poniedziałek, 19 października 2015

Czyja będzie Polska



Po półtorarocznym wyborczym maratonie w niedzielę wszyscy wpadniemy na metę. W ponie­działek obudzimy się w tym samym pań­stwie, które ocalało, albo w państwie, które za chwilę będzie zupełnie inne.
   Czeka nas referendum nad całym dzie­łem ostatniego ponad ćwierćwiecza. Jed­ni, nawet dostrzegając jego liczne wady, są z niego dumni. Inni owego państwa nie lubią albo wręcz nienawidzą. Dlate­go, niezależnie od partyjnych afiliacji, do wyborów staną dwa ogromne bloki obywateli. Jedni, generalizując i uprasz­czając, choć nie zanadto, mówią: rozpie­przyć to wszystko. Inni mówią: brońmy się, bo tamci chcą wszystko rozpieprzyć.
   Wiele partii, różne wyborcze pro­gi, nieskończenie wiele arytmetycznych układanek w zależności od tego, kto bę­dzie choćby odrobinę nad progiem, a kto wyląduje pod nim. Ale niezależnie od wy­niku wyborów i podziału mandatów owe dwa bloki Polaków są mniej więcej rów­nie silne. A jeśli tak, jeśli około połowy Polaków chce nie tylko zmiany władzy, ale zmiany charakteru państwa, należy zadać pytanie fundamentalne: dlaczego połowa Polaków - albo nie do końca, albo zupełnie - nie identyfikuje się z własnym państwem. Państwem, ośmielam się po­wiedzieć, najlepszym, jakie Polacy kiedy­kolwiek mieli.

   Nadmiernym uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że przeciw temu państwu są wyłącznie niewykształceni w większo­ści ludzie, którzy ulegli wieloletniej czar­nej propagandzie, serwowanej przez prezesa Kaczyńskiego oraz jego, także medialnych, akolitów. Jasne, jest wielu, są miliony takich, którzy ten malowany wę­glem, wyłącznie na czarno, obraz Polski kupili, tak jak kupili absurdy o zamachu w Smoleńsku i współsprawstwie w nim polskiego premiera i polskiego marszał­ka Sejmu, a chwilę później prezydenta. Ale choć to oni stanowią hardcore’owy elektorat PiS, partia ta ma szansę zdobyć większość w Sejmie właśnie dlatego, że sięgnęła poza ów hard core. Jak bardzo? Trudno powiedzieć, bo według różnych sondaży PiS może zdobyć w wyborach 32 procent, a więc o dwa punkty więcej niż cztery lata temu, ale może i 40 procent, a więc o ponad dziesięć punktów procen­towych więcej.
   Nieuzasadnionym uproszczeniem by­łoby też twierdzenie, że podział Polaków na dwa bloki to rezultat różnic w stanie posiadania. Demografia wyborcza nie da się zakła­mać. Wśród zwolenników PO jest zdecydowanie wię­cej osób majętnych niż wśród zwolenników PiS.
Ale wśród tych ostatnich jest całkiem wielu mło­dych wykształconych ludzi oraz przedsiębiorców, któ­rzy radzą sobie dobrze albo więcej niż dobrze. Podob­nie jak wśród wyborców PO, Lewicy czy Nowoczes­nej całkiem wielu jest takich, którzy mają może mniej pieniędzy, ale całkiem sporo satysfakcji.
   Bliższe prawdy byłoby więc stwier­dzenie, że przynależność do któregoś z dwóch bloków w większym stopniu jest kwestią jak najbardziej subiektywnego postrzegania własnego udziału w podzia­le owoców z bezdyskusyjnego sukcesu III RP. Ale może w jeszcze większym stop­niu kwestią postrzegania własnej pozy­cji i własnego prestiżu. Pozycja ta może być nawet relatywnie wysoka, z czego nie musi jednak wynikać poczucie satysfak­cji. Czasem, jak w przypadku tzw. dzien­nikarzy niepokornych, pragnienie bycia beneficjentem obiecywanej przez Ka­czyńskiego „redystrybucji prestiżu” to prostacka pazerność na stanowiska zaj­mowane przez innych. Czasem jest to niechęć do państwa w formie wyrażo­nej przez pewnego taksówkarza w roz­mowie z moim znajomym mieszkającym od 30 lat w USA: w PRL państwo kradło, ale przynajmniej pozwalało także kraść ludziom, teraz kradnie tylko państwo. Częściej jest to jednak poczucie, że jeśli mi się powiodło, to mimo państwa, a na­wet wbrew państwu, które to państwo, na korytarzu w przychodni, w urzędzie skar­bowym czy w sądowej pocze­kalni zbyt często traktuje obywatela jak petenta, natrę­ta albo potencjalnego oszusta.
   To subiektywne poczucie przemnożone przez miliony ludzi, którzy je mają, ma już charakter obiektywnego faktu społecznego.
   Polskie państwo jest bogat­sze i lepsze niż kiedykolwiek, ale - to także prawda - przez miliony Polaków jest trakto­wane jako obce, wrogie lub przynajmniej nieprzyjazne. Zmiana tego nastawienia pozostanie dla państwa i wła­dzy zadaniem najważniejszym, niezależ­nie od tego, kto wygra wybory.
   Problem w tym, że ulepszać państwo można w sensowny sposób wyłącznie w obecnych ramach prawnych. Rewolucja zaś może być wyłącznie narzędziem ze­msty i musi prowadzić do niszczenia pań­stwa pod pozorem jego naprawy. Wizja radykalno-populistycznej rewolucji musi budzić wielkie obawy.
   Zła rewolucja albo naprawdę dobra zmia­na. Oto właściwy wybór. Wyniki już za mo­ment. Konsekwencje na długie lata.
TOMASZ LIS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz