czwartek, 22 stycznia 2015

Lewicowy przewrót



Niezadowoleni z rządów Leszka Millera działacze SLD szykują nowy lewicowy projekt polityczny. ( Skupieni wokół Grzegorza Napieralskiego, chcą pozyskać m.in. Wojciecha Olejniczaka, Barbarę Nowacką i Piotra Guziała.

AGNIESZKA BURZYŃSKA, OLGA WASILEWSKA

Zarząd SLD, piątek tydzień temu. Zdumieni członkowie partii wła­śnie dowiedzieli się, że w wybo­rach prezydenckich będzie reprezentować ich Magdalena Ogórek. Do przyszłej kandydatki zwraca się Marek Bałt, poseł tej partii i jej przewodniczący na Śląsku. - Czy ty wiesz, na co się piszesz? Wiesz, co to znaczy kampania wyborcza? Bo ja wiem. Wyobraź sobie, że naprzeciwko ciebie stoją trzy czołgi: Komorowski, Duda i Palikot. Co robisz? - pyta. Nie otrzymuje odpowiedzi. Magdalena Ogórek patrzy na niego pytającym wzrokiem.
Kandydatka SLD może i nie wie, na co się pisze, ale pod jednym względem ma ułatwione zadanie: już wiadomo, że partia stanie za nią murem. Jak wyjaśnia nam jeden z posłów Sojuszu, przekaz kierownictwa jest jasny: każdy, kto skrytykuje Ogórek, wyleci z partii. Pytani o kandydaturę posłowie rozpływają się więc w entuzjastycznych peanach, milczą jak zaklęci albo mówią przyciszonym głosem i błagają, żeby nie wymieniać ich z nazwiska.
- Miller postanowił iść na twardo - wy­jaśnia jeden z posłów SLD. Przekonuje, że złe wyniki wyborów samorządowych obudziły partyjną opozycję. Pojawiły się głosy, że trzeba szukać innej drogi, innego wizerunku, a w domyśle i innego szefa. To zadecydowało m.in. o wyborze osoby, która będzie reprezentować SLD w nadchodzących wyborach prezydenckich. - Wiadomo, że to olbrzymia promocja dla osoby, którą partia zdecyduje się poprzeć. Taki ktoś teoretycznie mógłby potem zagrozić dotychczasowemu liderowi. Dlatego potrzebował kogoś, od kogo dostanie gwarancję absolutnego po­słuszeństwa. I absolutnej lojalności. Kogoś, kto po wyborach nie wytnie mu numeru i nie zacznie knuć - słyszymy.
Nikt z SLD takiej gwarancji nie dawał. Postawiono więc na osobę szerzej nieznaną, bez zaplecza, niesamodzielną politycznie.
- To tylko fragment szerszego planu. Miller zabezpiecza się na przyszłość. Eliminuje konkurencję - tłumaczą w SLD. Częścią tej operacji było zawieszenie w prawach członka partii Grzegorza Napieralskiego.

MANEWR MILLERA
Członek władz SLD, którego pytamy o przyczyny zawieszenia Napieralskiego, wyjaśnia, że dłużej nie można było tolerować jego zachowania. Że przyjmował zaproszenia do mediów, opowiadał, że SLD ma problemy, a wśród kolegów siał defetyzm. - To jak przed bitwą. Co zrobić z dowódcą batalionu, który chodzi i narzeka: „Jesteśmy zgubieni, przegramy, to już koniec”? No co z takim zrobić? Trzeba rozstrzelać! - wyjaśnia, ude­rzając dłonią w stół. Dodaje, że nawet mniej - sza z tym, co Napieralski mówił publicznie. Ważne jest, do czego próbował przekonać kolegów z partii. W skrócie? Szyld trzeba zdjąć, sztandar wyprowadzić, a potem zgasić światło. Napieralski chciał wyprowadzenia sztandarów SLD i gruntownych zmian. Le­szek Miller i jego otoczenie czytali między wierszami. Szybko zrozumieli, że były szef Sojuszu postuluje, by wraz ze sztandarami wyprowadzić też Leszka Millera.
Obaj panowie, myśląc nad przyszłością lewicy, paradoksalnie doszli do podobnych wniosków: potrzeba nowego wizerunku i nowych ludzi. - Młodzi nie zagłosują na SLD. Wiszący obecnie nad partią nimb postkomu­ny jest dla nich nie do przełknięcia. Zagłosu­ją na Napieralskiego, Wojciecha Olejniczaka, ale nie na Millera. To stary garnitur. Z takimi osobami utkwimy na poziomie poniżej 10 proc. - tłumaczy zwolennik Grzegorza Napieralskiego. Leszek Miller też uznał, że partii potrzeba odświeżenia. Wybrał tylko inne rozwiązanie. - Postanowił stworzyć iluzję zmiany. Iluzję odświeżenia - tłumaczy przyciszonym głosem członek SLD. - Tak naprawdę to nie Ogórek kandyduje. To Leszek Miller, ukryty za ponętną fasadą. Ona jest tylko marionetką - dodaje.
Manewr z niestandardową kandydatką to próba uchwycenia kontaktu z nowym elektoratem. Jak twierdzą niektórzy, to także być może ostatnia szansa Leszka Millera na uciszenie krytyków i wyciągnięcie z dna dołującej formacji.
Decyzję o wystawieniu Magdaleny Ogórek podjęto w ścisłym kierownictwie partii. Rozmowy z nią trzymano w głębokiej tajemnicy. Dzień przed ogłoszeniem decyzji nawet część wiceprzewodniczących nie wiedziała, że za kilka godzin Ogórek zo­stanie ich kandydatką. Plusem tego planu był efekt zaskoczenia opinii publicznej. Minusem - fakt, że zaskoczona była nie tylko opinia publiczna. Członkowie SLD
poczuli się zlekceważeni brakiem konsul­tacji. Jeszcze kilka dni po ogłoszeniu decyzji władz, w szeregach klubu Sojuszu panowało rozżalenie. Pomieszane z czarnym humorem. Decyzja władz wywołała niezadowolenie także wśród koalicjantów partii z wyborów samorządowych. Współpracę z Sojuszem zerwała Unia Pracy.
- Jeszcze w czwartek miałem spotkanie z Millerem. Mówił o Ogórek jako o jednej z koncepcji. Do rozważenia. W piątek mieliśmy się spotkać. W sobotę jej nazwi­sko, wciąż tylko jako jedną z propozycji, przedstawić działaczom. Umówiliśmy się, że utrzymujemy wszystko w ścisłej w tajemnicy - relacjonuje nieco zirytowany szef UP Waldemar Witkowski. - W czwartek wra­cam do swoich. Oni mnie pytają o ustalenia, a ja milczę jak grób. Oni są niezadowoleni. Patrzą na mnie wilkiem. Ja wciąż milczę. A tu w piątek Miller przedstawia Ogórek jako kandydatkę na prezydenta! - słyszymy.
- Rozmawiałem potem z Millerem. Mówię: idiotę ze mnie robisz. W jakiej sytuacji mnie stawiasz? - relacjonuje dalej Witkowski. Miller tłumaczył, że informację musieli dać w piątek, bo ktoś z partii sprzedał ją mediom i nie było czasu do stracenia. Do szefa UP dzwonił nie tylko Leszek Miller. Próbę naprawienia sytuacji podejmował także sekretarz partii Krzysztof Gawkowski. Po nim inni członkowie SLD. Szkód nie udało się cofnąć. Partia była rozżalona po wyborach samorządowych, a prezentacja kandydata, o którym dowiedzieli się z te­lewizji i to w dniu śmierci Józefa Oleksego, przelała czarę goryczy. - To wywołało niezadowolenie, którego nie dało się już opanować - twierdzi Witkowski.

BŁYSKOTKA PRZY PASKU
Bliski współpracownik Millera, entuzjasta kandydatury Magdaleny Ogórek, tłumaczy, że pomysł jest przemyślany i daje nadzieję na duży sukces. Że wkrótce wszyscy się o tym przekonają. Partia zrobiła badania. Spraw­dzano, na jaki wynik mogą liczyć kolejne, obecne do tej pory w polityce osoby. Żaden z kandydatów nie przekroczył 10 proc. Skoro wynik i tak nie byłby zadowalający, posta­nowiono zaryzykować. Postawić na kogoś zupełnie nowego, licząc, że ta kandydatura nie zrazi starego elektoratu, a dodatkowo zainteresuje ofertą partii nowych wyborców. Zdecydowano, że to ma być kobieta. - Młoda kobieta - podkreśla członek SLD pytany, dlaczego nie zdecydowano się poprzeć związanej z SLD od lat Małgorzaty Szmajdzińskiej. Młoda kobieta wpisywała się w koncepcję odświeżenia wizerunku partii.
W tej koncepcji Leszek Miller będzie uosabiał tradycje i doświadczenie. Zatrzyma tradycyjny elektorat. Ogórek z kolei będzie przynętą na nowych wyborców. - Już od­bieramy sygnały, że wielu młodych ludzi jest nią zainteresowanych - chwali jeden z członków SLD. Przekonuje, że fakt posta­wienia na osobę młodą zachęci do ciężkiej pracy młodych członków partii. Tu może się mylić. Paradoksalnie, to młodzi w SLD są tą kandydaturą najbardziej zawiedzeni.
- Postawiono na osobę z zewnątrz, na kogoś, kto z partią był związany w minimalnym stopniu. To daje do myślenia. Ciężka praca się nie liczy. Nie trzeba się narobić. Wszyscy poczuli się oszukani - tłumaczy członek partii.
Kandydatura Ogórek paradoksalnie roz­sierdziła także środowiska kobiece. Kiedy działaczki feministyczne pytamy o propozy­cję, którą SLD złożyła wyborcom, najczęściej słyszymy słowo „mizeria”. - To nie przytyk do nazwiska - podkreśla działaczka zwią­zana ze środowiskiem Krytyki Politycznej.
- Jestem zażenowana. Miller pokazał, że traktuje kobiety instrumentalnie. Gra nimi jak pionkami na szachownicy - tłumaczy. To chyba dobrze, że w wyścigu prezydenc­kim wystartuje kobieta? - pytamy Joannę Piotrowską z Fundacji Feminoteka. - To, że jest kobietą, to za mało. Chcemy, żeby kobiety brały czynny udział w polityce, ale to powinny być osoby zaangażowane i kom­petentne. Tej kandydatki tak nie postrzegam - słyszymy. - To wykorzystywanie kobiety, żeby ugrać coś politycznie. Polityczny mar­keting. Niepoważny ruch. Pod skórą czuję taki męski rechocik - dodaje. Zaniepokojone są także kobiety w samym SLD. - Ładna i mądra to za mało. To, że SLD wystawia kogoś, kto wcześniej sam nie zdobył silnej pozycji na arenie politycznej, kogoś, kto od początku będzie traktowany jako błyskotka przy pasku Leszka Millera, postrzeganiu kobiet w życiu publicznym przyniesie więcej szkody niż pożytku. Ogórek dostanie kiepski wynik, a koledzy z partii potraktują to jako argument, że politykę trzeba jednak zostawić w rękach facetów. To cyniczne! - oburza się działaczka SLD.

KALISZ STAWIA NA KALISZA
W efekcie rozwodu z Sojuszem Unia Pracy szuka teraz własnego kandydata na prezy­denta. Pojawiły się pogłoski o tym, że może nim zostać Ryszard Kalisz. Członkowie partii przekonują, że kandydata będą szukać raczej wśród osób, które do partii należą. - No, chyba że Kalisz wstąpiłby do UP... - sły­szymy. Wielkim zwolennikiem kandydatury Kalisza jest natomiast sam Kalisz. - On chętnie to zrobi na złość SLD. Żeby wyrwać im w ten sposób te swoje 4 proc. - zdradza współpracownik posła.
Własnego kandydata poszukują też inne środowiska lewicowe. Partia Zielonych do spółki z kilkoma organizacjami społecznymi (m.in. Kongresem Kobiet) zdecydowała się postawić na prawybory. - Tak wygląda demokracja. Do tej pory kandydatów wyzna­czali liderzy. My z pytaniem, kto powinien kandydować, zwrócimy się do ludzi - mówi Anna Grodzka, posłanka i członkini zarządu Partii Zielonych. Jej nazwisko pojawia się jako jedna z kandydatur. Wielu obstawia, że partia postawi właśnie na nią. Inne nazwiska to Józef Pinior i Piotr Ikonowicz. - Pinior się nie pali. Za to Ikonowicz się pali, nawet bardzo, ale nie wie, czy na kandydowanie pozwoli mu jego sytuacja prawna, czyli wy­rok sądowy z 2008 r. - twierdzą Zieloni. Czy biorą pod uwagę poparcie Janusza Palikota?
- Palikota nie zaliczamy do lewicy. Chorą­giewka ma więcej stałości niż on - mówi nam posłanka Anna Grodzka.

ROZPACZLIWIE POSZUKUJĄC ALTERNATYWY
Nic dziwnego, że w obliczu kryzysu wszystkich dotychczasowych formacji lewicowych coraz bardziej dojrzewa myśl o stworzeniu nowej lewicowej formacji. Tym bardziej że wynik ostatnich wyborów samorządowych pokazał, jak wielu dawnych wyborców le­wicy nie ma komu oddać głosu. Pytanie, kto wykorzysta sytuację. Paradoksalnie prace nad powstaniem alternatywy dla podupada­jącego SLD przyspieszył sam Leszek Miller.
W połowie grudnia wezwał do siebie Grzegorza Napieralskiego. Ten na spotka­nie odrobinę się spóźnił, drobne problemy logistyczne. W gabinecie zastał Millera i jego dwóch bliskich współpracowników. Miller podał mu papier: decyzję o zawieszeniu w prawach członka SLD. Napieralski zauwa­żył, że na kartce nie było podpisu Millera.
- Podpisz - powiedział. Ten nie chciał. Kartka miała straszyć, a nie obwieszczać decyzję. -Podpisz - nalegał Napieralski. Z gabinetu wyproszono współpracowników szefa SLD. Napieralski i Miller zostali sami. Rozmawiali w cztery oczy. Decyzja o za­wieszeniu nie nabrała więc mocy prawnej. Niepokornego posła skutecznie zawieszono trzy tygodnie później. W dniu śmierci Józefa Oleksego. Tuż po ogłoszeniu, że Ogórek wystartuje w wyborach prezydenckich.
- Grzegorz był w szoku, ale szybko doszedł do siebie - tłumaczy osoba z jego otoczenia. - Widzicie, co dzieje się w partii. To się wszystko sypie. Za to zawieszenie Napieralski powinien Millera po rękach całować! - dodaje.
Dziś zawieszonemu humor dopisuje. Zdążył się zorientować, że jego opinię podziela kilku członków SLD. Kilka osób zadeklarowało, że jeśli odejdzie, odejdą wraz z nim. - Ogórek jest traktowana jako autorski pomysł Millera. Jeśli w wyborach prezydenckich nie zrobi dobrego wyniku, Miller będzie wystawiony na strzał, jak kaczka w sezonie łownym. Wtedy przyjdzie czas na zmiany - słyszymy z lewej strony sceny politycznej. Na potwierdzenie nasz rozmówca powołuje się na arytmetykę. Jego zdaniem, wynika z niej, że Ogórek dobrego wyniku nie uzyska. - Komorowski dostanie, załóżmy, minimalnie 51 proc., Duda maksy­malnie 35. To już 86 proc. Niewiele zostaje dla SLD, a jest jeszcze Palikot i Korwin-Mikke - przekonuje jeden z posłów lewicy.
Z polowaniem na Millera partyjna opozycja chce więc zaczekać na wynik wyborów prezydenckich. Projekt zbudo­wania alternatywy powstał w środowisku niezadowolonych z rządów Leszka Millera działaczy SLD. Współpracę z nimi zade­klarowali już politycy spoza Sojuszu. Mają odbyć się rozmowy z kolejnymi osobami, m.in. Barbarą Nowacką czy burmistrzem Ursynowa Piotrem Guziałem. - To ma być projekt pokoleniowy, dla ludzi o poglądach lewicowych, ale nie tylko - słyszymy. Jedna z formacji lewicowych (jak dowiadujemy się nieoficjalnie, jest to Unia Pracy), wyraziła zainteresowanie udostępnieniem swoich struktur. Na ich podstawie miałaby powstać platforma, która skupi reformatorów lewicy. UP ma ponad dwa tysiące członków na te - renie całego kraju. Reformatorzy twierdzą, że to aż nadto. Projekt ma również wsparcie jednego z wydawców medialnych. W nocy z czwartku na piątek osoby zainteresowane pomysłem spotkały się w wąskim gronie. Rozmawiano o współpracy. W piątek wszyscy razem udali się na pogrzeb Józefa Oleksego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz