piątek, 6 marca 2015

Dzieci Kaczyńskiego



„Niepokornych” dziennikarzy Polska braci Kaczyńskich nagrodziła posadami w publicznych mediach. W Polsce Tuska je stracili. Pozostało im już tylko czekanie na powrót tej Polski, która im dała, i atakowanie tej, która im zabrała.

Nie tylko PiS i PO przygotowu­ją się do kulminacji wyborcze­go roku, czyli do prezydenckiej i parlamentarnej kampanii. Równie in­tensywnie przygotowują się dziennikarze i publicyści. Tyle że gdy jedni przygotowu­ją się do wywiadów z politykami, zbierają materiały do artykułowi politycznych ana­liz, to drudzy kompletują teczki na swych dziennikarskich kolegów, konkurentów do czasu antenowego i stanowisk w mediach.
Dziennikarz TVP Info, który źle po­traktował Łukasza Warzechę, widząc w nim (słusznie) nie dziennikarskiego ar­bitra polskiej polityki, próbującego choćby udawać obiektywizm, ale dyspozycyjnego propagandystę jednej ze stron, został już nazajutrz zlustrowany na prawicowym portalu. Miało go - zdaniem „niepokor­nych z antysalonu” - ostatecznie kompro­mitować to, że jego ojciec w czasach PRL był w ORMO. Przy okazji wyszło na jaw, że antysalon od lat zbiera (pod pretekstem naukowych badań) teczki na dziennikarzy. Jak to sprawdził Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej” materiał obciąża­jący ojca dziennikarza, który źle potrak­tował Warzechę, został wyciągnięty z IPN jeszcze w 2010 roku. Przez cztery lata cze­kał na okazję we wciąż rozbudowywanym prywatnym IPN „Gazety Polskiej”.
Przygotowywane są też kolejne tomy „Resortowych dzieci”, mimo że dziennika­rze, których starano się skompromitować w tomie pierwszym, regularnie wygry­wają procesy z autorami książki. Kania, Targalski i Marosz nie są nawet w stanie poprawnie przeczytać akt wyciągniętych z IPN - tak bardzo widać są niecierpliwi, tak bardzo trzęsą im się ręce do wykończe­nia konkurencji.

Klątwa pochodzenia
Metoda likwidowania przez antysalon dziennikarskich przeciwników i konku­rentów jest prosta. Faktycznym kluczem wybrania kogoś do likwidacji jest jego ak­tualne stanowisko ideowe - to, czy dzi­siaj jest „z nami”, czy „przeciwko nam”. Ale do zniszczenia jego wiarygodności, do unieważnienia poglądów używa się argumentów dotyczących jego rodziny, genea­logii, narodowości.
Przeciwnika „niepokornych” najbar­dziej dyskwalifikuje „pochodzenie od żydokomuny”. Ale jeśli to podstawowe kryterium nie jest wypełnione, kompro­mituje też choćby otarcie się kogokolwiek z rodziny o PRL na poziomie członko­stwa w PZPR, a nawet w tym nieszczęs­nym ORMO. To staje się „dowodem”, że poglądy jakiegoś dziennikarza czy publi­cysty są całkowicie zdeterminowane jego niewłaściwym pochodzeniem. Nie trzeba wówczas z nimi uczciwie polemizować, bo przecież jasne jest, że zostały odzie­dziczone po „stryjku z Wehrmachtu” albo „wujence z PZPR”.
Uderza przy tym absolutna dowol­ność i uznaniowość tej metodologii. Kie­dy ośmielony sukcesem „Resortowych dzieci” jeden z autorów książki, dzien­nikarz „Gazety Polskiej” Maciej Marosz, zaatakował polskie feministki (w tekście „Resortowe feministki” z „Gazety Pol­skiej Codziennie”), poglądy Agnieszki Graff na równouprawnienie kobiet zosta­ły przez niego skompromitowane tym, że jeden z braci jej dziadka był prokuratorem w czasach stalinowskich. Fakt, że mat­ka Agnieszki Graff (w końcu bliższa ro­dzina), Katarzyna Rosner, była związana z opozycją demokratyczną, a potem dzia­łała w NSZZ Solidarność - także w stanie wojennym - nie miało dla Marosza żadne­go znaczenia.
Z kolei Rafał Ziemkiewicz w tekście „Z cudzej piersi się wyrwało” próbował unieważnić głos Agnieszki Holland, któ­ra pozytywnie oceniła „Sąsiadów” To­masza Grossa. Oczywiście też z powodu jej niewłaściwego pochodzenia. Jego zdaniem Holland w imieniu Polaków w ogóle nie ma prawa się wypowiadać. A wydawałoby się, że wkład do kultury narodowej reżyserki „Aktorów prowin­cjonalnych”, „Gorączki” czy nominowa­nego do Oscara filmu „W ciemności” jest nie mniej, a może nawet nieco bardziej cenny niż cała zaangażowana publicy­styka Ziemkiewicza... Jednak pochodze­nie jest drugorzędne. Jeśli „jesteś z nami”, jeśli „zatrudniasz niepokornych”, wówczas klątwa genów i pochodzenia będzie z cie­bie zdjęta. Nie tylko wybory twoich krew­nych będą ci wybaczone, ale nawet twoje własne. Metoda jest groteskowa, bo wielu „niepokornych” też miało rodziny w PZPR (PRL w ogóle wyglądało trochę inaczej niż w czarno-białej mitologii antysalonu). Czasem nawet sami „niepokorni” zdążyli się jeszcze do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej zapisać, żeby rozpocząć swo­je drobne oportunistyczne kariery. Marcin Wolski, niepozbawiony talentu koncesjo­nowany satyryk z lat 70., którego słucho­wiska jako dziecko naprawdę lubiłem, był szefem Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w Polskim Radiu. Także dla Krzysz­tofa Czabańskiego przynależność do PZPR była przez długie lata dźwignią dziennikar­skiej kariery. Członkiem tejże partii był je­den z autorów „Resortowych dzieci”, Jerzy Targalski, a jego ojciec pełnił nawet funk­cję redaktora naczelnego partyjnego kwar­talnika „Z Pola Walki”.
Nie mam im tego za złe. Tym bardziej- że Targalski porzucił partyjną karierę dla współpracy z KSS KOR, a partyjne kariery Wolskiego i Czabańskiego zakończyły się wraz z Solidarnością i stanem wojennym.
Jednak to, co w oczach publicystów „Do Rzeczy” czy „wSieci” kompromitowało­by wroga, to, z czego uczyniliby temat na zgrabny artykuł albo rozdział „Resor­towych dzieci” w przypadku Wolskie­go, Czabańskiego czy Targalskiego użyte przez nich nie będzie. Wszak w czasach rządów braci Kaczyńskich - jako szefo­wie Polskiego Radia - Targalski, Czabański i Wolski zatrudniali „niepokornych” masowo. Zatem została z nich zdjęta klą­twa pochodzenia, a nawet klątwa człon­kostwa w PZPR, która każdego innego pozbawiłaby wiarygodności.
Dorota Kania, jedna z autorek „Resorto­wych dzieci”, przyznaje w jednym z wywia­dów, że macocha, która ją wychowywała, „należała co prawda do PZPR, ale pilno­wała, żebyśmy nie opuszczały lekcji religii”. Tomaszowi Terlikowskiemu, który ten wywiad przeprowadzał na kolanach (czy­li jak zwykle), takie wyjaśnienie zupełnie wystarczy.
W całej tej metodologii „niepokornych” magiczny gen zła ujawnia się tylko wów­czas, jeśli nie wierzysz w zamach smoleń­ski, jeśli nie głosujesz na PiS. Albo jeśli wolisz wierzyć w Boga, zamiast w abp. Hosera czy o. Rydzyka. Natomiast kiedy jesteś z „niepokornymi” (a już szczególnie kie­dy „niepokornych” zatrudniasz), gen zła - niezależnie od przeszłości - zostaje z twojej krwi mistycznie wywabiony.
U progu ubiegłego wieku działacz socjalistyczny Au­gust Bebel nazwał antysemityzm socjalizmem dla głupców. To, co robi dziś antysalon, te genealogiczne rozwa­żania Targalskiego, Kani, Marosza, Gmyza czy Ziemkiewicza, to już jest genetyka dla durniów, genealogia dla idiotów. Któ­ra - przykro to przyznać - w każdej epo­ce ma wzięcie.

Dziennikarska korupcja
Jeśli jednak zabawić się w podobne determinizmy i zależności w odniesieniu do sa­mych „niepokornych”, nie trzeba sięgać do przodków, by wyjaśnić tajemnicę antysalo­nu, jego stronniczości, absolutnej jednoli­tości i banalności poglądów.
Wystarczy prześledzić zawodowe bio­grafie antysalonowców.
Jerzy Targalski został wiceprezesem Polskiego Radia pod władzą braci Ka­czyńskich, zaś za Tuska stracił to stanowi­sko. Krzysztof Czabański został prezesem Polskiego Radia za rządów braci Ka­czyńskich, za Tuska stracił stanowisko. Krzysztof Skowroński został dyrektorem III Programu Polskiego Radia, kiedy rzą­dzili Kaczyńscy, a przestał nim być, kiedy rządził Tusk. Bronisław Wildstein został prezesem TVP SA z nadania braci Ka­czyńskich. Później naraził się co praw­da Lechowi, któremu wyjątkowo łatwo się było narazić, i prezesem być przestał. Został jednak przez braci spłacony autorskim programem i praktycznie nieograni­czonym dostępem do czasu antenowego.
Wszystko to stracił pod rządami Tuska. Andrzej Urbański został prezesem TVP SA za rządów braci Kaczyńskich (trafił tam bezpośrednio z kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego), a stracił stanowisko pod rządami Tuska. Anita Gargas została szefo­wą publicystyki programu 1 TVP SA, kiedy o obsadzie kadrowej Woronicza decydowali ludzie mianowani przez bra­ci Kaczyńskich, zaś straciła to stanowisko (a później wyleciała z telewizji publicz­nej w ogóle), kiedy w TVP rządzili ludzie skierowani na Woronicza przez Tuska i Komorowskiego.
Podobnie wyglądała zawodowa karie­ra Jacka Karnowskiego jako szefa „Wiado­mości”, Marcina Wolskiego jako dyrektora Programu 1 Polskiego Radia czy Pawła Li­sickiego jako redaktora naczelnego „Rzecz­pospolitej”, kiedy ta gazeta była jeszcze współwłasnością skarbu państwa. Wreszcie Piotr Skwieciński (dziś publicysta „wSie­ci”) został prezesem Polskiej Agencji Pra­sowej, kiedy rządzili Kaczyńscy, a przestał nim być pod rządami Tuska. W jaki sposób można w tej sytuacji zachować dziennikar­ską bezstronność w ocenie sporu PiS i PO?
Ci, którzy sami nie mieli ambicji kierow­niczych, zawdzięczali mianowanym przez braci Kaczyńskich szefom instytucji me­dialnych autorskie programy i nieograni­czony dostęp do czasu antenowego. Michał Karnowski za rządów braci Kaczyńskich dostał „Salon polityczny” radiowej Trójki, aby za rządów Tuska ten program stracić. Rafał Ziemkiewicz, mimo że pod rządami Tuska nie zniknął przecież z programów telewizyjnych i radiowych, bo jest publicy­stą wyrazistym i ważnym dla części słucha­czy i widzów, za rządów braci Kaczyńskich był na antenie publicznych mediów przez cały czas. Prezesi TVP i Polskiego Radia wymyślali dla niego coraz to nowe formaty programów autorskich, które Ziemkiewicz regularnie kładł, brakuje mu bowiem natu­ralnego talentu Wojciecha Cejrowskiego, którego programy podróżnicze są ogląda­ne nawet przez takich ludzi, którzy nie po­dzielają jego odrazy do gejów czy pogardy dla „lewackiego papieża Franciszka”.
Łukasz Warzecha za czasów braci Ka­czyńskich był nie tylko komentatorem tabloidów, ale też czołowym opiniotwórczym publicystą „Rzeczpospolitej”. Kiedy po utracie władzy przez braci Kaczyńskich „Rzepą” przestał kierować także Paweł Li­sicki, Warzesze pozostał już tylko tablo­id i „wSieci” czego nie może Platformie w żaden sposób wybaczyć. Wreszcie Ceza­ry Gmyz, który trafił do „Rzeczpospolitej” za czasów braci Kaczyńskich, pod rządami Tuska z tej gazety wyleciał. Można rzec, że wysadził go trotyl, czyli nierzetelny tekst, który gazeta wydrukowała.
Tę listę można ciągnąć w nieskończo­ność. I będzie się dokładnie pokrywała z antysalonem, będą się na niej znajdować wszystkie ważniejsze nazwiska „niepo­kornych”. Każdy z nich coś od Kaczyń­skich dostał i każdy z nich pod władzą Tuska to stracił. Nie trzeba tu szukać stry­jów i cioć w Wehrmachcie czy w PZPR. Trzecia RP to nie jest „ich Polska”, bo im nic nie dała. „Polska Kaczyńskich” to była „ich Polska”, bo dała im wiele. A „Polska Tuska” nie jest ich ojczyzną w ogóle, bo pozbawiła ich znacznej części tego, co im dała „Polska Kaczyńskich”. Teraz pozo­stało im już tylko czekanie na powrót tej Polski, która im dała, i atakowanie Polski, która im zabrała.

Rekonkwista
W przeciwieństwie do tego, co „niepokor­ni” próbują zrobić ze swoimi przeciwni­kami, nie odbieram im jednak prawa do posiadania poglądów niezdeterminowa­nych w 100 procentach przez własny in­teres. Pamiętam, że niektórzy z nich mieli te poglądy, walczyli o nie, ryzykowali dla nich swoje dziennikarskie kariery na dłu­go, zanim bracia Kaczyńscy zaczęli ich w nagrodę zatrudniać na kierowniczych stanowiskach w mediach. To niepraw­da, że Kaczyńscy stworzyli antysalon. On istniał już wcześniej. Polskie środowisko dziennikarskie zawsze było ideowo i po­litycznie podzielone. To jednak Kaczyń­scy po raz pierwszy zrobili z antysalonu zdyscyplinowane, sprawne narzędzie w swojej walce o władzę. A teraz Jaro­
sław Kaczyński obiecuje, że kiedy wła­dzę odzyska, nastąpi rekonkwista mediów publicznych, które znów trafią w ręce „niepokornych”.
Świat polskich mediów wciąż jest tro­chę podobny do świata spółek skarbu państwa. Są w nim media publiczne, cał­kowicie zależne od polityki. Są media z częściowym udziałem skarbu państwa (taka była w czasach braci Kaczyńskich „Rzeczpospolita” z jej karuzelą stano­wisk). Są też reklamy trafiające do mediów prywatnych ze spółek państwa albo z in­stytucji tak upolitycznionych jak SKOK-i. To wszystko wystawia dziennikarzy na pokusę oportunizmu. Nie tylko wobec PiS czy PO. „Niepokorni” chętnie punktowali kiedyś przykłady braku obiektywizmu lu­dzi zatrudnianych w publicznych mediach za czasów Wałęsy czy Kwaśniewskiego. Sami jednak - od kiedy ich zatrudnili Ka­czyńscy, a później wyrzucił Tusk - prze­kroczyli wszelkie granice stronniczości.

CEZARY MICHALSKI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz