piątek, 28 listopada 2014

STRATEGIA BELWEDERU



Bronisław Komorowski wygrałby prezydenturę w pierwszej turze - wynika z sondażu „Newsweeka". Ale to wcale nie musi być takie oczywiste. Główny problem to jego zawite relacje z PO.

ALEKSANDRA PAWLICKA

WSZYSTKIE DANE POCHODZĄ Z BADANIA M1LLWARD BROWN DLA „NEWSWEEKA"; SONDAŻ TELEFONICZNY PRZEPROWADZONY 18-20 LISTOPADA 2014 ROKU NA REPREZENTATYWNEJ GRUPIE 1001 DOROSŁYCH POLAKÓW


Czy Bronek wciąż jest naszym kandydatem na prezydenta? Dla nas to oczywiste, ale czy dla niego również? - pyta w rozmowie z „Newsweekiem” jeden z liderów Plat­formy Obywatelskiej dzień po wyborach samorządowych.
„Dlaczego prezydent był w tych wybo­rach zupełnie nieobecny?”. „Nie dostrze­gliśmy żadnego zaangażowania ze strony Belwederu”. „Może, gdyby pojawił się tu czy tam w czasie kampanii, nie zabrakło­by nam tych paru procent? ” - w pytaniach posłów PO słychać pretensje.
Na linii PO - Bronisław Komorowski zapanowała cisza. Niektórzy nawet mó­wią, że martwa. Żadnych konsultacji, ustaleń, żadnej strategii, choć przecież za pół roku kolejne wybory - prezydenckie.

Marionetka i popychadło
Z sondażu zrobionego dla „Newsweeka” przez firmę Millward Brown w tygodniu powyborczym wynika, że gdyby wybory prezydenckie odbywały się w najbliższą niedzielę, wygrałby je Bronisław Komo­rowski z 6l-procentowym poparciem. To wynik gwarantujący zwycięstwo w pierw­szej turze, ale gorszy niż w sondażach zaufania publikowanych w ostatnich ty­godniach (lip. według CBOS zaufanie do prezydenta osiąga 80 proc.).
- Komorowski naprawdę nie miał do­tychczas z kim przegrać. Żył w prze­świadczeniu, że drugą kadencję ma już w kieszeni - mówi polityk PO. Jedyny li­czący się kontrkandydat Komorowskie­go - Jarosław Kaczyński - nie przejawiał chęci startu w wyborach. A prof. Gliń­ski, kandydat PiS na wszelkie funkcje, był obiektem powszechnych żartów i zniknął.
Dość nieoczekiwanie jednak na ostat­niej prostej kampanii samorządowej Jarosław Kaczyński przedstawił nowe­go kandydata na prezydenta - Andrze­ja Dudę. Oczywiście PiS próbowało w ten sposób przykryć madrycki skan­dal z udziałem swoich polityków, ale jednocześnie partia pokazała, że ma w swoich szeregach innych posłów młod­szego pokolenia. Ludzi takich jak Duda.
- I to chyba zadziałało. Zaskakująco wy­soki procent młodych ludzi poparł PiS w tych wyborach. To może być efekt Dudy - mówi osoba z Kancelarii Premiera. Par­tia ma zamówić badania w tej sprawie za­raz po zakończeniu wyborów.
Według sondażu „Newsweeka” w naj­młodszej grupie wyborców (18-24 lata) zwolenników Dudy jest 17 proc., czyli do­kładnie tyle samo, ile popiera jego kan­dydaturę na prezydenta. W przypadku Komorowskiego proporcja młodych wy­borców do ogółu jego zwolenników jest inna - 47 do 61 proc., choć oczywiście nie zmienia to faktu, że w wyścigu do prezy­denckiego fotela Duda jest daleko w tyle za Bronisławem Komorowskim. Trzeba
jednak wziąć poprawkę na to, że nowy kandydat PiS pojawił się w wyborczym rankingu zaledwie kilka dni temu i jego wynik jest niedoszacowany.
Andrzeja Dudę, jak wynika z nasze­go sondażu, popierają głównie wybor­cy z wielkich miast (powyżej 500 tys.), a to był dotychczas elektorat PO, i częś­ciej kobiety niż mężczyźni (podobnie jest z Komorowskim). Inaczej mówiąc: nowy rywal obecnego prezydenta będzie walczył, przynajmniej częściowo, o tych samych wyborców.
Komorowskiemu przynajmniej na ra­zie walka z Andrzejem Dudą nie spędza snu z powiek. - Ludzie wiedzą, jakim pre­zydentem jest i będzie Bronisław Komo­rowski, a to, jakim będzie Andrzej Duda, jest dla nich zagadką. Czy będzie depozy­tariuszem pamięci Lecha Kaczyńskiego, jak deklaruje, czy głównie popychadłem Jarosława Kaczyńskiego? - mówi pracownik prezydenckiej kancelarii.
Kiedy prezes PiS ogłosił, że Duda bę­dzie kandydatem partii na prezydenta, w Belwederze zapanowała radość. - Każ­dy, kto nie jest Jarosławem Kaczyńskim, stanowi mniejsze zagrożenie. Może gdy­by prezes wraz z nominacją przekazał Du­dzie partię, to byłyby podstawy do obaw, ale takie rozwiązanie czyni z Dudy wy­łącznie marionetkę w rękach prezesa - mówi mój rozmówca.
W Belwederze przyjęto więc założe­nie, że prezydent wchodzi w kampanię wyborczą w ostatnim momencie, aby nie mieszać się w partyjne przepychanki. Po­twierdza to szefowa biura prasowego Kancelarii Prezydenta Joanna Trzaska- -Wieczorek. - Pan prezydent nie będzie się spieszył z rozpoczęciem kampanii wybor­czej, by jak najdłużej pełnić powierzone mu obowiązki głowy państwa i dokoń­czyć kadencję w jak najlepszym stylu. Gdy stanie się kandydatem na prezydenta, au­tomatycznie wszystkie jego działania będą postrzegane jako element kampanii wyborczej - mówi.


Dni płodne
W Platformie ta strategia Komorowskie­go odbierana jest jako odcinanie się od partii, która wyniosła go do Belwederu.
- Sytuacja była pod kontrolą, dopóki szefem był Tusk. Gdy tylko się okazało, że wyjeżdża do Brukseli, prezydent natych­miast zaczął się rozpychać - mówi poseł PO i przypomina połajanki Komorow­skiego dotyczące desygnowania nowego premiera czy batalię o szefa MSZ, w wy­niku której stanowisko stracił Radosław Sikorski i przejął je Grzegorz Schetyna.
W PO Schetyna nazywany jest dziś „je­dyną końcówką, której Komorowski nie odciął w PO”. Co więcej, panuje przeko­nanie, że jeśli prezydent zdecyduje się na kampanię wyborczą z udziałem Plat­formy, to wykorzysta do tego właśnie Schetynę. Bo wiceszefem prezydenckiej kancelarii odpowiedzialnym za kontak­ty z rządem, parlamentem i partiami jest Sławomir Rybicki. „Jedyny gość, który potrafi rozmawiać z Grzegorzem” - mówi polityk PO. To jednak - zdaniem par­tyjnych przeciwników Schetyny - dość kiepska gwarancja, że zbliżająca się kam­pania prezydencka stanie się wspólnym triumfem partii i prezydenta, i PO w je­siennych wyborach parlamentarnych bę­dzie mogła podeprzeć się zwycięstwem Komorowskiego.
- Komorowski, nawet kreując się na po­nadpartyjnego prezydenta, nie powinien odcinać końcówek. To jest nie fair wobec partii - mówi polityk PO.
- Spokojnie - odpowiada pracow­nik Kancelarii Prezydenta. - Jeszcze nie wkroczyliśmy w dni płodne, więc nie czas na zaloty.

Bruderszaftów się nie cofa
Zaniepokojenie postawą Komorowskie­go wzrosło po wyborach samorządowych. Platforma uważa, że nie tylko nie otrzy­mała od niego wsparcia, ale wręcz „od­czuła dystansowanie się Belwederu. Nie było jednego pytania o to, czy można w czymś pomóc”.
- Czego się spodziewali? - pyta współ­pracownik prezydenta. - Ze Bronisław Komorowski jak Kaczyński wykorzysta funkcję publiczną do uprawiania partyj­nej polityki? Oczywiście, że bruderszaf­tów się nie cofa, przyjaźni nie zapomina, ale podzielanie przekonań politycznych to jeszcze nie powód, aby zamieniać je w wyborczą agitację.
Wielu polityków Platformy komentu­je to jednoznacznie: prezydent nie chce, aby wyborcza porażka i spadające noto­wania partii rządzącej rzutowały na jego kampanię wyborczą. - Tylko że czy tego chce, czy nie i tak zawsze będzie kojarzo­ny z Platformą i każda porażka tej partii będzie się za nim wlekła jak cień - mówi poseł PO.
Podobnie jak skandal z liczeniem gło­sów w PKW. Już widać, że opozycja będzie to wykorzystywać przez najbliższy rok - czas dwóch kluczowych kampanii wy­borczych: prezydenckiej i parlamentarnej - do polaryzowania społeczeństwa i wma­wiania wyborcom, że demokracja w kraju rządzonym przez PO nie działa.
Andrzej Duda już dziś w imieniu PiS mówi o fasadowości działań prezyden­ta Komorowskiego w sprawie PKW. - To prymitywne próby wepchnięcia prezy­denta w rolę karbowego wyborów, pod­czas gdy prezydent, jak sam to zresztą określił, jest w tej sprawie tylko nota­riuszem. Nie wybiera członków PKW, a jedynie ich wybór zatwierdza - mówi pracownik prezydenta. I ma rację, tyle że nawet w PO dominuje przekonanie, iż Bronisław Komorowski spóźnił się z reak­cją, co odbije się czkawką zarówno jemu, jaki Platformie.
Wybory samorządowe mogą wpłynąć na pozycję wyborczą Bronisława Komo­rowskiego także dlatego, że przestała obo­wiązywać niepisana umowa PO z PSL. Ludowcy mieli poprzeć Komorowskie­go, ale nadspodziewanie dobry wynik PSL sprawił, że szef partii Janusz Piechociński zmienił zdanie. - Nie wykluczamy wysta­wienia własnego kandydata i zapewniam, że dla wielu to może być spore zaskoczenie - mówi „Newsweekowi” szef PSL.

Ojciec narodu i gra zespołowa
- Na razie Komorowskiego najbardziej martwią jednak kwestie światopoglądo­we - mówi osoba dobrze znająca prezy­denta. Komorowski wie, że w kampanii nie uniknie pytań o in vitro, związki part­nerskie czy gender. I w tych kwestiach trudno mu będzie rywalizować z An­drzejem Dudą czy innym kandydatem prawicy o pozyskanie przychylności koś­cielnych hierarchów. Dla Komorowskie­go to dylemat, bo jest praktykującym katolikiem, który pozycję pierwszego obywatela buduje w oparciu o swoje kon­serwatywne i katolickie poglądy. - I o ile on nie zmienił się od 2010 r., o tyle pol­ski Kościół znacznie się w tym czasie zradykalizował. Komorowski musi więc znaleźć złoty środek, aby z jednej strony nie dać się zepchnąć prawicy do narożni­ka, a z drugiej nie utracić głosów liberalno- -centrowych - mówi mój rozmówca. Oba­wy Komorowskiego biorą się głównie stąd, że PO w ciągu siedmiu lat rządzenia nie uporała się z żadną ze spraw światopoglą­dowych, a więc opozycja i rozczarowani wyborcy będą przyciskać Komorowskiego w kampanii prezydenckiej.
- To także przyczyna dystansowania się prezydenta wobec PO. Pytanie jednak, czy to wciąż tylko dystansowanie, czy już pokusa, aby wystartować w przyszłorocz­nych wyborach samodzielnie? Jako ojciec narodu - zastanawia się jeden z liderów PO i dodaje: - Prezydent nie może zapo­minać, że polityka nie jest zajęciem dla solistów. To gra zespołowa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz