wtorek, 6 października 2015

JAROSŁAWA INSTYTUT LECHA



W pierwszym domu działa wydawnictwo publikujące książki na temat Lecha Kaczyńskiego. W drugim mieszka prezes. A w trzecim jest izba pamięci brata, w której można przyjąć prezydenta.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Czwartek, późny wieczór. Pre­zydencka kolumna wjeżdża w boczną uliczkę na Żoliborza i parkuje na tyłach domu Jarosława Ka­czyńskiego. Ochroniarz uchyla drzwi, Andrzej Duda wysiada z limuzyny i na ponad dwie godziny znika za furtką.
„Fakt”, który opublikuje zdjęcia z tej nocnej wizyty, napisze na swojej czo­łówce krótko: „Przyłapani”. Spotkanie jest niecodzienne nie tylko ze względu na jego uczestników, ale także i miej­sce: Jarosław Kaczyński to bodaj je­dyna osoba, do której głowa państwa fatyguje się osobiście.
Szybko się jednak okaże, że prezes przyjął prezydenta nie w swoim miesz­kaniu, a w domu obok.

Względy prestiżowe
Okolica jest kameralna i willowa. Kil­kadziesiąt metrów dalej przebiega ulica Potocka, która oddziela elegancki Stary Żoliborz od robotniczego Marymontu. Jarosław Kaczyński ma tu do dyspozy­cji trzy domy. Pierwszy wynajmuje kon­trolowana przez niego spółka Srebrna. Drugi, w środku, to jego prywatne mieszkanie. A trzeci - ten, w którym go­ści prezydent - od kilku lat jest siedzi­bą Instytutu Lecha Kaczyńskiego (szef  PiS jest jednym z jego fundatorów). Andrzej Duda zapytany przez „Super Express” o cel nocnej wizyty na Żoli­borzu, stwierdzi, że dawno się z preze­sem nie widział i że rozmowa dotyczyła m.in. pamiątek po Lechu Kaczyńskim znajdujących się w Instytucie.
Domy stoją jeden obok drugiego. Mimo że po tej lepszej stronie Poto­ckiej, trudno je nazwać willami. Kształ­tem przypominają klocki i odstraszają podniszczonymi elewacjami. Posesje dodatkowo szpecą odrapane ogrodze­nia i daszki z falistej blachy. Dostać się można do nich od strony ul. Mickie­wicza - dużej dwupasmowej ulicy, po której jeżdżą tramwaje - albo tak, jak zrobił to prezydent, od strony osiedla.
Polityk PiS śmieje się ze sposobu, w jaki prezydent tłumaczył swoją wi­zytę na Żoliborzu: - Rozmowa na pew­no dotyczyła polityki. Może chodziło
sprawy międzynarodowe i zbliżającą się wizytę prezydenta w Nowym Jorku, a może o taktykę na ostatnie tygodnie kampanii. Prezes jest z Dudą w stałym kontakcie telefonicznym, od czasu do czasu spotyka się z nim też osobiście. Konsultują się we wszystkich najważ­niejszych kwestiach.
Inny dodaje: - Część ludzi z Nowo­grodzkiej twierdzi, że Jarosław ma uraz nie chce chodzić do pałacu, bo kiedyś odwiedzał tam brata. Sądzę jednak, że chodzi o względy prestiżowe. Jestem pewien, że prezes będzie uczestniczyć w posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, do której prezydent na pewno go powoła. A dlaczego jeszcze tego nie zrobił? Pewnie czeka, aż skoń­czy się kampania wyborcza.

Miejsce godne i spokojne
Poseł: - Dom sprawia wrażenie opusz­czonego, nie ma w nim życia. Jest urzą­dzony skromnie. Na parterze znajduje się coś w rodzaju salki konferencyjnej, w której wisi portret Józefa Piłsudskie­go. Na piętrze są dwa ascetyczne gabi­nety. Biurko z krzesłem, fotele dla gości i to wszystko. Jest za to pełno pamiątek po parze prezydenckiej. Są zdjęcia Lecha z papieżem, Obamą, fotogra­fie współpracowników, najważniejsze odznaczenia.
Formalnie w budynku mieści się izba pamięci Lecha Kaczyńskiego. Ma ona na­wet kustosza, którym jest łacinnik Woj­ciech Stańczak. Tyle tylko że miejsce ma charakter zamknięty - dopuszczeni do niego są tylko ci, których wskazuje prezes. W rzeczywistości żoliborski dom stanów coś w rodzaju kolejnego stopnia wtajemni­czenia. Jarosław Kaczyński - słyszę w Pis - odbywa w nim dwa typy spotkań. Pierw­szy to seminaria z ekspertami, którzy nie są bezpośrednio związani z PiS i których nie wypada zapraszać do biura partii. Dru­gi rodzaj spotkań, znacznie ważniejszy, to dyskretne narady w cztery oczy. Wieczor­ną rozmowę na Żoliborzu znacznie ła­twiej utrzymać w tajemnicy niż wizytę na Nowogrodzkiej. Prezes zazwyczaj umawia się w Instytucie około godz. 18-19, spotka­nia mają charakter nieformalny i zdarza się, że trwają do godz. 2,3 w nocy. Wśród jego żoliborskich gości - oprócz prezyden­ta - w ostatnim czasie byli też szef Polski Razem Jarosław Gowin, przewodniczą­cy rady programowej PiS Piotr Gliński i Maciej Łopiński, minister w Kancelarii Prezydenta.
Mówi ekspert, jeden z bywalców Instytu­tu: - Dom na co dzień stoi pusty. Kręcą się tylko ochroniarze Jarosława [za ich usługi płaci PiS - przyp. red.]. Na terenie posesji mają budkę wartowniczą, z której obser­wują mieszkanie prezesa. Ale gdybym miał wskazać współgospodarza tego budyn­ku, to byłby to Gliński. Ma klucze i czasem wpada ze swoimi gośćmi.
Profesor potwierdza. - Teraz jestem za­jęty kampanią wyborczą, ale rzeczywiście jeszcze do niedawna bywałem tam regu­larnie. To godne i spokojne miejsce. Czy prezes często organizuje tam spotkania? Nie wiem, ja tam uczestniczyłem głównie w odczytach, spotkaniach z ekspertami, se­minariach - mówi Gliński, który na Żoli­borzu przygotowywał lipcową konwencję programową PiS.

Fizyczny dostęp do prezesa
Dostęp do domu ma także Jan Maria Toma­szewski, kuzyn prezesa zatrudniony w TVP jeszcze od czasów PiS. W budynku zareje­strowana jest Fundacja Misji Publicznej, którą Tomaszewski prowadzi z Krzyszto­fem Lenarczykiem, kolegą z Woronicza.
- Janek czasem przyjeżdża na Żoliborz, by napić się z prezesem whisky, ale równie czę­sto można go spotkać na Nowogrodzkiej - opowiada współpracownik Kaczyńskiego. Fundacja działająca po sąsiedzku z miesz­kaniem prezesa została powołana, by moni­torować działania rządu w zakresie kultury i budowania wartości obywatelskich, ale to raczej twór papierowy. W rzeczywisto­ści Tomaszewski więcej czasu poświęcał ostatnio na doradzanie partii w kampa­niach. - Twierdził, że razem z kolegą mają oprogramowanie mogące wykryć fałszer­stwa wyborcze. Partia zapłaciła za nie cięż­kie pieniądze. Tomaszewski krytykował też to, co robili inni. Przyjeżdżał do biura, oglądał próbne wersje spotów i mówił, co mu się nie podoba. Jarosław kazał go słu­chać. Oczywiście nie za darmo - opowiada nasz rozmówca z Nowogrodzkiej. Doku­menty znajdujące się w PKW pokazują, że w 2014 r. PiS zapłaciło firmie należącej do Lenarczyka, czyli wspólnika prezesow­skiego kuzyna, w sumie ponad 110 tys. zł. Z opisu znajdującego się na jednej z faktur wynika, że było to wynagrodzenie za „usłu­gi doradztwa biznesowego i technicznego w zakresie marketingowej produkcji me­dialnej telewizyjnej”. Do rachunku dołą­czono umowę, na końcu której ktoś dopisał ołówkiem „spoty analiza”.
Rozmówca z PiS: - Instytut mimo wszyst­ko odgrywa ożywczą rolę, bo Nowogrodzka została zdominowana przez zakon PC i Joa­chima Brudzińskiego, który w biurze partii niemal fizycznie broni dostępu do preze­sa. Znajomego posła nie dopuszczał do sze­fa przez kilka tygodni. Człowiek wreszcie dotarł do szefa na własną rękę i sam umó­wił się z nim na rozmowę, ale Joachim pod­czas ich spotkania demonstracyjnie siedział w sekretariacie, a gdy drzwi się otworzyły, natychmiast wszedł do gabinetu.
W podobny sposób przebiegała niedaw­na wizyta Jacka Kurskiego na Nowogrodz­kiej. Były europoseł kilkanaście minut po wyjściu od prezesa dostał esemesa, w któ­rym Brudziński dał mu do zrozumienia, że zna przebieg spotkania. Na Żoliborzu at­mosfera jest znacznie spokojniejsza. W se­kretariacie nie czeka kolejka interesantów. Nie ma też zakonu PC nastawionego konfrontacyjnie zarówno do Kancelarii Prezydenta, w której partia rzekomo ma za małe wpływy, jak i do kandydatki na premiera Beaty Szydło. - Jarosław od kilkunastu dni objeżdża kraj, co znacz­nie podkopuje medialną pozycję Szydło - wyjaśnia jeden z posłów. - Między oboma ośrodkami nie ma dziś żadnej komunikacji. Kil­ka dni temu Nowogrodzka zorganizowała prezesowi konferencję w porze dawno planowanego spotkania wyborczego Szydło. Zrobi­li to specjalnie, wiedząc, że media wybiorą występ Jarosława. Kto za to odpowiada? Brudziński, to oczywiste. Proszę sobie przypomnieć, od jakiego miasta prezes zaczął swój objazd kraju. Od Szczecina.

Wieś poetów
Instytut Lecha Kaczyńskiego to przemianowana Fundacja Praso­wa Solidarności, której po Smoleńsku nadano patronat tragicznie zmarłego prezydenta. Prezes nie tylko występuje w nim jako fun­dator, ale też kontroluje jego zarząd, w którym zasiada m.in. jego partyjny zastępca Adam Lipiński. Mimo że Instytut nosi nazwisko byłej głowy państwa, to w rzeczywistości stanowi czapę dla działal­ności biznesowej i ma pod sobą plątaninę spółek.
Najważniejszą z nich jest Srebrna, która utrzymuje się z wynajmu powierzchni w dwóch biurowcach położonych w centrum Warsza­wy (1,9 min zł czystego zysku w ubiegłym roku). Spółka utrzymuje media sprzyjające PiS - kontroluje firmy prowadzące „Gazetę Pol­ską Codziennie” i portal Niezalezna.pl. Ze sprawozdań finanso­wych wynika, że Srebrna zapłaciła prawie ćwierć miliona złotych za wydanie biografii Lecha Kaczyńskiego, której współautorem jest prof. Sławomir Cenckiewicz. Dzięki jej pieniądzom ukazała się także książka „Lech Kaczyński. Bitwa o pamięć”.
Spółka od lat płaci też za wynajem domów otaczających po­sesję należącą do prezesa PiS. W jednym z nich mieści się Insty­tut (wcześniej była tam księgarnia internetowa „Gazety Polskiej” i biuro księgowe Srebrnej), a w drugim prowadzona jest działal­ność wydawnicza spółki. Drugą odnogę Instytutu stanowi firma Srebrna Media, która kilka lat temu kupiła ziemię w sercu Pusz­czy Augustowskiej. Planowano tam budowę osiedla domków jed­norodzinnych, które w Srebrnej roboczo nazywano „wsią poetów”. Inwestycja od dawna leży jednak odłogiem, a spółka istnieje tyl­ko na papierze. Z jednym wyjątkiem - zasiadający w jej zarządzie Krzysztof Czabański (kandyduje do Sejmu z list PiS) i jego była żona Barbara jeszcze do niedawna pobierali tam niemałe wyna­grodzenia: w sumie 275 tys. zł w latach 2013-2014.
Wynajem domów na Starym Żoliborzu z ekonomicznego punktu widzenia jest nieracjonalny. Po pierwsze, Srebrna jest właścicielem dwóch dużych biurowców, w których mogłaby pomieścić Instytut, a po drugie, budynki leżą w zalewowej części miasta. Woda już raz wdarła się do piwnicy i zalała pamiątki po nieżyjącym prezydencie.
Politycy PiS nieoficjalnie przyznają jednak, że powody wynajmu obu nieruchomości były inne: chodziło o bezpieczeństwo i spo­kój prezesa. Jego nieżyjąca mama jeszcze w 2007 roku wspomina­ła w wywiadzie dla magazynu „Viva” że zarówno ją, jak i jej syna trapi kwestia sąsiedztwa, w którym znajduje się ich dom: „Martwi nas tylko - mnie i Jarka - że nasi bardzo dobrzy sąsiedzi chcą sprze­dać swoją połowę segmentu i wyprowadzić się”. Dziś tego proble­mu już nie ma - Srebrna i Instytut mogą sąsiadować z prezesem tak długo, jak będzie chciał tego on sam.

1 komentarz: