czwartek, 12 marca 2015

Kto nadawał przez „Telegraf”?



22 marca 1990 r. Sejm III RP podjął uchwalę o likwidacji Robot­niczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”. Obłowi­li się na tym „solidarnościowi” politycy.

Likwidacja RSW wiązała się z zagospodarowaniem ogromne­go majątku, jaki przez lata wypra­cował ten największy koncern me­dialny Polski Ludowej. Oczywiście spory kawałek tortu postanowi­ły przechwycić również ówczesne środowiska polityczne. Z inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego, sena­tora Obywatelskiego Klubu Parla­mentarnego, majątek wspomnianej Spółdzielni przejęła Fundacja Pra­sowa „Solidarność”.

Ludzie Kaczyńskiego
Choć założyciele wnieśli wkła­dy początkowe o równowartości raptem dzisiejszych 30 zł (sic!), to wkrótce w ich rękach znalazła się poczytna warszawska popołu­dniówka „Express Wieczorny”, i to razem z okazałą siedzibą przy Ale­jach Jerozolimskich oraz drukar­nią u zbiegu ulic Nowogrodzkiej i Srebrnej. Sukcesu medialnego nie udało się jednak odnieść po­litycznymi decyzjami i gazeta we władaniu FPS zaczęła przynosić straty, w niczym nie przypomina­jąc wcześniejszego niezwykle po­czytnego tytułu. Ponadto większa część składu redakcyjnego, nie go­dząc się na upolitycznienie pisma, odeszła i założyła konkurencyjny „Super Express. Ostatecznie za­rząd fundacji sprzedał prawa do tytułu spółce należącej do znanego tenisisty i biznesmena Wojciecha Fibaka, oczywiście bez wspomnia­nych wcześniej nieruchomości.
Kolejnym biznesem tej politycz­nej kamaryli stała się spółka „Tele­graf”, która powstała we wrześniu 1990 roku z zamiarem prowadzenia szeroko pojętej działalności gospo­darczej. Jej prezesem, a w zamyśle także redaktorem naczelnym pla­nowanego pisma „Telegraf”, został Maciej Zalewski. Przyszła gazeta miała propagować ideę kapitalizmu, prywaty­zacji i wolnego rynku. Nie przeszkadzało to upomnieć się o publiczną kasę i za­rząd wymógł na państwowym Banku Przemysłowo-Han­dlowym zakup akcji niewiele znaczącego wówczas „Tele­grafu” za kwotę ówczesnych 11 mld zł. „Uznaliśmy, że przedsięwzięcie jest atrakcyj­ne ekonomicznie” - oświadczyła dyrekcja banku, mimo że wartość nabytych akcji 40-krotnie przewyższyła ka­pitał zakładowy spółki (sic!).
Czas płynął, a nowe pis­mo nie powstawało. Zalewski przekonywał, że zwłoka po­dyktowana była tworzeniem solidnej bazy kapitałowej i kompletowaniem profesjo­nalnego zespołu redakcyjne­go. Dlatego wciąż polowano na sponsorów, m.in. firmę Budimex i spółkę RDS-Bankier, której szefował Romu­ald Szczawiński - człowiek o bardzo marnej reputacji, skazywany za oszustwa i mal­wersacje. Jednak największy ciężar gatunkowy miały kon­takty z grupą Art-B należącą do Bogusława Bagsika i Andrze­ja Gąsiorowskiego. Gdzie tkwi tajemnica tej hojności rozmaitych podmiotów gospodarczych wobec niewiele znaczącego wówczas „Te­legrafu”? Otóż, jak donoszą nie­które źródła, pewnym osobom, na przykład „komuszym” prezesom państwowych firm, bardzo zależało na spokoju ze strony nowej władzy, a takowy mogli gwarantować bracia Kaczyńscy, którzy wspólnie z Za­lewskim stanowili najbliższe zaple­cze prezydenta Lecha Wałęsy.

Interes z Art-B
Trzy miesiące później wybuchła sprawa Art-B, powiązana z opisy­wanymi tu wydarzeniami. Baksik z Gąsiorowskim, już z bezpiecz­nego Izraela, chętnie dzielili się
z polskimi mediami, a nawet z od­wiedzającymi ich prokuratorami, wiadomościami o swoich kontak­tach z politykami Porozumienia Centrum. Według nich najbardziej aktywny był Zalewski, który niedłu­go po wszczęciu prokuratorskiego śledztwa przeciwko Art-B zaprosił dwójkę biznesmenów do siedziby Rady Bezpieczeństwa Narodowego, której był urzędnikiem, i powołując się na prezydenckie koneksje, złożył im propozycję nie do odrzucenia.
Za spokój w interesach biznes­meni mieli wykupić akcje „Telegra­fu” za sumę 17 mld zł, a także udzie­lić nieoprocentowanej pożyczki na kwotę ówczesnych 40 mld zł. Pano­wie B. i G. przystali na te warunki, i jak pokazała przyszłość, w ten spo­sób uratowali skórę. 31 lipca 1991 r. otrzymali od Zalewskiego poufną informację, że UOP szykuje się do ich aresztowania. Po kilku godzinach obu biznesmenów nie było już w Polsce, natomiast zo­stała po nich wspomniana kasa ulokowana w „Telegrafie”.
Ucieczka autorów głośniej afery finansowej zatrzęsła pol­ską sceną polityczną. W tym cza­sie na dobre też rozgorzała po­lityczna wojenka między Wałęsą a braćmi Kaczyńskimi. „Wyrzuci­łem Kaczyńskich z dwóch powo­dów. Jeden powód, ten ogólnie znany: kiepsko pracowali, robili róż­ne nieprzyjemne rzeczy. Ale drugi powód to przekręty55 - skomentował całą sprawę były prezydent. Tymcza­sem prezydencki rzecznik Andrzej Drzycimski w głównym wydaniu „Wiadomości” oświadczył, że poseł Zalewski - oskarżony przez proku­raturę o pomoc byłym właścicielom Art-B - poufne informacje o toku śledztwa uzyskiwał od Kaczyńskich. „Bracia Kaczyńscy mają swój udział w ostrzeżeniu właścicieli Art-B o ich planowanym aresztowaniu i ponoszą za to odpowiedzialność polityczną” - oświadczył Drzycimski. Według rzecznika Jarosław Kaczyński jako szef Kancelarii i Lech Kaczyński jako szef Biura Bezpieczeństwa Na­rodowego stanowili dwa najważniej­sze ośrodki decyzyjne przy prezyden­cie i tylko oni mieli wówczas dostęp do najważniejszych spraw państwa. Za te słowa Kaczyńscy skierowa­li przeciwko Drzycimskiemu pozew sądowy o zniesławienie, jednak nic nie wskórali.

Temida litościwa
W październiku 1992 roku war­szawska prokuratora oskarżyła Za­lewskiego (przed aresztowaniem chronił go immunitet poselski) o wykorzystanie poufnych infor­macji wagi państwowej i informo­waniu szefów Art-B o przebiegu śledztwa, a zwłaszcza o planowa­nym ich zatrzymaniu. Po wielolet­nim procesie Zalewski ostatecznie został skazany na 2,5 roku pozba­wienia wolności.
Wymiar sprawiedliwości próbo­wał również dobrać się do pozosta­łych osób z tego kręgu. W 1993 r. za nielegalne finansowanie partii Kaczyńskich (Porozumienie Cen­trum) przez Fundację Prasową „Solidarność” prokuratorskie za­rzuty usłyszeli: Sławomir Siwek, J. Kaczyński i Krzysztof Czabański. Jednak proces został zakończony częściowym uniewinnieniem i umorzeniem.
Jeszcze w październiku 2007 r. prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz dożyła zawiadomienie o prze­stępstwie w sprawie umowy FPS ze Skarbem Państwa. Według Gronkiewicz Fun­dacja zawarła z założonymi przez siebie spółkami umo­wy, powodując ich uwłaszcze­nie kosztem majątku Skarbu Państwa. Dlatego warszawski ratusz domagał się unieważ­nienia decyzji o przekazaniu majątku RSW Fundacji Pra­sowej i wydania nieruchomo­ści miastu, lecz i w tym wypad­ku sąd oddalił powództwo. Zdaniem polityków, któ­rzy wówczas działali już w PiS-ie, w opisanych zdarzeniach nie było żadnych nieprawidłowości i wszyst­ko odbyło się zgodnie z prawem. Pozostaje tylko pytanie, czy również ze społecznym odczuciem sprawied­liwości? Ten osąd już zostawiamy in­dywidualnej ocenie. W każdym ra­zie spektakularne fortuny nie biorą się z niczego i tak zwanej pierwot­nej akumulacji kapitału towarzy­szą zwykle rozmaite działania, czę­sto niejednoznaczne pod względem etycznym, a nawet prawnym. Je­den z dziennikarzy badających ten problem, parafrazując wypowiedź premiera Jana Krzysztofa Biele­ckiego o pierwszym milionie, sko­mentował powyższe wydarzenia tak: „Pierwszy księżyc trzeba ukraść”.

PAWEŁ PETRYKA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz