czwartek, 20 sierpnia 2015

ROZSYPKA



Miał założyć ruch, który zmieni polską politykę, a osiadł na mieliźnie w towarzystwie narodowców i egzotycznych doradców: piewcy Łukaszenki i znajomego psychiatry.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Jeszcze w czerwcu wydawa­ło się, że Paweł Kukiz stanie się tej jesieni jednym z głów­nych rozgrywających w polskiej polityce. W wyborach prezydenckich zdobył pra­wie 21 proc. głosów, a w jednym z son­daży partyjnych przeprowadzonym kilka tygodni później jego nieistniejąca forma­cja zrównała się z PiS.
Minęły jednak dwa miesiące i wszyst­ko się rozsypało. Kukiz pokłócił się ze współpracownikami, zbratał z Ruchem Narodowym i nagłe zniknął z mediów. Dziś może liczyć na 12 proc. głosów. A za kilka tygodni przyjmie kolejny cios: re­ferendum dotyczące JOW (dla mniej zorientowanych – jednomandatowych okręgów wyborczych), dzięki któremu miał chwycić wiatr w żagle, najpewniej zakończy się fiaskiem, bo Polacy zamiast pójść głosować, zostaną w domu.

Zaplecze: ogórek w nacjonalistycznej mizerii
Mówi współpracownik: - Znam mnóstwo przedsiębiorców, adwokatów i menedże­rów, którzy z dumą mówili: „Głosowaliśmy na Kukiza, jest jeszcze dla nas jakaś nadzie­ja”. Wielu z nich widziało w nim sensowną alternatywę dla Platformy, a teraz nie chcą o nim słyszeć. Myśleli, że Paweł powoła przewidywalny i umiarkowany ruch. A co dostali? Niestabilnego trybuna ludowego, za którym stoją nacjonaliści.
Inny: - Ludzie widzieli w nim symbol zmiany, ale on tego nie rozumiał. Uważał, że skoro ludzie raz zagłosowali na niego, to kilka miesięcy później zrobią to ponow­nie. Tyle że w tym czasie trzeba stworzyć ruch, zebrać podpisy, zorganizować pie­niądze na kampanię, napisać program, ułożyć listy. Czyli wziąć się do normalne­go uprawiania polityki. A praca z Pawłem to nie polityka, tylko pedagogika. On się dopiero wszystkiego uczy.
Problemy Kukiza zaczęły się od roz­stania ze środowiskiem samorządow­ców, którzy popierali go w wyborach prezydenckich. Powód był irracjonalny: prezydent Lubina Robert Raczyński za­powiedział w TVN24, że na nadchodzą­cej konwencji pojawi się nowa nazwa mchu i jego hasło. Kukiz odpowiedział na tę deklarację na Facebooku: „Ewidentnie nasz ruch jest rozgrywany. To nie przy­padek - pan Rybak, pan Raczyński, te wypowiedzi. Na ile są świadomi ich kon­sekwencji - ich sumienie. Nas nie poko­nacie. Nigdy”.
W tym samym czasie Kukiz rozstał się z szefem prezydenckiego sztabu Patry­kiem Hałaczkiewiczem, do którego miał pretensje o występ w debacie o okręgach jednomandatowych.
- Powiedział, że daje mu ban na wystę­py w mediach, na co Patryk odrzekł: „Sta­ry, ale ty mi nie rozkazujesz, bo mi nie płacisz. Poza tym, co to jest? Partia wodzowska?”. Od słowa do słowa i się roz­stali - opowiada świadek scysji.
Odchodząc, Hałaczkiewicz zabrał jed­nak ze sobą całą bazę danych. W efekcie cztery miesiące przed wyborami Kukiz został sam: bez współpracowników, wo­lontariuszy, kontaktów ze strukturami.
- Narodowcy to wczuli i wskoczyli na wolne miejsce. Czas leciał i Kukiz z dnia na dzień stał się ich zakładnikiem. Za­częło do niego docierać, że bez nich nie zbierze podpisów pod listami do Sej­mu - opowiada osoba zaangażowana w ruch.
Część doradców przestrzegała Kukiza, że tak bliska współpraca z narodowcami ściągnie go w dół, zawęzi jego elektorat do kilku procent, ale Kukiz uspokajał. Mó­wił, że dla równowagi zaprosi na listy oso­by o liberalnych i lewicowych poglądach.
- Idziemy z faszystami, więc jeden ogórek w tej mizerii nam się przyda - żartował.
Tym ogórkiem miała być była kandydat­ka SLD na prezydenta Magdalena Ogórek. Tyle że, jak przyznają ludzie z otoczenia Kukiza, na razie nic z tych zabiegów nie wyszło. - Rozmawiałem z panią Magdą trzy razy telefonicznie, namawiałem ją, żeby włączyła się w referendum, ale chy­ba bezskutecznie. Temat wydaje się więc zamknięty - mówi Janusz Sanocki, dorad­ca Kukiza.
W tej sytuacji jedyną osobą o liberal­nych poglądach, o której wiadomo, że chciałaby wystartować z list Kukiza, jest były kandydat na prezydenta Paweł Tanajno.

Lider: kawa, red buli, papierosy
Gdy narodowcy zaczęli żądać czołowych miejsc na listach, Kukiz zrobił kolejny zwrot. Wysiał swojego współpracownika Dominika Kolorza na Dolny Śląsk na ne­gocjacje z Raczyńskim i Hałaczkiewiczem. Cel? Nakłonienie bezpartyjnych samorzą­dowców i obrażonych zwolenników jed­nomandatowych okręgów wyborczych do powrotu.
Do spotkania doszło dzień przed za­przysiężeniem Andrzeja Dudy na prezy­denta, ale rozmowa zakończyła się tym, że samorządowcy przekazali Kolorzowi listę warunków („Newsweek” otrzymał kopię tego dokumentu). Wśród nich są: zmia­na pełnomocnika wyborczego komitetu z Kukiza na Kolorza, wycięcie z list 'wybor­czych członków partii politycznych i od­danie większości jedynek działaczom na rzecz JO W i ruchu Zmieleni. Co to ozna­cza w praktyce? Drastyczne ograniczenie roli Kukiza i odcięcie się od narodowców, którzy są zrzeszeni w partii. Choć warun­ki wydają się dla Kukiza upokarzające, to Kolorz twierdzi, że negocjacje trwają.
- Jeszcze wszystko jest możliwe - mówi.
- Kukiz najpierw z hukiem rozstał się z Raczyńskim, a teraz z podkulonym ogo­nem prosi go o powrót. Nie sądzi pan, że tak to wygląda?
- Z podkulonym ogonem to może nie, ale na pewno mogliśmy usiąść do tych roz­mów wcześniej. Dziś bylibyśmy znacznie dalej.
Komentuje jeden z działaczy: - Cały Paweł i jego neurotyczna osobowość. Najpierw się pokłóci, później chce się godzić.
Inny: - Niektórzy sądzą, że jego emocjo­nalne wpisy na Facebooku powstają po al­koholu, aleja w to nie wierzę. Widziałem go po koncercie z okazji otwarcia browa­ru w Tenczynku [chodzi o kolejny browar właściciela marki Ciechan Marka Jakubia­ka, który ma zresztą wystartować z list Ku­kiza - przyp. red.]. Gdy podano nam piwo do stolika, to Paweł wziął kufel i tylko za­ciągnął się jego zapachem. Widać, że abs­tynencja jest dla niego trudna, ale się jej trzyma. Dziś jest zresztą uzależniony od innych używek. Są dni, że wypala dwie paczki papierosów, pije cztery kawy i dwa red bulle. Jeśli coś powoduje u niego roz­chwianie, to właśnie to.
Ludzie zaangażowani w referendum w sprawie JO W mówią coś jeszcze: kie­rowanie ruchem przerosło ich lidera. Nagle - opowiada jeden z moich rozmów­ców - ludzie z całej Polski zaczęli do nie­go wydzwaniać i nagabywać go w sprawie miejsc na listach. Kukiz często opowia­da o telefonie, który w środku nocy do­stał od jednego z nieznanych mu wójtów. Człowiek oznajmił, że założył w powiecie już sześć komitetów referendalnych, po czym spytał wprost: - To jak, panie Pawle? Dostanę jedynkę ?

Doradcy: tercet egzotyczny
- Kto dziś doradza Kukizowi?
- Najwięcej do powiedzenia mają trzy osoby - mówi człowiek liczący na start do Sejmu z list ruchu. - Sanocki, Kolorz i ten dziadek, no... Kornel Makuszyński.
- Chyba Morawiecki?
- A tak, Morawiecki.
Janusz Sanocki to weteran ruchu na rzecz jednomandatowych okręgów wy­borczych i były burmistrz Nysy. Był człon­kiem PZPR, Solidarności (internowany w stanie wojennym), KPN, KLD i UPR. W przeszłości bezskutecznie startował do Senatu i europarlamentu z list PiS i Prawicy Rzeczypospolitej. Jako kandy­dat PiS w 2011 r. zasłynął wypowiedziami, w których wychwalał prezydenta Białoru­si Aleksandra Łukaszenkę. - Zaprowadził w kraju porządek, nie pozwolił rozkraść przemysłu, zapewnił stabilny wzrost go­spodarczy - mówił. Dziś Sanocki nadzo­ruje działanie komitetów referendalnych powiązanych z Kukizem.
Opowiada jeden z działaczy: - To taki wariatuńcio. Krzyczy, trzaska drzwiami, ale Paweł z jakiegoś powodu mu ufa. Sano­cki potrafi pojechać pod dom Kukiza i kil­ka godzin wysiadywać na jego podjeździe. Gdy Paweł się zjawia, Janusz przestrzega go przed jakimś lokalnym działaczem i po­kazuje stosowny wycinek z lokalnej prasy. Kukiz się nakręca, leci do domu i publiku­je na Facebooku kolejny absurdalny wpis. Tak to działa.
Gdy przytaczam te słowa, Sanocki się śmieje: - Ktoś panu naopowiadał. Jestem fanem Pawia, współpracuję z nim od lat i rzeczywiście bywam u niego w domu, ale nigdy na niego nie czekałem kilka godzin. Nie pozwoliłbym sobie na to.
Jedno nie ulega wątpliwości. Sanocki ma dziś duży wpływ na lidera. Kukiz przy­myka dla niego oko nawet na własne de­klaracje dotyczące zasad funkcjonowania ruchu. Na przykład: jakiś czas temu zapo­wiedział, że w wyborach parlamentarnych nie powinny kandydować osoby powy­żej 45- roku życia ani pełnomocnicy re­gionalni ruchu. A Sanocki ma 61 lat, jest koordynatorem wojewódzkim i w rozmo­wie z „Newsweekiem” wydaje się pewny startu do Sejmu. Kukiz jest też zdeklaro­wanym krytykiem Okrągłego Stołu, na jednym z niedawnych koncertów wystąpił nawet w T-shircie z przekreślonym zdję­ciem obrad i hasłem: „Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek”. A Sanocki był uczestnikiem tych rozmów.
Dominik Kolorz to szef Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności i szef ruchu w województwie śląskim. Ma opinię osoby wyważonej i racjonalnej, tonuje nastroje w otoczeniu lidera. Podobno nie zamierza kandydować w wyborach.
Kornel Morawiecki to założyciel Soli­darności Walczącej i polityczny weteran. W przeszłości kandydował w różnych wy­borach, ale bezskutecznie. Z poparciem ruchu podobno ma startować do Senatu. Przy obecnych sondażach szanse na man­dat ma niewielkie.
- A słyszał pan o psychiatrze? - pyta mnie jeden z działaczy ruchu.
- Jakim psychiatrze ?
- Facet nazywa się tak samo jak Kukiz i jest znanym psychiatrą. Też zalicza się do grona doradców Pawia, pomaga w dobo­rze kandydatów do parlamentu.

Rekrutacja: egzamin z marksizmu
Janusz Sanocki twierdzi, że do ruchu zgło­siły się cztery tysiące osób chcących wy­startować do Sejmu. Aby wytypować tych najbardziej odpowiednich, Kukiz zarzą­dził w całej Polsce przesłuchania. To coś w rodzaju castingów, które mają wyłonić najlepszych kandydatów na kandydatów.
Działacz: - Ten psychiatra uczestni­czył w kilku takich rozmowach. Przycho­dził, siadał z boku, czasem o coś spytał, ale głównie obserwował. Czułem się nieswo­jo, wiedząc, że w komisji egzaminacyjnej przygląda mi się lekarz.
Ten lekarz to Paweł Kukiz-Szczuciński. Sanocki, którego pytam o psychiatrę, od­powiada oszczędnie. - On pełni funk­cję konsultacyjną. Czy jest rodziną Pawła? Nie interesowałem się tym, ale to chyba jakiś daleki kuzyn - mówi. Sam Kukiz-Szczuciński stara się umniejszyć swoją rolę. - Jestem przede wszystkim zaangażowany w moją pracę zawodo­wą i charytatywną, które są dla mnie naj­ważniejsze. Nie jestem politykiem i nie zamierzam kandydować do parlamen­tu. Jestem mężem kuzynki Pawła Kuki­za. Od momentu śmierci jego ojca jestem z nim w kontakcie, wraz z rodziną stara­my się go wspierać, jak umiemy najle­piej - mówi. Ale dopytywany przyznaje, że brał udział w przesłuchaniach w Kra­kowie. Kukiz-Szczuciński pracuje w jed­nym ze świętokrzyskich szpitali i działa charytatywnie na rzecz osób trędowatych w Indiach. W przeszłości był zatrudnio­ny w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii.
- Jak wyglądają te przesłuchania? - py­tam jednego z rozmówców.
- Najzabawniejsze jest to, że ci, którzy zasiadają w komisjach egzaminacyjnych, zazwyczaj są kompletnymi amatora­mi, a przesłuchiwani to często ludzie do­świadczeni i z jakimś dorobkiem. Podam przykład. Gdyby kandydować miał Artur Zawisza, wieloletni poseł i szef sejmowych komisji, musiałby stanąć przed komisją złożoną z żółtodziobów.
- A jakie padają pytania?
- Najróżniejsze. „Co to jest marksizm kulturowy?”; „Skąd pan ma majątek?”; „Za co pan kupił dom?”; „Dlaczego banki po­winny zostać zrepolonizowane?”; „Proszę wyjaśnić zasady ordynacji z jednoman­datowymi okręgami wyborczymi”. Część przesłuchań jest nagrywana.
Przesłuchania są obowiązkowe dla wszystkich kandydatów.
Artur Zawisza, o którym wspomina mój rozmówca, prawdopodobnie się na nich nie zjawi, bo Kukiz jest w ogóle przeciwny jego startowi w wyborach. Obaj zawsze byli po różnych stronach barykady. Kiedy Kukiz śpiewał „ZChN zbliża się”, Zawisza był członkiem tej partii, a gdy Kukiz wspie­rał Platformę, Zawisza działał w PiS. Ale pozostali liderzy narodowców - niedawny kandydat na prezydenta Marian Kowalski czy były poseł LPR Krzysztof Bosak - kar­nie stawili się przed komisjami w swoich okręgach.

Sejm: chodzi o dostęp do mównicy
Wieloletni współpracownik Kukiza: - Je­śli w referendum nie będzie wymaganej frekwencji, a wiadomo, że nie będzie, Pa­weł może się załamać. To emocjonalny fa­cet, często działa pod wpływem impulsu. Kto wie, czy się nie wkurzy i nie powie: ja już swoje zrobiłem, próbują mnie roz­grywać, rzucam ruch w cholerę i startuję do Senatu.
Zresztą nawet jeśli ruch Kukiza prze­trwa kampanię i przekroczy próg, to wca­le nie oznacza, że zachowa jednolitość w Sejmie. Narodowcy już dziś twierdzą, że wspólny start w wyborach nie musi oznaczać jednego klubu parlamentarnego.
- Mam nadzieję, że będziemy w jednym klubie, nawet umówiliśmy się, że podczas głosowań nie będzie dyscypliny. Ale jeśli się okaże, że jest problem z dostępem do mównicy, to może zaistnieć konieczność stworzenia odrębnego klubu lub koła na­rodowego - przyznaje Marian Kowalski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz