środa, 16 września 2015

Kasy bez kasy



Rachunek za wieloletni brak nadzoru nad SKOK przekroczył już trzy miliardy i jeszcze urośnie. Do ilu? 5-10 miliardów? Gdzie się podziały te pieniądze?

Cezary Kowanda

O Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredyto­wych powstała już cała biblioteka oficjalnych raportów i dziennikarskich tekstów, a jednak męczy nas wciąż niewiedza. Nie wiemy, ile jeszcze pieniędzy pójdzie na ratowanie tego systemu. Nie wiemy, ile kas upadnie, a ile przejmą banki. Nie wiemy nawet, jakie są rzeczywiste wyniki kas, bo dane w raportach SKOK i Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) to dwa różne światy. Nie wiemy, ilu komisarzy jeszcze wejdzie do kas ani nawet ile toczy się postępowań prokuratury.
Ten mizerny stan naszej wiedzy przyczynia się do narastania spekulacji. Są bankowcy, którzy nieoficjalnie twierdzą, że cały system wkrótce runie, a straty wyniosą ponad 10 mld zł. Z kolei część kas przekonuje, że mimo nagonki, jakiej są poddawane, radzą sobie świetnie i mają spore zyski. Spróbujmy zatem ustalić, co dziś tak naprawdę wiemy. Zwłaszcza że za kasy nikt nie chce wziąć politycznej odpowiedzialności, a tak im dotąd sprzyjające PiS przed wyborami stara się o nich mówić jak najmniej.
W Polsce działa wciąż 50 SKOK, chociaż nie wszystkie używają tego skrótu. Na przykład w 2010 r. SKOK Stefczyka, największa w całym sektorze, zmieniła nazwę na Kasa Stefczyka. Kilka innych SKOK współpracuje z nią pod szyldem Kas Stefczyka, chociaż formalnie zachowują odrębność. Jeszcze dwa lata temu kas było o pięć więcej, ale dwie zbankrutowały, a trzy przejęły banki. Tych kas już zatem nie ma, ale pozostał po nich rachunek, który można dość dokładnie podliczyć.

Dwie upadłe SKOK to Wołomin i Wspólnota. Ta pierwsza to bo­haterka słynnej już, szeroko opisywanej, afery z pożyczkami udzielanymi podstawionym „słupom”. Dostawano je na fałszy­we zaświadczenia o zatrudnieniu i pod zastaw nieruchomości, np. łąk, którym znacznie zawyżano wartość. Do tego bywało, że jedna taka nieruchomość potrafiła być zabezpieczeniem dla wielu pożyczek naraz. Prokuratura Okręgowa Warszawa Praga, która bada sam wątek takich właśnie podejrzanych pożyczek, ma ich w tej chwili w śledztwie kilkaset o wartości miliarda złotych.
W sprawie drugiej upadłej kasy, SKOK Wspólnota, prokuratura też prowadzi szereg śledztw. W przypadku obu tych kas wyzna­czeni przez KNF komisarze szybko stwierdzili, że nie ma już czego ratować i jedyne wyjście to ogłoszenie upadłości. Na tym rola ko­misarzy się skończyła. Sądy wyznaczyły syndyka, który likwiduje obie kasy. Po ogłoszeniu bankructw poszkodowani klienci od­zyskali swoje oszczędności, ale nie wszystkie. Kasy od listopada 2013 r. objęte są, tak jak działające u nas banki komercyjne i spół­dzielcze, systemem gwarancji depozytów. Jednak zabezpiecza on (w każdej instytucji finansowej) równowartość maksymalnie 100 tys. euro na osobę. Tym systemem zarządza Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG), na który płacą banki i kasy. Te ostatnie jednak dopiero od końca 2013 r. A i tak, jak dumnie donosiła wtedy gazeta „Czas Stefczyka”, wyznaczono im nadzwyczaj niską opłatę roczną (wówczas 0,02 proc. wartości aktywów i zobowiązań pozabilan­sowych), co miało odzwierciedlać niskie ryzyko działalności kas.

Syndyk szuka
To właśnie ze środków BFG trzeba było wypłacić pieniądze oszczędzającym w SKOK Wołomin i Wspólnota. W praktyce Fun­dusz zlecił to zadanie bankowi PKO BP, w którego oddziałach poszkodowani odzyskiwali depozyty. Do tej pory klientom SKOK Wołomin wypłacono 2,2 mld zł, a SKOK Wspólnota nieco ponad 800 min zł. To ponad 99 proc. środków, jakie byty tu chronione przez BFG. Czy wszystkie te pieniądze są bezpowrotnie stracone?
Syndyk Lechosław Kochański, likwidujący obie upadłe kasy, nie chce rozmawiać z mediami i odsyła do sądów, którego go wyznaczyły. Sąd Okręgowy w Gdańsku twierdzi, że w przypadku SKOK Wspólnota w maju i czerwcu syndykowi udało się odzyskać po niespełna 10 min zł. Z kolei Sąd Okręgowy w Warszawie poda­je, że dotąd syndyk uzbierał w SKOK Wołomin prawie 59 min zł. Niektórzy zadłużeni spłacają zobowiązania uczciwie. Niestety, tylko niektórzy.
Takie kwoty raczej nie pozwalają być optymistą - większość pie­niędzy pożyczonych przez te dwie kasy jest stracona. Prokurator Dariusz Domarecki z gorzowskiej prokuratury prowadzącej wątek działania zorganizowanej grupy przestępczej wyprowadzającej pieniądze ze SKOK Wołomin - z j ej władzami na czele - w niedaw­nej rozmowie z POLITYKĄ mówi już o prawie 900 min zł, które, jak wynika z najnowszych ustaleń śledztwa, grupa „wyprowadziła” z tej kasy. Jasno widać więc, że straty rosną. Tymczasem przy wy­płatach z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego nie ma żadnego znaczenia, czy osoba, która dostaje zwrot z BFG za swój depozyt, jednocześnie ma np. niespłaconą pożyczkę.
Druga, obok upadłości, opcja to przejęcie SKOK przez inną instytucję. Przez lata to właśnie kasy nawzajem się ratowały i dzięki temu mogły utrzymywać, że nigdy żadna nie upadła. Teraz ratunkiem mają być banki, które jednak wcale nie palą się do tej kosztownej roboty. Do tej pory doszło do trzech przejęć, ale ze wsparciem BFG. Alior Bank stał się właścicielem SKOK św. Jana z Kęt, co kosztowało Fundusz prawie 16 min zł. Prawie 102 min zł trafiły z BFG do Pekao SA, który wchłonął SKOK Kopernik, a w tej chwili trwa przejmowanie SKOK Wesoła przez PKO BP Nie wia­domo, ile środków BFG pochłonie ta transakcja, ale z Funduszu na sprzątanie bałaganu po kasach poszło już ponad 3,2 mld zł.
To jedna czwarta dotychczasowych zasobów BFG, któremu zostało jeszcze ok. 9 mld zł. Te środki były gromadzone przez lata, Fundusz długo nie musiał ich wydawać. Ostatni bank komercyjny upadł w 2000 r., a spółdzielczy rok później. Co się stanie, gdy ko­lejne SKOK zaczną ogłaszać bankructwo i trzeba będzie zwracać klientom ich oszczędności? BFG się od tego nie zawali, ale po raz kolejny zwiększą się składki płacone na rzecz Funduszu przez banki. A one dodatkowe koszty przerzucą na klientów. Już w tym roku składki na BFG poszły w górę, głównie z powodu bankructw SKOK. Dotąd banki płaciły rocznie łącznie ok. 1,3-1,5 mld zł, te­raz jest to już ponad 2,2 mld zł. Ten nadzwyczajny podatek jest wyliczany w zależności od wielkości banku, czyli wartości jego aktywów. Rząd wybrał zatem metodę ratowania systemu SKOK pieniędzmi głównie klientów banków. Czy to sprawiedliwe?
Komisja Nadzoru Finansowego nie ma prawa publikować da­nych finansowych SKOK bez ich zgody, a te generalnie nie mają się czym chwalić. Wiemy zatem tylko, że większość wciąż działających SKOK jest nadal w marnej sytuacji. Siedem z nich ma komisa­rzy, czyli Komisja straciła zaufanie do dotychczasowych zarządów i odsunęła je od kierowania kasami, a na ich miejsce wyznaczyła własnych ekspertów. To poważna sankcja, bo najpierw Komisja ma zalecać, upominać i ostrzegać. Do tej pory pojawianie się ko­lejnych komisarzy nie wróżyło niczego dobrego, bo żadnej z kas, do których weszli, nie zdołali wyprowadzić na prostą. Tymczasem KNF zastanawia się nad wprowadzeniem komisarzy do kolejnych niemal dwudziestu SKOK, w tym nawet do Kasy Krajowej, która kontrolowała ten sektor przed wprowadzeniem bankowego nad­zoru, a teraz ostro krytykuje działania Komisji.



Długa droga do kontroli
Ten nowy, bardziej wymagający nadzór nad kasami istnieje niespełna trzy lata. Wcześniej politycy PiS twardo stali na sta­nowisku, że kasy mogą kontrolować się same, a nadzór nad nimi powinna pełnić tylko Kasa Krajowa. Platforma próbowała to zmienić, ale zanadto się nie śpieszyła.
Ustawę o wprowadzeniu SKOK pod parasol KNF Sejm uchwalił dopiero w 2009 r., czyli dwa lata po przejęciu władzy przez PO. Zaraz jednak nowe prawo do Trybunału Konstytucyjnego skie­rował prezydent Lech Kaczyński, który godził się na nadzór nad SKOK, ale w znacznie ograniczonej formie (prezydenta repre­zentował jego ówczesny minister Andrzej Duda). Jego następca większość spornych kwestii z Trybunału wycofał, jednak dwie po­zostawił. Trybunał też się nie śpieszył z rozwianiem wątpliwości i dopiero w 2012 r. wydał wyrok, przyznając rację Bronisławowi Komorowskiemu. Potem trzeba było jeszcze błędy w ustawie po­prawić. W efekcie weszła ona w życie dopiero pod koniec 2012 r., i od tego momentu prawda o sytuacji kas zaczęła powoli wychodzić na światło dziennie.
Rosnące i powszechne problemy finansowe SKOK mogą zaska­kiwać. Teoretycznie te instytucje powinny być nawet bezpiecz­niejsze od banków. Działają przecież wyłącznie na rzecz i w inte­resie swoich członków, nie inwestują w ryzykowne instrumenty finansowe, a funkcjonując w społecznościach lokalnych, realniej też powinny oceniać wiarygodność potencjalnych klientów. Kasy miały być nastawione oczywiście na zysk, ale w granicach przy­zwoitości. Tak miał wyglądać idealny model społecznych kas, który powinien im zapewniać solidny fundament. I gdyby tak rze­czywiście było, kasy nie potrzebowałyby zewnętrznego nadzoru.
Przez lata Kasy oferowały' co prawda lokaty korzystnie oprocen­towane, ale nie lepsze niż niektóre z banków, którym najbardziej zależy na nowych depozytach. Wyniki kas powinny być zatem świetne, a są katastrofalne. Co poszło nie tak?
Dziś wygląda na to, że w wielu SKOK przez lata doszło do fa­talnego zmiksowania działalności przestępczej i nieudolności zarządzających. Czy instytucje naszego państwa poradzą so­bie z precyzyjnym odróżnieniem w każdej upadającej kasie obu przy czym? SKOK Wołomin to najprawdopodobniej (spra­wa w toku) ofiara przestępczej grupy, a zarzuty postawiono już ponad sześćdziesięciu osobom.
Także w przypadku SKOK Wspólnota i SKOK Wesoła prokuratury prowadzą wiele śledztw. Tylko że wolno i bez za­pału. Śledztwo w sprawie SKOK Wesoła (prawie 300 min strat), gdzie dołączo­no kilkadziesiąt tysięcy dokumentów finansowych, prowadzi jedna proku­rator! Gdy niedawno w procesie cywil­nym próbowano odebrać setki tysięcy złotych, które stara rada nadzorcza przy­znała staremu kierownictwu, prokura­tura odmówiła w nim udziału, bo „nie widzi interesu publicznego”. Niektóre sprawy są już też w sądach. Tyle tylko, że dziś Prokuratura Generalna nie potra­fi nawet dokładnie powiedzieć, ile trwa postępowań w sprawie kas. Nie wróży to najlepiej w kwestii ukarania winnych.
W Gdańsku toczy się również od kwietnia śledztwo w sprawie wyprowadzenia 77 min zł z Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych do Spółdzielczego Instytutu Naukowego. Prokura­tura zajęła się sprawą po opublikowaniu listu przewodniczącego KNF do szefa CBA. KNF twierdzi, że takie działanie było na szkodę SKOK, a te pieniądze powinny pójść raczej na wspieranie tego sektora. Senator PiS Grzegorz Bierecki, przez długi czas twarz SKOK i wieloletni prezes Kasy Krajowej, zarzuty odpiera i uważa, że nie chodzi o pieniądze należące do kas. Na razie prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie, a nie przeciw konkretnym osobom. Prokuratura powinna też zbadać, czy nie doszło do zła­mania prawa przy transferze środków kas do luksemburskiej spół­ki SKOK Holding, która, według KNF, w 2013 r. dostała 83 min zł, a w ubiegłym roku ok. 70 min zł. Te pieniądze też przydałyby się na ratowanie kas, a teraz są we władaniu firmy zarejestrowanej za granicą i pozostającej poza kontrolą naszego państwa.
W przypadku SKOK niejasności jest mnóstwo. Na przykład SKOK Wspólnota zawierała wieloletnie umowy z innymi spółkami, choć­by na wynajem lokali, które okazały się dla niej bardzo niekorzyst­ne. Nie mogła ich bowiem wypowiedzieć bez poniesienia ogrom­nych strat. Czy jednak była to tylko nieudolność zarządu, czy też celowe wyprowadzanie pieniędzy i narażanie członków na straty?
Dla większości SKOK największym zagrożeniem okazali się nie przestępcy, a po prostu własna, nieudolna, ryzykowna polityka kredytowa. Bo podstawowy problem tego sektora to ogromna wartość złych, niespłacanych w terminie kredytów. Stanowią one około jednej trzeciej wszystkich pożyczek. To fatalne, wręcz żenu­jące wyniki, które tłumaczą ogromne kłopoty niektórych kas. Taki odsetek niesolidnych klientów miewają tzw. firmy pożyczkowe, ale one nie zbierają depozytów, a do tego żądają dużo wyższych odsetek niż SKOK, więc z reguły trzymają głowy nad wodą.
W kasach aż jedna piąta wszystkich kredytów nie jest spłacana już ponad rok. Kredyty dla firm popsuły się aż w połowie, ale to nie one pogrążają SKOK, bo ich wartość jest stosunkowo nie­wielka. Kasy znalazły się w fatalnej sytuacji z powodu zwykłych pożyczek konsumpcyjnych i na nieruchomości. Szczególnie te drugie są fatalnie spłacane, a przecież do 2013 r. SKOK nie mo­gły udzielać kredytów hipotecznych. Mogły natomiast pożyczać na cele mieszkaniowe, ale maksymalnie na pięć lat, a nie na 30 jak banki. W praktyce był to odpowiednik kredytu konsumpcyjnego, a nie hipotecznego, pomyślany raczej jako środki na remont niż zakup mieszkania czy budowę domu. Dziś okazuje się, że ponad miliard złotych pożyczony w ten sposób nie jest spłacany. I tu znów pojawia się pytanie - w jakim stopniu zarządzający kasami odpowiadają za tę sytuację? Czy niezbyt wnikliwie badali sytua­cję pożyczających, czy też byli z nimi w zmowie albo udzielali pożyczek podstawionym osobom? Znów nie znamy odpowiedzi.
Kasy oczywiście nie są szczęśliwe z powodu kontroli KNF, a ich relacje z Komisją to historia krótka, ale pełna sporów. KNF do tej pory zablokowała nominacje na preze­sów połowy z 36 kandydatów przedsta­wionych przez kasy. Komisja stwierdzi­ła, że osoby, które doprowadziły SKOK swoimi często wieloletnimi rządami na skraj ruiny, nie powinny zajmować się teraz uzdrawianiem kas.
Wrogie relacje nie ułatwiają napra­wiania szkód, skoro nadal nie wiemy, jakie one naprawdę są. Kasy bowiem regularnie przesyłają sprawozdania, często z pozytywną opinią audyto­rów, które nie dają wielkich powodów do niepokoju. Z kolei Komisja równie regularnie zleca ich ponowne badanie i jej wnioski są już inne. Wygląda, jakby kasy uprawiały kreatywną księgowość. I tak w pierwszym kwartale br. łącz­ny wynik SKOK, według samych kas, to strata wynosząca 103 min zł. Tymczasem KNF szacuje, że rze­czywista strata wyniosła ok. 718 min zł. Dla ponad 2 min klien­tów kas to duża różnica, bo w pierwszym przypadku mielibyśmy do czynienia z chwilową finansową zadyszką, a w drugim z groź­bą unicestwienia całego sektora.

Zły i dobry SKOK
I właśnie cały sektor należałoby dziś potraktować łącznie, a nie zajmować się osobno kolejnymi kasami, co w finale kończy się często zatrudnieniem syndyka. Niestety, Polska do tej pory nie wprowadziła europejskich przepisów o ratowaniu banków, które mogłyby mieć też zastosowanie do kas. Umożliwiaj ą one wydzie­lenie z całego sektora finansowego zdrowych i chorych części, a potem zabranie się za intensywną kurację. Skoro ponad 80 proc. SKOK ma realizować programy naprawcze, czyli przynosi straty, to znaczy, że prawie wszystkie kasy mają wiele złych aktywów. Być może powinniśmy, szczęśliwie na dużo mniejszą skalę, zastoso­wać rozwiązania sprzed kilku lat, kiedy to Francja, Niemcy czy Bel­gia ratowały swoje wielkie instytucje finansowe przed upadkiem.
Mógłby powstać na przykład „zły SKOK”, czyli odpowiednik „złego banku”, do którego przeniesiono by niespłacalne kredy­ty. Taki specjalny SKOK byłby stopniowo likwidowany, pewnie za pieniądze z BFG. Dobre, zdrowe części kas udałoby się wtedy połączyć i zbudować kilka podmiotów mogących nadal funkcjo­nować i konkurować z mniejszymi bankami. Taki manewr oca­liłby też grupę niewielkich, często pracowniczych kas, które nie poniosły dotąd strat. Jeśli nic się nie zmieni, grozi nam stopniowy demontaż kas. Nawet te z niezłymi wynikami mogą stracić zaufa­nie klientów, nieustannie dowiadujących się o upadku kolejnej SKOK. Już widać stopniowy odpływ depozytów z kas. W marcu 2014 r. Polacy mieli tam zgromadzone 13,4 mld zł oszczędności, a rok później już tylko 11,8 mld zł. W tym samym okresie liczba członków kas spadła o 6 proc.
Tymczasem ten segment rynku warto ochronić: wracając do źródeł, czyli do więzi między członkami i do ostrożnego, pragmatycznego zarządzania. Odgórna, państwowa sanacja wymagałaby też zmiany struktury właścicielskiej całej branży SKOK i oczywiście wywołałaby sprzeciw obecnych patronów politycznych z Grzegorzem Biereckim na czele. Jednak tylko tak można ograniczyć rachunek za SKOK.
No i wciąż pozostaje cała seria pytań do prokuratury: czy potra­fią odnaleźć i postawić przed sądem przestępców, którzy wypro­wadzili z kas miliardy? Co z odpowiedzialnością tych, którzy kasy mieli nadzorować, zwłaszcza Biereckiego? Czy w aktach oskarże­nia wskazane zostaną osoby, w tym politycy, którzy ten patolo­giczny system ochraniali? Czy też miliardy złotych pozostaną bez­karnie przywłaszczone, a prokuratorzy tradycyjnie będą umarzać śledztwa? Szczególnie po zwycięstwie „prawa i sprawiedliwości”?

Cezary Kowanda, współpraca Violetta Krasnowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz