środa, 17 grudnia 2014

Na tropie Borsuka



Zatrzymanie Bogdana Borusewicza przez Służbę Bezpieczeństwa było jej wielkim sukcesem. Jednak wpadka ta nie wynikała bynajmniej ze skuteczności bezpieki.

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. Bogdanowi Borusewiczowi (wia­tach 70. działaczowi KOR i współ­założycielom Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża) udało się uniknąć zatrzymania. Szczęśliwie wymknął się esbeckiej obławie. Była to historia rodem z filmów akcji: brawurowo uciekający przed funkcjonariuszami Borsuk (jak go popularnie nazywano) i strzelający do nie­go oficer gdańskiej SB Jan Protasiewicz. Mimo że strzelcem był wyśmienitym, chy­bił. Jerzy Domski, bezpośredni przełożony Protasiewicza, utrzymuje do dziś, że jego podwładny strzelał jedynie w powietrze. Czy tak było w rzeczywistości? Wydaje się to mało prawdopodobne, ale nie można tego wykluczyć.



W ukryciu
Od chwili ucieczki Borusewicz stał się jednym z najbardziej poszukiwanych działaczy Solidarności. Tym bardziej że organizował gdańskie podziemie (Regionalną Komisję Koordynacyjną), a w 1984 r. wszedł w skład Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, ogólnopolskie­go kierownictwa podziemnej Solidarno­ści. Długo zresztą wymykał się Służbie Bezpieczeństwa. Pomagał mu w tym m.in. prowadzony przez działaczy pod­ziemnej Solidarności w Gdańsku na­słuch częstotliwości milicyjnych i Adam Hodysz, oficer Wydziału Śledczego Ko­mendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku, wspierający od lat 70. opozycję.
Nie zapewniało to jednak całkowitego bezpieczeństwa. Zdarzało się, że bez­pieka wpadała na trop Borsuka i tylko szczęściu oraz opanowaniu zawdzię­czał pozostanie na wolności. Jedna z ta­kich historii miała miejsce w styczniu 1982 r., gdy SB otoczyła dom, w którym się ukrywał. Tak opowiadał o tym Ed­mundowi Szczesiakowi w książce „Bo­rusewicz. Jak runął mur": „Otworzyłem okno. Nie zaskrzypiało (...) wszedłem na dach. I natychmiast się położyłem. Leżałem w śniegu. Niczego nie zauwa­żyli. Była godzina siedemnasta, panował zmrok. Zacząłem się czołgać. (...) Sko­czyłem z dachu na balkon. Mieszkańcy oglądali telewizję. Okno uchylone, ukło­niłem się, powiedziałem przepraszam, żeby nie myśleli, że jestem złodziejem”.

Wpadka
Borusewiczowi udawało się skutecznie ukrywać przed Służbą Bezpieczeństwa przez ponad cztery lata. Wpadł 9 stycznia 1986 r. Jak był przekonany - przypadko­wo: „Pojechałem, aby zapłacić gospoda­rzowi za lokal. Wcześniej użyczał nam pomieszczeń gratis, ale doszło do mnie, że nie ma pracy i wspomina o pienią­dzach. Nie zastałem go. (...) Na drugi dzień wybrałem się więc ponownie. Zobaczyłem stojący na rozstaju dróg samochód - uaz. Powinienem się wycofać. A co najmniej sprawdzić, czy nikt nie siedzi w środku. Popatrzyłem, zobaczy­łem, że szyby są zmrożone, a zatem nie powinno tam nikogo być. Zapukałem do drzwi domku, w którym mieściła się drukarnia. Otworzył mężczyzna ubrany w ciemny mundur. No i zaczęła się walka. Chciałem uciekać, ale wyskoczyło kilku, chyba sześciu. Usiłowałem wyciągnąć z kieszeni amerykański gaz paraliżują­cy. Nie udało się. Obalili mnie, wciągnęli do środka, zdjęli czapkę. I wtedy jeden z nich, kapitan Zbigniew Kiewłen, któ­rego doskonale znałem, bo mnie nieraz przesłuchiwał, aż zapiał z radości: Bo­rusewicz! Jego reakcja była autentyczna i spontaniczna. To wskazywało, że się mnie nie spodziewali".
Oprócz niego zatrzymano kilka in­nych osób. Był to duży sukces esbeków. Złapali bowiem nie tylko jednego z li­derów podziemnej Solidarności, ale też zlikwidowali dwie drukarnie: jedną przy ul. Sokolej, drugą zlokalizowaną w dom­ku jednorodzinnym przy ul. Stokrotki w Gdańsku-Olszynce. Ponadto przejęli dwie maszyny offsetowe, trzy odbiorni­ki radiowe umożliwiające nasłuch pasm milicyjnych oraz „dużą ilość notatek, zapisków i innych materiałów wskazu­jących na to, że jest to dokumentacja i archiwum Regionalnej Komisji Koordy­nacyjnej”. O osiągnięciu tym MSW nie­zwłocznie poinformowało najważniejsze osoby w państwie, z pierwszym sekreta­rzem KC PZPR Wojciechem Jaruzelskim na czele.

Zdrada
Pytanie: jak do tego doszło? Bogdan Borusewicz nie miał żadnych wątpliwo­ści. Ktoś zdrad ził! W „Borusewicz. Jak ru­nął mur” opowiadał z pełnym przekona­niem, że celem była drukarnia, a on był niespodziewanym prezentem dla funk­cjonariuszy. Tu Borusewicz jednak się myli. Esbecy doskonale wiedzieli, że po­jawi się pod adresem, gdzie go zatrzyma­no. Ale wiedza ta nie była efektem dobrej pracy operacyjnej SB. Po prostu zgłosił się do niej Stanisław Ossowski, człowiek wynajmujący od listopada 1985 r. gdań­skiej RKK lokal, w którym umieszczono podziemną drukarnię. Poinformował esbeków, że w mieszkaniu tym bywa Borusewicz. Co ciekawe, Ossowski znał (chociaż w myśl zasad konspiracyjnego bhp nie powinien!) również adres dru­giej podziemnej drukarni.
Dzień po zatrzymaniu Borsuka (10 stycznia 1986 r.) Ossowskiego zareje­strowano jako tajnego współpracownika Inspektoratu 2 Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku, tereno­wej komórki osławionego Biura Studiów MSW (elitarnej jednostki SB przeznaczo­nej do zwalczania opozycji, głównie so­lidarnościowej). Nadano mu pseudonim Korba. Niestety, akta TW Korby (teczka personalna i pracy) zostały zniszczone w sierpniu 1989 r. Nie wiemy więc, co się w nich dokładnie kryło. Bez tych doku­mentów trudno ustalić motywacje, jaki­mi się kierował, zgłaszając się z własnej inicjatywy do Służby Bezpieczeństwa. Czy były to pieniądze? Wydaje się to bardzo prawdopodobne. W końcu bezpieczniej­szy zarobek mogła zaoferować SB, a nie podziemna Solidarność. Paradoks polegał na tym, że Borusewicza zatrzymano, kiedy przyjechał zapłacić Ossowskiemu za wy­najmowany lokal...
Zresztą kwestia jego wynagradzania jest niejasna. Jak sam zeznawał, za wynajmo­wane pomieszczenie rzekomo otrzymy­wał od działaczy podziemia 3 tys. zł mie­sięcznie, jednak - jak twierdzi Bogdan Borusewicz - miał je udostępniać nieod­płatnie i dopiero kłopoty finansowe spra­wiły, że zażądał pieniędzy.

Ścigany
Stanisław Ossowski uniknął oczywi­ście zatrzymania. Od 30 stycznia ściga­no go (przynajmniej formalnie) listem gończym pod zarzutem przynależności do RKK i udziału w druku ulotek i wydaw­nictw mogących „wywołać niepokój społeczny”. W tym czasie „ukrywał się” w nieznanym miejscu. Nie można wykluczyć, że lokal zapewniała mu Służba Bezpieczeństwa... Ujawnił się 25 października 1986 r., ko­rzystając z lipcowej amne­stii dla działaczy opozycji.
W złożonych wyjaśnieniach tłumaczył, że mieszkanie wynajmował od paździer­nika 1985 r. osobie, której nazwiska nie pamięta. Sam natomiast przebywał w tym czasie u swojej dziewczyny.
O fakcie drukowania solidar­nościowej prasy przy Sokolej miał się rzekomo dowiedzieć dopiero na początku stycznia 1986 r. Zaprzeczył również swojej znajomości z Bogdanem Boru­sewiczem. Postawa, jaką prezentował podczas przesłuchania, była najpew­niej elementem legendy budowanej mu przez SB.

Zdjęcie Borusewicza z akt Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku

Naczelnik Wydziału Śledczego WUSW w Gdańsku wnioskował, aby przypadek ten objąć ustawą amnestyjną. Ossow­skiego potraktowano dużo łagodniej niż inne osoby zatrzymane wzwiązku z dru­kiem i kolportażem nielegalnych wy­dawnictw. W tym samym czasie proku­ratura wnosiła bowiem np. o konfiskatę samochodu Tadeusza Wyganowskiego, gdyż ten „służył do przewożenia mate­riałów przeznaczonych do drukowania nielegalnych wydawnictw, w związku z czym stanowił on narzędzie służące do popełnienia przestępstwa”.

Niewtajemniczony Kiewłen
Jak się okazuje, Borusewicz ma rację, mówiąc o autentycznym zaskoczeniu i ra­dości z zatrzymania go ze strony Zbignie­wa Kiewłena. Wersję tę potwierdza lektura akt tego funkcjonariusza Służby Bezpie­czeństwa. Jak wynika z jednego z jego ra­portów, w momencie wyjazdu na akcję nie wiedział, kogo jedzie zatrzymać!
Taka konspiracja w konspiracji nie była zresztą w przypadku SB czymś dziwnym. Im mniej osób wiedziało o szczegółach akcji, tym większa była szansa jej powo­dzenia. Poza tym po ujawnieniu współ­pracy z podziemiem Adama Hołysza zaufanie do funkcjonariuszy Wydziału Śledczego w Gdańsku ze strony przeło­żonych i kolegów z innych jednostek ope­racyjnych Służby Bezpieczeństwa było ograniczone. Istniała bowiem obawa, że Hodysz mógł zwerbować do pomocy opozycji innych funkcjonariuszy.
Dziwi natomiast co innego. Otóż we­dług Kiewłena w trakcie toczącego się przeciwko Borusewiczowi śledztwa zarówno jego, jak i funkcjonariusza In­spektoratu II WUSW w Gdańsku Stani­sława Piętę miano namawiać do zezna­nia, że wiedzieli, iż na ul. Sokolej zastaną Bogdana Borusewicza. Na pytanie, kto podjął taką decyzję, Kiewłen miał usły­szeć od kolegi z Wydziału Śledczego, że „takie są wytyczne szefów”. Jednak bezpośredni przełożony Kiewłena, czyli Stefan Rutkowski, stanowczo odrzucił zarzuty podwładnego. Stwierdził wręcz, że Kiewłen „takim postawieniem spra­wy (..0 utracił wiarygodność oficera SB”. Sprawa ta nie została nigdy wyjaśniona. Nie wiemy zatem, czy rzeczywiście, a jeśli tak, to z jakiego powodu przeło­żeni kazali Kiewłenowi złożyć niezgodne z prawdą zeznania. Tym bardziej że gro­ziło to - przynajmniej potencjalnie - de- konspiracją Ossowskiego (TW Kobry). W sposób oczywisty znalazłby się on bo­wiem wówczas w wąskim kręgu podej­rzanych o wpadkę. A - jak wiele wskazuje - bezpieka planowała go wykorzystywać w działaniach przeciwko podziemiu.

Grypsy Michałowskiego
Udało się jej odsunąć od niego podejrze­nia o zdradę. Świadczą o tym przechwyco­ne przez SB grypsy pisane przez Andrzeja Michałowskiego, jednego z najbliższych współpracowników Bogdana Borusewi­cza w RKK. Odpowiadał m.in. za orga­nizowanie poligrafii w regionie. Został aresztowany 30 września 1985 r. W ramach kombinacji operacyjnej SB kontrolowała kanał, którym Michałowski przekazywał na zewnątrz informacje.
Dzięki przejmowanym listom esbecy wiedzieli, że podejrzewał on po wpadce Borusewicza i dwóch drukarni, że Służ­ba Bezpieczeństwa trafiła na ich ślad dzięki obserwacji znanego jej wcześniej z podziemnej działalności Zygmunta Sabatowskiego, głównego organizatora druku przy ul. Sokolej. Nikogo nie posą­dzał o agenturalną działalność, jednak stosując konspiracyjne bhp, sugerował Mariuszowi Hinzowi, załatwiającemu lokale na drukarnie dla Re­gionalnej Komisji Koordyna­cyjnej, odsunięcie Stanisława Ossowskiego od poligrafii. Obawiał się po prostu, że ten w przypadku aresztowania mógłby ujawnić miejsca dru­ku. Zupełnie nie podejrzewał jednak jego prawdziwej roli.
Ossowski, który - jak można się domyślać - z polecenia SB właśnie wtedy zaproponował zwiększenie swojej aktyw­ności opozycyjnej („zejście do podziemia” i sygnowanie dokumentów RKK swym nazwi­skiem), znalazł się na cenzuro­wanym. Wyrażona przez niego chęć podpisywania oświadczeń w imieniu Regionalnej Komisji Koordynacyjnej została co prawda okre­ślona przez Michałowskiego jako „duża sprawa”, ale na szczęście z jego oferty nie zdecydowano się skorzystać - zapewne dlatego, że był człowiekiem bez nazwiska. Zalecono mu jedynie podporządkowanie się tej organizacji. Czy i ewentualnie jakie korzyści decyzja ta przyniosła Służbie Bez­pieczeństwa, tego nie wiemy.

Dalsze losy
Najprawdopodobniej zaskakującym skutkiem zatrzymania Bogdana Boru­sewicza było odejście ze Służby Bezpie­czeństwa Zbigniewa Kiewłena. Pod ko­niec 1986 r. - zapewne w wyniku konfliktu z przełożonymi wokół tej sprawy - funkcjonariusz ten zdecydował się złożyć raport o zwolnienie, skwapliwie zresztą zaakceptowany przez zwierzchników. W ten sposób gdańska SB utraciła mocno zaangażowanego w walkę z opozycją ofi­cera - prowadzone przez niego śledztwa tak go pochłaniały, że zaniedbywał nadzór swych podwładnych.
Tymczasem Bogdan Borusewicz w wię­zieniu przesiedział kilka miesięcy. Zwol­niono go we wrześniu 1986 r. na mocy amnestii. Na wolność wyszli również inni zatrzymani działacze podziemia. Boru­sewicz w kolejnych latach kontynuował działalność opozycyjną. Sabatowski, któ­ry zorganizował drukarnię przy Sokolej, po opuszczeniu aresztu skoncentrował się na pracy zawodowej - był zatrudnio­ny m.in. w drukarniach kurii gdańskiej i Gdańskiej Stoczni Remontowej.
Dalsze losy Stanisława Ossowskiego nie są natomiast znane. Zapewne nadal pra­cował jako kierowca mechanik w Transbudzie. Czyjego współpraca ze Służbą Bez­pieczeństwa wciąż trwała, trudno (w tej chwili) ocenić. Zniszczone w sierpniu 1989 r. teczki już nie przemówią. W każ­dym razie bohaterem gdańskiego podzie­mia, pomimo starań SB, nie został.

Grzegorz Majchrzak, Grzegorz Wołk Autorzy są pracownikami Biura Edukacji Publicznej IPN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz