środa, 14 października 2015

Dlaczego prezes uwolnił pana Hyde’a



Widmo rewanżu krąży nad Polską. Nie każdemu przypadnie do gustu. Ale ma to, czego brakuje socjalnym prezentom Beaty Szydło: odnawia więź z elektoratem na wypadek powyborczych problemów.

RAFAŁ KALUKIN

W miarę zbliżania się wybo­rów różowa chmura so­cjalnych obietnic kampanii PiS opada i zaczynają wyłaniać się co­raz wyraźniejsze, znajome kształty IV Rzeczypospolitej. Pod cienką koszul­ką złudnego optymizmu Andrzeja Dudy i Beaty Szydło napinają się mięśnie tra­dycyjnego PiS. Jak dekadę temu, a na­wet mocniej. Dodatkowo wzmocnione sterydem rewanżu i zemsty.

Odzyskać co splugawione
Są w Polsce takie miejsca, gdzie obni­żony wiek emerytalny i 500 złotych na dziecko nie budzą większych emocji.
To urzędy, państwowe agencje, insty­tucje kultury. Głównym tematem roz­mów o dojściu PiS do władzy jest to, jak głęboko sięgać będą czystki.
W prokuraturze ponowne podpo­rządkowanie politykom przyjmowane jest już za pewnik; co wiąże się z zapo­wiadaną „głęboką zmianą” wewnętrz­nych hierarchii. Rzecz jasna kryterium awansów i degradacji nie będą kom­petencje, tylko usłużność wobec nowej władzy oraz „umoczenie” w rządy PO i w tuszowanie „afer”. Podobne lęki są pewnie udziałem sędziów. Zwłaszcza tych, którzy narazili się wyrokami na­ruszającymi poczucie sprawiedliwości ludu pisowskiego - doświadczając me­dialnych nagonek i lustracji przodków.
W mediach nastrój ten sam. Pierwsze listy proskrypcyjne przeznaczonych do zwolnienia dziennikarzy TVP pojawi­ły się w pisowskim tygodniku „wSieci” jeszcze latem, na fali zwycięstwa An­drzeja Dudy. Potem niektórym „niepo­kornym” też ulewały się niepoprawne fantazje. Choćby szefowi warszawskie­go SDP Marcinowi Wolskiemu, który umartwiał się, „co zrobić z tą niemałą grupą kolegów, która tej jesieni będzie musiała pożegnać się ze splugawionym przez nich po wielokroć zawodem”. Czyżby miano nie poprzestać na ruty­nowej czystce i pojawią się komisje we­ryfikacyjne, władne decydować o tym, kto w ogóle ma prawo wykonywać zawód dziennikarski?

Można się było pocieszać, że Wol­ski to tylko medialny harcownik. Ale za politykę personalną właśnie zabra­li się politycy. Typowany na ministra kultury Jarosław Sellin dopiero co ra­czy) ogłosić, że nie będzie miejsca na program Tomasza Lisa, dodając, że kandydaci na jego następców są już wyznaczeni. Na razie bez nazwisk - „bo w obecnej sytuacji mogłoby im to zaszkodzić”. Nowy zarząd TVP do­piero co zaczął kadencję. Jakim więc prawem szykujący się dopiero do ob­jęcia władzy polityk ogłasza przyszłe decyzje?
Dziesięć lat temu PiS wykona­ło skok na media publiczne, noweli­zując w ekspresowym trybie ustawę o KRRiT. Dziś ten numer już by nie przeszedł, bo w tym czasie Trybunał Konstytucyjny wprowadził bezpiecz­niki uniemożliwiające drogę na skró­ty. Sellin jasno jednak wskazuje, że PiS dysponuje nowym planem „od­zyskania” mediów publicznych.
Pewnie nie tylko publicznych. Jarosław Kaczyński wspomniał o ko­nieczności „udomowienia” mediów (w domyśle - prywatnych). W polityczno-medialnych kuluarach krąży pogłoska o planie wrogiego przeję­cia przez państwo giełdowej spółki wydającej czołowy polski dziennik. Plan jest tak hucpiarski i odległy od cywilizowanych norm, że aż trud­no w uwierzyć w jego prawdziwość. Lecz pogarda dla norm państwa prawa nie jest niczym nowym dla Prawa i Sprawiedliwości.

Żadnej grubej kreski!
Dekadę temu osobiste urazy Jaro­sława Kaczyńskiego miały wpływ na kształt programu IV RP, lecz nie były dominujące. Idea wzięła się z analizy postkomunistycznej Pol­ski jako państwa niesprawiedliwych hierarchii społecznych, domagają­cych się rewolucyjnego przewartoś­ciowania. Utopia rozpadła się wraz z klęską wyborczą. Pustkę po nie­zrealizowanej idei zastąpił głęboki resentyment wobec nowych zwy­cięzców i żądza zemsty.
W późniejszych, chudych dla PiS czasach, gdy wydawało się, że to ugrupowanie nigdy nie będzie zdolne odzyskać władzy, już tylko nadzieja odegrania się pozwalała mobilizo­wać szeregi. Jeszcze w 2013 roku je­den z rzeczników ludu pisowskiego Michał Karnowski stwierdził: „Spo­dziewam się, że pierwszy rok rządów PiS będzie głównie mocnym rozli­czeniem PO jako reakcja na bardzo długi czas bez rozliczania”. Liczne wtedy zapowiedzi wsadzania do wię­zień winnych „zbrodni smoleńskiej” oraz powoływania komisji śledczych, ubarwiane krążącymi po mediach społecznościowych wizjami Tuska w kajdankach, nie grzeszyły nadmia­rem konkretu. Wizja słodkiej zemsty po prostu krzepiła prawicowe serca.
Lecz gdy startowała tegorocz­na kampania, fantazje o rozliczeniu zostały wygaszone. Rok 2015 miał upłynąć pod hasłem odnowy języ­ka polityki, uczynienia jej przyja­zną obywatelom, ba - „odbudowania wspólnoty”, ’laka była mądrość eta­pu, którą lud pisowski musiał mil­cząco zaakceptować, choć oczywiście wiedział swoje. Gdy Andrzej Duda snuł kolorowe wizje hurtowej po­prawy losu wszystkich grup społecz­nych, w „etosowym” internecie wciąż dominowały nawoływania do linczu na „POlszewii”.
Scenariusze wendetty lud pisow­ski konstruuje dziś równie finezyjne jak wcześniej smoleńskie apokryfy. Próbka z forum Niezależnej.pl: „Po wyborach żadnej grubej kreski. Na­leży zrobić szczegółowy audyt stanu Polski i opublikować raport o skut­kach 8 lat rządów tej mafijnej ko­alicji. Następnie postawić przed Trybunałem Stanu jej przywódców z oskarżeniem o działanie na szko­dę państwa, a po wyroku wykonać go natychmiast. Pozostałym dać szan­sę na reedukację, a jeżeli komuś nie ufa się reedukacja, również postawić go przed sądem (przykład: proces norymberski i denazyfikacja)”.
To tylko próbka z samego wierz­chu. Jedna z tysięcy wypełniających sieć. W tonie i treści dominująca. Wyrażająca świadomość tej części elektoratu PiS, która głosuje na partię Kaczyńskiego nie pod wpływem mar­ketingowo wzbudzonej iluminacji, a z absolutnego z nią utożsamienia.

Zachłanność niejedno ma imię
Ten zakorzeniony w zbiorowej podświadomości ludu pisowskiego Pan Hyde jest dużo silniejszy niż jego mar­ketingowo stworzone, o wiele jaśniejsze alter ego - ucieleśnione w Dudzie i Szyd­ło. Hodowany był konsekwentnie opisami ostatnich ośmiu lat jako rządów skorum­powanej sitwy albo wręcz zdrajców ojczy­zny. Obsesyjne porównywanie dzisiejszej Polski do PRL, a rządzących nią polityków do komunistycznych dygnitarzy siłą rzeczy musiało prowadzić do hasła totalnego roz­liczenia. Jego poniechanie po 1989 r. pra­wica uznaje wszak za grzech pierworodny III RP. Na gruncie demokratycznej polityki, polegającej na naturalnej wymienności rzą­dzących ekip, nie sposób jednak uzasadnić zmasowaną wendetę. Trzeba stworzyć wa­żenie przełomu: potępić przeszłość i otwo­rzyć nowy rozdział. Zło zastąpić dobrem.
Takie definiowanie politycznych celów stawia PiS poza demokratycznym spek­trum, na pozasystemowym marginesie. A zarazem jest partia Kaczyńskiego najsta­bilniejszym filarem sceny politycznej, za­sługującym choćby z tej racji na traktowanie na równych prawach z innymi formacjami. Ta sprzeczność nigdy nie doczekała się propozycji sensownego rozwiązania.
Z perspektywy PiS układ sil w polskiej de­mokracji rozwijał się dwutorowo. Po jednej stronie wszystkie siły akceptujące porządek okrągłostołowy. Sprowadzone do wspólne­go mianownika obozu III RP - bez wzglę­du na partyjne barwy. Po drugiej zaś stronie - „antymagdalenkowy” obóz Kaczyńskie­go wraz z przyległościami. Dominacja tego pierwszego - u władzy, ale i w mediach, świecie akademickim, kulturze - zaburzy­ła pożądaną symetrię. Była tak przytłacza­jąca, że nie można wytłumaczyć jej inaczej niż dziejową niesprawiedliwością. Każdo­razowe zdobycie władzy jest więc okazją do odbudowania moralnego ładu, bez ogląda­nia się na użyte środki. Czystki w aparacie państwa i mediach publicznych wynikają wprost z takiego podejścia.
Lecz z punktu widzenia szerokiej formacji demokratycznej roszczenie do symetrii jest nieuprawnione. Nawet jeśli scena politycz­na polaryzuje się wokół PO i PiS, to o rów­noprawności mowy być nie może. Dawna pazerność SLD i nie tak dawna Platformy w zawłaszczaniu państwa podlega kryty­ce, ale co najwyżej jako patologia w obrębie systemu. Zachłanność PiS jest czymś dużo groźniejszym - służy bowiem zmianie demo­kratycznych wektorów i obaleniu obowiązu­jących norm. Czystka mediów politycznych
w epoce IV RP, które oddano w pacht fana­tykom wspierającym władzę w niszczeniu dotychczasowego ładu, nie jest więc tym sa­mym co ich upupianie za rządów Platformy rękami oportunistów motywowanych chę­cią utrzymania się na powierzchni. Pierw­sze było atakiem na demokratyczną normę, co wymagało kontrataku i usunięcia owych fanatyków frontu ideowego. Drugie - tyl­ko anomalią wymagającą korekty. Podobnie z innymi instytucjami życia publicznego.
Obie strony zarzucają więc sobie podwój­ną moralność. A sensownego rozwiązania nie widać. Aby tak się stało, PiS musiałoby porzucić ambicję dokonania systemowego przełomu i stać sięw miarę normalną, choć­by i populistyczną formacją akceptującą re­guły liberalnej demokracji. Doktor Jekyll musiałby pokonać pana Hyde’a. Tyle że nie jest w stanie temu sprostać. Jest przecież pa­pierowy i sztuczny. Realną emocją żywi się tylko jego brutalny rywal.

Załatwić sobie tłum
Dlaczego na finiszu kampanii prezes nag­le oswobodził pana Hyde’a? Czy ożywienie się Antoniego Macierewicza, zapowiadają­cego rozliczenie winnych „zamachu smoleń­skiego” i porównującego rządy PO do zbrodni stalinizmu, było tylko wypadkiem przy pracy?
Raczej nie, bo równolegle z zamor­skim wojażem Macierewicza odsłonił się również sam Kaczyński. I to nie spon­tanicznym lapsusem, ale przemyślanym i spójnym wystąpieniem wygłoszonym w ubiegłym tygodniu na Żoliborzu.
Prezes najpierw przypomniał socjalne obietnice PiS, po czym przepowiedział, że przyszły rząd padnie ofiarą zmasowane­go ataku ciemnych i wpływowych sił. Aby się obronić - perorował - potrzeba będzie społecznego poparcia. „Tak jak jest na Wę­grzech. Kiedy przychodzi trudna chwila, jest wielki wiec, są setki tysięcy ludzi, prze­mawia premier. To też jest kolejna sprawa do załatwienia” - oświadczył prezes.
Pomińmy to, że premierem z PiS zdol­nym zwołać masowy wiec może być tylko sam Kaczyński. Prezes wie doskonale, że tysięcy ludzi nie sposób zmobilizować groź­bą niezrealizowania obietnicy 500 złotych na dziecko. Masy można pobudzić wyłącz­nie obrazem wroga, którego należy potępić i zniszczyć. Problem w tym, że demokra­tyczni przywódcy nie mają takich ambicji. To - jak świat długi i szeroki - wypróbowa­na ścieżka legitymizowania się dyktatorów.
Tyle że z taktycznego punktu widzenia zdarcie zasłony przed wyborami wydaje się nonsensem. Pragmatyka podpowiadałaby zresztą utrzymanie względnie łagodnego kursu również po wyborach i długofalowego urabiania gruntu pod ewentualną radykal­ną zmianę. Wszak totalne zwarcie z III RP w latach 2005-2007 na długie lata zniszczy­ło polityczną potencję PiS. Po co więc już te­raz rysować tak konfrontacyjny scenariusz?
Niektórzy twierdzą, że Kaczyński za­chłysnął się własną siłą. Ale może jest do­kładnie odwrotnie? Może to objaw nagle wzbudzonej paniki? W sondażowym zamę­cie ostatnich kilkunastu dni dominujące do tej pory przekonanie o nieuchronności rzą­dów PiS nieoczekiwanie uzupełnione zosta­ło alternatywą. Koalicja „wszyscy przeciw PiS” długo wydawała się mrzonką, lecz wraz z upadaniem Kukiza oraz wzrostem popar­cia dla Zjednoczonej Lewicy i partii Petru nabrała nagle cech realności. Dla prezesa, oswojonego już z wizją monopolu własnej władzy, musi to być trudna perspektywa.
Jak jej przeciwdziałać? Wątpliwe, aby wyborcy skuszeni socjalnymi obietnicami Beaty Szydło zareagowali na taki obrót spra­wy czymś więcej niż miotaniem przekleństw w internecie. Tutaj potrzebny będzie ulicz­ny tłum. I to tłum o niebo liczniejszy niż na marszach z pochodniami podczas smoleń­skich miesięcznic. Zmobilizowany zarzuta­mi wyborczego oszustwa i zdrady, dyszący prawdziwą żądzą zemsty. Im wcześniej zacznie się go mobilizować, tym lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz