środa, 18 marca 2015

Salwy, prezent i pułapka



W Platformie odzyskują wiarę, że Bronisław Komorowski wygra wybory w pierwszej turze. Wszystko dzięki celnym strzałom wymierzonym w jego rywala Andrzeja Dudę.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Z wierzchu lukier, w środku gniot. Oficjalnie każdy powie, że współpraca premier Kopacz z prezydentem Komorowskim układała się wspaniale, ale w rzeczywistości było to w partii trudne do przełknięcia - mówi polityk PO. Teraz sytuacja się zmieniła.
- Wróg jednoczy. W polityce nie ma sku­teczniejszej motywacji do działania niż oddech przeciwnika na plecach - dodaje mój rozmówca.

Ziewające krzesła
Początek kampanii był dramatyczny - przyznają zgodnie działacze Platfor­my. Zorganizowana z wielką pompą im­preza na Stadionie Narodowym, podczas której Ewa Kopacz namaściła Bronisła­wa Komorowskiego na kandydata PO na prezydenta, okazała się całkowitą klapą. Komentatorzy ironizowali, że sam prezy­dent zasnął w trakcie swego przemówie­nia i z nudów zasypiały nawet krzesła.
- To był najtrudniejszy moment. Wciąż nie byłem oficjalnie szefem kampanii, więc nie mogłem podejmować żadnych działań, ale czułem niesamowite ciśnie­nie, żeby coś robić i zatrzeć złe wrażenie - przyznaje „Newsweekowi” Robert Tysz­kiewicz, szef kampanii wyborczej Komo­rowskiego.
Wtedy na stadionie działacze nie kry­li rozczarowania. - Partia ma wyło­żyć 1O mln zł na kampanię prezydenta, który pokazuje nam środkowy palec? - mówił w kuluarach jeden z polityków. Bronisław Komorowski podziękował bowiem za wsparcie PO, ale równocześ­nie się od niej odciął. Powiedział, że jest kandydatem obywatelskim. Czytaj: ponadpartyjnym.
Do tego doszła inercja jego najbliższe­go otoczenia. Opowiada jeden z posłów:
- Zgłosiłem się kilka tygodni wcześniej do kancelarii prezydenta z deklaracją pomo­cy w kampanii. Z pomysłami, z ludźmi, którzy byli gotowi działać. I zderzyłem się ze ścianą. Usłyszałem, że jedyne, czego się ode mnie oczekuje, to zorganizowanie ja­kiegoś autorytetu do komitetu poparcia. To są metody z minionej epoki. Potrzeb­ne, ale niewystarczające. W internecie, na Facebooku czy Twitterze wokół prezy­denta rechot i nikt z tym nic nie robi. Ale skoro otoczyło się kółkiem wzajemnej ad­oracji, ludźmi - zgoda - szacownymi, ale nie liniowcami, nie fighterami, to nie ma się co dziwić.
Na efekt nie trzeba było długo czekać. Sondaże poleciały na łeb na szyję. Komo­rowski cieszący się przez pięć lat prezy­dentury poparciem na poziomie 70 proc., tracił - według badań - szanse na sukces w pierwszej turze.

Inwazja bronkobusów
W partii zapanował popłoch. Premier Kopacz wezwała do siebie szefów regio­nów i postawiła sprawę jasno: wszystkie ręce na pokład. - Ustaliliśmy, że nie wol­no popełnić błędu z kampanii 2005 r., gdy sondaże dawały Tuskowi dobry wynik i wszystkich uśpiły. Działacze PiS w tym czasie uwijali się po Polsce, a my czekaliśmy z założonymi rękami na zwycięstwo - mówi jeden z uczestników tego spotka­nia. Robert Tyszkiewicz rzuci! wtedy po­mysł wysłania w Polskę 16 bronkobusów, którymi jeździć będą regionalni liderzy partii. Siedemnastym - Bronisław Komo­rowski. Pomysł od razu zyskał akceptację.
Równocześnie w sztabie wyborczym postanowiono, że trzeba wykorzystać to, co jest największym atutem prezy­denta - jego naturalność. To, że do­brze wypada w bezpośrednim kontakcie z ludźmi. Inaugurację kampanii zaplano­wano więc inaczej, niż było to za czasów Tuska, który wchodził, witał się z kilko­ma najważniejszymi ludźmi i zaczynał uwodzić salę przemową. Komorowski wjechał do hali bronkobusem, wysiadł i długo szedł przez szpaler zwolenników, ściskając ręce, rozdając podpisy, robiąc sobie z ludźmi zdjęcia.
W czasie tego przemarszu do prezy­denta podszedł zwycięzca Rajdu Dakar Rafał Sonik i wręczył mu jedną z pary biało-czerwonych rękawiczek, któ­rych używał, jadąc po zwycięstwo. Już wcześniej pokazywał je prezydentowi na spotkaniu sportowców popierających Komorowskiego, ale uznano, że akt sym­bolicznego przekazania rękawiczki war­to zachować na inaugurację kampanii. Sonik powiedział przy tym dokładnie to, co lansuje sztab: Bronisław Komorowski jest ulepiony z wad i zalet Polaków, i dla­tego każdemu jest bliski: - Wpadki tylko potwierdzają - mówił Sonik - że jest po prostu człowiekiem. Takie czy inne dro­biazgi nie powinny odciągać uwagi od pryncypiów, od fundamentów.
Szef sztabu Tyszkiewicz wyjaśnia: - Kreowanie nowego Bronisława Ko­morowskiego na potrzeby kampanii za­biłoby go. Dla polityka sztuczność jest zabójstwem.
Dlatego Komorowski może w tej kam­panii mówić do wyborców o nieumytych nogach, a cielaka prosić: „possij palec”.

Kopacz na ostro
Zabiegi sztabu byłyby tylko wybor­czym folklorem, gdyby nie równoczesny, zmasowany atak na rywala - twierdzi je­den z czołowych polityków PO. Dlatego na inauguracji kampanii wyborczej było  nie tylko przemówienie Komorowskiego o potrzebie zgody i bezpieczeństwa, ale przede wszystkim zagrzewające do boju wystąpienie Ewy Kopacz. Premier mówi­ła o patriotyzmie PiS, czyli zaścianku, za­cofaniu i kłótni, o europejskich fobiach konkurentów i ciarkach przechodzących po plecach na myśl, że mogliby wrócić do władzy. „Jarosław Kaczyński boi się Bronisława Komorowskiego i dlatego postanowił schować się za kolejnym tech­nicznym kandydatem, ale to nie są czasy na debiutantów i polityków kierowanych z drugiego siedzenia” - apelowała.
Było to najmocniejsze z dotychczaso­wych wystąpień Kopacz w roli premie­ra. Od razu pojawiły się spekulacje, że to dzieło jej nowego doradcy Michała Kamińskiego. Jako były spin doctor PiS wie, jak najskuteczniej uderzyć rywala. Kamiński odmawia komentarza, ale je­den ze współpracowników Ewy Kopacz mówi, że nad ostatecznym kształtem wy­stąpienia premier pracowała sama. Całą noc. Niemal do końca.
Po występie Kopacz dla wszystkich w PO stało się jasne, że trzeba wrócić do wykorzystywania lęku przed PiS. Z ba­dań robionych przez partię wynika bo­wiem, że tym, co politycznie wciąż budzi największe emocje Polaków, jest pytanie, czy Kaczyński wróci do władzy.
Zrozumiał to także PiS, kreując swo­ją nową twarz, Andrzeja Dudę. - Dlatego teraz najważniejsze jest obnażenie tego fałszerstwa. Pokazanie, jaka jest prawdzi­wa twarz PiS i prawdziwa twarz Dudy. To jedyna droga do wygranej w pierwszej tu­rze - mówi czołowy działacz Platformy.

Duda o twarzy taliba
Duda wystartował jako młody, otwarty, prędzej konserwatywny liberał niż pra­wicowy radykał, nadzieja centroprawicy. Kandydat skrojony pod wyborców roz­czarowanych Platformą i Komorowskim, ale bojących się Kaczyńskiego i Maciere­wicza. Ostatnie tygodnie zmieniają jed­nak ten obraz.
Po pierwsze, za sprawą in vitro. Jeden z ministrów przyznaje „Newsweekowi”, że rząd zajął się in vitro nie tylko dlatego, aby pozyskać poparcie centrolewicowe­go elektoratu i udowodnić, że PO potra­fi zgodnie z obietnicą załatwiać sprawy światopoglądowe. - To oczywiście waż­ne, ale przede wszystkim była to pułap­ka zastawiona na Dudę. Jako kandydat na prezydenta nie mógł uniknąć zaję­cia stanowiska w tej sprawie - mówi mój rozmówca.
I Duda dał się złapać w pułapkę. Za­pytany o in vitro, stwierdził: „Moje sta­nowisko jest zgodne ze stanowiskiem episkopatu”.
- Czy on kandyduje na stanowisko rzecznika episkopatu? Czy prezydenta RP? Mógł przynajmniej odwołać się do nauk Kościoła, a nie deklarować, że jest wykonawcą woli biskupów. Obnażył swój katolicki fundamentalizm - przekonuje poseł PO. W PiS deklaracja Dudy wywo­łała konsternację. Z badań wynika bo­wiem, że 80 proc. społeczeństwa popiera in vitro. Duda strzelił więc sobie w stopę i ku przerażeniu własnego sztabu robi to dalej: „Ta metoda to w znacznym stopniu oszustwo. Niczego nie leczy, a we wszyst­kim chodzi głównie o biznes” - mówi o in vitro, tracąc tych, których miał dla partii pozyskać - centroprawicę.
Bronisław Komorowski w tej sytuacji nie musi robić nic. Wystarczy, że przypo­mni deklarację sprzed lat, że nawet jeśli miałby narazić się w ten sposób bisku­pom, to zawsze będzie za prawem ludzi do posiadania dzieci, bo jako ojciec pię­ciorga wie, jakim są szczęściem.
Kolejnym sposobem na pokazanie, ja­kie są rzeczywiste poglądy Dudy, ma być prześwietlenie jego współpracowników. Chodzi przede wszystkim o asystentkę, którą zatrudnił jako eurodeputowany, Magdalenę Żuraw, jednego z aniołków Jarosława Kaczyńskiego. Rok temu to właśnie ona zachęcała do podpalenia tę­czy na placu Zbawiciela, obiecując temu, kto to zrobi, butelkę najlepszej szkockiej whisky. W 2010 r., gdy cały świat pisał li­sty w obronie skazanej na ukamienowa­nie Iranki Sakineh Mohammadi Ashtiani, młoda działaczka PiS broniła islamskiego reżimu. „Państwo nakładające w świet­le prawa kary na osobę, która dopuściła się konkretnego przestępstwa, podpada­jącego pod konkretny paragraf, jest pań­stwem zdrowym, a przede wszystkim suwerennym. Państwo, które pod naci­skiem opinii publicznej zawiesza wyko­nywanie wyroków, suwerenne nie jest” - pisała Magdalena Żuraw.
- Jeśli pan Duda promuje osoby o ta­kich poglądach, to znaczy, że pod maską nowoczesnego konserwatysty skry­wa mentalność taliba. I wyborcy po­winni mieć tego świadomość - mówi polityk PO.

Manna z nieba
Jako dar niebios Platforma przyjęła list wysłany przez szefa KNF w sprawie SKOK-ów i nieprawidłowości, jakich miał się dopuścić ich twórca Grzegorz Bierecki, który uzyskał mandat senatora z list PiS. O tym, że zarzuty są poważne, świadczy fakt, że partia Kaczyńskiego natychmiast zawiesiła członkostwo Biereckiego. A PO od razu przystąpiła do ataku. - Trudno, że­byśmy nie pytali, jaką rolę odegrał w tym wszystkim Andrzej Duda, skoro parasol ochronny nad SKOK-ami rozpostarł pre­zydent Lech Kaczyński, a Duda jako jego prawnik reprezentował urząd prezydenta w Trybunale Konstytucyjnym i - jak sły­szymy - już wtedy był namaszczony na spadkobiercę działań prezydenta - mówi polityk PO.
Prezydent Kaczyński skierował w 2009 roku ustawę o nadzorze KNF nad SKOK-ami do Trybunału Konstytucyjnego, opóźniając w ten sposób wejście jej w ży­cie. Politycy PO szacują, że gdyby uda­ło się PiS całkowicie zablokować wejście tego prawa w życie (w 2012 ustawę pod­pisał prezydent Komorowski), to Polacy powierzający swoje oszczędności SKOK-om mogliby stracić miliard złotych.
- Oczekuję, że kandydat PiS na prezy­denta Andrzej Duda wypowie się bardzo konkretnie w tej sprawie. Dlaczego blo­kowali razem z panem prezydentem wej­ście w życie ustawy, która miała zapewnić bezpieczeństwo portfeli Polaków - mówi posłanka PO Marzena Okła-Drewnowicz.
- Sprawa jest rozwojowa - dodaje jej partyjny kolega. - To może być punkt zwrotny w kampanii. Gdy pojawiły się te informacje, jeden z posłów PiS po­wiedział mi wprost: „No to jesteśmy w czarnej d...”.
W Sejmie pojawił się już pomysł stworzenia komisji śledczej w tej spra­wie. Na razie badają komisja finansowa parlamentu.

Decydująca walka szefowej
Zaangażowanie Ewy Kopacz i jej partii w kampanię Bronisława Komorowskie­go ma także drugi wymiar - kampa­nię parlamentarną jesienią 2015 roku, a po niej wybór nowego szefa PO. Czy­li ewentualną reelekcję na tym stanowi­sku Kopacz.
Wygrana Komorowskiego w pierw­szej turze zwiększa szansę PO na trzecią kadencję rządów i umacnia pozycję Ko­pacz. Druga tura to już znaczne osłabie­nie pozycji wyjściowej Platformy, wzrost szans PiS i kryzys przywództwa w partii rządzącej.
- Dla szefowej - mówi jeden z mini­strów PO - zaczęła się decydująca walka.
Jej przemówienie na inauguracji kampa­nii Komorowskiego było równocześnie przemówieniem inauguracyjnym kam­panię Kopacz jako przywódcy politycz­nego. To test, czy potrafi poprowadzić formację na wojnę z przeciwnikiem i tę wojnę wygrać.
Wynik tego testu jest dla Ewy Kopacz ważniejszy niż ocena jej działań jako pre­miera. Dlatego nie toleruje żadnych za­chowań mogących zagrażać osiągnięciu postawionego celu. Gdy wyszło na jaw, że Donald Tusk nie wierzy w wygraną Komorowskiego w pierwszej turze (o co założył się z szefem pomorskiej PO), Ko­pacz skomentowała to w wąskim gronie: „Myślę, że Donald myli się tak samo, jak mylił się w ocenie szans na objęcie przez siebie stanowiska europejskiego. Wszy­scy pamiętamy, jak całymi miesiącami za­przeczał, że wybiera się do Brukseli”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz