wtorek, 14 lipca 2015

PRAWDA O TAŚMACH



Czy Marek Falenta, główny podejrzany w aferze podsłuchowej, był prowadzony przez oficera Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Tak wynika z dokumentów, do których dotarł „Newsweek”.

MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA

Jako pierwsi dziennikarze do­staliśmy wgląd w sprawę Marka Falenty, która trafiła do sądu w Bielsku Podlaskim. Biznes­men jest w niej oskarżony o szpiego­wanie konkurencyjnych firm z branży węglowej, ale w aktach znajdują się też materiały, które rzucają nowe świat­ło na akcję podsłuchową prowadzoną w warszawskich restauracjach. Wynika z nich, że w czasie, gdy podsłuchiwa­no polityków, podejrzany biznesmen utrzymywał relacje z oficerami ABW, CBA i kontaktował się z dolnośląskim posłem Platformy. Szukał też pleców w PiS.

Proszek na prawdomówność
Człowiekiem, który umożliwił milio­nerowi dojście do służb specjalnych, jest Bogusław T., emerytowany oficer ABW. Dla znajomych „Bogdan” albo „Bankowy”.
„Bankowy” w ABW pracował od 1999 do 2012 roku. W prokuraturze zezna, że oskarżonego poznał dawno temu w niesprzyjających okolicznoś­ciach: „W 2004 roku zatrzymywałem pana Marka Falentę do pierwszej spra­wy, jaką wówczas prowadziłem w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego we Wrocławiu”. Mimo to biznesmen postanowił podtrzymać znajomość z „Bankowym” i - jak można wniosko­wać - został informatorem ABW. („Nie odpowiem napytanie, czy później mia­łem jeszcze kontakty służbowe z pa­nem Falentą, ponieważ to naruszyłoby tajemnicę państwową” - zezna „Bog­dan”). Po jakimś czasie obaj panowie nawet się zakolegowali. Ich synowie chodzili do jednej klasy w podstawów­ce, więc biznesmen i oficer spotykali się podczas szkolnych uroczystości.
Pod koniec 2012 r. „Bankowy” rozsta­je się ze służbą: „Po odejściu na eme­ryturę diametralnie spadła wysokość moich dochodów. Po konsultacji z mał­żonką (...) podjąłem decyzję o rozpo­częciu działalności gospodarczej”.
Wtedy rękę wyciąga do niego Falen­ta. W styczniu 2013 roku, czyli pół roku przed rozpoczęciem akcji podsłucho­wej, zatrudnia go w jednej z kontrolo­wanych przez siebie spółek. „Do moich obowiązków należała weryfikacja pod­miotów gospodarczych i dbałość o bez­pieczeństwo korporacyjne spółek pana Falenty”. Znajomość rozwija się jak w sensacyjnym filmie: inwestor naj­pierw zostaje zatrzymany przez oficera ABW, później staje się jego informato­rem, a na końcu go podkupuje.
Falenta potrzebuje człowieka ze służb do szpiegowania konkurencji, ale nie tylko w tym celu.
W aktach sprawy znajduje się kore­spondencja przedsiębiorcy z nieziden­tyfikowanym rozmówcą. Z kontekstu można się domyślić, że jest nim właś­nie „Bankowy”. Śledczy odkryli ją w internetowym komunikatorze Wunderlist zainstalowanym w iPadzie biznesmena.
Z zachowanych wiadomości wyni­ka, że w czasie, gdy kelnerzy nagrywają polityków, rozmówca z aplikacji Wunderlist odgrywa rolę łącznika między Falentą a służbami specjalnymi. Jego kontaktami są oficerowie przedstawia­ni jako Jacek (ABW) i Jarek (CBA). Współpracownik inwestora pije z nimi wódkę i wymienia się informacjami. A jak tylko dowie się czegoś o działal­ności operacyjnej obu „firm” natych­miast zaraportuje szefowi:
„1. Każda z »firm specjalnej troski« dostała polecenie sporządzenia raportu dot. bezpieczeństwa energetycz­nego i analizy rynku handlu węglem.
Szukają kozła ofiarnego, na które­go zwalą winę za to, iż węgiel zalega na hałdach i trzeba do niego dopłacać.
Zainteresowanie twoją osobą moc­no przejawili przedstawiciele firmy Jacka [czyli ABW - przyp. red.] z Ka­towic, Lublina, Bydgoszczy i Warsza­wy. Mają ciśnienie na ten temat (...). Jak nadal będzie zła atmosfera wśród górników, to dla ratowania słup­ków służby muszą kogoś poświęcić.
Konkurencyjne firmy Jacka i Jar­ka będą teraz jak najbardziej ciebie podchodzić i żądać informacji zwrot­nych, deklarując ochronę twoich in­teresów. W trakcie spotkań wyraźnie odczułem, że zależy im na ugraniu czegoś dla siebie. Zresztą inteligen­tnie obie firmy napuszczały mnie na siebie, wiedząc, że pracuję dla cie­bie. 5- Rząd podpisał decyzję o przej­ściu ABW pod MSW (...), co oznacza, że kilku dyrektorów straci pracę, więc szukają teraz okazji, żeby się komuś przypodobać i wskoczyć w prywat­ne firmy (...). Czy możesz uruchomić Rapackiego [gen. Adam Rapacki, były wiceszef MSW - przyp. red.] lub Tar­nawskiego [Paweł Tarnawski, były ofi­cer CBŚ - przyp. red.]? Oboje powinni mieć dojścia wysoko w CBŚ”.
Rozmówca z Wunderlistu, zamiast szu­kać proszku na prawdomówność, woli podtrzymywać kontakty ze swym źródłem w AB W. Gdy będzie szedł na kolejne spot­kanie, półżartem poprosi szefa o podwyżkę: „Muszę na wódeczkę umówić się z Jackiem, on będzie miał te informacje [z kontekstu nie wynika jakie - przyp. red.], a sam naci­ska na spotkanie. Będziesz musiał do pensji doliczyć tzw. kacowe (hehehe)”.

Oficer ABW za 5 tysięcy zł
Jacek K. to wieloletni oficer delegatu­ry ABW we Wrocławiu. Z „Bankowym” przyjaźni się od dzieciństwa. Zna także Falentę, do czego się przyzna na przesłu­chaniu: „Były to tylko kontakty służbowe. Musiałbym mieć zwolnienie z tajemnicy ze strony swoich przełożonych”.
Według prokuratury kelnerzy zaczynają podsłuchiwać polityków latem 2013 roku. Kilka miesięcy później, w listopadzie, Ja­cek K. zostaje przeniesiony przez kierowni­ctwo ABW z Dolnego Śląska do Warszawy. Przeprowadzka ułatwia mu zacieśnienie kontaktów z „Bankowym” i zbliżenie się do Falenty.
Z zeznań i analiz billingów wynika, że w kwietniu 2014 r., niedługo po nagra­niu w restauracji Sowa i Przyjaciele roz­mów posła Sławomira Nowaka z byłym wiceministrem finansów Andrzejem Parafianowiczem i ministra Pawia Grasia z prezesem Orlenu Jackiem Krawcem, Falenta łączy się telefonicznie z Jackiem K. Z oficerem kontaktuje się też „Bankowy”. Co ciekawe - numer K. loguje się nawet w stacji przekaźnikowej BTS przy Wiej­skiej 20, nieopodal biura Falenty.
Jacek K. zezna w prokuraturze, że często spotykał się z „Bankowym”. Miał też regu­larnie wracać z nim na weekendy na Dolny Śląsk. Jak opowie na przesłuchaniu, przed jedną z tych podróży „Bankowy” na chwilę wstąpi! do biura Falenty. K. siedział w sa­mochodzie i widział, jak kolega dyskutuje z biznesmenem.
Czy w zamian za informacje o działalno­ści operacyjnej agencji Falenta i „Banko­wy” opowiadają Jackowi K. o nagrywanych spotkaniach polityków? Jest to prawdo­podobne, bo Falenta nie robi wielkiej ta­jemnicy z podsłuchów. W aktach sprawy znajdujemy zeznania jego biznesowego partnera Marcina W., który trafił do aresz­tu i poszedł na współpracę z prokuratu­rą: „Falenta pisał mi, że w Energo [chodzi o konkurencyjną firmę handlującą wę­glem - przyp. red.] jest założony podsłuch. Pisał mi o tym na Whatsapp [kolejny ko­munikator internetowy - przyp. red.]. Pi­sał, że założył go »Bankowy« i że słychać tam ciekawe rzeczy (...). Po co te podsłu­chy? To jest głębsze pytanie. Marek pod­słuchiwał 300 osób łącznie ze mną. Zbierał informacje na wszystkich i o wszystkich, m.in. o słabości firm, które chciał przejąć”.
W. sądzi, że to Falenta przekazał mediom pierwsze nagrania, które rozpętały afe­rę: „Mówił mi, że jego dziennikarzem jest Nisztor [autor tekstów, od których zaczęła się afera podsłuchowa - przyp. red.]. Oni byli ze sobą poukładani. Falenta nie mówił, jakie są warunki tego poukładania. Mnie się wydaje, że Falenta miał coś na Nisztora”.
W. słyszy też od Falenty, że „Bankowy” zapewnia mu parasol ochronny ze strony ABW. I że za 5-6 tys. zł inny agent ABW będzie świadczyć podobne usługi dla W. „Że jak chcę, mogę sobie takiego ku­pić w Bydgoszczy - zezna W. - Wiedział­bym, jaka służba mnie sprawdza, po tym, jakbym został zarejestrowany w ABW. Twierdził, że najlepiej byłoby, jakby mnie prowadził agent ABW z Bydgoszczy”.
Zeznania W. można uznać za wiary­godne, bo w komunikatorze Wunderlist prokuratorzy znajdą ich potwierdzenie. Falenta poprosi swego rozmówcę: „Czy masz jakiegoś dobrego kolegę z delegatury z Bydgoszczy, który chciałby przejść do pracy tak jak ty do mojego kolegi?”.

ABW i CBA
Czy Jacek K. informował przełożonych z agencji o kontaktach z Falentą i „Banko­wym”? Czy kierownictwo ABW wiedziało, na czym polega ich wymiana informacji? Rzecznik służby płk Maciej Karczyński nie chce odpowiedzieć na to pytanie. Wiado­mo jedynie, że Jacek K. cztery miesiące po wybuchu afery podsłuchowej zostaje roz­kazem szefa ABW zwolniony ze służby. Powód? Tajemnica.
Rola ABW w sprawie jest dwuznacz­na. Z jednej strony agencja wykonuje dziś rozmaite czynności na zlecenie prokura­tury prowadzącej śledztwo podsłucho­we, a z drugiej - w czasie, gdy proceder trwał w najlepsze - jej oficer utrzymywał kontakty z domniemanymi założycielami studia nagraniowego, pracującymi dla Fa­lenty. Wygląda to tak, jakby służba tropi­ła samą siebie.
Z sądowych akt wynika, że Falenta i „Bankowy” mieli też dojście do CBA. Wśród ich źródeł wymienia się trzech ofi­cerów: Jarosława W. oraz dwie osoby po­sługujące się pseudonimami Jarosław August Wiśniewski i Wit Pudzianowski.
O pierwszym z nich prawdopodobnie jest mowa w korespondencji z Wunderlistu. Rozmówca Falenty pisze o nim „Jarek”. Z analizy billingów wynika, że „Banko­wy” dzwoni do niego 9 i 10 kwietnia, czte­ry razy wymienia się też z nim esemesami.
W. to kolejny znajomy z Dolnego Ślą­ska. Pracował kiedyś w tamtejszej delega­turze ABW i to z niej przeniósł się do CBA. Falenta zezna w śledztwie podsłuchowym, że osobiście zna się z „ Jarkiem”. W między­czasie do Telewizji Republika wyciekną też meldunki sprzed wybuchu afery podsłu­chowej, w których oficerowie relacjonu­ją przebieg nagranych rozmów z udziałem m.in. Sławomira Nowaka. Informacje za­warte w meldunkach pochodzą od Falenty i „Bankowego”. Obaj figurują w bazie da­nych CBA jako osobowe źródła informacji o kryptonimach Prefekt i BTS.

W skrócie IV RP
Jeszcze przed wybuchem afery taśmo­wej działalnością Falenty interesowali się nie tylko czynni oficerowie, lecz także byli funkcjonariusze, którzy po odejściu ze służ­by trafili do PiS. Kilkanaście dni temu Radio Zet ujawniło korespondencję e-mailową Martina Bożka, byłego dyrektora CBA, któ­ry razem z Mariuszem Kamińskim trafił do pracy w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej, a potem bezskutecznie kandydował z list tej partii do Sejmu w 2011 roku. Dziś jest do­radcą sejmowej komisji ds. służb.
Korespondencja pochodzi z kwietnia 2014 roku. Bożek nakłania w niej jednego z oficerów AB W, by spotkał się z Markiem Falentą. Pisze, że rozmawiał już z biznes­menem, i zapewnia, że ten „chce się ot­worzyć”: „Poukładany gość, nie wiem, dlaczego chce gadać, różnie mówią (...). Podobno na nim wszyscy siedzą”. Po pub­likacji Radia Zet Bożek wyda oświadcze­nie, że o aferze taśmowej dowiedział się z mediów. Zapewni też, że nie spotykał się osobiście z Falentą.
Mimo to jego korespondencją e-mailo­wą interesowali się prokuratorzy badający aferę podsłuchową. Bożek podczas prze­słuchania był pytany między innymi o to, czy słyszał, by Falenta przekazywał służ­bom specjalnym nagrania polityków przed ich wyciekiem do mediów. W odpowie­dzi padły trzy zasłyszane hipotezy. We­dług pierwszej za upublicznieniem nagrań miałoby stać „środowisko aktualnych i by­łych funkcjonariuszy CBS, którzy weszli w porozumienie (...) z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem”. Według drugiej zlecenio­dawcą miałoby być „środowiska gen. Mar­ka Dukaczewskiego”, byłego szefa WSI. A według trzeciej - Mariusz Kamiński i jego ludzie. Czyli w skrócie IV RP.
Na koniec Bożek zastrzegł, że wszyst­kie wersje są niepotwierdzone. Najbar­dziej sensacyjnie brzmi ostatnia z nich, bo przecież sam przesłuchiwany jest bliskim współpracownikiem Kamińskiego, który w czasie IV RP zajmował wysokie stano­wisko w służbach.

Co wiedział Kaczyński
Czy Falenta mógł zawczasu poinformo­wać starą ekipę CBA i - co za tym idzie - kierownictwo PiS o akcji podsłuchowej prowadzonej w warszawskich restaura­cjach? Prezes PiS Jarosław Kaczyński kil­kanaście dni temu przyznał na konferencji prasowej, że jeszcze przed wybuchem afe­ry docierały do niego plotki, że „coś tam będzie”. Faktem jest też, że gdańska kan­celaria prawna Gotkowicz, Kosmus, Ku­czyński, która od lat obsługuje prezesa Kaczyńskiego w procesach sądowych, jest kojarzona z oskarżonym milionerem. Gdy po wybuchu afery od Falenty zaczęli się odsuwać jego dotychczasowi partnerzy, prawnik Grzegorz Kuczyński zdecydował się utrzymać stanowisko w radzie nad­zorczej Hawe, jego najważniejszej spółki. Mało tego - pojawili się w niej także dwaj kolejni partnerzy z gdańskiej kancelarii. Zresztą Gotkowicz, Kosmus, Kuczyński przy jednym z procesów współpracowali też z wydawcą tygodnika „Wprost” w któ­rym ukazały się nagrania.
Jak się wydaje, przed wybuchem afery taśmowej Falenta szukał bezpośredniego dojścia do PiS. Mówi człowiek pracujący na Nowogrodzkiej: - Jego nazwisko pa­dało w rozmowach polityków z kierow­nictwa partii. Falenta był na promocji biografii Lecha Kaczyńskiego autorstwa Sławomira Cenckiewicza, widziałem go też w naszej siedzibie.
W odpowiedzi na nasze pytania Fa­lenta przyznaje, że był na imprezie zwią­zanej z książką, bo - jak twierdzi - lubi czytać biografie. Nie zaprzecza też, że goś­cił w siedzibie PiS, chociaż szczegółów nie pamięta: „Czasami bywałem gościem róż­nych wydarzeń, najczęściej o charakte­rze lokalnym, na których pojawiali się też mniej lub bardziej znani politycy różnych opcji. Korzystałem wtedy z zaproszeń zna­jomych z moich rodzinnych stron. Nie je­stem teraz jednak w stanie odtworzyć dokładnie dat, miejsc i nazwisk. Nigdy nie przywiązywałem do tego zbyt dużej wagi”.
O kontaktach z politykami PiS Falen­ta miał też opowiadać kelnerom, którzy podkładali politykom podsłuchy. Jeden z nich zeznał w prokuraturze, że biznes­men przechwalał się, iż „jest blisko” Pis i może zorganizować spotkanie z Jarosła­wem Kaczyńskim.
Tyle że tych przechwałek nie potwier­dza analiza billingów Falenty i „Banko­wego”, którą znajdujemy w aktach na Podlasiu. Nie wykazała ona kontaktów biznesmena ani „Bankowego” z były­mi funkcjonariuszami CBA związanymi z Kamińskim. Można w niej za to przeczy­tać co innego - 23 i 24 kwietnia 2014 roku Falenta 12-krotnie łączył się z biurem dol­nośląskiego posła Platformy Norberta Wojnarowskiego.

Trzy śledztwa
Nazwisko Marka Falenty pada w kontek­ście podsłuchów w trzech śledztwach: w Warszawie (afera taśmowa), w Byd­goszczy (pranie pieniędzy, oszustwa, pod­słuchiwanie biznesmenów) i na Podlasiu (szpiegowanie konkurencji z branży wę­glowej). Według ustaleń „Newsweeka” kilka miesięcy temu pojawił się pomysł, by trzy postępowania połączyć w jed­no. Pozwoliłoby to postawić Falencie za­rzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej i zamknąć go w areszcie.
Dlaczego tego nie zrobiono? - Warsza­wa się nie zgodziła. Prokuratorzy badający aferę taśmową są dziwnie bierni - twier­dzi nasz rozmówca zbliżony do tych postę­powań. Na razie tylko śledztwo podlaskie zakończyło się aktami oskarżenia. Pro­ces będzie się toczyć przed sądem w Biel­sku Podlaskim. „Bankowy” jest oskarżony w nim o założenie podsłuchu w siedzi­bie jednej z tutejszych firm, a Falenta o wydanie mu zlecenia.
Sprawa zapewne nie wyszłaby na jaw, gdyby nie brak rozwagi oskarżonych. Podsłuch przez przypadek wykrył księ­gowy podlaskiej spółki. Coś go tknęło, gdy leżąc na kanapie, oglądał w Polsacie program „Zdrady”, w którym mężowie tropią niewierne żony za pomocą podsłu­chów zaszytych w ubraniach. Rano po­szedł do pracy, rozerwał okładkę teczki nadesłanej przez Falentę i znalazł w niej podsłuch.
A „Bankowy”? Zaraz po tej akcji dał się nagrać kamerze przemysłowej pobliskiej stacji benzynowej. Prokuratura trafiła bez problemu na jego trop.

ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz