czwartek, 14 maja 2015

Rewizor PRL



W 1971 r. podrobił poselską legitymację i siał postrach wśród prowincjonalnych partyjnych kacyków.
Wzbudzał powszechne uznanie, choć formalnie był oszustem. W III RP doradza ministrom i posłom. Helena Kowalik odkrywa niezwykłą historię Janusza Prędkiego.

HELENA KOWALIK

Płacze. Wsunął podstrzyżoną głowę między chude ramiona, widać tylko trzęsącą się brodę.
- Chciałem pomóc posłom - mówi dziecinnym, rozełkanym głosem. - Legitymację podrobiłem, bo na dowód nikt by mnie do zajezdni nie wpuścił. Ja odpokutuję; mogę układać kamienie na drodze, tylko niech mnie stąd wypuszczą.
Jest rok 1971, a ja jestem młodą re­porterką sądową „Życia Warszawy”. Mój rozmówca ogląda się na strażnika więziennego. Łzy obsychają... - Czy w Ministerstwie Komunikacji prenumerują „Życie”? - 21-letni Janusz Prędki obraca w dłoni moją dziennikarską legitymację.
- Jeśli tak, proszę o usilne podkreślenie w artykule, że obecny stan pojazdów PKS w Radomsku pozostawia wiele do życzenia. Przedstawię problem w punktach, tylko sięgnę po notatki.
Z kieszeni więziennej bluzy wyciąga kil­kanaście kartek spiętych gumką recepturką. (Czujny strażnik spogląda na nie przez ramię aresztanta, ale nie interweniuje). - Będę dyk­tował, proszę pisać - zapowiada aresztant.
Jesteśmy przy punkcie trzecim... („Należy usilnie podkreślić, że”), gdy przy stoliku widzeń staje funkcjonariusz z pękiem klu­czy - pora na obiad. Aresztant wróci za pół godziny. Po chwili widzę go prowadzonego przez wybetonowany plac między zakratowanymi pawilonami. Więzień z tatuażem na całym torsie, który szlauchem podlewa rachityczny klomb, na widok Prędkiego wyszczerza w ironicznym uśmiechu zęby:
- Te, rewizor!

DWA MIESIĄCE WCZEŚNIEJ
Zdenerwowany kierownik ruchu osobowego PKS w Radomsku telefonuje do dyrektora bazy Mariana Łopacińskiego. - Na placu dworcowym pojawił się Janusz Prędki. Jest przedstawicielem komisji sejmowej oraz Najwyższej Izby Kontroli. Właśnie kontroluje autobusy.
- Wylegitymowany?
- Oczywiście.
- Zaraz tam będę.
- Ale on kazał, aby pan nigdzie nie wy­chodził. Sam przyjdzie, tylko najpierw chce rozmawiać z prokuratorem.
Po godzinie kontroler z Warszawy staje w drzwiach dyrektorskiego gabinetu. Z ak­tówki wyjmuje dwa czarne notesy i teczkę z tytułowym nadrukiem czerwonymi lite - rami: Najwyższa Izba Kontroli.
- Chorąży magister Janusz Prędki. Oto moja poselska legitymacja, polecenie wyjazdu służbowego.
- Nie trzeba - odpowiada Marian Łopaciński. - Kawy?
- Dziękuję, mam ze sobą termos.
- A, to przepraszam. Od czego chce pan poseł zacząć? Służę swoim samochodem.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Będę kontrolować stosunki międzyludzkie w bazie PKS, wykorzystanie taboru samochodowego i, na szczególne zlecenie NIK, stan dróg w powiecie.
- Tak jest.
- I jeszcze jedno. Moja wizytacja jest dla kierowców anonimowa.
- Czy były jakiś skargi? - pyta dyrektor z niepewnym uśmiechem.
- Coś tam słyszeliśmy - odpowiada Janusz Prędki, uparcie wpatrując się w swój czarny notes. Zapada ciężkie milczenie.
- A jak u was, dyrektorze, ze sprawami socjalno - bytowymi ?
- Mamy sprawozdania inspektora bhp, zawołać?
- Nie trzeba, sam obejrzę miejsca noc­legowe kierowców.
- A hotelu panu posłowi nie załatwiać? - pytanie jest ciche, jakby temu, który je za­daje, brakowało sił. Znów odmowa: - Podczas inspekcji nie przywykłem spać w luksusach.
Wychodzi. Naczelny natychmiast sięga po słuchawkę. Gdy rewizor ponownie pojawia się w zajezdni, plac dworcowy jest świeżo za­mieciony, autobusy kursują jak w zegarku...
Mija trzeci tydzień kontroli. Kierowcy na skraju wyczerpania nerwowego skarżą się dyspozytorowi. Rewizor zabiera się na wszystkie kursy, wysiada w połowie drogi, ogląda przystanki. Podczas jazdy siedzi na tylnym siedzeniu i coś notuje. Kiedy to się skończy?
Jeszcze kilka dni. Protokół adresowany do Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach jest gotowy. Choć zalecenia zajmują kilka stron, dyr. Łopaciński podpi­suje je bez dyskusji, godząc się z „uwypu­klonymi mankamentami”.

W ARESZCIE
- Siadajcie, Prędki - strażnik doprowadza aresztanta do stolika w izbie widzeń.
- Dlaczego po raz drugi pojawił się pan w Radomsku? - pytam.
- Chciałem zobaczyć, czy poprawa w regularności kursów jest stała. Poza tym szykowały się obrady konferencji samorządu robotniczego, przygotowałem wystąpienie.
Znam je z akt prokuratorskich. Oto fragment: „Proszę towarzyszy, wysokie prezydium, dostojni przedstawiciele PKS. Z zaszczytem pragnę zakomunikować, że zabieram głos jako przedstawiciel depar­tamentu komunikacji drogowej Minister­stwa Komunikacji oraz komisji sejmowej do spraw komunikacji. Za ofiarną pracę oraz udostępnienie mi dokumentacji jako przedstawicielowi resortu mam zaszczyt podziękować dyrekcji tutejszego oddziału PKS w osobach (tu nazwiska). Z powodu ścisłej tajemnicy państwowej nie przedstawię obecnie prezydium ani członkom KSR wy­ników kontroli, lecz pragnę powiadomić, że po wizytacji oddziału wpłynął mój wniosek do komisji sejmowej o znowelizowanie przez Sejm PRL uchwał i rozporządzeń w sprawach komunikacji PKS. Kończąc, życzę owocnej pracy tegoż oddziału z korzyścią dla naszej partii oraz całego społeczeństwa”
Jeden z delegatów, kierowca autobusu, nie bije brawa. Prosto z zebrania idzie do komendy MO, - To nie jest prawdziwy poseł - upiera się. - Spał z nami w noclegowni, kanapki robił sobie z salcesonem i w ogóle nie ma wyglądu.
Przesłuchany na komendzie Prędki od razu przyznaje się do oszustwa. Opowiada, jak sfabrykował legitymację: - W jednym z monitorów rządowych były wzory różnych dokumentów. Na matczynej legitymacji Ligi Kobiet przykleiłem druk z monitora odnośnie danych personalnych. Słowa „Sejm PRL” wziąłem z kalendarza robotniczego. Pozo­stałe napisy wyciąłem ze szkolnego podręcz­nika „Wychowanie obywatelskie” Stopień chorążego wpisałem sobie dla ozdoby. Potem roztłukłem młotkiem kawałek ołowiu i włożyłem tam drut, który przyczepiłem do ramki, bo myślałem, że legitymacje sejmowe są plombowane.
W jednym z czarnych notesów Prędkiego prokuratura znajduje „Rozkład inspekcji obywatela inspektora posła PRL Janusza Prędkiego w roku 1971”. Kontroli miały być poddane: PKP w województwie katowickim, PKS w Białymstoku, Państwowe Biuro Nota­rialne w Warszawie, Nowa Huta w Krakowie, oddział ZUS w Olsztynie, Białostocka Fa­bryka Materiałów Ściernych w Kole, stacja przeładunkowa Żurawica-Medyka. Były już zgromadzone adresy, telefony dyrektorów, ich nazwiska. Z powodu aresztowania re­wizora do kontroli nie doszło.
Ośmieszony dyrektor PKS w Radomsku tłumaczy wszystkim wokół: stanowisko kierownicze piastuje od 15 lat. Wie, że ry­zykowne jest zaglądanie kontrolerom w dokumenty, bo się obrażą. Trudno, śmiech na całą Polskę. Teraz jedyne, co można zrobić, to nie wprowadzać wniosków tego przebierańca w życie.
- Dlaczego, mając taki rozrzut specyfiki typowanych do kontroli przedsiębiorstw, zaczął pan od kontroli PKS? - dociekam w radomszczańskim areszcie.
- Od dzieciństwa interesowałem się komunikacją. W domu mam 9 tys. różnych biletów i kilkaset rozkładów jazdy.
Ostre dzwonki za naszymi plecami i szczęk kluczy przypominają, że koniec widzenia. - Czy ja wyjdę stąd przed zimą? - chudzielec pyta błagalnie, jakby to ode mnie zależało. Jeszcze jedna sprawa mu leży na sercu. - Będzie pani redaktor w Ra­domsku? Proszę sprawdzić, czy dyrekcja wykonała moje wnioski pokontrolne.

DAROWANIE WINY
Pociąg do Radomska wlecze się jak żółw, konduktor zagadnięty o przyczynę wzrusza ramionami. Jaka szkoda, myślę, że zdema­skowali Prędkiego. W harmonogramie pracy na przyszły rok miał kontrolę kolei w tym okręgu. W Radomsku spóźnieni pasażerowie biegną na pobliski dworzec autobusowy. Brud, bałagan. Dziecko się pośliznęło o rozrzucone pestki czereśni.
Dyrektor PKS w Radomsku szczegółowo porównuje mój dowód osobisty z legityma­cją służbową. Podnosi oczy - pewnie ma wątpliwości co do fotografii sprzed 10 lat.
Wreszcie decyduje się wyciągnąć protokół z pamiętnej narady KSR. Ale cienki, nie ma w nim już wystąpienia rewizora ani śladu burzliwej dyskusji. Wnioski pokontrolne też zginęły. Patrzę na daty ostatnich kon­troli wewnętrznych. Wszystkie urywają się w końcu kwietnia, po aresztowaniu fałszywego posła.
Już pięć tygodni siedzi Janusz Prędki w areszcie. Prokurator kończy pisanie aktu oskarżenia. My, dziennikarze sądowi, soli­darnie bronimy samozwańczego rewizora. Nie jesteśmy w tym odruchu odosobnieni. Aresztant dostał prawie 600 listów od nadawców z całej Polski z poparciem i wy­razami żalu, że nie było tak solidnej kontroli w ich miejscu zamieszkania. Za osadzonym ujęli się marszałek Sejmu Halina Skibniewska i prof. Janusz Groszkowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu.
„Prawo i Życie” piórem Adama Wyso­kińskiego postuluje, aby Januszem Prędkim, gdy odbędzie w więzieniu karę dydaktyczną i znajdzie się na wolności, zajęły się organi­zacje społeczne.
Nie ma potrzeby. Prokuratura po inter­wencji marszałek Skibniewskiej umarza spra­wę z uwagi na nikłą szkodliwość społeczną.

44 LATA PÓŹNIEJ
Po 44 latach próbuję odnaleźć Prędkiego. Zastanawia mnie, jak potoczyły się losy człowieka, który - choć niewątpliwie był oszustem - wtedy, na początku epoki Gierka, budził sympatię, a nawet pewien podziw nas, dziennikarzy. Ale i czytelników, którzy z zapartym tchem śledzili jego sprawę.
Znajduję go. Nie został prawdziwym posłem (choć kandydował), ale dziś pro­wadzi biuro poselskie parlamentariuszy PSL: Krystyny Ozgi, Mirosława Pawlaka i Zbigniewa Sosnowskiego. Trudno je zna­leźć, bo mały szyldzik z godłem państwa wisi tylko przy wejściu na klatkę od strony podwórka. Na front ponoć nie zgadzają się mieszkańcy.
Dawny rewizor wita mnie w swym mieszkaniu, w którym jeden pokoik jest właśnie biurem poselskim. Trzy ściany w kolorze ciemnoniebieskim przykrywa kilkadziesiąt ryngrafów policyjnych i wojskowych. Obok biało - czerwona flaga. Naprzeciw w oszklonej szafie błyszczą liczne pamiątkowe odznaki i medale okolicznościowe wręczone Pręd­kiemu z okazji różnych uroczystości resor­towych. Na rewersie Odznaki Pamiątkowej 2009 Wojskowego Centrum Geograficznego czytam, że Janusz Prędki jest uprawniony do jej noszenia.
- Jak zawodowy żołnierz - mocno akcentuje gospodarz. Z dumą pokazuje mi zdjęcia z uroczystości centralnych policji, na których stoi w pierwszym szeregu, choć nie nosi munduru. - Wszędzie mnie zapraszają, zawsze na czoło reprezentacji - mówi. Gdy na przykład składałem biało - czerwony wieniec na Majdanku, specjalnie w poniedziałek otwarto muzeum, abym mógł się wpisać do księgi pamiątkowej.
Rozmowa z 65-letnim Prędkim nie jest tak łatwa jak w 1971 r. Wtedy był to wystraszony aresztem chłopak chucherko. Pamiętam, że wtedy na otarcie łez podsu­nęłam mu „wyrób czekoladopodobny”, bo prawdziwej czekolady w sklepach wtedy nie było. Dojrzały mężczyzna, którego pytam, co się zdarzyło w jego życiu od naszego ostatniego spotkania, jest ugrzeczniony, ale apodyktyczny. To on wybiera temat rozmowy. Zagłusza mnie podniesionym głosem. Gdy się upieram przy swoim pytaniu, zbywa je uwagą, że „to nieważne”.
W końcu trochę opowiada. Po wyjściu z aresztu nie poszedł na studia, musiał zarabiać na chleb. Głównie w administracji terenowej. Przenosił się z miasta do miasta, przez kilka miesięcy miał posadę urzędniczą w jeleniogórskim urzędzie wojewódzkim. Ale nie warto się nad tym rozwodzić. Szczę­śliwy czas, o którym Janusz Prędki chce mówić, zaczyna się od pracy w katowickiej Państwowej Inspekcji Handlowej. - Jego głos się wznosi, gdy zaznacza, że był tam oskarżycielem publicznym. Następnie, choć nie jest wojskowym, został ulokowany w dowództwie warszawskiej Nadwiślańskiej Jednostki Wojskowej. Po jej rozwiązaniu otrzymał etat radcy wydziału prawnego w dowództwie Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej.
Tam miał okazję wykazać się tym, co najbardziej lubi - walką z nadużyciami. Oto przykład: przyszedł rano do pracy i na biurka nieobecnego kolegi zobaczył kopię pewnej opinii prawnej. Przeczytał. - Zrobiło mi się słabo - wspomina. - Włożyłem pismo do teczki i natychmiast zameldowałem się w se­kretariacie dowódcy. Akurat trwała odprawa. Wchodzę, generał pyta, czy nie widzę, że jest zajęty. A ja na to, czy przeglądał wczorajszą korespondencję. Jeszcze dodałem: - Pan chce iść do więzienia, to niech się pan lepiej sam zgłosi, po co mają taką osobę wyprowadzać. Wszyscy w szoku. Generał zaniemówił, ale ogłosił przerwę. Nie mogę zdradzić szczegó­łów, najogólniej mówiąc, opinia tego kolegi prawnika dotyczyła przekazania majątku pewnej jednostki wojskowej na Pomorzu. Następnego dnia polecieliśmy tam z generałem samolotem. Sytuacja została opanowana, ale autor opinii musiał się pożegnać z pracą. Ten wazon z rysunkiem samolotu dostałem od szefa w dowód wdzięczności.
- Czym skorupka za młodu... - próbuję nawiązać do kontroli w Radomsku.
- Dokładnie! - zgadza się mój rozmówca. I na dowód opowiada o innej swojej kontroli. Otóż od pewnego czasu do dowództwa WLOP przychodziły skargi na szefa jednostki na Pomorzu. Generał wysłał już dwie kon­trole, ale oficerowie wracali z informacją, że nic złego się nie dzieje. Ich raporty miały po pół stroniczki. A skargi żołnierzy przycho­dziły nadal. Wtedy postanowiono wysłać superrewizora - cywilnego doradcę Janusza Prędkiego.
- Dotarłem tam wieczorem - wspomina Prędki. - Dowódca jednostki wyszedł po mnie na dworzec i od razu prowadzi do hotelu, gdzie wynajął apartamentowiec. Na widok luksusowego małżeńskiego łoża mówię: chcę zwykłą żołnierską pryczę w koszarach. Zamieszanie, ale postawiłem na swoim. Następnie proszą mnie na kolację do restauracji. Odmawiam: mam jeszcze z drogi kanapki. Dowódca w lament, bo już wszystko zapłacone. - Zatem poniesie pan koszty z własnej kieszeni – odpowiadam - i ja to sprawdzę.
Rano kazałem zgromadzić wszystkich żołnierzy. Powiedziałem, że chcę poznać całą prawdę o jednostce, mam wszelkie pełnomocnictwa generała. Wtedy pod­szedł do mnie zapłakany rekrut. Matka mu umiera, a on nie dostał przepustki. Wzywam dowódcę, przy nim dzwonię do prokuratora wojskowego. Gdy wyjeżdżałem, tam było jak po trzęsieniu ziemi, po prostu kipisz.
Z WLOP Janusz Prędki awansował na doradcę podsekretarza stanu MSWiA, którym w 2010 r. był Zbigniew Sosnowski (dziś poseł PSL). Jego zdjęcie z tego okresu można znaleźć w internecie na stronie Komendy Głównej Policji.
- Co robiłem w ministerstwie? Przygotowywałem dla wiceministra projekty różnych aktów prawnych. Komórka, w której pracowałem, to było coś na kształt Rządowego Centrum Legislacji. Po odejściu Sosnowskiego z rządu z prawdziwą satysfak­cją zdecydowałem się na prowadzenie jego biura poselskiego. Ten człowiek na Wiejskiej jest jak perła w koronie. Natomiast posłowi Pawlakowi, wiceprzewodniczącemu komisji spraw wewnętrznych, służę również jako doradca.
Wszystkim swoim trzem posłom przygotowuje wystąpienia. - Od A do Z, łącznie z inwokacją - zapewnia, pokazując segregatory z ręcznie napisanymi tekstami. Na jakie tematy? Na wszystkie. Oto pierwsze z brzegu: o zmianie ustawy o wyrobach budowlanych, o narodowych zasobach archiwalnych, o ochronie przeciwpożarowej. Prawniczą wiedzę ma od zaprzyjaźnionych osób z Prokuratury Generalnej i Sądu Najwyższego. Wymienia nazwiska.
- Jako przedstawiciel posłów mam wszędzie drzwi otwarte. A tu zagadka dla pani... - starszy pan uśmiecha się filuternie - gdy potrzebuję konsultacji, np. w sprawie zmiany ustawy o prokuraturze, to czy ja pu­kam do tych gabinetów, czy oni przychodzą do mnie? Śmiało, niech pani zgaduje. - To drugie? - waham się. - Ależ tak! (Dostaję oklaski). Coś pani wyznam: kiedyś chciałem naprawiać ten kraj, podrabiając legitymację posła. Dziś nie muszę tego już robić, czuję się spełniony.
W domu wpisuję w Google „Janusz Pręd­ki”. Przy nazwisku wyskakuje mi „poseł”. Sprawdzam tekst. To relacja z obchodów święta policji w Piasecznie w 2010 r. Obok nazwiska Prędkiego jest poseł Janusz Piechociński (obecnie wicepremier). W in­ternecie źle postawiono przecinek, Google potraktowało więc Prędkiego jak posła i tak już zostało.

KORZYSTAŁAM Z PUBLIKACJI O FAŁSZYWYM REWIZORZE ZAMIESZCZONYCH W1971R. W „POLITYCE” „PRAWIE I ŻYCIU”, „KULTURZE” I „ŻYCIU WARSZAWY”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz