czwartek, 5 marca 2015

Cudabus



Dudabus objeżdża polskie powiaty. Prezydencki kandydat PiS na razie nie tyle podbija kraj, co przedstawia się wyborcom swojej partii.

Anna Dąbrowska

Andrzej Duda planuje dojechać do każdego z 380 powiatów Polski. Był już w 109. Rozpoczy­nając swój tour de Pologne, mó­wił: „Mam nadzieję na dobre spotkania z mieszkańcami, chcę rozmawiać o tym, co ich trapi, o tym, jak chcieliby, by zmie­niała się Polska”. Jak w praktyce wyglą­dają te rozmowy?

Widownia
Można powiedzieć, że Andrzej Duda daje zazwyczaj dziennie pięć przedsta­wień dla widowni dwojakiego rodzaju: tej zgromadzonej na ulicy, rynku, trochę przypadkowej i dla tej bardziej zaangażo­wanej politycznie, która wykona już jakiś wysiłek i zbierze się w wynajętych salach. Najwierniejsi wyznawcy PiS potrafią cze­kać na Dudę długie godziny.
19 lutego, w Oku Miasta, vis-a-vis ka­towickiego Spodka, w samo południe kandydat PiS rozpoczyna „debatę górni­czą z ekspertami, parlamentarzystami, związkowcami". Pod salą, na tarasie, kil­kanaście osób. Średnia wieku sześćdzie­siąt plus. Organizatorzy nie pozwalają wejść do środka, na rozgrzanie wynoszą herbatę w papierowych kubkach. To okazja, aby omówić polskie sprawy i podzielić się uznaniem dla kandydata, „którego tak mądrze wymyślił prezes”. - Duda jest dla mnie nieskazitelny, dobrze wychowany, z prawego domu, choć to nazwisko teścia (Kornhauser - red.] trochę daje do my­ślenia, czy to jest prawdziwy Polak - za­stanawia się jedna z kobiet. Przewija się też temat tzw. afery prompterowej: - Im się w głowie nie mieści, że nasz kandydat mógł bez żadnej pomocy mówić, bo oni tak nie potrafią.
Na znak kogoś ze sztabu posłusznie schodzimy z tarasu na ulicę, bo to tam za chwilę ma do nas przyjść Andrzej Duda. - Proszę schodzić, bo trzeba poka­zać na mieście, że jesteśmy- poucza mężczyzna, aktywny w tarasowej dyskusji politycznej. Ta chwila oczekiwania trwa jednak ponad godzinę. I wreszcie jest, jak słychać, „nasz prezydent”, ale tylko na moment, bo już spóźniony na spotka­nie w Będzinie. Kilka zdjęć, parę autogra­fów, uścisków dłoni i w drogę. - Trochę krótko, jak na tyle czekania, ale trzeba zrozumieć, bo przecież musi jechać da­lej, dla Polski - puentuje starsza kobieta z „Naszym Dziennikiem” pod pachą.
Kilkanaście minut później dudabus par­kuje przed Starostwem Powiatowym w Rę­dzinie. W urzędzie, przy stole pokrytym zielonym materiałem, spotyka się z sa­morządowcami i sympatykami PiS. Nie ma trudnych pytań, są oklaski, okrzyki: „Andrzej Duda, to się uda”. Potem krótkie spotkanie za zamkniętymi drzwiami w ga­binecie starosty. Jeszcze kilka zdjęć z tymi, którzy czekają, aby pomachać Dudzie na pożegnanie. Ale szybko, szybko, bo już czekają w Myszkowie, trzydzieści kilka ki­lometrów dalej, przy biurze europosłanki Jadwigi Wiśniewskiej. Tutaj na schodach zebrało się kilkadziesiąt osób zdolnych uwierzyć w to, że tęcza, która pojawiła się na niebie na czas krótkiego wystąpienia Andrzeja Dudy, to znak od Boga, że zosta­nie prezydentem. W tym 30-tysięcznym miasteczku dotarło do ludzi, że przyje­chał prezydent, choć niektórzy spotkani na ulicy są przekonani, że chodzi o Alek­sandra Kwaśniewskiego.
Zazwyczaj pod koniec dnia, w więk­szych miastach, Duda występuje przed najliczniejszą publicznością. Sztab wynaj­muje aule od prywatnych wyższych uczel­ni i, choć tablice informacyjne obklejone są plakatami, studenci z zaproszenia ra­czej nie korzystają. Jednak Duda nie może narzekać na frekwencję, bo w Koninie i w Częstochowie zebrał wieczorem oko­ło 500 osób na widowni. Zawsze sprawnie odnotowują to na Twitterze, dołączając zdjęcie, osoby odpowiedzialne w sztabie za media społecznościowe. Scenariusz spotkań jest podobny. Najpierw krótkie wystąpienie, najwyżej trzy pytania z sali, pamiątkowe zdjęcie i odjazd. Pytania, jeśli już są, to raczej przybierają formę oświadczenia poparcia dla kandydata, bo jak inaczej interpretować na przykład te, które padły w Koninie: „W 2005 r. zmarł papież, w 2010 r. katastrofa Smoleńska i w 2015 r. wreszcie wygramy. Tak?”, albo to, że „Oczywiście zagłosujemy wszyscy na Pana, ale jak zrobić, aby oni znowu wy­niku nie sfałszowali?”.
Zdarza się, że na rynku czy przy baza­rze, jak to było na objeździe w towarzy­stwie dziennikarzy, jakiś zrezygnowany przechodzień zapyta: „A co pan może? Wszyscy jesteście tacy sami. Co PiS zrobił, jak rządził?". Ale Duda otoczony kordonem wielbicieli, którzy uciszają wichrzyciela, nie ma szansy usłyszeć, o co jest pytany. Z podobną widownią musiał się też mierzyć kiedyś Donald Tusk, który chciał pokazać, że jako pre­mier za murami KPRM nie stracił empa­tii i sympatii. Tusk, proszący na ulicach o poparcie po czterech latach rządów, był jednak w trudniejszym położeniu niż Duda. On dziś chce przekonać, że jest zupełnie nowy i nawet mu się to udaje, bo mało kto już pamięta, że był w rzą­dzie PiS (wiceministrem sprawiedliwo­ści u Zbigniewa Ziobry).

Dwie wersje kandydata
Można odnieść wrażenie, że Andrzej Duda ma napisane na to tour dwa wy­stąpienia, które wygłasza zależnie od okoliczności. Jedno, kiedy wyrusza spod siedziby partii z dziennikarzami na pokładzie (do tej pory zdarzyło się tak dwa razy). I drugie, kiedy ich ze sobą nie zabiera. Publiczność, którą spotyka, jest podobna, więc ogólny przekaz pozostaje niezmienny, tylko słowa kandydat do­biera w nieco inny sposób. Na objeździe z dziennikarzami nie mówił na przykład, że „Trzeba uczyć kanonu polskich lektur i wyrzucić wiele książek, które są tam niepotrzebne. Trzeba się też przyjrzeć podstawie programowej. Innej historii uczy się na wschodzie i innej na zacho­dzie Polski” (Starostwo Powiatowe w Bę­dzinie). Ostrożniej też dobierał słowa w tym fragmencie wystąpienia o polityce zagranicznej. Nie mówił, jak w Będzinie, że „Lech Kaczyński w Tbilisi swoim he­roicznym działań  zatrzymał rosyjską nawałę na Gruzję i zrobił to wbrew takty­ce, którą realizuje rząd PO. Tę samą tak­tykę (co Platforma - red.) ma prezydent Komorowski, który przyjaźni się z Janukowyczem”. W Wielkopolsce mówił w towarzystwie mediów warszawskich, że „należy zatrzymać młodych ludzi w naszym kraju i zadbać o to, aby dobrze im się tu żyło”. Ale na Śląsku brzmiało to bardziej dosadnie: „W Polsce ciężko myśleć o założeniu rodziny, a co dopiero mieć dzieci. Młodzi oddają się pod rządy innym państwom”.
Większość przemówienia to długa lita­nia żalów na tych, którzy rządzą na zgu­bę. Na tych, którzy likwidują miejsca pracy, zamykają kopalnie, każą nam dłużej pracować, nie dbają o rodziców niepełnosprawnych dzieci, odbiera­ją dzieciom dzieciństwo, posyłając je wcześniej do szkoły, podnoszą podatki, chcą wyprzedać cudzoziemcom naszą ziemię i prywatyzować lasy, a Polskę mają za „brzydką pannę bez posagu, któ­rej łaskę robią wszyscy w UE, że w ogóle chcą z nią rozmawiać”. Po wielkim na­tężeniu braw widać, że Andrzej Duda wie, do kogo mówi, że zebrani czują ten sam klimat zagrożenia i podpisują się pod taką diagnozą. Dlatego trzeba rządzących odsunąć od władzy, cofnąć te decyzje, przegonić spod żyrandola. To wystarczy, by żyło się lepiej w Polsce, która jest „piękną żoną i matką”.
Zawsze w rolach drugoplanowych przy Andrzeju Dudzie występują posło­wie z okręgu, do którego akurat zajechał dudabus. Niektórzy bardzo wczuwają się w rolę, inni wzbudzają w kandydacie wyraźną irytację, bo nie przyłożyli się or­ganizacyjnie. W województwie śląskim na wysokości zadania stanęła europosłanka Jadwiga Wiśniewska. W Myszko­wie na schodach swojego biura posel­skiego najpierw przedstawiła Dudę, jako „najlepszego w rankingach ze wszystkich polskich europosłów” (które to rankin­gi?). Później mobilizowała do zbierania podpisów: - Weźcie listy poparcia. Dajcie minutę, dwie z każdego dnia swojego ży­cia, aby odebrać władzę ludziom, którzy sprawują ją tylko po to, aby siedzieć pod żyrandolem. Zadbała o nagłośnienie, pil­nowała kwiatów (tej samej wiązanki biało-czerwonych róż wręczanej w imieniu mieszkańców kandydatowi we wszyst­kich odwiedzanych miejscowościach) i ściągnęła lokalne media.
Ważnym rekwizytem jest też stolik, przy którym zbierane są podpisy pod kandydaturą Dudy. Aby zarejestrować kandydata, trzeba przynieść do PKW co najmniej 100 tys. PiS chce wygrać ten pojedynek i podobno planuje zebrać kilka milionów. Na liście PESELE zaczy­nające się od roczników 40,39,27,39,37.
Za podpis każdemu należy się wyborcza gazetka „Twój Prezydent Andrzej Duda”.
Ale w Wielkopolsce (akurat trafiło na wyjazd z dziennikarzami) organi­zacja pozostawiała wiele do życzenia. We Wrześni i Turku ani jednego plakatu tym, że Duda przyjeżdża. W mediach lokalnych podano informację nie o tej co trzeba godzinie spotkania. Kwiaty, które miały być złożone pod pomni­kiem, ktoś zamknął w biurze zamiast przynieść na rynek. No i brak nagło­śnienia, co wyraźnie irytowało samego Dudę i tych, którzy zatrzymali się, aby go posłuchać. - Tu PiS dalej będzie prze­grywać, bo nawet spotkania na rynku nasi posłowie nie potrafią zorganizować - denerwowała się sympatyzująca z PiS mieszkanka. - To pewnie Platforma, co tu u nas rządzi, na to nie pozwoliła - uspra­wiedliwiał ktoś inny.
Mikrofon i głośnik to ważna sprawa z dwóch powodów. Po pierwsze, jak już przyjeżdża kandydat na prezydenta największej opozycyjnej partii, to dobrze, aby usłyszało go jak najwięcej ludzi. Po drugie, przez mikrofon trudniej ob­razić czy zadać niewygodne pytanie, jeśli komuś przyszłoby to już do głowy.
Poseł Witold Czarnecki raczej się tym słabym przygotowaniem nie przejął i jak gdyby nigdy nic stanął obok Dudy na krótkiej konferencji prasowej w Ko­ninie, by zaistnieć w lokalnych mediach. Dla wielu posłów wizyta w ich okręgu Andrzeja Dudy to już początek kampa­nii parlamentarnej.

Tour rozpoznawcze
Duda stara się zrobić dobre wrażenie na tych wyjazdach. W eleganckim gra­natowym garniturze, pod krawatem, zawsze w białej koszuli. Słychać komen­tarze, że „wysoki, przystojny, że męski i dobrze wygląda". We Wrześni, masze­rując pod pomnik, odbiera telefon poda­ny przez sympatyczkę PiS, której córka chciała zamienić z nim kilka słów. A kie­dy wychodzi z auli w Koninie, podcho­dzi do portiera, by podać na pożegnanie rękę. Jak według podręcznika.
Mówi, że od początku kampanii schudł sześć kilogramów. Mimo że w przemó­wieniach tonie w morzu zdań banal­nych i demagogicznych, bardzo stara się, by było widać w nim energię, która ma go odróżniać od rywala. Ale też łatwo wyczuć, że za tym objazdem stoi przede wszystkim konieczność przedstawienia się wyborcom PiS. To tour zapoznawcze, gdyż kandydat ma wciąż poparcie ledwie połowy elektoratu własnej partii.
Każde przedstawienie ma swój koniec. Po spotkaniu w Częstochowie Andrzej Duda wsiadł do dudabusa, pomachał na pożegnanie. I ruszył. Za rogiem prze­siadł się do partyjnego samochodu, który szybko zawiózł go do Warszawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz