piątek, 10 lipca 2015

WAKACJE Z POLAKIEM



Łapie pierwszą lepszą okazję i Leci. Nie wie za wiele o miejscu, w którym wylądował. Nie zwiedza, bo je i pije, aż się nie może ruszać. Jeśli chcesz mieć równie udane wakacje, trzymaj się głównych przykazań masowego turysty z Polski.

MAŁGORZATA ŚWIĘCH0WICZ, RAFAŁ GĘBURA

 Do Tunezji na razie nie wyjedziesz. Biura tu­rystyczne wstrzymały sprzedaż. Do Egiptu też niektóre wstrzymały loty, ale jest jesz­cze Grecja. To nic, że grozi jej bankructwo. Im trud­niejsza sytuacja w jakimś kraju, tym tańsze oferty. Jest okazja, last minute, all-inclusive, już za 1200 złotych od osoby. Idealna sytuacja dla kogoś, kto chce mieć wiele za niewiele.
Polski Związek Organizatorów Turystyki spo­dziewa się, że tego lata będzie więcej wyjazdów niż w ubiegłym roku, a w ubiegłym było więcej niż w poprzednim. Najpopularniejsze kierunki: Gre­cja, Turcja, Egipt, Hiszpania, Włochy. Dotąd na rankingowej liście wysoko była Tunezja, choć już od maja ubiegłego roku MSZ ostrzegało, żeby tam nie podróżować.
- Było tanio, było fajnie - mówili Polacy, którzy ostatnio wybrali się na wakacje do tunezyjskiego ku­rortu Sousse i musieli być stamtąd ewakuowani po tym, jak na plaży zastrzelonych zostało 37 osób, a 36 zostało ciężko rannych. Wcześniej, w marcu, w Mu­zeum Bardo w Tunisie zginęło 20 turystów, w tym troje z Polski. Wtedy mogło się wydawać, że do Po­laków w końcu dotrą apele MSZ. Ale skąd.
Korespondent TVN24, tuż po masakrze w Sousse, poleciał do Tunezji, próbował uchwycić reakcje tu­rystów z Polski. Podszedł do czekających na samo­lot powrotny do Warszawy. Opaleni, radośni. Jeden, z głową ogoloną na łyso, tatuażami na ramieniu, za­czyna tańczyć do muzyki ze smartfona. Potem na­stępny. Wskakują na krzesła i tak tańczą radośni Polacy nad tłumem innych rozbawionych Polaków.
Zaskakujące. Dziesiątki ofiar, krew na plaży. I co? Nic.         
A przecież Polaka na wakacjach potra­fi wytrącić z równowagi najmniejsze głup­stwo. Tymczasem ta tragedia nie porusza. Inne rzeczy ich interesują.

Polecieć byle gdzie
- Wśród polskich turystów jest duże roz­warstwienie - słyszymy zarówno w biurach podróży, jak i w rozmowach z pilotami wy­cieczek. Większość woli nie wypowiadać się pod nazwiskiem, bo „klient nasz pan”, jak się klienta skrytykuje, to się obrazi. Ale prawda jest taka, że klientela się wyraźnie podzieliła na lepszą, obytą w świecie i na gorszą, której świat nie interesuje, choć la­tają to tu, to tam. W branży turystycznej zaczyna się na takich mówić: CHAMburgery. Każdy wolałby obsługiwać obytego niż CHAMburgera. Obyci z namysłem wy­bierają kraj, w którym spędzą urlop. Dużo o nim czytają, poznają historię i bieżącą sytuację. Są gotowi dużo wydać na zwie­dzanie. Obytych, niestety, jest mniejszość.
Większości zależy głównie na tym, żeby tanio wypocząć. Wszystko im jedno gdzie. Może być Tunezja. Albo równie dobrze: Egipt, Bułgaria, Chorwacja.
- Nie interesuje ich nic, tylko czy bę­dzie basen i all-inclusive. Dziwię się, po co w ogóle zadają sobie trud opuszczania Polski. Taniej by było kupić kilka flaszek i upić się w kraju - mówi o CHAMburgerowej większości Anna, pilotka wycieczek. Kiedyś pracowała głównie w tak zwanych tanich destynacjach: Grecja, północna Afryka. Teraz, jak może, unika jeżdżenia tam, gdzie jeździ większość. Szkoda ner­wów i wysiłku. Po co opowiadać o kraju komuś, kto ma w nosie to, gdzie wylądo­wał? On chce przecież tylko pobyć, poplu­skać się, opalić, najeść, napić.
W ostatnim roku z biurami podróży wy­jechało na urlop za granicę około 2,5 min Polaków, zdecydowana większość wybra­ła all-inclusive. W tym roku też najchęt­niej wybierana jest ta opcja. Gdy ma się „wszystko w cenie”, to się chętnie je i pije. Wręcz do granic możliwości, a nawet poza nie. I wtedy już zupełnie nie ma się ochoty ruszać poza granicę hotelu.
- Niektórzy nie pójdą nawet nad morze, jeśli tam nie ma baru - mówi Magda, na­uczycielka z Krakowa. W ubiegłym roku była z mężem i synem w Hiszpanii i po­tem była chora od patrzenia na to, co wy­czyniali Polacy do spółki z Brytyjczykami z klasy robotniczej. - Już ich nie odróż­nisz. Tak samo otyli, wytatuowani, piją­cy od rana. Z tą różnicą, że Polacy przed południem głównie piwo, a Brytyjczycy już gin.

Degustować
Katarzyna, która jest animatorką w Magaluf na Majorce, a wcześniej pracowała na Fuerteventurze, w Turcji na Cyprze, zauważyła, że wszędzie - bez względu na kraj czy hotel - turyści z all-inclusive dużo piją. Gdy słyszą: „za darmo”, „gratis” albo „degustacja”, to nawet jeśli wcześniej nie mieli za bardzo ochoty, nagle już mają. Pamięta, jak w czasie wycieczki na Lanzarote, gdy w winiarni częstowano winem, niektórzy tak chętnie opróżniali kieliszki, że później nie byli w stanie wejść o włas­nych siłach do autokaru.
Gdyby trzeba było za wino zapłacić, to prawdopodobnie mało komu chciałoby się pić. Byłoby marudzenie, że wciska im się drogiego sikacza, że nie warto nawet próbować i obrażać podniebienia. Niemal wszystko, jeśli kosztuje, to - zdaniem Po­laków - za dużo. Gdy w czasie wycieczki jest postój i okazuje się, że toaleta płatna, wielu mówi, że nie ma potrzeby, wytrzy­ma. Katarzyna kiedyś widziała, jak turysta rozpiął rozporek pod kościołem, bo go po piciu przydusiło, a żal było wydać na WC.
- Strasznie oszczędzają - mówi o roda­kach Iza, która przez wiele lat pracowała na Krecie. Miała do czynienia z turysta­mi z wielu krajów, więc napatrzyła się na różnice kulturowe. Jeśli w czasie wy­cieczki jest przewidziany lunch, za który trzeba zapłacić, Polacy rezygnują, wycią­gają kanapki, które zabrali z hotelu. Na koniec wycieczki, gdy inni zostawiają kie­rowcy napiwek, Polak rzadko sięga do kieszeni. - Nie ma nawyku zostawiania na­piwków - zauważa Iza. Wykosztował się na all-inclusive i wystarczy, nie ma zamiaru wydawać więcej. Za to ma zawsze uwagi i pretensje.

Nie dziękować
- Moi egipscy przyjaciele zwykli mawiać, że gorszymi turystami od Polaków są tylko Egipcjanie - mówi Krzysztof Matys, histo­ryk, religioznawca i egiptolog. Gdy pra­cował tam jako pilot, często zastanawiał się, czy Polacy wybrali się na urlop, czy na wojnę. Tacy podminowani, wybucho­wi, wszędzie węszący podstęp. - Narzeka się, że dużo pijemy, nadużywamy all-inclusive, ale inne nacje pod tym względem nie są lepsze, też dają niezłe popisy. To, co nas wyróżnia spośród innych, to podejrzli­wość, ciągła czujność - mówi Matys.
- Polakowi się wydaje, że każdy tylko czeka, aby go oszukać, wykorzystać. Ma teorie spiskowe - przyznaje Anna, która jest pilotem z wieloletnim stażem i widzi w tzw. masowym turyście wciąż te same lęki. Jakby wycieczka była wyprawą na front walki o swoje.
Polak - jak twierdzi wielu rezyden­tów - często zapomina, że są takie słowa jak dziękuję, proszę, przepraszam. Raczej żąda, ma pretensje. Zdąży popsuć sobie i innym humor, jeszcze zanim trafi do hote­lu. Kwasy są już na lotnisku, wykłócanie się o nadbagaż. Później wyścig, kto pierwszy wejdzie do samolotu, a po lądowaniu: kto pierwszy wyjdzie. W hotelu bieg do recep­cji w nadziei, że kto będzie szybciej, ten do­stanie większy pokój. A dalej: sprawdzanie, kto mieszka w jakim skrzydle, i narzekanie, że Niemcy chyba w lepszym niż Polacy. Bo Polakom zawsze dają wszystko gorsze.
- Jesteśmy społeczeństwem generalnie niezadowolonym. Mamy pretensje, naj­częściej do instytucji swojego państwa. A gdy wyjeżdżamy, to niezadowolenie kie­rujemy na instytucje, które tam są pod ręką, skarżymy się na obsługę w hotelu, na pra­cowników biura turystycznego - tłumaczy dr Grzegorz Kaczmarek, socjolog kultury.
- Jeśli woda w morzu okazuje się mniej turkusowa niż w folderze reklamowym, meble w hotelu trochę starsze, a posiłki nie tak apetycznie podane jak na zdjęciach, to niektórym wystarczy, żeby poczuć zawód, rozczarowanie - mówi Przemysław Sta­roń, psycholog i kulturoznawca z Uniwer­sytetu SWPS w Sopocie.
- Są ludzie, którzy chyba czerpią satys­fakcję z narzekania. Punktują nawet naj­drobniejsze niedociągnięcia - zauważa Krzysztof Matys.
W egipskiej Hurghadzie ceny tak spad­ły, że można spędzić tydzień w pięciogwiazdkowym hotelu już za niewiele ponad 2 tys. zł (jest przecena z 4 tysięcy): w tym jest przelot i all-inclusive 24 godziny na dobę. W hotelu: pięć basenów, jacuzzi, spa. Wystarczy przejrzeć opinie wrzucane po powrocie, żeby zrozumieć, jak potra­fi narzekać Polak: w holu za duże kanapy, półmrok, w restauracji kelnerzy nie pro­wadzą do stolików, trzeba samemu wyszu­kać miejsce, z owoców podaje się zaledwie pomarańcze, jabłka, banany i figi, z dese­rów jakieś leguminki i kręcone lody. Na szczęście wódki do drinków leją dużo.

Zgłupieć
Państwo F., którzy niedawno wypoczy­wali wraz z córką w tureckiej prowincji Marmaris, podejrzewają, że w hotelu do drinków ktoś dodawał nie tylko wódkę, ale i pigułki gwałtu. Inaczej nie potrafią wytłumaczyć, dlaczego ona chodziła nago wokół basenu, a on - jak podały tureckie media - pobił siedem osób, w tym wezwa­nych do hotelu policjantów. Pisano, że od pierwszego do ostatniego dnia para ostro piła, ale oni zapewniają, że pili umiarko­wanie i że absolutnie nie czują się spraw­cami, tylko ofiarami.
- Wystarczy w Warszawie pójść na plażę nad Wisłą i popatrzeć, jak na niektórych Polaków działa woda, piasek, ładna pogo­da. Piją, klną, rzucają butelkami. To samo nad Morzem Śródziemnym czy Egejskim - mówi Krzysztof Piątek, prezes Polskiego Związku Organizatorów Turystyki.
- Po alkoholu zaczyna się skakanie do basenu na główkę. Mimo że są tablice za­kazujące skoków, to co sezon to samo: ktoś głową uderza w dno - zauważa Krzysztof Matys. Prowadzi szkolenia dla pracowni­ków biur podróży i porusza problem wy­padków na basenach. Pijanemu turyście nie pomoże to, że się ubezpieczył. Jeśli ulegnie wypadkowi w związku z tym, że pił czy wziął narkotyki, ubezpieczyciel nie pokryje kosztów leczenia ani ewentual­nego przetransportowania zwłok do kra­ju. Wielu nie zdaje sobie z tego sprawy, bo nie czyta warunków ubezpieczenia.
W MSZ wyliczają, że wśród problemów, jakie zgłaszane są w związku z pobytem Polaków za granicą, poza zgubieniem lub kradzieżą dokumentów - najwięcej jest: wypadków, kwestii związanych z ubezpie­czeniem, pobytem w szpitalu, konfliktem z lokalnym organem sprawiedliwości.
Anna, pilotka, wzdycha ciężko: - Tury­ście można po sto razy powtarzać, żeby uważał, nie robił tego czy tamtego. A on i tak zrobi.
Ludzie ściągają na siebie kłopoty cza­sami w tak absurdalny sposób, że aż trud­no uwierzyć. Krzysztof Matys pamięta, jak w czasie rejsu po Nilu jedna z pań - bę­dąc w klapkach - poraniła się, zrzucając sobie na stopy ciężką płytę. - Płyta była przytwierdzona do ściany statku. Pytali­śmy: dlaczego ją wyrwała? Nie potrafiła powiedzieć.

Łamać zakazy
- Kiedyś turysta z grupy, którą pilotowa­łem, próbował przemycić pistolet przez granicę z Syrią i Jordanią. Oczywiście całą grupę zatrzymano. Z osłupieniem słucha­łem, jak tłumaczył, że poprzedniej nocy kupił sobie tę broń od kogoś na ulicy. Negocjacje, żeby nas przepuszczono przez granicę, trwały kilka godzin - opowiada Matys.
Innym razem w Addis Abebie, stolicy Etiopii, uczulał pilotowaną grupę z Polski, żeby absolutnie nie fotografować amery­kańskiej ambasady. - Tojestolbr2ymi bu­dynek, otoczony wysokim murem, jak twierdza. Powtarzałem kilka razy: nie wol­no robić zdjęć. Ale przejeżdżamy obok i co robi jedna z Polek? Wyciąga aparat, pstry­ka. 300 metrów dalej blokada, wojsko za­trzymuje nasz autokar, każą wysiadać, zdać paszporty i aparaty fotograficzne. Znów musiałem prowadzić wielogodzin­ne negocjacje, żeby nas wyciągnąć z kło­potów - wspomina.
Rezydenci w hotelach narzekają, że za­kazy dla Polaków jakby nie istniały. Albo były tylko po to, żeby je łamać. Nie wolno wynosić jedzenia z restauracji? Wyniosą. Nie wolno w nocy wchodzić do basenu? Wejdą. Prosi się, żeby w czasie posiłków nie używać telefonów komórkowych? Zig­norują. Żeby nie przychodzić na kolację w krótkich spodenkach? Przyjdą.
- Wypoczywałem z Polakami raz, na Sy­naju. I wystarczy - mówi Marek, fotoedytor z Warszawy. Biuro podróży w pakiecie zaoferowało im wycieczkę do Kolorowego Kanionu. To formacje wapiennych, wielo­barwnych skał układających się momen­tami w wąskie korytarze. Przewodniczka ostrzegała, że są przewężenia i osoby otyłe nie powinny tam wchodzić. - Jedna z pań zrobiła awanturę, że przecież nie po to pła­ciła, aby nie wejść. I weszła. Zaklinowała się - wspomina Marek. Pół wycieczki było przed nią, więc zdążyli przejść. Ale pół za nią. Zaczęli ją przepychać. - W końcu ja­koś przepchnęli. Ale czy było jej głupio? Przepraszała? Nie. Ten typ, który krzyczy, że zapłacił i wymaga, nigdy nie czuje się nieswojo - mówi Marek.

Wywyższyć się
- Gdziekolwiek by to było, Polaków z tłu­mu wychwycę od razu - mówi Anna, pilot­ka wycieczek. Jest coś takiego w postawie i wyglądzie, że trudno się pomylić. Wciąż zdarzają się skarpetki w sandałach.
Justyna, która w ubiegłym sezonie była animatorką na Fuerteventurze, mówi, że tam Polak to najczęściej: ogolona głowa, piwny brzuch, łańcuch na szyi. A Polka: włosy w kolorze platynowego blondu, fluo­rescencyjne tipsy, brwi wymalowane kred­ką, wydęte usta.
No i te muchy w nosie.
- Jesteśmy wychowani w kulturze, któ­ra nie zachęca do wyrażania emocji. Od najmłodszych lat słyszymy, że nie nale­ży mówić o tym, co się myśli i co się czu­je - Przemysław Staroń tłumaczy, dlaczego chodzimy jak nabuzowani, jakbyśmy mie­li zaraz wybuchnąć. - Emocje nie znika­ją: to energia, która się gromadzi, szuka ujścia. Wakacje za granicą to wręcz ideal­ny moment, żeby wyrzucić z siebie to, co się nazbierało. Jedziemy do kraju, w któ­rym nikt nas nie zna. U siebie trzeba by­łoby się przejmować, co ludzie powiedzą. A za granicą wszystko jedno. Wylewa się więc frustracje. Czasami na kogoś zupełnie przypadkowego, kelnera lub recepcjonistę.
Niektórzy w pogardzie mają nie tylko tych, którzy ich obsługują. Także tych, któ­rzy wypoczywają obok. Turyści z Rosji to przecież nieznośni „ruscy”, z Francji - „ża­bojady”, z Włoch - „makaroniarze”.
Katarzyna (pracuje na Majorce) zauwa­żyła, że polskie dzieci trzymają się z dala od dzieci innych nacji. Bawią się tylko z Polakami albo same. - Nie integrują się. Są przestraszone, gdy ktoś powie im coś miłego w innym języku.

Poszarpać dziecko
Krzysztof Piątek szacuje, że dzieci na wa­kacje zabiera ze sobą 40 proc. klientów biur podróży. Maluchy do drugiego roku życia latają za darmo, a starsze dostają wiele zniżek. W hotelach są odpowiednie programy animacyjne, foteliki dla dzieci, brodziki, klubild.
- Rodzice oddają dziecko do klubiku jak do przedszkola - mówi Dorota Zawadzka, słynna Superniania. Współpracuje z kil­koma biurami podróży, edukuje animato­rów, którzy pracują w takich wakacyjnych klubikach. Skarżą jej się, że rodzice potra­fią zostawić malucha na 8 godzin i nawet nie zajrzeć, nie zabrać choćby na posiłek.
- Nie pomyślą o tym, że dziecko powinno zjeść, więc to animatorka musi o to zadbać - mówi psycholożka. - Nie chodzi o to, że rodzic powinien bez przerwy bawić się z dzieckiem. Ale też nie może być tak, że nie ma go przy dziecku wcale. Albo jest, ale ubzdryngolony.
Największy grzech, jej zdaniem, to właś­nie picie. Zdarza się, że upijają się równo ojciec z matką. - Okazuje się, że niektórzy inaczej w ogóle nie umieją odpoczywać. Nie popuszczą gumki w majtkach.

Spotkać rodaka
- Nigdy więcej nie pojadę tam, gdzie będą Polacy. Nigdy - mówi Beata, dziennikarka z Wrocławia, która ostatnio była w Egip­cie i wybrała się z polską grupą na pusty­nię, Najpierw bała się o dzieci, które jedna z matek zabrała na pustynię w krótkich majteczkach, bez okularów, nakrycia gło­wy. Płakały, organizatorzy próbowali jakoś omotać je swoimi szalami, żeby nie dosta­ły udam. Później się denerwowała, bo ta matka wsiadła na quada, chciała prowa­dzić, choć nigdy wcześniej nie prowadziła. Na szczęście organizatorzy ją powstrzy­mali i nie zabiła siebie ani dzieci. Inni z tej grupy nie byli aż tak szaleni, ale też mę­czący. - Wiecznie narzekali. Że na pusty­ni jest tak gorąco, że piasek nie taki, jak im się wydawało, że będzie, że nie ma takiej fatamorgany, jak sądzili, że będzie - wspo­mina Beata. - A na koniec, gdy wróciłam do hotelu, okazało się, że zakwaterowali właśnie ryczącą czterdziestkę z Polski, któ­ra upiła się, rozebrała, zaczęła obmacywać chłopców z obsługi. Weszła za bar i nie chciała wyjść. Obiecałam sobie, że następ­nym razem będę szukać takiego hotelu, w którym nie będzie nikogo z naszego kraju - dodaje.
Krzysztof Piątek przyznaje, że wielu klientów wybierając hotel, pyta, czy będą w nim Polacy. - Jedni chcą być na waka­cjach z krajanami, drudzy nie - mówi. łych, którzy nie chcą, jest coraz więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz