czwartek, 29 stycznia 2015

Kazimierz Marnotrawny



Ja może bytem ślepy, ale nie głuchy - Kazimierz Marcinkiewicz przyznaje przyjaciołom, że widział niedostatki intelektu swojej żony Isabel. Czy elektorat wybaczy i da mu jeszcze jedną szansę w polityce?

WOJCIECH STASZEWSKI

Przez 24 godziny Kazimierz Mar­cinkiewicz zastanawia się, czy porozmawia z „Newsweekiem”. Odmawia: - Popularność jest wrogiem człowieka. Trzeba się chować, nawet na treningi biegowe wychodzi się w kapturze. Jak widzę aparat fotograficzny, od razu zasłaniam twarz, choćby to był Japończyk fotografujący Pałac Kultury.
O jego drodze od katolika ze Zjedno­czenia Chrześcijańsko-Narodowego przez funkcję premiera do biznesmena celebryty rozstającego się w atmosferze tabloidowego skandalu z drugą żoną opowiedzą mi jego znajomi i przyjaciele. Co się takie­go stało, że poważny polityk zakochuje się w dużo młodszej dziewczynie, trochę ta­peciarze, trochę grafomance, żeni się z nią, a teraz rozwieść nie może? I czy uda mu się zostać znów poważnym politykiem?

Nominacja w telewizji
Dramat Kazimierza Marcinkiewicza za­czyna się dokładnie w dniu, w którym otrzymuje największy prezent w życiu. Jest wtorek 27 września 2005 r., dwa dni po wygranych przez Prawo i Sprawiedli­wość wyborach parlamentarnych. Polskę czekają jeszcze wybory prezydenckie, star­tuje w nich Lech Kaczyński, więc Jarosław Kaczyński nie chce na razie zostać pre­mierem, żeby nie zmniejszyć szans brata na zwycięstwo.
Zaczynają się rozmowy o koalicji z Plat­formą Obywatelską. Jan Rokita przekazu­je Kaczyńskiemu sygnał, że jest gotów na koalicję, jeśli premierem zostanie umiar­kowany Marcinkiewicz, który od miesiąca pojawiał się wśród kandydatów.
W warszawskiej siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej prezes ma ogłosić nazwi­sko przyszłego premiera. W tłumie dzien­nikarzy spaceruje sam Marcinkiewicz dowcipkuje, nie spodziewa się, że padnie na niego.
Adam Bielan prowadzi go do gabinetu Kaczyńskiego, rozmowa trwa pięć minut, Marcinkiewicz się zgadza, chce jeszcze zadzwonić do żony.
I wtedy w sekretariacie prezesa dzwo­ni telefon: Jan Rokita. Kaczyński obawia­jąc się, że Rokita wycofa propozycję, każe szybko iść na konferencję. Pędzą, ogłasza­ją nazwisko Marcinkiewicza. A jego żona Maria, dla przyjaciół Maryla, dowiaduje się o wszystkim z telewizji. I postanawia: ja do Warszawy nie pojadę.

Premier z Gorzowa
Kazimierz będzie więc w Warszawie sa­motny - na dobre i na złe. - Woda sodowa musiała mu uderzyć do głowy. Kaczyński czy Tusk latami szykowali się do rządze­nia, a Kaz nagle osiągnął 70-proc. popular­ność. A z drugiej strony zaczęły się kłopoty, konflikty z prezydentem - mówi polityczny przyjaciel Marcinkiewicza.
- Na posiedzeniu Rady Ministrów os­tentacyjnie obierał jabłka z miną: „Wy nie rozumiecie, gdzie polityka naprawdę się to­czy” - kontruje jego oponent z otoczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Kiedy powstała koalicja z Samoobroną, dobit­nie pokazywał, że mu źle. Ale Jarosław mu tłumaczył, że nie może tylko zajmować się własnym wizerunkiem.
W książce „Kulisy władzy” Marcinkie­wicz wspomina, jak na Samoobronę w rzą­dzie zareagowała jego rodzina. Zadzwonił do córki: - Cześć, Ula. - Słucham, Urszula Bańko - córka okazała dezaprobatę, uży­wając panieńskiego nazwiska matki.
Szybko się godzą, bo Kazimierz ma z dziećmi naprawdę dobry kontakt. Kiedy po wynegocjowaniu na unijnym szczycie 60 mld euro dla Polski doradcy szepczą mu, że musi jakoś okazać radość, myśli, jak zro­biliby to jego synowie, i prezentuje przed kamerami słynne: „Yes, yes, yes!” Tak go zapamięta opinia publiczna. I za takie rze­czy go wtedy kocha - w sondażach Marcin­kiewicz uzyskuje 70 proc. sympatii.
- Kaz uwierzył, że wszystko da się obcy­kać PR-em. Przestał patrzeć na realia po­lityczne. Uważał, że jest białą twarzą PiS, tabloidy go kochają, Kaczor go nie ruszy. To było złudne, bo odwołali go w kilka dni - mówi polityczny przyjaciel.
- Jego PR-owcy wymyślili, żeby na deno­minację, czyli odwołanie z funkcji premie­ra, przywieźć jego żonę. Była wtedy chora, ważyła ze 40 kilo. Miała mu wręczyć kwia­ty. Chodziło o to, żeby podkreślić, jaki on skrzywdzony - opowiada oponent Mar­cinkiewicza. - Prezydent się zdenerwował. Zaprosił ją do Sali Białej i tylko z nią roz­mawiał. A całą uroczystość kazał przenieść z Sali Kolumnowej do Sieni Wielkiej.

Nagroda pocieszenia
Angielskiego zaczął uczyć się po czter­dziestce, ale z zapałem. Co roku wyjeżdżał na obóz językowy do Anglii. Orłem nie był, ale jakoś dawał radę. Przydało się: po roku na stanowisku p.o. prezydenta Warszawy.
Marcinkiewicz dostaje w 2007 r. posadę dyrektora w Europejskim Banku Odbu­dowy i Rozwoju w Londynie. To nagro­da od PiS-owskiego szefa NBP Sławomira Skrzypka za lojalność. Nagroda pociesze­nia, bo Kazimierz jest bardzo rozgoryczony odsunięciem od funkcji politycznych.
- Ale on budował samego siebie, nie siłę PiS. Nie mogliśmy na to pozwolić - wyjaśnia oponent.
- W Londynie Kaz chciał się zresetować. Mógł być bardziej anonimowy - mówi przyjaciel z polityki.
- Znalazł czteropokojowe mieszka­nie dla całej rodziny - opowiada przyja­ciel z biznesu. - Ale Maryla powiedziała, że starych drzew się nie przesadza, i nie chciała przyjechać.
Dalej przyjaciele są zgodni: Londyn to miasto klubów, dyskotek, zabawy. Kaz wyluzował. - Zaczął się zmieniać już w la­tach 2001-2005, kiedy bywał w pałacyku Sobańskich, siedzibie Polskiej Rady Bi­znesu - wspomina polityczny przyjaciel. Marcinkiewicz przewodniczył wtedy sej­mowej komisji skarbu, a PiS oddelegowa­ło go do kontaktów z biznesem.
Oponent Marcinkiewicza powtarza hi­storię o młodych asystentkach z czasów, kiedy jeszcze był premierem.
- Wziął dwie dwudziestoparolatki z Go­rzowa, bo jego asystenta regularnie odpy­tywał Adam Lipiński z PiS - odparowuje przyjaciel od serca. - Musiał mieć kogoś zaufanego.
Diagnoza przyjaciół jest prosta: fa­cet poddany olbrzymim przeciążeniom w polityce, teraz zestresowany słabą zna­jomością angielskiego, sam jak palec, bez wsparcia żony. Musiało wybuchnąć.
Jesienią 2008 r. w kawiarni na lotnisku Okęcie poznaje Izabelę Olchowicz, młod­szą o 22 lata analityczkę banku w Lon­dynie. To jest jak grom z jasnego nieba. Zaczynają się spotykać.
Na święta Marcinkiewicz jedzie do ro­dziny. Tabloidy będą potem pisać: „w Wi­gilię poinformował rodzinę, że odchodzi”. To nieprawda, Wigilia była radosna, tyl­ko zaraz po świętach ktoś - żona czy cór­ka - zobaczył w telefonie Kazimierza czułe SMS-y i Kazimierz ogłosił żonie, że się z nią rozstaje.

Źródło manipulacji
W lutym 2009 r. zaczyna się tabloidyzacja wizerunku byłego premiera. „Super Express” pokazuje zdjęcia Kazimierza ku­pującego pierścionek zaręczynowy dla Isa­bel. - To ona zorganizowała tę ustawkę, żeby mieć gwarancję, że odejdzie od żony i ujawnia przyjaciel z polityki.
Potem jest coraz gorzej. Kolejne ustawki w tabloidach. Żenująco wygląda, mizianie przed nagraniem w TVN, wyemitowa­ne potem - bez zgody Marcinkiewicza, ale o zgodzie Isabel media milczą - w „Szkle kontaktowym”. Marcinkiewicz przestrzega Isabel, a ona na to: - No to dobrze, mam fajną, tę, no... koszulkę.
- Nie pokazuj się z nią, przecież paparazzi czyhają za oknami - radzi mu przyjaciel.
- Ona jest tym zachwycona, ale ty tracisz.
- Dobra, dobra, jeszcze tylko TVN, jesz­cze „Viva!” jeszcze „Gala” - odpowiada Kazimierz. - Ja muszę żyć normalnym życiem, nie mogę się ukrywać.
Stara się nie widzieć, że brakuje jej kindersztuby. - Mówił, że jest bezkom­promisowa. Usprawiedliwiał tym każde głupstwo, które robiła - komentuje przyja­ciel od serca. Tak samo, gdy ostentacyjnie nudzi się na spotkaniach ze znajomymi, nie bierze udziału w dyskusjach politycz­nych, tylko bawi się telefonem. Albo z tu­petem strofuje Kazimierza, że spotkali się w kilka osób, by oglądać mecz ligi angiel­skiej, kiedy mogliby być sami.
Jak najłatwiej wkurzyć Isabel? - Wystar­czyło zapytać Kazika o jego dzieci. On się wtedy rozkręcał, a ona dostawała piany na ustach - opowiada przyjaciel z biznesu. A przyjaciel od serca dodaje: - Wtedy się nakręcała, jechała na Kazika.
Jeżdżą dużo po świecie, zwiedzają całe południe Europy, potem Karaiby. Wcześ­niej Marcinkiewiczowie jeździli na wakacje do 'Włoch, ale to było raczej leżenie na pla­ży. Dopiero z Isabel Kaz zaczyna zwiedzać, oglądać, dotykać. Młodnieje. Nie jest praw­dą, jak piszą tabloidy, że przy niej pierwszy raz założył dżinsy - zrobił to dopiero po czterdziestce, podczas wyjazdu wakacyjne­go z dziećmi. Ale jest prawdą, że to z nią pierwszy raz po 20 latach wsiadł na rower.
Kiedy Isabel publikuje na blogu swo­je wiersze, ubaw ma cała Polska. A Mar­cinkiewicz robi dobrą minę do złej poezji. Fragment wiersza:

„Dziennikarze się roz­pisali /
Swoje komentarze na portalach dali /
Ośmieszają / Hipokryzję popierają /
I... Jaki cel w tym mają? /
Media nośnik infor­macji /
Ogromne źródło manipulacji”.

Przyjaciel od serca niedawno rozmawiał o tej twórczości z Marcinkiewiczem.
- Ja może byłem ślepy, ale nie głuchy - stwierdził były premier.
- To jak dałeś radę z nią wytrzymać?
- Ona jest bezkompromisowa.
- Wiesz, że małżeństwo nie może być bezkompromisowe?
- Już wiem.
W 2009 r. biorą cichy ślub w konsula­cie w Barcelonie. I zaczynają się schody, bo winda jest zepsuta, trzeba wchodzić w szpilkach na szóste piętro. A Isabel ubra­ła się u Prady.

Otwieranie drzwi
Marcinkiewicz po zakończeniu kontrak­tu w EBOiR znajduje pracę jako kon­sultant londyńskiego banku Goldman Sachs. Tabloidy szacują jego zarobki na pół miliona złotych miesięcznie, ale przy­jaciel od serca oponuje: - Tyle nie zara­bia nawet prezes największego polskiego banku. A on był tam tylko zewnętrznym współpracownikiem.
Z Polski po gwałtownym spadku kur­su złotego płyną oskarżenia, że to wina Goldmana i Marcinkiewicza. Ze były pre­mier sprzedał tajemnice gospodarcze kra­ju za 20 mln złotych. Nawet dziś oponent Marcinkiewicza podtrzymuje insynua­cje: - Prezes banku czy innej firmy ma za­kaz pracy u konkurencji przez jakiś czas. A prezes Rady Ministrów?
W kłopotach Kazimierz nie czuje wsparcia młodej żony. Raczej denerwuje się, że Isabel nic nie robi cały dzień. sie­dzi w internecie albo leży i patrzy w sufit. Namawiają na studia, bez efektu. Wracają do Polski, Marcinkiewicz próbuje jej zna­leźć pracę. Ma sprowadzać do Polski kos­metyki brytyjskiej marki Dr Organie. - Ale jej się nie chciało i biznes szybko upadł - mówi przyjaciel.
Kolejny pomysł: komercyjny blog. Isa­bel postanawia pisać o „pięknie i równowa­dze, sile natury na co dzień oraz sile kobiety w biznesie”. Kolejna klapa. - to jest koniec. Marcinkiewicz wypro­wadza się ze wspólnego mieszkania, które kupił na warszawskiej Ochocie, do apar­tamentu na Mokotowie kupionego na na­zwisko syna.
Rozstali się w przyjaźni - opowiada przyjaciel od serca. - On ją utrzymuje, płaci jej rachunki. Zamiast jechać do rodziny na święta, siedział przy niej w szpitalu po wypadku. A ona mu teraz odpłaciła story w tabloidzie i idiotycznym gaworzeniem, że chciał sobie zrobić PR.
Marcinkiewicz zarabia dobrze, prowadzi działalność, którą znajomi określają jako otwieranie drzwi.
- Jest doradcą finansowym, specjali­stą od trudnych przypadków. Na przykład firma chce się powiększyć, zrolować za­dłużenie, znaleźć inwestora. Wydała już sporo na agencje consultingowe i nic nie osiągnęła. Kazik zna bardzo dużo ludzi, zarówno biznesmenów, jak i bankowców. Potrafi wyszukać inwestorów, którzy wiel­kim firmom nie przychodzą do głowy. No i jak dzwoni były premier, to po drugiej stronie ktoś podejmuje rozmowę - wyjaśnia przyjaciel. - Wiem, że żyje nieźle. Opowiadał mi, że wyciąga w złym miesiącu 40 tysięcy złotych, a w dobrym ponad 100 tys. Dużo wydaje na dzieci. Mają od 20 do 30 lat i ciągle jeżdżą razem na narty w Alpy. Wszystkim dzieciom kupił samochody, ale nie za bardzo się tym chwali.

Oczka do nieba
Przyjaciel zapytał go raz, jak to się stało, że on, człowiek z ZChN, tak daleko odszedł od swoich zasad. - To dla mnie żywa sprawa, której ciągle nie przetrawiłem. Nie wiem - usłyszał.
- Ciągle chodzi do kościoła, chociaż do komunii już nie może przystąpić. Nawet w Londynie chodził - mówi przyjaciel.
Wielu odsądza Marcinkiewicza od czci i wiary.
- Zawsze mnie drażniła jego ostentacja religijna. Na każdej mszy na dwa kolana niemalże kładzenie się krzyżem, buzia w ciup, oczka do nieba, rączki złożone do paciorka - komentuje oponent z PiS.
- Ktoś kiedyś powiedział, że na lewicy każdy premier ma jedną żonę - Miller, Cimoszewicz, Belka. A u nas, prawicowców, to albo dwie żony, albo kochanka. Tacy jak Marcinkiewicz budują wizerunek fałszywych proroków. Wszyscy polityczni znajomi napier... w Isabel, bo byli źli, że tą woltą wyjął im dywan spod nóg - mówi przyjaciel. Wcześniej stawiali na niego jako na lide­ra przyszłości. Nawet z Londynu miał kan­dydować do europarlamentu. Ale pojawiła się Isabel i Tusk się wycofał.
Czy teraz były premier ma szansę po­wrotu do polityki? Przyjaciele mówią, że Marcinkiewicz ma plan, tylko musi szyb­ko wziąć rozwód. Tabloidy dopisują jesz­cze puentę love story: że pierwsza żona, Maryla, podsyła mu weki, że znów ze sobą rozmawiają, że pewnie się zejdą, bo powrót negocjują już zaprzyjaźnieni księża.
- To wymysły, bo Kazik nie rozmawia z księżmi - kontruje przyjaciel. - A poza tym on do Gorzowa nie wróci, Maryla nie chce wyjechać, a małżeństwo na odległość już przerabiali.
- To przestroga dla facetów, którzy w zbyt młodym wieku rozpoczęli poważ­ne życie rodzinne - komentuje przyjaciel z polityki. - Nie wyszaleli się za młodu i postanowili wyciąć numer.
Arkadiusz Mularczyk ze Sprawiedliwej Polski widzi szanse powrotu dla byłego premiera: - Skoro Leszek Miller wrócił do polityki po starcie z list Samoobrony, to znaczy, że w polityce wszystko jest moż­liwe. Musi jednak rzeczywiście uporząd­kować swoje sprawy, przede wszystkim rodzinne. Chodzi też o kwestie wierno­ści przekonaniom i zasadom. Wartości chrześcijańskie mówią o wybaczaniu, pod warunkiem żalu za grzechy i woli po­prawy. Tylko czy to da gwarancję sukcesu w wyborach.
Beata Kempa z Sprawiedliwej Polski jest innego zdania: - Marcinkiewicz to poli­tyczny celebryta, zapraszany przez media, gdy trzeba przywalić prawicy. Kiedy był premierem, dobrze wypadał w mediach, kamera go lubiła. Przekaz, który formuło­wał, był dobry. Gorzej było z samym rzą­dzeniem. Może byłby lepszym rzecznikiem niż premierem? Wydaje mi się, że w tej chwili te umiejętności socjotechniczne już nie wystarczą, bo za dużo się zdarzyło złe­go w jego życiu prywatnym. Uważam, że nawet jeśli coś tam planują, a podobno tak, może być kiepsko z głosami.
Polityczni przyjaciele Marcinkiewicza milczą o jego planach. Mówią tylko, że nie sprzyja mu kalendarz wyborczy: do je­siennych wyborów parlamentarnych nie zdoła uporządkować życia rodzinnego, a kolejne wybory, samorządowe, dopiero za trzy lata.
Ale przyjaciel od serca zdradza plan: - Decyzja o powrocie może zapaść po wy­borach prezydenckich, bo wcześniejsze ruchy mogłyby zaszkodzić prezydentowi Komorowskiemu w reelekcji. Jeśli Mag­dalena Ogórek wyprzedzi Andrzeja Dudę, spowoduje to ferment w PiS i będzie pole do tworzenia partii prezydenckiej.
Tylko czy wyborcy wybaczą mu odej­ście od pierwszej żony? - Kazik nigdy złe­go słowa na nią nie powiedział. Ale wiem, że on ma poczucie, że to ona go pierwsza opuściła. I od tego się wszystko zaczęło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz