa­nie badacza w tym względzie jest proste: to są marksiści, a wiemy, jakich zbrodni dokonali wyznawcy marksizmu, ergo nie należy czytać naukowców inspirujących się tą teorią analizy, bo prowa­dzą do podobnych zbrodni.
  Pozostawiam bez dyskusji fałszywą generalizację „gender stu­dies - marksizm”. Nie potrzeba gruntownych badań, by dostrzec, jakim uproszczeniem jest taki opis żywo rozwijającej się i zróż­nicowanej dziedziny studiów, w której mamy do czynienia ze swoistym work in progress dyskusji niejednorodnej i nieujednoliconej. (Poza olbrzymią literaturą zagraniczną, na polskim gruncie może pomóc ekspertowi zapoznanie się np. z publikacją wydawnictwa Czarna Owca „Encyklopedia gender. Płeć w kultu­rze”. Teolog katolicki nie będzie się mógł zgodzić ze wszystkimi jej tezami, ale nie może ignorować stanu badań w obszarze zagad­nień, jakim chce się zajmować. Warto zapoznać się także z lek­turą: C. Caltagirone, C. Militello, „L’identita di genere. Pensare la differenza tra scienze,filosofia e teologia”, EDB, Bologria 2015 - tu również można się z autorami nie zgadzać, ale na pewno warto naśladować ich język, zgodny z wymogami zarówno nauki, jak Ewangelii).
  Podsumowując ten wątek: nie można zapraszać chrześcijan do nie-poznania i zarazem podjudzać do wydawania ostrych osądów aksjologicznych na temat tego, co nie-poznane. Jest to logika eli­minowania przeciwników przez „palenie ich książek na stosie”, niedaleka dżihadu i krucjaty; to logika eliminowania drugiego przez swoistą damnatio memoriae. Takie nastawienia nie mają wiele wspólnego z nauką, są za to wyrazem intelektualnej prze­mocy. Forma i treść przekazu nie mogą wystawiać autorytetu Ko­ścioła na oskarżenie - w tym przypadku zasadne - że jego przed­stawiciele, formujący katolicką mentalność, używają tej samej metody przemocy, którą oficjalnie zwalczają w świecie.

Czy ateiści to zbrodniarze
Pierwszy przykład teorii ks. prof. Oko jest porażający: podczas wykładu w Pszczynie wydaje on jednoznaczne i generalizujące oceny osób niewierzących w Boga: „Jeżeli mówimy o ateizmie, to trzeba pamiętać, że do największych zbrodniarzy w dziejach należą ateiści”; „Ateiści są mniej moralni, mniej duchowi, bar­dziej zdolni do rzeczy złych i najgorszych, też są tacy prymitywni i brutalni, oni najbardziej poniżają godność człowieka”.
  Ten sposób walki z ateizmem nie ma nic wspólnego z my­ślą choćby Josepha Ratzingera. W słynnym „Wprowadzeniu w chrześcijaństwo” rozważa on paradoksalną „bliskość” mię­dzy wierzącym a niewierzącym, których łączy wspólna god­ność ludzka i na poziomie której i jeden, i drugi noszą w sobie pokusę (pokusą wierzącego są wątpliwości, by nie wierzyć, nie­wierzącego kusi sens wiary). Antyateistyczna retoryka polskiego uczonego jest także obca duchowi Soboru Watykańskiego II i obecnym inicjatywom duszpasterskim Kościoła (wystarczy wspomnieć „Dziedziniec pogan”, prowadzony z kompetencją przez kard. Gianfranca Ravasiego, który w 2015 r. odbył się tak­że w Warszawie).
  Opowiadanie wielu ludziom, iż Korea Północna jest najokrut­niejszym miejscem na ziemi właśnie dlatego, że jest krajem ate­istycznym, również nie wydaje się rzetelne. Oczywiście Korea Północna jest przykładem państwa ateistycznego i na wskroś okrutnego, ale łącząc te dwie rzeczy uderza się w godność znaczą­cej części ludzkości, która nie zna jeszcze radości wiary czy nawet odrzuca pewne pojęcie wiary i afirmuje własny ateizm. Takie ma­nipulowanie językiem jest niestosowne i świadczy o złych inten­cjach teologa moralisty czy filozofa chrześcijańskiego. Również dlatego, że na tę rażąco niesprawiedliwą i obraźliwą tezę moż­na odpowiedzieć przywołaniem innej irracjonalnej i bezdusznej dyktatury.
  Nie mam bowiem pewności, czy rzeczywiście prymat w okrucieństwie wiedzie Korea Północna, jak wskazują na to „badania socjo-polityczne” przeprowadzone przez ks. prof. Oko. Mam nadzieję, że jego teza nie jest wyssana z palca, ale oparta na wiarygodnych porównawczych badaniach statystycznych. Mnie np. może się wydawać, że tzw. Państwo Islamskie, jeśli nie przewyższa Korei Północnej w okrucieństwie, to przynaj­mniej jej dorównuje, choć przyznaję, że nie opieram tej tezy na koniecznych badaniach, a jedynie na amatorskiej analizie sytuacji międzynarodowej. Myślę jednak, że w tym względzie źródła moje i ks. Oko są podobne. W każdym razie ogrom okru­cieństwa, jakim zagraża tzw. Państwo Islamskie, jest dobrym przykładem, którym krytykowany przeze mnie naukowiec mógłby się zająć: nie jest to okrucieństwo oparte na ateizmie, ale na czymś odwrotnym - na walce z ateizmem w imię Boga (podobnie, jak to się dzieje w intencjach naukowych ks. prof. Oko). Widowiskowym emblematem tej dyktatury było barba­rzyńskie niszczenie młotami starożytnych posągów w mieście Mosul (coś podobnego językowo czyni ks. prof. Oko ze swoimi adwersarzami). To okrucieństwo oparte na wierze: silnej, fundamentalistycznej, nieracjonalnej - ale wierze. Wierze grają­cej na emocjach, półprawdach, przemocy i nienawiści - ale na wierze.

Statystyki i rodzina
Innym przykładem przemocy intelektualnej jest szafowanie da­nymi statystycznymi, skierowanymi na wzbudzenie obrzydze­nia do ludzi uważanych za grzeszników. Bywają to często dane fałszywe lub uproszczone, a przywołuje je osoba pozbawiona kompetencji w skomplikowanych naukach statystycznych. Nie oznacza to, że nie należy w teologii odwoływać się do statystyk, ale trzeba umieć je interpretować. Co więcej: jestem przekonany, że kompetentne ośrodki nauki katolickiej powinny rozpocząć własne badania, np. środowiska homoseksualnego czy praktyk heteroseksualnych, którymi pragnie się zajmować teologia mo­ralna czy bioetyka. Ale nie mogą używać danych w celu zohydze­nia innych ludzi w oczach katolickich odbiorców. Zauważmy, że konieczność interpretacji i weryfikacji statystyk dotyczy wszel­kich danych - zarówno tych cytowanych regularnie i raczej „na oko” przez ks. prof. Oko, jak i tych, według których np. 95 proc. kapłanów katolickich regularnie się masturbuje, 60 proc. utrzy­muje relacje seksualne, 20 proc. utrzymuje aktywne praktyki ho­moseksualne, 12 proc. utrzymuje wyłącznie relacje homoseksu­alne, a 7 proc. popełnia przestępstwa molestowania seksualnego na nieletnich (por. P. Rodriguez, „La vida sexual del dero”, Ediciones B, Barcelona 1995)...
  W spekulacjach ks. prof. Oko często powracają zwierzenia oso­biste typu: „lekarze mi mówią... bo ja pracuję z lekarzami... wiem, bo sam od nich słyszałem...”. Bywa i bardziej ofensywnie: „Profe­sor Szostek za mało zna świat lekarski [sic!]. Ja akurat pochodzę z rodziny lekarskiej, większość z mojej rodziny to lekarze, także profesorowie medycyny, dlatego też od 17 lat jestem duszpaste­rzem lekarzy diecezji krakowskiej, znam setki lekarzy i wiem, że akurat lekarze wierzący należą do najlepszych, najszlachet­niejszych, pracujących z największym poświęceniem. Natomiast w tej nagonce ze strony ateistów, w takiej atmosferze ateistycznej nienawiści po prostu stara się tych najlepszych lekarzy wyrzu­cić z pracy. Uświadommy sobie, co to znaczy, jeżeli dziś pacjenci czekają miesiące albo lata na wizytę u lekarza, jeżeli ci najlepsi le­karze, tysiące najlepszych lekarzy zostanie wyrzucona na bruk, zgodnie z postanowieniami ateistycznej nienawiści, no to ci pa­cjenci będą czekali całe lata i poumierają. To jest niesamowite, że ateistyczna nienawiść do wierzących lekarzy nawet godzi się ze śmiercią pacjentów, byle się nasycić” (TVN, „Kropka nad i”, 30 czerwca 2014).
  Poprzestanę na powyższym fragmencie, bo pozostała część wy­wiadu nie jest związana z tematem przemocy, a raczej stanowi przykład niekompetencji, którą ma tuszować argument kontak­tów z wujkami lekarzami (skądinąd jeśli wynurzenia eksperta są prawdziwe, trzeba poważnie zastanowić się nad zasadami no­minacji w archidiecezji krakowskiej, opartymi nie tyle na kom­petencji, co na koligacjach rodzinnych i tym, co kto zasłyszał od pociotków). Osobiste wyznania nie są bowiem argumentem teo­logicznym ani medycznym. Należy uszanować to, co mówią le­karze uformowani przez ks. prof. Oko, ale nie można ich odczuć podawać jako argumentu w dyskursie naukowym czy popular­nonaukowym.
  Ksiądz profesor jest zresztą mistrzem odnoszenia wszystkiego do siebie: do własnych przeżyć, nie zweryfikowanych subiektyw­nych obserwacji, doświadczeń, przyjaźni, znajomości i koligacji, nieformalnych rozmów, zasłyszanych opinii i przede wszystkim swojego znawstwa (wciąż przywołuje argument, na czym to on się nie zna, jakich nauk się uczył, w czym jest „ekspertem”). Su­biektywne przeżycia, doświadczenia czy zasłyszane opinie stają się dlań miarą prawdy bądź nieprawdy, dobra i zła. Zapewnia, że sam nie jest „judaszem”, ale jest pewny, że wszyscy inni księża, którzy podają w wątpliwość jego konkluzje, „zdrajcami są”. Przy­kre, że infantylny i niemający nic wspólnego z nauką spektakl objazdowy ogarnął całą Polskę.

Tajemnica spowiedzi
Przemoc publicznego dyskursu duchownego dochodzi wresz­cie do znamion kanonicznego przestępstwa. Ks. Oko wyznaje: „Jestem księdzem od 30 lat i spowiadałem tysiące 1 u d z i, ty­siące kobiet i prawie nie spotkałem się z przypadkami, żeby kobiety mówiły o biciu przez mężczyzn. To się wiąże również z tym, że im bardziej ludzie są wierzący, tym bardziej sza­nują innych i szanują żony” (TVN, „Kropka nad i”, 23 lu­tego 2015, wyróżnienie dla uwypuklenia rozróżnień w gatun­ku ludzkim). Użyty argument własnego szafarstwa spowiedzi wychodzi poza granice właściwie pojętej tajemnicy sakramen­tu pojednania. Tylko drugorzędną kwestią jest język, rozróż­niający jakby podświadomie między ludźmi i kobietami, jak również drugorzędną kwestią jest niekompetentne podejście do spowiedzi. Jak wiadomo bowiem, na spowiedzi należy wy­znać grzechy własne, a nie innych, np. okrutnego męża. Gdy­by penitentka okazywała przemoc swemu partnerowi, nie po­winna zataić tego grzechu w wyznaniu własnych win w sakra­mencie pokuty i pojednania. O przemocy męża mogłaby informować w tzw. kierownictwie duchowym, nie na spo­wiedzi własnych grzechów.
  Choć prawdopodobnie formalnie nie doszło tu do przestęp­stwa zdrady tajemnicy spowiedzi, nie znaczy to, że wypowiedź nie była wyrazem nonszalancji i braku szacunku dla penitentów („ludzi” czy „kobiet”) oraz braku szacunku względem tajemnicy sakramentu, za który biskup ordynariusz powinien co najmniej wystosować do kapłana-naukowca kanoniczne upomnienie (po­dejrzenie popełnienia przestępstwa złamania tajemnicy spowie­dzi powinno być również zgłoszone kompetentnej w tym wzglę­dzie Kongregacji Nauki Wiary). Podobne szafowanie wiadomo­ściami uzyskanymi na spowiedzi jest dla wiernych czynnikiem odtrącającym od praktyki sakramentalnej. Jest także wyrazem przemocy z pozycji autorytetu, który zostaje nadszarpnięty, bo naukowiec czyni się właścicielem i szafarzem otrzymanych dro­gą sakramentalną informacji, dla których miał być tylko dyskret­nym mediatorem, lekarzem i ojcem duchownym. Jest to poważ­ne wykroczenie, jeśli nie dla moralności chrześcijańskiej, to przy­najmniej dla etyki deontologicznej.
  Informacje uzyskane od penitentów nie mogą być argumen­tem w naukowych czy etycznych przemyśleniach. Problemem jest fakt, że paternalistyczne zachowania tego typu pozostają w Kościele bezkarne. W jakimś sensie wydaje się przecież nie do pomyślenia, by dyskutować z nagannością zachowania, któ­re podane jest jako argument autorytetu kościelnego w obronie sprawy, którą akurat uznano za jedynie słuszną i bezdyskusyjną (w tym przypadku chodzi o sprzeciw wobec ratyfikacji przez pol­ski parlament konwencji przeciwdziałającej przemocy).

Porównanie inżynierskie
Wulgaryzacja, za pomocą której ks. Oko mówi o tym, co chce potępić, przekracza nie tylko standardy dobrego smaku, ale i na­ukowej rzetelności. Myślę o porównaniu „zasłyszanym od leka­rzy”, jak mówił w Sejmie. Owo porównanie, które miałoby być wkładem polskiego Kościoła w ubogacenie nauki zlaicyzowanej Europy, brzmi następująco: „Porównanie inżynierskie, że seks gejowski to jest tak, jakby tłok silnika, zamiast w cylindrze sil­nika, poruszał się w rurze wydechowej. To jest medycznie i tech­nicznie katastrofa. Bo i samochód nie pojedzie, i rura się rozwali. I stąd biorą się choroby i problemy. Bo zakończenie przewodu pokarmowego nie do tego służy. Biedni są ludzie, którzy tego nie rozumieją. To nie jest do tego przystosowane. Tam natychmiast powstają rany, otwarte rany, a tam jest kał, krew, często też ślina i wszystkie płyny ustrojowe, które dostają się do krwi. Dlatego ci ludzie są potem schorowani i tak cierpiący”.
  Podjęcie tematu stosunków analnych przez katolickiego eks­perta może być konieczne, ale z poszanowaniem powagi nauki, jaką reprezentuje, i właściwym językiem. Teolog nie może sobie pozwolić na karykaturalne przedstawianie życia intymnego, na­wet jeśli nauka katolicka osądza negatywnie tego typu zachowa­nia seksualne. Teologia ma prawo i obowiązek oceniać ludzkie czyny z punktu widzenia prawa moralnego, ale nie ma prawa wzbudzać obrzydzenia, nienawiści, zgrozy, strachu czy przera­żenia wobec tego, kogo nakreśliła jako sprawcę zła moralnego.
  Niestety, polski „ekspert” nie tyle pochyla się nad zachowania­mi, które nauka katolicka potępia - on raczej sączy nienawiść do osób niewierzących, do filozofek-feministek czy do osób homo­seksualnych, które określa mianem „maniaków seksualnych”, „współczesnych Hunów o bardzo niskiej kulturze”, „zdruzgota­nych przez seks”. Jest to teologia (jeśli zasługuje jeszcze na takie miano) jaskrawię godząca w godność osoby ludzkiej.
  Nie jest ona, powtórzmy, w żaden sposób skonfrontowana przez polskie środowisko teologiczne, które wydaje się milcząco akceptować w dywagacjach ks. Oko głos swego wybijającego się reprezentanta. Podobnie czyni Konferencja Episkopatu Polski, która brakiem reakcji na aberracje językowe czy umysłowe swe­go eksperta zdaje się je popierać.

Argument spiskowy
Już samo nieprzestrzeganie standardów naukowych jest formą przemocy. Formą przemocy jest też, wspomniana już na począt­ku, generalizująca ocena wystawiona naukowcom zajmującym się gender studies jako maniakom seksualnym. „Gdy człowiek czyta publikacje gender, zastanawia się, kto to napisał, rzeczy tak groźne szczególnie dla dzieci. Jeżeli założymy, że to pisali mania­cy seksualni, to staje się zrozumiale” - mówi ks. Oko. Krakow­ski badacz uważa też, że twórcy teorii gender to właściwie prze­stępcy, a samo wprowadzenie słowa gender łączy się ze zbrodnią - dla udowodnienia tej tezy podczas konferencji w Legnicy in­strumentalnie przedstawia historię teorii Johna Moneya.
  Od poważnego naukowca należałoby żądać poparcia tej oceny przynajmniej dowodami z biografii autorów, którzy zajmują się krytykowaną przezeń teorią. Trzeba w związku z tym zapytać, czy ks. Oko ma dowody na to, że: Judith Butler, Michel Foucault, Jacques Derrida, Jacques Lacan, Guy Hocquenghem, Monique Wittig, Adrienne Rich, Julia Kristeva, Luce Irigaray, Eve Kosofsky Sedgwik, Teresa de Lauretis, Nancy Chodorow, Helene Cixous, Beatriz Preciado, Joan Coll Planas, Chris Beasley, Didier Eribon, Gregory M. Herek, David M. Halperin, a może Teresa Forcades i Vila albo Elisabeth Schiissler Fiorenza czy Magdalena Środa i Małgorzata Fuszara itd., są (lub byli - część z nich już nie żyje) rzeczywiście maniakami i maniaczkami seksualnymi. Propono­wałbym również ostrożność w oskarżaniu Alfreda Kinseya o maniakalność.
  Idąc tropem takich refleksji, można by się pewnie zastanowić nad maniakalnością seksualną w Kościele. Wywód krakowskie­go teologa jest bowiem następujący: chrześcijaństwo jest piękne, bo założone przez pięknego Jezusa, gender piękny nie jest, bo założony przez maniaków. Cóż jednak zrobić z dziełem dobrze, jak dotąd, prosperującym: Legionistami Chrystusa założonymi przez kogoś, kto zapewne wykazywał objawy manii seksualnej, czyli o. Marciala Maciela Degollado? Podobnych objawów moż­na by się też doszukiwać wśród księży i biskupów skazanych prawomocnie przez trybunał Kongregacji Nauki Wiary za mo­lestowanie seksualne nieletnich. Jednak w tych przypadkach również proponowałbym ostrożność w wydawaniu ocen doty­czących czyjegoś życia intymnego, ocen skierowanych na zdo­bycie sobie widowni, wzbudzenie w niej nienawiści i umocnie­nie w walce z wyimaginowanym wrogiem (odsyłam do zareje­strowanej dyskusji parlamentarzystów po wystąpieniu ks. Oko w Sejmie, wstrzymując się od analizy ich wywodów i zapytań). Teolog katolicki musi dbać o to, by nie obrażać nikogo. Teolog jest także zobowiązany do przeproszenia za aberracje intelek­tualne, zakorzeniane przez niego w swoim środowisku przez wiele lat.
  Ks. prof. Oko nie udowadnia oczywiście, że życie intymne naukowców czy myślicieli ma wpływ na kultywowaną przez nich naukę czy myśl. Argument spiskowy, którego używa, a który jest niestety rozpowszechniony w polskim dyskursie kościelnym, brzmi następująco: wszyscy to wiedzą, a jak nie wiedzą, to się domyślają, i tak wiedzą, o co chodzi... Czytając jego wywód można dojść do wniosku, że w jednym punkcie ma rację: gdy zauważa, że „często teorie, które się głosi, nie są wynikiem jakiegoś rozumowania, jakiegoś uzasadnienia, tyl­ko są wyrazem osobowości, jeżeli to jest chora osobowość, to są chore teorie”.

Litania obelg
Działania, na jakie ks. Oko ma eklezjalne przyzwolenie, to granie na niskich uczuciach i instynkcie nienawiści. W jego języku re­gularnie pojawiają się sformułowania:

absurd zdrajca ■ lewacka utopia ■ działania judaszowe ■ ideologie lewackie ■ pogarda ■ nienawiść ■ manipulacja kłamstwo ■ maniacy ■ seksualizacja dzieci ■ terror ■ seks-deprawacja ■ ustawa kneblująca ■ zezwierzęcenie ■ brutalny seks ■ seks ogierów ■ zboczeńcy ■ odmieńcy ■ odstępcy ■ ewidentne zaburzenie ■ genderyści z butami depczą prawo ■ genderyzm jak nawała bolszewicka popieranie ■ genderyzmu to popieranie kazirodztwa ■ homo-pedo-burdel ■ homoseksualista to katastrofa medyczna ■ dane statystyczne pokazują, że homoseksualizm jest zaburzeniem ■ brak logiki ludzie mogą zgłupieć, mogą oszaleć ■ oni chcą nam narzucać bycie Bogiem ■ miliardy ludzkich istnień zniszczone przez rozpasanie seksualne ■ tęczowe lobby szalało jak zwykle ■ coś tam musi być chorego ■ traktują księży jak podludzi, a to jest przestępstwo ■ jesteśmy ścigani jak zwierzyna łowcza ■ to, co robi Kościół - co ja robię ■ no... te dane zamykają dyskusję.

  Sformułowania te mają na celu stworzenie atmosfery pewno­ści, której nie należy weryfikować, a której trzeba ufać. Autory­tarny i arogancki styl wypowiedzi ma wzbudzić poczucie pewno­ści co do głoszonych tez na poziomie nie tyle racjonalnych argu­mentów, co indoktrynacji ideologicznej. Takie postępowanie jest nieetyczne, bo stanowi zaczyn przemocy i nienawiści. Podobnie działa każda ideologia totalitarna.
  Formą przemocy, przed jaką wciąż przestrzega papież Franci­szek, jest stygmatyzacja. Nie oznacza to - podkreślmy jeszcze raz - że teologia miałaby się wyzbyć kompetencji w ocenie ludzkie­ go postępowania w świetle prawa moralnego. Oznacza to, że wal­ka z grzechem nie może piętnować tych, których uznajemy za grzeszników, nie pozostawiając jakiejkolwiek przestrzeni choć­by na klasyczne rozróżnienia teologii moralnej między moralno­ścią obiektywną a odpowiedzialnością subiektywną. Zarozumia­ły i pogardliwy dogmatyzm i zamknięcie na jakikolwiek dialog też są przemocą.
  Dogmatyzm ks. Oko prowadzi do tworzenia fałszywych teorii, które stają się obiektem jego ideologicznej walki - przeinaczo­nych, zdeformowanych przedstawień, które nie wiadomo, jakie­mu krytykowanemu autorytetowi naukowemu można przypi­sać. Wydaje się, że ks. Oko sam jest autorem wielu tez, z którymi walczy.

Wołanie na puszczy
Powtórzmy: obraźliwy język, jakim posługuje się krakowski teolog, dzięki dużej popularności wśród katolickiego audyto­rium staje się problemem kościelnym i społecznym, bo zdolny jest wytworzyć mentalność przemocy i nienawiści w dużych grupach słuchaczy. Takie owoce teologicznych badań są god­ne pożałowania i napiętnowania, a w świetle prawa kanonicz­nego wymagają kroków naprawczych ze strony przełożonych kościelnych. Nieważne, czy wśród krytykowanych chodzi o ate­istów, osoby o orientacji homoseksualnej, osoby narodowości i religii żydowskiej, osoby z niesprawnością fizyczną lub psy­chiczną czy o kobiety. Chodzi o osoby inne od „nas” - nie cho­re czy złe, po prostu odmienne, jak każdy z nas jest odmienny jeden od drugiego.
  W Polsce - ani w Kościele, ani w środowisku naukowym - nie było do tej pory reakcji odpowiadającej powadze problemu związanego z refleksją „eksperta” od ateizmu i gender. Choć wy­pada zauważyć jeden rozsądny głos: list otwarty Marcina Bogu­sławskiego z Uniwersytetu Łódzkiego do rektora uczelni, na któ­rej jest zatrudniony ks. Oko, i do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski; list będący kompetentną krytyką i publicz­nym zawiadomieniem o przekroczeniu standardów naukowych przez tego autora i o promowaniu przez niego przemocy i niena­wiści. Według mnie oprócz właściwego adresata - rektora uczel­ni, stosowniejsze byłoby przedłożenie pisma przełożonemu księ­dza, którym jest jego ordynariusz. Rozumiem racje, dla których zgłaszający problem odwołuje się do przewodniczącego Konfe­rencji Episkopatu, bo skandal wywoływany przez działalność ks. Oko ma wymiar ogólnopolski, ale lepiej pisać bezpośrednio do przełożonego osoby duchownej, która przekroczyła granice etyki naukowej i katolickiej. Inna sprawa, że autorytet naukowy i kościelny powinien zareagować na tak właściwie i z respektem sformułowane powiadomienie o przekroczeniu standardów na­ukowych i chrześcijańskich.
  Pozytywnym przykładem z polskiego gruntu może być nato­miast język teologiczny ks. Alfreda Wierzbickiego, zajmującego się w sposób naukowy tematami, na jakie pretenduje wypowia­dać się ks. Oko. Wierzbicki - filozof i teolog, bioetyk, poeta, dy­rektor Instytutu Jana Pawła II na KUL i redaktor naczelny kwar­talnika „Ethos” - prezentuje ortodoksyjną, krytyczną myśl zako­rzenioną w doktrynie katolickiej. Trudno doszukać się w prezen­towanych przez niego poglądach błędów doktrynalnych, a w ję­zyku dostrzec można ewangeliczną troskę o godność każdego człowieka, także niewierzącego czy postępującego inaczej niż członkowie wspólnoty chrześcijańskiej. Można się oczywiście nie zgadzać z przemyśleniami, akcentami czy konkluzjami tego teologa, i do tego właśnie służy dyskusja - tak naukowa, jak ta na poziomie opinii publicznej, gdy teologia we właściwy' sposób sta­je się jej częścią.

Język teologii
Język teologii jest racjonalną i wierzącą służbą Bogu i człowie­kowi w ciągłym odniesieniu do recta ratio. Język teologii jest ję­zykiem miłości, która nie jest dodatkiem do jakiegoś ludzkie­go dyskursu nienawiści, ale stanowi duszę tej nauki. To miłość chrześcijańska j est motorem refleksji nad wiarą i to ona wymaga respektowania ludzkiego szacunku i deontologicznego rygom samej naukowości.
  Teolog czy filozof chrześcijański, bioetyk czy lekarz inspiru­jący się nauką chrześcijańską są w szczególnej mierze odpowie­dzialni za język, jakiego używają. Nie mają prawa w imię Praw­dy chrześcijańskiej do jakiegokolwiek dyskursu przemocy czy nienawiści.
  Użyję obrazu z dywagacji ks. Oko. Jeśli z punktu widzenia medycyny, filozofii czy teologii zajmuję się analizą kwestii „ewentualnego przedostawania się kału do krwi w obrębie or­ganizmu osoby ludzkiej w czasie relacji analnych”, w dyskursie naukowym muszę podporządkować się wymogom odpowie­dzialności języka nie tylko dla bycia w zgodzie z wymogami etycznymi i naukowymi, ale także pamiętając o wymogu nad­rzędnym, który stawia przed chrześcijaninem jego koherencja z językiem Prawdy (Logosu). Prawda odrzuca nienawiść, stygmatyzację i karykaturalne upokarzanie rzeczywistości ludz­kiej, jaką analizuje się w świetle Bożego Objawienia. W prze­ciwnym razie - wciąż pozostając przy obrazie rozpowszech­nionym w polskiej mentalności przez ks. Oko - badacz wysta­wia się na ryzyko, że jego dyskurs, albo raczej sposób, w jaki re­prezentuje nauczanie swego Kościoła, może być osądzony jako zwykła „rozcieńczona gnojówka” (cytat z ks. Oko; piszącemu z natury obcy, sic!).
  Na teologu, filozofie i publicyście chrześcijańskim spoczywa zatem wyjątkowa odpowiedzialność naukowa i moralna. W imię przynależności do wspólnoty religii przeciwnej przemocy nie mogą sobie pozwolić, by ich język przyczyniał się do postrzegania Kościoła jako motoru tejże przemocy. Kościół ze swej natury chce być wyrazem miłości i miłosierdzia, służby Prawdzie, a nie pano­wania „naszą” prawdą nad innymi, różnymi od „nas”, którym w imię „naszej” prawdy odbieramy godność. Kto służy prawdzie
chrześcijańskiej, musi się przeciwstawić też jakiejkolwiek ideolo­gii i dogmatyzmowi.
  Jezus Chrystus, Jego obrazy i przypowieści są najlepszym przy­kładem przyjęcia drugiego człowieka także na poziomie środ­ków i metod komunikacji. Odrzucenie przemocy przez Logos jest paradygmatem uprawiania teologii i każdego dyskursu, któ­ry pragnie się mienić chrześcijańskim. Natomiast język teologii, który poddał się pokusie przemocy albo przynajmniej jej nie do­strzegł i nie zneutralizował, w dalszej perspektywie zawsze przy­nosi straty wspólnocie chrześcijańskiej.
  Gdy taki język staje się słyszalny w mediach jako język kościel­nego eksperta, straty mogą być porażające. W opinii publicznej łatwo wytworzyć wrażenie, że taki głos jest głosem Kościoła, choć akurat mało ma do czynienia z duchem Ewangelii. Niestety, taki głos, promowany przez środki masowego przekazu, a niezrewi-dowany przez odpowiednie środowiska naukowe i akademic­kie, funkcjonując najwyraźniej za przyzwoleniem autorytetów kościelnych, formuje mentalność i deformuje myślenie społecz­ności katolickiej. Wzbudza i podtrzymuje nienawiść, przemoc i okrucieństwo oraz różne stereotypy stygmatyzacji i marginali­zacji co najmniej na poziomie języka.
  Mistrz słowa ks. Janusz Pasierb mawiał o tym, co słyszy się z ust duchownych, że nieraz jest to tylko „posłodzona woda świę­cona”; święcona i może słodka, ale tylko woda. W przypadku tego, co naucza duchowny Oko, słodycz należałoby zastąpić siar­czystym kwasem przemocy i nienawiści, którą pragnie wzbudzić w swoich słuchaczach, zagrzewając do walki z wyimaginowa­nym i wulgarnie opisanym wrogiem.
KS. KRZYSZTOF CHARAMSA

Autor (ur. 1972)jest urzędnikiem sekcji doktrynalnej Kongregacji Nauki Wiary i drugim sekretarzem Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Specjalizuje się w teologii dogmatycznej i fundamen­talnej. Studiował na Wydziale Teologii w Lugano. Jest absolwentem i wykładowcą Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańsldego w Rzymie, prowadzi również zajęcia na Ateneo Pontificio Regina Apostolorum. Pochodzi z Gdyni, jest kapłanem diecezji pelplińskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz