wtorek, 11 sierpnia 2015

Nowy but Kaczyńskiego



Moja hipoteza jest taka, że PiS przejmie władzę, a potem przestanie istnieć, zostanie wykoszony przez społeczeństwo. Triumf i katastrofa partii Kaczyńskiego są szansą na narodowe ozdrowienie - wieszczy reżyser i senator Kazimierz Kutz.

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: Wierzy pan Andrzejowi Dudzie, gdy deklaruje, że będzie prezydentem dialogu, porozumienia i wspólnoty Polaków?
KAZIMIERZ KUTZ: To banały. Ja nawet ro­zumiem, że on musi w chwili wyświęca­nia na prezydenta takie banały głosić, ale w tym przypadku za gładko brzmią­cymi frazesami kryje się groźna polity­ka PiS. Jego przemówienie w Sejmie to kompletna pustka, ale gdy Andrzej Duda zapowiada wizytę u prezydent Warsza­wy Hanny Gronkiewicz-Waltz w sprawie pomnika smoleńskiego na Krakowskim Przedmieściu albo deklaruje prowadze­nie mocarstwowej polityki opartej na idei Piłsudskiego, zza jego pleców wyłania się prezes PiS. Ten prezydent będzie jak nowy but uszyty na miarę prawej nogi Kaczyń­skiego. A to dopiero początek.

Początek czego?
- Zmian. Datą decydującą będą wybo­ry do parlamentu. Jeśli dadzą PiS zwycię­stwo pozwalające grzebać w konstytucji, to wkroczymy na najprostszą drogę do państwa wyznaniowego. Nowy prezydent już ogłosił w kampanii, że jego głównym autorytetem jest Kościół i jako prezydent będzie robił wszystko, co uchwali epi­skopat. Nie mam wątpliwości, że mówił prawdę. Andrzej Duda jest jak zapobiegli­wy i pracowity wikary wykonujący zlece­nia proboszcza. Tyle że za chwilę możemy mieć dwóch proboszczów. Kościół i Ka­czyńskiego, obu mających wielkie ambi­cje i równie wielki ciąg na władzę. Kościół
w Polsce jest całkowicie zwichnięty, jeśli chodzi o swoją misję. Bardziej interesuje go władza i pieniądze niż nauka Chrystu­sowa i dlatego prezes PiS znajduje w bi­skupach idealnego partnera.

Koalicjanta?
- Nieformalnego, ale bardzo wpływowe­go. Nietrudno sobie wyobrazić, że szef episkopatu będzie zapraszany na po­siedzenia Rady Bezpieczeństwa Naro­dowego. Przed wojną biskupi zasiadali w Senacie. Teraz to niemożliwe, ale cóż to za problem zacząć upychać księży w róż­nych strukturach państwa? Sprawić, aby stali się nieformalnymi urzędnikami pań­stwa Kaczyńskiego.

Premierem ma być Beata Szydło.
- Akurat. Kaczyński sprytnie to wymyślił. Zamienił swoją pierwszoplanową rolę ak­torską na stanowisko reżysera. W przed­stawieniu występują inni aktorzy, ale nikt nie ma wątpliwości, że mózgiem zawia­dującym całym tym prawicowym cyrkiem jest Kaczyński. Dzięki temu może spokoj­nie szykować się do wprowadzenia terroru państwa wyznaniowego, a safandułowata Platforma nawet nie ruszy palcem, aby zdemaskować działania przeciwnika.

Po co Kaczyńskiemu państwo wyznaniowe?
- Cała historia PiS to pełzająca mątwa, która zmierza do władzy absolutnej. Je­śli Kaczyński wygra wybory, to mamy jak w banku 1926 rok. Przewrót. Prezes PiS nie ukrywa, że jest autentycznym płodem myśli narodowej Piłsudskiego i Dmow­skiego. Tyle że wtedy duch odzyskiwania kraju był uzasadniony historią. Polska była świeżo po doświadczeniach rozbiorów. Polaków łatwo było dzielić na tych, któ­rzy walczyli o niepodległość, i tych, którzy kolaborowali. Wróg był konkretny. A dziś? Dziś serwuje się atrapę tamtej konstrukcji i na siłę szuka wroga.

Znaleźć go nietrudno. Jest nim każdy, kto nie podziela narodowokatolickiej wizji Polski.
- I tego PiS wybaczyć nie mogę. Splugawienia języka. Wypaczenia takich pojęć jak ojczyzna czy patriotyzm. Przecież pa­triotyzm to coś bardzo wrażliwego i intym­nego. Coś, co każdy ma na własność, co wiąże się z tym, gdzie się urodził, dorastał, gdzie chce spędzić stare lata. Patriotyzm to elementarna część ludzkiego życia, myśle­nia, emocji, wzruszeń. Dla mnie to także tworzenie wspólnego dobra, praca dla sie­bie i swoich sąsiadów, coś, z czego wszy­scy możemy być dumni. W patriotyzmie jest coś plemiennego, poczucie wspólno­ty, wzajemny szacunek, empatia. A nie jak u PiS - wykluczenie.

Czuje się pan wykluczony?
Okradziony. Patriotyzm w wykonaniu PiS i podległej tej partii prawicy stał się orężem wojennym. Językiem konfrontacji. Obrzydliwością jest słuchanie tego ciągłe­go międlenia: Polska, polskość, prawdzi­wy Polak, Polska dla Polaków... Te słowa straciły swą pierwotną moc i stały się stra­szakami, narzędziem szantażu wobec tych, którzy myślą inaczej niż PiS. Przy  ich użyciu oskarża się takich jak ja o brak patriotyzmu, odmawia im się prawa mi­łości do ojczyzny. Krzysztof Kąkolewski, wybitny publicysta, który niedawno zmarł w całkowitym zapomnieniu i nędzy, po­wiedział, że mamy w Polsce do czynienia z morderstwem słów z najszlachetniej­szego repertuaru. Patriotyzm, polskość, ojczyzna są dziś martwe. Zostały do cna strywializowane, partyjnie przeżute i wy­plute. PiS używa ich jak ostrzału artyleryj­skiego wykorzystanego w przygotowaniu przewrotu, który nastąpi 25 października.

Jest pan przekonany, że do niego dojdzie?
- A co miałoby nas przed tym uchronić? Platforma? Przecież to, co robi ta partia, jest żałosne. Układanie list wyborczych, które dla partii rządzącej powinno być dziecinną zabawą, rozwala ją od środka. PO utraciła życiowe soki. Może wegeto­wać, ale nie zdoła odbudować swojej po­zycji. Lewica? Tej to już w ogóle nie ma. Pękałem ostatnio ze śmiechu, ogląda­jąc, jak zjednoczona lewica poświęca kro­pidłem trzy busiki ruszające w objazd po Polsce. Tymczasem PiS jest uparty i metodyczny. I dostał ostatnio w prezencie od Kukiza, który odegrał rolę dopalacza w walce prawicy o odzyskiwanie Polski.

Dlaczego PO nie zdołała obronić patrioty­zmu przed zawłaszczeniem go przez PiS?
- To wynika z grzechu zaniechania, który ciągnie się od czasu Solidarności. Postsolidarnościowe formacje zajęte Polską, za­jęte sobą, zauroczone tym, że tak łatwo poszło, bo sukces Solidarności był nie­spodzianką dla nich samych, utraciły in­stynkt przetrwania. Bojownicy o wolność i demokrację zamiast zabezpieczyć doro­bek Solidarności, stworzyć własne cen­trum propagandy, oddali pole tym, którzy z grona politycznych beneficjentów III RP poczuli się wykluczeni.

Jarosławowi Kaczyńskiemu?
- Zaczęło się od Okrągłego Stołu, gdzie zdarzyła się ta największa niespodzianka naszej najnowszej historii. Ludzie Solidar­ności zasiadali do negocjacji w Magdalen­ce z obawą wpuszczenia ich w pułapkę, a tymczasem generałowie asekuracyjnie przystali na zmiany. Wypracowano łagod­ny tryb zmian, który - jak się później oka­zało - prawica Jarosława Kaczyńskiego uznała za zdradę. Dziś obserwujemy gran­de finale tego procesu, zapoczątkowane wyborem Andrzeja Dudy na prezydenta i czekające na domknięcie 25 październi­ka wygraną PiS. Wtedy ma się załamać porządek wypracowany przy Okrągłym Stole. Kaczyński ma dać ostateczny odpór Polsce Michników, Geremków i Mazowie­ckich, w podtekście czytaj: Żydów, bo an­tysemityzm to nuta, na której nacjonalizm gra wyjątkowo chętnie. Solidarność i Żyd to łatwi wrogowie.

Ale Żydów nie ma w Polsce od czasów wojny.
- Za to jest antysemityzm - mentalne dziedzictwo Polaka katolika. Kaczyński już wie, że nadchodzi czas właściwych żniw. Wcześniejsze dwuletnie rządy były tylko treningiem. Dziś jest o wiele lepiej przygotowany.

W jakim sensie?
- Jeśli wtedy w ciągu jednej nocy jego for­macja potrafiła przejąć media publicz­ne, to teraz zrobi to na wielu frontach. Nowa władza będzie czyścić szybko i ra­dykalnie: media, służby wewnętrzne, wy­miar sprawiedliwości... Dziś są silniejsi, mają własne tygodniki, portale internetowe, telewizję, która z niszowej wkrótce stanie się mainstreamem. Dobrym mainstream, który zastąpi ten dzisiejszy - zły. Nadchodzi czas zemsty. Także zemsty za Smoleńsk. Polska, która właśnie się nam wyłania, będzie się w dużej mierze opiera­ła na osobistej potrzebie odwetu Jarosława Kaczyńskiego za zabójstwo brata. To jest największa, najgłębiej skrywana potrzeba prezesa PiS.

Uprawdopodobnienie spiskowej teorii zamachu?
- Pod Smoleńskiem stała się rzecz strasz­na, ale tylko jednej partii dała napalm do wypalenia sceny politycznej.

Pozostanie na niej tylko PiS?
- Moja hipoteza jest taka, że PiS przejmie władzę, a potem sam przestanie istnieć i otworzy się nowy rozdział naszej demo­kracji. Przeżywamy brutalną agonię post­solidarnościowego podziału powstałego przy Okrągłym Stole. PiS wykosi dotych­czasowych rywali, a potem sam zostanie wykoszony przez społeczeństwo. Bo Po­lacy nie będą chcieli żyć w państwie wy­znaniowym, w państwie autorytarnym, a może nawet faszyzującym. Przez ostat­nie 25 lat wyrosły nam pokolenia totalnie zainfekowane wolnością. I za nic w świecie nie pozwolą sobie tej wolności ode­brać. Dlatego rychły tryumf PiS uznaję za równoczesną zapowiedź jego klęski.

Proszę nie zapominać, że wielu młodych - jak pan mówi - zainfekowanych wolnością popiera dziś prawicę.
- To normalne. Autorytaryzm daje po­czucie siły. Szansę na odkucie się. Ci, któ­rzy stają się ślepymi wyznawcami, dostają możliwość bezkarnego poniżania tych, przez których wcześniej czuli się poniże­ni. Autorytaryzm to łatwa recepta na ska­nalizowanie niskich instynktów. I musimy przez to przejść. Musi zaboleć. Trzeba za­płacić niejeden słony rachunek za rządy PiS. To będzie okres trudny, poniżanie sta­nie się urzędową modą, może pojawić się fala emigracji ludzi zmęczonych życiem w zaduchu, ale im szybciej i brutalniej PiS wejdzie w nową rolę, tym szybciej Polska stanie się normalnym krajem. Każda zła rzecz ma w sobie zarodek czegoś dobrego.

Jest pan idealistą.
- Jestem realistą. Polakom nie można już odebrać wolnych granic, wolnego handlu, możliwości pracy w całej Europie, miesz­kania w dowolnym kraju, podróżowania. To weszło nam w krew. Stało się niezbywalnym prawem. Proces, o którym mówię, może po­trwać kilka, może nawet kilkanaście lat, ale ideologia oparta na trumnach, na pamięci klęsk, nieszczęść i nie­ustannego rozliczania musi w końcu sama zdechnąć. Jesteśmy w wyjątkowym momencie zrzucania starej skóry i przewartościowania naszej historii.

Czy to oznacza, że zaczniemy inaczej oceniać takie wydarzenia jak Powstanie Warszawskie?
- Na razie wciąż jest ono zbiornikiem atramentu do opi­sywania polskiej martyrologii. Czcimy pamięć powstań­ców, którzy zostali wpuszczeni w 63 dni rzezi z woli nieodpowiedzialnych dowódców, a milczymy na temat dramatu tysięcy mimowolnych ofiar ludności cywilnej. Bez odarcia z państwowo-partyjnego lamentu rozlicze­nie Powstania Warszawskiego nie będzie możliwe. To się może udać dopiero wtedy, gdy dojrzejemy do przy­znania, że powstanie było wielkim patriotycznym wzlo­tem, do którego zdolni są tylko Polacy, a jednocześnie wielkim błędem, za który przyszło zapłacić absurdalnie wysoką cenę zamordowania miasta i jego mieszkańców. Musimy zacząć czcić pamięć anonimowych ofiar, a nie heroizmu, który dla polityków jest towarem na wynos.

Łatwo handluje się emocjami patriotycznymi?
- Ideologiczne zacietrzewienie, którego jesteśmy świadkami, zawsze prowadzi do wypaczeń. Dramat ła­two zamienić wówczas w komedię. Rozdęte, narodo­we ego staje się żałosne i śmieszne, a banały głoszone jak prawdy objawione brzmią humorystycznie i stają się powodem kpin.

Sądzi pan, że będzie bardziej śmieszno niż straszno?
- Co jak co, ale poczucie humoru Polacy wciąż mają. Za­ryzykuję nawet stwierdzenie, że jest ono silniejsze niż deklarowana wiara katolicka. Dlatego uważam, że trze­ba pozwolić PiS na wzmożenie narodowe. Niech czere­da wojowników uwiedzionych przez Kościół prowadzi swoją wojnę, a przepaść pomiędzy nimi i społeczeń­stwem pragnącym żyć w normalnym kraju będzie się powiększać.

Czuje się pan po zaprzysiężeniu nowego prezydenta podniesiony z kolan?
- Pani żartuje?

Prawica twierdzi, że nowy prezydent podniesie Polskę z kolan i przywróci Polakom godność.
- To idiotyzm. Mam w dupie taki język. Z kolan to ja się podnosiłem przed dziewczynami w młodości. A dzisiaj trzeba dumnie podnosić głowę. Na całym świecie kraje przeżywają poważne kłopoty ekonomiczne. Polska żyje na ich tle w luksusie. Zamiast się z tego cieszyć, zatru­wa się nas chorymi mitami z przeszłości, wyniszczają­cy Polaków jako naród. Tracimy energię na grzebanie w starych szafach, zamiast budować silne, nowoczesne i liczące się w Europie państwo. To jest chore. Z tej cho­roby pora się wyleczyć. Triumf, a następnie katastrofa PiS są szansą na narodowe ozdrowienie.

1 komentarz:

  1. co to za jezyk ? ...tu posel , tam niby rezyseryna a tak po prawdzie to kwa kwa rakwa
    Wernyhora p.....lony

    OdpowiedzUsuń