poniedziałek, 3 listopada 2014

TAK SIĘ WALCZY NA DWORZE PREZESA


Stratedzy PiS są w kropce. Nie wiedzą, czy robić kampanię, która przyciągnie wyborców, czy taką, która spodoba się prezesowi, Na razie wybierają to drugie.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Dariuszowi Selidze, posłowi PiS, zamarzyło się, żeby zostać pre­zydentem rodzinnych Skiernie­wic. Porozmawiał z kim trzeba, dostał zgodę partii, zamówił już nawet plaka­ty w drukarni. I wtedy do Jarosława Ka­czyńskiego przyszedł Marcin Mastalerek, szef struktur PiS w województwie łódz­kim oraz członek komitetu politycznego, i położył na stole zdjęcie kompromitują­ce Seligę. Prezes kazał wszystko odkręcać - wycofać dotychczasowego kandydata i szukać nowego. Seliga został też zdjęty z funkcji partyjnej w regionie.
Co takiego było na fotografii, która przecięła orli lot posła do prezydentury Skierniewic? Dowód korupcji, obyczajówka? Gorzej, poszło o zdjęcie zrobione podczas Święta Wojska Polskiego. Wi­dać na nim, jak prezydent Bronisław Ko­morowski wita się z posłem Seligą, który - tu żadne wymówki nie mogły pomóc - rzeczywiście stoi uśmiechnięty.
Historia tego uścisku dłoni stała się na tyle drażliwa, że zdjęcie, które do niedaw­na wisiało na oficjalnym portalu Wojska Polskiego, kilka dni temu zniknęło. Tak samo jak kandydatura Seligi.
Ludzie w PiS pytani o tę sprawę przyznają jednak z uznaniem: Antoni Macierewicz, który także posłuje z wo­jewództwa łódzkiego, przez dwa lata nie mógł sobie poradzić z Seligą, a Breivik jak nazywają Mastalerka, załatwił go jednym zdjęciem.

Cynizm, cecha nabyta
Poseł Marcin Mastalerek wyznał kiedyś w telewizyjnym wywiadzie, że ludzie na ulicy mylą go z Maciejem Stuhrem, ale o tym, jak mówi się o nim w partii, nie wspomniał. Breivika wymyślił rzecznik PiS Adam Hofman już dawno. Trochę ze względu na podobieństwo fizyczne, a tro­chę - na brutalność, z której młody poseł zdążył zasłynąć.
Mastalerek - rocznik 1984 - to jesz­cze postać nie aż tak znana, ale już bar­dzo wpływowa. Do krajowej polityki wprowadził go Joachim Brudziński, par­tyjny numer dwa. Wyłowił go z młodzieżówki, dał mu etat w warszawskim biurze przy Nowogrodzkiej, a potem wstawił go na listę do Sejmu w 2011 roku. Chłopak w ciągu trzech lat zrobił błyskawiczną ka­rierę. Awansował do ścisłych władz par­tii, wszedł do sztabu wyborczego i zyskał dostęp do ucha prezesa.
Kaczyński wywindował go tak wysoko, bo zgodnie ze swoją starą zasadą chciał mieć przeciwwagę dla Hofmana, które­mu nigdy do końca nie ufał. Jeden z do­radców w swojej naiwności kiedyś nawet - to zapytał: skoro Hofman jest taki zły, to czy nie można by się go pozbyć znaleźć kogoś lepszego, choćby i takiego Mastalerka. Prezes odparł mu na to za Sta­linem: - Drugich pisatieliej u mienia niet [dosłownie: „Innych pisarzy nie mam”. To jeden z ulubionych cytatów Kaczyń­skiego, w oryginale była to odpowiedź na skargi dotyczące zdegenerowanych radzieckich literatów - przyp. red.].
I tu prezes trafił w sedno. Bo Mastalerek - słyszę w partii - nie tylko do­równuje Hofmanowi arogancją, ale pod względem cynizmu i brutalności nawet go przewyższa.
Ludzie mówią, że to u niego nabyte, po prostu kwestia wychowania. Mastalerek jest przecież dzieckiem Nowogrodz­kiej. Dorastał w partii, podpatrywał, jakimi metodami wykańczają się starsi działacze, i dziś z tego korzysta. W tych wycinankach podobno jest bardzo spraw­ny. Jak już złapie - ciągnie jeden z mo­ich rozmówców - to będzie trzymać, póki nie zadusi. Tak jak zadusił Seligę.

Wieśniacy z Nowogrodzkiej
Hofman i Mastalerek jeszcze rok temu blisko współpracowali. Hofman jako ten starszy i bardziej wyrobiony wprowa­dzał Mastalerka do Sejmu. Dawał mu po­lityczne wskazówki i uczył, jak przebijać się w mediach. Jednak gdy Kaczyński po­wierzył Mastalerkowi funkcję zastępcy rzecznika prasowego, przyjaźń zniknęła i zaczęła się ostra walka polityczna. Dziś rywalizacja toczy się na wszystkich polach - idzie o dostęp do szefa, pozycję w partii i strategię w kampanii.
W praktyce sytuacja wygląda tak: Hof­man rządzi biurem prasowym w Sej­mie i decyduje, kto w imieniu PiS może chodzić do mediów. A Mastalerek, jak przystało na syna partii, wraz ze swoi­mi ludźmi okopał się w siedzibie ugrupo­wania. Jak mówi jeden z posłów, hejt jest obustronny. Hofman nazywa grupę Ma­stalerka „wieśniakami z Nowogrodzkiej”. A w biurze partii ludzie szydzą, że z Hof­mana zrobił się straszny Europejczyk: kawka, tenis, nowa liberalna fryzura.
Spór objawia się w sposób dziecinny, ale wymiar ma polityczny, bo Hofman i Mastalerek razem zasiadają w szta­bie wyborczym. Choć powinni ze sobą współpracować, to wzajemnie się zwal­czają i blokują swoje pomysły, przez co kampania kuleje. Efekt tej wojny widać na zdjęciach z samorządowych konwencji wyborczych PiS. Inauguracja kampanii w miejscowości Kadzidło na północnym Mazowszu - prezes wśród pań w kur­piowskich strojach ludowych. Konwencja w Krakowie - brzydka sala na Uniwersy­tecie Rolniczym, ciupagi, pokaz poloneza i tancerze w czapkach z piórkiem. Jakby ktoś parodiował wczesne lata 90.
- Hofman i Mastalerek, nasi spin dok­torzy, są zajęci sobą, więc partia realizuje linię wytyczoną przez pozostałych człon­ków sztabu - mówi z przekąsem jeden z polityków rozczarowanych kampanią.
- Czyli przez kogo?
- Przez szefa sztabu Joachima Brudziń­skiego, który zawsze uważał, że PR to szarlataneria, która tylko zraża ludzi. Jego zdaniem do zwycięstwa wystarczy to, że prawda jest po naszej stronie. Wie­le może też tłumaczyć obecność w sztabie naszego speca od rolnictwa Krzysztofa Jurgiela.
- Prezes nie widzi, że konflikt Hofmana z Mastalerkiem szkodzi partii?
- To sytuacja jak z kawału o bacy, któ­ry piłuje gałąź, na której siedzi, a potem zastanawia się, dlaczego zleciał. Kaczyń­ski robi to samo od lat. Najpierw z obawy o to, by nikt mu nie zagroził, napuszcza na siebie ludzi. A potem się dziwi, że w par­tii jest zła atmosfera i ludzie wzajemnie sabotują swoje pomysły.
Równoważenie wpływów to jedna z ulubionych metod Kaczyńskiego. Jej ofiarą kilka tygodni temu padł europoseł PiS Ryszard Czarnecki, który w sierpniu pierwszy zgłosił ideę prawyborów^ prezydenckich. Kaczyński początko­wo ją zaakceptował, ale szybko się oka­zało, że pomysł ma zasadnicze wady. Po pierwsze, Czarnecki zaczął się lansować, wszem i wobec rozpowiadał, że chce kan­dydować w prawyborach. Po drugie, do startu zaczął się też szykować wpływo­wy senator i twórca SKOK Grzegorz Bierecki, pozostający w bliskich kontaktach z Czarneckim, i z Hofmanem. Po trzecie, prawybory jeszcze nie ruszyły, a w partii już zaczęła się wojna frakcji.
Co zrobił Kaczyński? Wycofał się z po­mysłu prawyborów i zarządził, że od tej pory w mediach będą się pojawiać tylko ci politycy, którzy będą mieć jego zgodę. W efekcie Czarnecki, który wcześniej wy­stępował w TVN24 prawie codziennie, na kilka tygodni zapadł się pod ziemię. Znik­nął z mediów, przestał też pojawiać się na Nowogrodzkiej. Kara była tym bar­dziej dotkliwa, że egzekucję nowej poli­tyki medialnej zlecono Hofmanowi, do niedawna stronnikowi Czarneckiego.

Gad i dwa płazy
Po tym zamieszaniu na partię padł strach.
- Naszym największym błędem w ostat­nich miesiącach było przespanie zmiany premiera - przyznaje polityk zasiadający we władzach PiS. - Przecież na początku swojego urzędowania Kopacz ze strachu schowała się do mysiej dziury. Unika­ła dziennikarzy, podczas wystąpień drżał jej głos, do tego krytykowała ją wewnętrz­na opozycja. Sytuacja wyglądałaby dziś inaczej, gdybyśmy ją wtedy zaatakowali.
- Na przykład jak?
- Wśród doradców krążyła koncepcja, by to prezes osobiście wyszedł na mówni­cę po expose i nawiązał z Kopacz rzeczową polemikę.
- Ktoś mu to zaproponował?
- Nie.
Mój rozmówca twierdzi, że nie było ku temu sprzyjającej atmosfery, bo Kaczyń­ski od początku dawał do zrozumienia, że Kopacz nie jest dla niego równorzęd­nym partnerem. Taki pomysł podziałał­by na niego jak płachta na byka: prezes tylko by się skrzywił, a współpracownicy wyśmialiby tego, kto to przedstawił.
Z tych samych powodów nie wyciąg­nięto konsekwencji wobec Hofmana, któ­ry zaraz po expose ogłosił, że Ewa Kopacz jest trzy poziomy niżej od Kaczyńskiego.
Choćby te słowa obiektywnie miały oka­zać się dla partii szkodliwe, to Hofman ze swojego punktu widzenia postąpił racjo­nalnie. Zrobił dokładnie to, czego oczeki­wał od niego jego najważniejszy wyborca, czyli prezes.
Tak jak nikt nie zaproponował Kaczyń­skiemu polemiki z Kopacz, tak nie było chętnego, by podjąć dyskusję dotyczą­cą wyborów prezydenckich. Na jednym z ostatnich komitetów politycznych pre­zes wymienił co prawda pięć nazwisk, spośród których PiS ma wybrać swojego kandydata. Zaznaczył, że to luźna propo­zycja, nawet zachęcał do debaty, ale jakoś nikt się nie odważył.
Bo niby co można było powiedzieć? Dalsze upieranie się przy prawyborach byłoby samobójstwem. Poprzeć którąś z wymienionych osób - też ryzykownie. Przecież mogła to być podpucha, żeby lu­dzie odkryli się ze swoimi prawdziwymi sympatiami.
Prezes już nieraz testował w ten spo­sób swoje otoczenie. Kiedyś na taki numer dała się złapać Joanna Kluzik-Rostkowska, która spośród wszystkich doradców najmniej energicznie prote­stowała, gdy Kaczyński oświadczył po Smoleńsku, że rozważa rezygnację z pre­zesury. W partii wszyscy pamiętają, co się później z nią stało, i nikt nie chce powtórzyć jej losu.
W PiS rozstanie w zgodzie to zresz­tą pojęcie nieznane. Kiedy dwa miesiące temu partia pożegnała się z wieloletnim skarbnikiem Stanisławem Kostrzewskim, Brudziński jeszcze tego same­go wieczoru kazał wymienić w biurze zamki. Tak na wszelki wypadek - gdy­by Kostrzewskiemu przyszło do głowy żeby przyjść w nocy i wgnieść jakieś dokumenty.
A gdy kilka lat temu popędzono kota Zbigniewowi Ziobrze, Jackowi Kurskiemu i Tadeuszowi Cymańskiemu, popis na posiedzeniu klubu parlamentarnego dał sam prezes. Zapytany o rozłam, któ­ry właśnie stał się faktem, sięgnął po cytat z „Historii Wszechzwiązkowej Komuni­stycznej Partii Bolszewików”. - Chyba niedługo napiszę list do członków, który zacznie się słowami: „Czujne organa bez­pieczeństwa partii i bohaterski komitet polityczny zapobiegły spiskowi, wyrzu­cając ze swoich szeregów gada oraz dwa płazy” - powiedział z uśmiechem.

Kandydaci na Hofmana
Wskazanie kandydata na prezydenta pre­zes odłożył sobie na koniec roku. Na razie wygląda na to, że prawybory, na które tak liczyli Hofman z Czarneckim i Biereckim, się nie odbędą. Oficjalnej decyzji jeszcze nie ma, ale większość polityków PiS prze­widuje, że nominację otrzyma europoseł Andrzej Duda. Spośród wszystkich kan­dydatów wymienionych przez prezesa na komitecie politycznym - pojawiły się tam jeszcze nazwiska profesorów Andrzeja Nowaka, Piotra Glińskiego oraz Czarne­ckiego i Biereckiego - Duda ma najmniej wad. Jest w miarę rozpoznawalny, ma ja­kie takie doświadczenie polityczne i nie stanowi dla prezesa zagrożenia.
Jeśli padnie na niego, to pojawi się pytanie, kto mu zrobi kampanię.
Mówi poseł PiS: - Hofman już zapo­wiedział, że mu nie pomoże. Kiedyś miał z nim dobre relacje, ale gdy Andrzejek został szefem sztabu w kampanii euro­pejskiej, zaczął z nim rywalizować. Dziś przemawia przez niego zazdrość. Jest w podobnym wieku, jeszcze niedaw­no był na jego poziomie, ale Duda za­czął mu odjeżdżać. Ma być kandydatem na prezydenta, a Adam dalej jest tylko rzecznikiem.
Na razie wszystko jest jednak pod kon­trolą. Jak Hofman odmówi, to znajdą się inni. W kolejce czeka przecież Mastalerek, są też dwaj synowie marnotrawni: Jacek Kurski i Adam Bielan. Póki partia jest, chętni do pracy się znajdą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz