czwartek, 20 listopada 2014

Nowy delfin prezesa



Andrzej Duda ma być lepszą wersją Marcinkiewicza. Mentalny pisowiec, ale dobrze opakowany. Nawet w PiS nie wierzą jednak, że wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich.

AGNIESZKA BURZYŃSKA, ANNA GIELEWSKA

Duda od kilku lat szykował się na ministra sprawiedliwości. Jednak kiedy jego nazwisko pojawiło się na giełdzie kandydatów PiS na prezydenta, bardzo liczył, że Jarosław Kaczyński wskaże właśnie jego.
- Przygotowywał się, ćwiczył wystąpienia - przyznaje znajomy Dudy. Tyle że fatalnie wychodziły dla niego wewnętrzne badania rozpoznawalności. Wyprzedzali go m.in. Janusz Wojciechowski, Ryszard Czarnecki czy prof. Piotr Gliński. Gorzej od Dudy wypadał tylko prof. Andrzej Nowak.
Prezes podjął decyzję kilka tygodni przed ogłoszeniem kandydata. Liczył, że na start zdecyduje się Zyta Gilowska, ale odmówiła z powodów zdrowotnych. Wtedy dla wąskie­go grona w PiS stało się jasne, że postawi na Dudę. Od tego pomysłu próbował odwieść prezesa Adam Hofman. - Chodził i mówił, że to papierowy kandydat, nie nadaje się i on mu kampanii robić nie będzie - opowiada polityk PiS.
Kiedy decyzja już zapadła, prezes miał polecić, by nie mówić o niej Hofmanowi.
O tym, że kandydaturę Dudy prezes ogłosi 11 listopada, wiedziało zaledwie kilku polityków PiS. Większość spodziewała się tego dopiero po wyborach samorządowych. Jednak, choć trudno nam w to uwierzyć, politycy PiS przekonują, że inauguracja kam­panii prezydenckiej tego dnia była planowana jeszcze przed aferą madrycką. Jak twierdzą, pomysł był taki: z jednej strony „balonikowy” marsz Bronisława Komorowskiego, z drugiej zamieszki narodowców. I w kontrze do tego - nowy kandydat, Andrzej Duda.
Nie wyszło, o czym świadczy poruszenie wśród samych polityków PiS, kiedy na tele­wizyjnym pasku przeczytali, kto będzie ich kandydatem. Kpiny wywołał też występ Dudy na tle flag - ułożonych tak samo jak niedawno za plecami prof. Glińskiego, dyżurnego kan­dydata PiS na różne funkcje.
- Kto to wszystko wymyślił? Nieudolne przykrycie Hofmana, samo przykryte przez race z marszu, to wszystko wygląda despe­racko - denerwował się jeden z rozmówców. Inny: - Ogłoszenie tego w taki dzień, kiedy Komorowski jest gwiazdą i gospodarzem własnego marszu, przed wieczorem, kiedy nikt nic nie wie, nie ma tam żadnych kamer, relacji na żywo? No masakra po prostu.
Jeden ze sztabowców przekonuje: wszyst­ko przez Hofmana i... salę Sokoła. - Bardzo nam zależało na tej sali, bo jest kojarzona z Józefem Piłsudskim. Hofmana nie przykry­waliśmy, bo nie dało się przykryć. Zaszkodził nie tylko wyborom samorządowym, ale i tej starannie przygotowanej prezentacji.
- To jakiś żart? Jeśli faktycznie planowali to wcześniej, to po aferze madryckiej po­winni natychmiast przełożyć. Teraz nikt nie uwierzy, że to nie desperacka przykrywka. To jeszcze gorzej wróży... - komentuje jeden z naszych rozmówców z PiS.

JAK DUDA Z HOFMANEM
Władze PiS przełożyły za to posiedzenie komitetu politycznego (z wtorku na po­niedziałek), który miał wyrzucić: Adama Hofmana, Mariusza Antoniego Kamińskiego i Adama Rogackiego. - Mam świadomość, że decyzja jest przesądzona, ale chciałbym zaapelować o to, aby nie linczować naszych kolegów, którzy jeszcze kilka dni temu ramię w ramię toczyli spór z naszymi przeciwnikami politycznymi. Zwłaszcza że akurat ci koledzy stali na pierwszej linii ognia - bronił ich czwarty z uczestników madryckiej wyprawy, europoseł Dawid Jackiewicz. Podkreślał, żeby myśleć o rodzinach i dzieciach. - Jak możesz o to apelować w tak kompromitującej sytuacji?! - kilku uczestników nie kryło oburzenia wystąpieniem Jackiewicza. - Nie jesteśmy z tych, którzy kopią leżącego - ucina dyskusję Jarosław Kaczyński. Głosowanie jest ekspresowe, Jackiewicz nie bierze w nim udziału. - Podszedł do prezesa i poprosił o wyłączenie go ze względu na przyjacielskie relacje z trzema „madrilefios” - mówi polityk PiS. Przyjaciół w PiS Hofman od dawna miał niewielu. Jednym z tych, których decyzja Kaczyńskiego wyraźnie ucieszyła, był Duda.
Od czasu ostatniej kampanii do euro- parlamentu Hofman i Duda wzajemnie się zwalczali. Hofman udowadniał wtedy, że Duda nie nadaje się na szefa sztabu. Choć sam go wcześniej wskazał: - To było zagranie przeciwko Joachimowi Brudzińskiemu. Adam wolał słabego Dudę zamiast silnego Brudziń­skiego, ale nie przewidział, że oni się dogadają - mówi polityk z kierownictwa PiS. Niemal na każdym sztabie darli koty. - Duda przypro­wadził kiedyś znajomego eksperta z Krakowa, Piotra Agatowskiego. Tamten opowiadał jakieś brednie, kompletny bełkot. Twierdził, że trzeba prowadzić kampanię pozytywną, bo
mu tak wyszło z badań, które obejrzał gdzieś w intemecie - opisywał nam wówczas polityk z władz partii. - Hofman go rozstrzelał. Duda prosił potem, żeby mu chociaż za­płacić za ten wykład, ale nie dostał grosza. Pod koniec kampanii Hofman odzyskał sztab, a Duda zajął się swoją własną kampanią - w Krakowie. Z drugiego miejsca wszedł do europarlamentu i wyjechał do Brukseli.

WEŹ DUDUSIA
Jest koniec 2005 r. Przemysław Gosiewski, ówczesny szef klubu PiS, wzywa młodego posła Arkadiusza Mularczyka. - Będziesz się zajmować ustawą lustracyjną - oznajmia.
Mularczyk od Janusza Kurtyki, szefa IPN, słyszy, że w ustawie najważniejsza ma być procedura administracyjna. Szuka prawni­ków, którzy się na tym znają. Jego znajomy, jeden z krakowskich adwokatów, radzi mu: weź mojego kolegę Dudusia.
Tak zaczyna się polityczna kariera Dudy.
- Podszedł do tego odważnie, chociaż miał przez tę ustawę nieprzyjemności na uczelni, wywierano presję, żeby dał sobie spokój z lustracją - wspomina Mularczyk.
Zaprzyjaźnili się. Na tyle że Mularczyk poznaje Dudę ze Zbigniewem Ziobrą. A ten ściąga go do resortu sprawiedliwości na swojego zastępcę. Duda jest wtedy pod wielkim wrażeniem Ziobry. Patrzy, słucha, powoli uczy się polityki.
Rząd Jarosława Kaczyńskiego upada po aferze gruntowej. Ziobro nie zapomina o współpracownikach. Duda startuje do Sejmu z Tarnowa, z ostatniego miejsca. Ziobro jeździ wspierać kandydata, tym bardziej że z tej samej listy z czwartego miejsca startuje Jacek Pilch, kolega Adama Bielana i Michała Kamińskiego. Na prośbę ówczesnych spin doktorów PiS przyjeżdża go wesprzeć sam prezes. Między nim a Ziobrą trwa od dawna próba sił. Duda dostaje kilkaset głosów mniej niż Pilch. Do Sejmu nie wchodzi. Zostaje za to wybrany do Trybunału Stanu.
- Promowałem go, bo uważałem, że jest człowiekiem inteligentnym, sprawnym, do tego prawnikiem. Deklarował bliski mi system wartości - opowiada oględnie Ziobro.

DALEKO OD PAŁACU
W końcu polecił Dudę Lechowi Kaczyńskie - mu do kancelarii. Prezydent szukał wtedy prawnika, wahał się kilka tygodni.
W Pałacu Prezydenckim Duda zostaje przyjęty z rezerwą. Zajmuje gabinet w gma­chu kancelarii, na Wiejskiej. Najbardziej zaufani urzędują w pałacu, ich gabinety sąsiadują z prezydenckimi. Szefową kancelarii była wtedy Anna Fotyga. - Traktowała go jak powietrze - podsumowuje krótko jeden z byłych urzędników kancelarii.
Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego traktowali Dudę jako „ucho Ziobry”, a do byłego ministra sprawiedliwości prezydent nie miał nigdy szczególnego zaufania.
Duda podpadł jeszcze bardziej, gdy w 2008 r. wsparł Ziobrę w jego wojnie ze Zbigniewem Wassermannem. Ziobro próbo - wał wtedy zablokować wybór Wassermanna na szefa rady regionalnej PiS w Małopolsce, wbrew decyzji Jarosława Kaczyńskiego. Duda zagłosował przeciw Wassermannowi. Bracia sprawę potraktowali poważnie. - Prezydent nie odzywał się wtedy do niego dwa tygodnie - jeszcze długo później to pamiętał - przy­znaje nasz rozmówca.
Wtedy Duda zrozumiał, że jeśli chce zrobić karierę w kancelarii, musi zmienić front. Stał się jeszcze bardziej ostrożny.
Były urzędnik: - W pałacu często odby­wały się długie nasiadówki, rozmowy przy winie. Jeśli Duda był na nie dopraszany, to głównie milczał. Nie pamiętam, żeby zaistniał jakąś opowieścią, anegdotą.
Lech Kaczyński z czasem do Dudy się jednak przekonał. Nasi rozmówcy przyznają, że nawet go polubił, bo Duda był kulturalny, pochodził z profesorskiej, patriotycznej ro­dziny. Do tego były harcerz. Słowem, świetny życiorys. - On nie jest tak związany z Ziobrą, jak myślicie - miał nawet przekonywać póź­niej innych współpracowników.
Sam Duda wszystkim powtarza historię, jak to prezydent miał go powitać słowami: „Mógłbyś być moim synem”. Chodziło o to, że ojciec Dudy urodził się w tym sa­mym roku co Lech Kaczyński. Teraz jako kandydat PiS na prezydenta Duda będzie budować wizerunek właśnie „politycznego syna” prezydenta, kontynuatora jego po­lityki. W ostatnim wywiadzie dla „Super Expressu” Jarosław Kaczyński podkreślał: „w sensie politycznym jest uczniem mojego brata”.

PRZYJACIEL MARTY
4 kwietnia 2010 r. Duda z telewizji dowiaduje się, że prezydent i jego najbliżsi współpra­cownicy zginęli w katastrofie smoleńskiej. Dzwoni do niego minister z kancelarii Sejmu Lech Czapla. - Zgodnie z konstytucją marszałek Komorowski zamierza przejąć obowiązki głowy państwa.
- A czy jest już akt zgonu prezydenta? - pyta chłodno Duda. Dochodzi do ostrej wymiany zdań. Duda oświadcza, że na podstawie paska w telewizji nie można stwierdzić zgonu prezydenta. Czapla rzuca słuchawką. Duda dzwoni do Jacka Sasina (który jest na miejscu, w Smoleńsku): - Jacek, czy ty widziałeś ciało prezydenta? - A skąd! Nie wyobrażasz sobie, co się tu dzieje. - To szukajcie! Bo ty nie masz pojęcia, co się tutaj dzieje. Tu trwa zamach stanu!” (za książką: „Smoleńsk. Zapis śmierci”).
Kiedy Duda przyjeżdża do Warszawy, dowiaduje się, że jego nowym przełożonym bę­dzie Jacek Michałowski. Kilka tygodni później Komorowski wygrywa wybory prezydenckie, a Duda odchodzi z kancelarii. Rok później występuje w filmie „Mgła”. Jest uważnym słuchaczem teorii zamachowych Antoniego Macierewicza. Z kolegami z PiS, na tyłach sejmowej Hawełki, godzinami zastanawia się, jak mogło dojść do wybuchu w samolocie.
Po katastrofie zacieśniły się też jego relacje z Martą Kaczyńską. Córka prezydenckiej pary regularnie przyjeżdżała do Krakowa. Duda jej towarzyszył, wspierał ją. Później okazało się, że jako urzędnik w Kancelarii Prezydenta przygotowywał też papiery do ułaskawienia byłego wspólnika męża Kaczyńskiej, Mar­cina Dubienieckiego (wspólnik był skazany za wyłudzenia). Duda w „Rzeczpospolitej” stwierdził, że ta sprawa to „gra hakami, by zdyskredytować Lecha Kaczyńskiego”
Nasi rozmówcy z PiS nie mają wątpliwości, że Marta Kaczyńska była jednym z najważ­niejszych adwokatów jego kandydatury. I że będzie go wspierać w kampanii prezydenckiej.
Na dawnych przyjaciół Duda nie ma co liczyć. Jeszcze w 2011 r. Ziobro walczył dla niego o „jedynkę” na liście PiS w Krakowie. Kilka tygodni później ziobryści spiskowali w mieszkaniu na Mokotowskiej. Chodziło o wyjście z PiS i utworzenie nowej partii.
- Duda pojawiał się na tych spotkaniach. Ziobro i Mularczyk byli go pewni, był wta­jemniczony. W ostatniej chwili się wycofał - wspomina jeden z polityków. Miał na­mawiać pozostałych, żeby zrezygnowali ze swojego politycznego planu.
Wybrał Kaczyńskiego. Z Ziobrą i Mu­larczykiem zerwał kontakty, nie wahał się nazywać ich zdrajcami. Do dziś ziobryści mają mu to za złe, choć nie chcą już mówić o przeszłości. Dzisiaj wrócili do Kaczyń­skiego. O tym, że Duda będzie wspólnym kandydatem na prezydenta, dowiedzieli się z telewizji. To gorzka pigułka dla Ziobry, który sam miał ambicje prezydenckie. - Życie jest przewrotne, ale umowa z PiS obowiązuje - mówi polityk kojarzony z Ziobrą.

DOTKNIĘTY MGŁĄ
11 listopada rano na krakowskim rynku Du­dę spotyka Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy z PSL. Każdy wspiera swoich kandydatów. Na listach PiS znalazło się miejsce dla ojca Andrzeja Dudy i jego bli­skiego przyjaciela i szefa biura, Wojciecha Kolarskiego. - Wychodził właśnie z telewizji, ale z niczym się nie zdradził - mówi Kosiniak- Kamysz. Z Dudą zasiadał razem w radzie miasta Krakowa. - Porządny człowiek, jeden z najbardziej przyzwoitych w PiS. Ale to środowisko go zmieniło, został dotknięty smoleńską mgłą.
Politycy PiS ujmują to nieco inaczej: - To jest mentalnie stuprocentowy pisowiec, ale dobrze opakowany. Markowe garnitury, wizerunek PiS w wersji soft. W kampanii ma być więc pozycjonowany jako „lepsza wersja Marcinkiewicza”. Ładny, grzeczny, sympatyczny.
Jednak w samym PiS mało kto dziś wierzy, że Duda może wejść do drugiej tury. Zwłaszcza jeśli swojego kandydata, prof. Mirosława Piotrowskiego, wystawi ojciec Tadeusz Rydzyk.
- Duda to nie jest typ lidera. Nie ma cha­ryzmy - podkreślają nasi rozmówcy.
Wiele zależy od samej kampanii. - Nie ma na nią dużych pieniędzy, bo PiS szykuje się na wybory parlamentarne, które są kilka miesięcy później. Tyle że jak Duda nie wejdzie do drugiej tury, to możemy je przegrać - analizuje polityk PiS. Kto może zostać szefem sztabu Dudy? - Hofmana już nie ma, Brudziński nie potrafi. Zostają Kura albo Bielan - to częsta opinia wśród moich rozmówców z PiS.
Wskazanie Dudy jako kandydata na prezydenta część polityków PiS odbiera jako namaszczenie go na delfina. - Będzie teraz drugą osobą po Kaczyńskim - przyznają politycy PiS.
Tyle że dla prezesa - bezpieczną. Sam Duda nie zagrozi nagle Kaczyńskiemu, nie ma żadnego partyjnego zaplecza. Na dodatek jest europosłem, więcej czasu spędza więc w Brukseli niż na Nowogrodzkiej. I tam ma wrócić po prezydenckiej kampanii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz