piątek, 23 października 2015

Państwo Maryi



Jeśli prawica pod wodzą PiS dojdzie do władzy, Polska będzie miękkim państwem wyznaniowym, czyli deodemokracją.

Za pierwszym razem zabrakło czasu. W latach 2005-07 rządy Prawa i Sprawiedliwości w koali­cji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin skoncentrowały się na polityce i gospodarce. Gdyby zjednoczona pra­wica zdobyła teraz większość w parla­mencie, mogłaby spróbować swój pro­jekt ustrojowo-polityczny zrealizować do końca. Można go nazwać narodową demokracją suwerenną (potocznie nazy­wany przez krytyków demokraturą), czy­li miękkim autorytaryzmem, a w dziedzinie stosunków państwo-Kościół deodemokracją, czyli miękkim pań­stwem wyznaniowym.
  Miękkość ma jednak różne stopnie. W ośmioleciu rządów PO utrwalał się stan niejasności. Państwo nie było konfesyjne, ale nie było też świeckie. Rozdział między państwem a Kościo­łem katolickim był niezrównoważony na korzyść Kościoła i katolicyzmu. Jeśli teraz wygra prawica, przechył kościelny w polityce rządu i państwa zwiększy się dramatycznie. Za demokratyczną fasadą
Polską będzie rządziła prawica z Kościołem. Prawna pozycja Kościoła rzymsko­katolickiego zostanie potwierdzona bez zastrzeżeń i wzmocniona.

Suwerenność w imię Boże
  Termin „demokracja suwerenna” politologia kojarzy z systemami budo­wanymi w Rosji Putina i na Węgrzech Orbana. Rosyjska demokracja suweren­na, według jej propagatorów, ma być  drogą ku lepszej przyszłości narodów, które jeszcze nie są wspólnotą obywateli, lecz zbiorowiskiem mieszkańców pań­stwa rosyjskiego. Ich tożsamość trzeba dopiero zbudować dzięki kontroli nad systemem edukacji, informacji i kultu­ry, w tym religii jako siły więziotwórczej. W tej drodze siłą przewodnią mają być kreatywne, patriotycznie zmotywo­wane elity polityczne, społeczne i biz­nesowe wsparte przez lojalne służby specjalne, nowoczesne siły zbrojne i sek­tor bankowy.
  Centrum rządzenia ma być silny ośro­dek władzy wykonawczej wsparty przez prezydenta i parlament. Dzielenie się suwerennością państwa z kimkolwiek jest wykluczone. Zachowuje się pewne elementy demokracji, np. wybory do par­lamentu czy samorządu i tolerowanie nisz opozycyjnych, ale poddaje się je kontroli w imię celów narodowych defi­niowanych przez centrum władzy, a nie przez obywateli.
  Projekt pisowski spotyka się z tymi ide­ami. „Suwereniści” w krajach byłego blo­ku radzieckiego uważają, że wraca czas państw narodowych i autorytaryzmu. Samo słowo nie pada w dokumentach i przemówieniach publicznych, lecz wisi w powietrzu. Autorytaryzm ma być mniejszym złem niż globalny wolny rynek i libe­ralizm kulturowo-społeczny, które niszczą ich zdaniem tożsamość narodów. Autory­taryzm ma nas skuteczniej bronić przed nadchodzącymi wyzwaniami niż słabnąca i rozdarta sprzecznościami Unia Europej­ska i upadły moralnie Zachód. Stąd gwał­towny sprzeciw tych młodszych państw Unii przeciwko rzekomemu naruszaniu suwerenności przez narzucanie udziału w przyjmowaniu uchodźców.

Albo katolicyzm, albo nihilizm
  Atrakcyjna jest za to dla postkomuni­stycznych suwerenistów Rosja putinowska: antyamerykańska i antyliberalna, drwiąca ze słabości Unii, niczym papież Franciszek z bezpłodnej staruszki Eu­ropy, prowokująca Zachód militarnie i politycznie. Dla religijnych konserwa­tystów atrakcyjne będzie reakcyjne pra­wosławie i jego przymierze z Kremlem jako centrum władzy. Religia w służbie wychowania obywatelskiego, zgodnego z celami państwa, to marzenie każdej władzy autorytarnej. A w Polsce suwe­renny Kościół narodowy, niezależny od watykańskich gejów i masonów, to marzenie wielu katolików pragnących cofnąć zegar dziejów do epoki sprzed oświecenia i reformacji, kiedy to Kościół był najwyższym suwerenem Europy.
  Suwereniści śmiertelnie poważnie traktują politykę historyczną i godno­ściową. Na lipcowej katowickiej konfe­rencji programowej PiS zajęto się po­trzebą aktywnej polityki historycznej (prof. Andrzej Nowak), rolą mediów w tej polityce (Tadeusz Płużański), systemową walką o dobre imię Polski „z wykorzysta­niem zasobów państwowych i społecz­nych” (Maciej Świrski), prof. Zdzisław Krasnodębski omówił zaś niemieckie interesy w Polsce. Dla prawicy polityka historyczna to narzędzie tworzenia po­żądanej z jej punktu widzenia narracji o historii narodu i państwa, w tym o klu­czowej roli Kościoła.
  W materiałach z tej konwencji czyta­my: „w naszych dziej ach Kościół odegrał i odgrywa specyficzną rolę, odmienną niż w historii innych narodów. Była ona nie tylko narodotwórcza i cywilizacyj­na, ale także ochronna (...) Kościół był ostoją polskości (...) jest po dziś dzień dzierżycielem i głosicielem powszech­nie znanej nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej
konkurencji, dlatego (...) w Polsce, nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm”.
  Budowana jest więc w obozie pisowskim silnie nacechowana emocjonalnie opozycja: katolicyzm-nihilizm. A sko­ro tak, to „rozdzielanie spraw Kościoła od spraw narodu i spraw państwa jest sztuczne” - jak oznajmiła rzeczniczka PiS Elżbieta Witek. Od skrajnie uprosz­czonego przekazu: albo katolicyzm, albo nihilizm, niedaleko do doktryny, że albo państwo katolickie (i suwerenne na mo­dłę Orbana), albo dysfunkcjonalne, nie­moralne, niepotrzebne nikomu poza eli­tą władzy źródło zamętu i uprzykrzeń. W Katowicach PiS omówiło m.in. pożą­dane zmiany w polityce rodzinnej: ogra­niczenie samotnego wychowania dzieci, reformę sądów rodzinnych, wprowadze­nie „dobrych praktyk” łączących życie zawodowe z rodzinnym, budowanie pozytywnego wizerunku rodziny, szcze­gólnie wielodzietnej. To hasła zgodne z katolicką nauką społeczną. Po dojściu PiS do władzy innej polityki rodzinnej niż katolicka już nie będzie.
  W Polsce zresztą każdy rząd po 1989 r. był raczej klientem niż partnerem Ko­ścioła. Kulturowa siła katolicyzmu prze­kłada się na wciąż istotny wpływ poli­tyczny Kościoła. Kościół instytucjonalny jest tego świadom i prowadzi z rządami grę polityczną, mającą zabezpieczyć jego interesy tak w sferze materialnej bazy, jak i ideologicznej nadbudowy. Wiele z tego, co można usłyszeć i prze­czytać na polskiej prawicy, wskazuje, że Polaków czeka szeroko zakrojony, przemyślany i przygotowany ustrojo­wy eksperyment o ambicjach na miarę transformacji po 1989 r., także w dziedzi­nie wyznaniowej. Częściowo wynika to z obietnic i deklaracji składanych przez PiS Kościołowi w zamian za poparcie wyborcze, częściowo z założeń ideowych samego ugrupowania, które jest dziś partią narodowo-katolicką, ostatecznie odrzuciwszy drogę chadecką, jaką po­szła Platforma.
  W dziedzinie wyznaniowej należy się spodziewać głębokich ustępstw wobec oczekiwań Kościoła rzymskokatolic­kiego. Na przykład całkowitego zakazu aborcji, odrzucenia prób legalizacji eutanazji czy związków partnerskich i małżeństw osób homoseksualnych (a tym bardziej zgody na adopcję dzieci przez takie pary), zmian lub nawet cofnięcia ustawy o in vitro w jej obecnym kształ­cie. PiS jest wyborczym zakładnikiem Kościoła, Kościół zakładnikiem rządów prawicy. Jak proroczo powiedział nie­dawno abp Stanisław Gądecki, szef epi­skopatu: Kościół (czyli katolicyzm) jest duszą państwa, a państwo neutralne światopoglądowo tak naprawdę nigdzie nie istnieje.
  Z tego punktu widzenia dobre jest ta­kie państwo polskie, które wspiera pra­wem i działaniem „prawo naturalne” i katolicką naukę społeczną oraz sam Kościół instytucjonalny jako gwaranta zdrowia etycznego społeczeństwa. Nie trzeba nawet zapisywać tego w prawie państwowym. Wystarczy zgoda elit władzy, by taki system mógł funkcjo­nować, i poczucie, że dla Polski katolic­kiej nie ma realnej alternatywy. Prezes Kaczyński deklarował latem na Jasnej Górze, że „nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół. I na­wet gdyby ktoś nie wierzył, ale był pa­triotą, to musi przyjąć, że nie ma Polski bez Kościoła”. I tak rzeczywiście sądzi około jednej trzeciej dorosłego społe­czeństwa, twardy elektorat prawicy. Wyjątkiem są być może prawicowo-libertariańscy wyborcy Korwin-Mikkego i Kukiza, ale to mniejszość. Reszta nie wnika, co w praktyce państwowej miałyby oznaczać deklaracje lojalności wobec Kościoła i katolicyzmu składane przez prezydenta Dudę i liderów pisowskiej prawicy.

Trafieni sumieniem
Powstają tu interesujące, zwłaszcza dla obywateli niekatolików, pytania. Czy np. szkoły publiczne otrzymają rzą­dowy zakaz prowadzenia lekcji z wyko­rzystaniem „pogańskiej czarnej magii a la Harry Potter”, a nakaz nauczania podstaw katolickiej demonologii i egzorcyzmów? Czy nowa konstytucja, zamiast obecnej preambuły napisa­nej w duchu katolicyzmu soborowego, będzie się zaczynała arcykatolickim wezwaniem Boga w Trójcy Jedyne­go i postanowi, że Kościół jako gwa­rant polskości może liczyć w państwie na status wyjątkowy? Czy Kościół w za­mian za zgodę na likwidację Funduszu Kościelnego otrzyma zgodę na dodat­kowy odpis podatkowy na kościelne instytucje pożytku publicznego? Czy obywatelski projekt ustawy zakazującej finansowania szkolnej katechezy z bu­dżetu państwa będzie w ogóle procedowany w nowym parlamencie?
  Czy w ślad za świeżym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie dr. Chazana należy oczekiwać w nowym parlamencie szybkiej ścieżki legislacyj­nej dla legalizacji klauzuli sumienia tak­że dla farmaceutów i nauczycieli, a może i urzędników administracji publicznej? Są to zapewne pytania retoryczne. Tak jak pytanie o możliwość parlamentarnej dyskusji nad rewizją konkordatu i prawa wyznaniowego oraz kształtem stosun­ków państwo-Kościół, jakiego spodzie­walibyśmy się w państwie praworząd­nym i demokratycznym.
  Problem nie polega na tym, że kato­licyzm jest składnikiem polskiej tożsa­mości, a Kościół ma wpływ, także po­lityczny, na społeczeństwo. Polega on na tym, że wcale nie na całe. Badania socjologiczne pokazują, że Polacy nie życzą sobie upolitycznienia Kościoła po linii partyjnej (oficjalnie nie życzy sobie tego również Kościół, o czym przy­pomniał przed nadchodzącymi wybo­rami episkopat: „Kościół nie powinien się wiązać z żadną partią polityczną ani systemem politycznym, gospodarczym czy społecznym"). Drogi między Pola­kami katolikami (a co dopiero Polaka­mi innowiercami lub niewierzącymi) a Kościołem rozchodzą się też w innych sprawach, np. obyczajowych.
  Tak dzieje się od przełomu 1989 r., ale dziś pluralizm światopoglądowy jest faktem dobrze zakorzenionym społecz­nie. Jak sobie z tym poradzi deodemokracja? Nawet w dwuleciu pisowskim 2005-07 zaledwie co dziesiąty ankieto­wany przez CBOS Polak chciał zwięk­szenia roli Kościoła w życiu publicznym. Za rozdzieleniem państwa i Kościoła było 85 proc.., tyle samo uważało, że nor­mom religijnym nie powinna być nada­wana sankcja prawa państwowego, choć 61 proc. zgadzało się, że dekalog powinien mieć odzwierciedlenie w prawie.
  Nic nie wskazuje, by dziś poglądy społeczne się radykalnie zmieniły. Wiara - tak, Kościół - niekoniecznie. Suwereniści po dojściu do władzy prawdopo­dobnie zignorują te opinie i nastroje.
W scentralizowanym państwie silna eg­zekutywa nie jest od tego, by wdawać się w dyskusje prawno-ustrojowe z różny­mi mniejszościami. Jest od narzucenia mocnych wartości. W Polsce - mocnych wartości katolickich. Taka jest logika działania wynikająca z programu PiS.

Maryja hetmanica
Dlatego prawica będzie umacniała ideologicznie i finansowo Polskę nie tyle nawet katolicką, ile „radiomaryjną". A także jej instytucje, w tym media o. Ry­dzyka, może nawet kosztem mediów pu­blicznych, które zostaną albo radykalnie okrojone, albo całkowicie podporząd­kowane rządzącym. Jarosław Kaczyński zapewniał niedawno na Jasnej Górze, że prezydent Duda i premier in spe Be­ata Szydło nie są głusi na głos Polaków i nauki Kościoła, które są fundamentem polskości. Dziękował publicznie za słowa radiomaryjnego abp. Dzięgi, że ustawa o in vitro jest zbrodniczą eugeniką.
  Nawiązując do hasła jasnogórskiej pielgrzymki radiomaryjnej „Po Bogu najbardziej kocham Polskę” (słowa kardynała Wyszyńskiego), Jarosław Ka­czyński powiedział: „Tak, Polskę trzeba kochać, kochać czynnie i działać sku­tecznie razem. Pod tą wodzą, która jest niezawodna. Tu padły słowa o hetmance, o Matce Boskiej Królowej Polski, pol­skiej hetmance. Pod jej wodzą musimy prowadzić Polskę ku dobrej zmianie. Polska codzienna ma wiele wad, ale by­łaby z całą pewnością dużo gorsza, gdyby Radia Maryja nie było”.
Powiecie, że to cynizm polityka od lat bez żenady wykorzystującego Kościół do walki o przejęcie władzy w Polsce. Być może, lecz trzeba się liczyć z tym, że po 25 października obudzimy się w państwie radiomaryjnym, neoendeckiej wersji katolickiego państwa naro­du polskiego lansowanego przed wojną przez faszyzującą prawicę. Kto się po­ciesza, że przecież są jeszcze europejskie trybunały, które obronią Polskę przed pisowsko-radiomaryjną deo demokracją, musi pamiętać, że elita PiS jest eurosceptyczna. W ramach walki o samosterowną demokrację suwerenną może, jeśli doj­dzie do władzy większościowej, zacząć krok po kroku wyprowadzać nas z Unii. Wtedy nie będzie się już do kogo odwołać przeciwko możliwym nadużyciom suwerenistówi deodemokratów w dziedzinach praw człowieka, wolności sumienia, słowa i zrzeszeń. Pozostanie tylko się pomodlić.
Adam Szostkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz