piątek, 14 listopada 2014

Kulisy śledztwa ws. ułaskawienia Adama S. przez prezydenta Kaczyńskiego



Łukasz Kłos,Tomasz Słomczyński

Nie było podejrzanych, ani tym bardziej winnych. Co więcej - nie znaleziono też dowodów, potwierdzających, by w ogóle doszło do przestępstwa. Warszawska prokuratura umorzyła więc dochodzenie w sprawie rzekomego zaginięcia dokumentów związanych z ułaskawieniem Adama S., niegdyś wspólnika Marcina Dubienieckiego.


Tymczasem zatrudniony przez Pałac Prezydencki audytor - sędzia Sądu Najwyższego - nie miał wątpliwości: "W niniejszej sprawie zachodzą okoliczności uzasadniające podejrzenie popełnienia przestępstwa, dokonanego przez podsekretarza stanu Andrzeja Dudę". W piśmie skierowanym do Kancelarii Prezydenta RP w kategorycznych słowach stwierdził, że spośród kilku przebadanych postępowań ułaskawieniowych "istotne nieprawidłowości" pojawiły się tylko w przypadku sprawy Adama S. Brak dokumentów podpisanych przez uprawnione osoby, brak sformalizowanego obiegu pism to wszystko - zdaniem sędziego audytora - miało kłaść się cieniem na tej sprawie i urzędowaniu Andrzeja Dudy.
Warszawscy śledczy nie znaleźli jednak dowodów, które mogłyby jednoznacznie uzasadnić podejrzenia w stosunku do prezydenckiego ministra (Andrzej Duda nie usłyszał nawet zarzutów w związku z tą sprawą). Zebrany przez nich materiał ujawnia jednak tajniki pracy Kancelarii Prezydenta. Kto rekomendował Lechowi Kaczyńskiemu ułaskawienie kwidzyńskiego przedsiębiorcy? Jakimi dokumentami prezydent mógł dysponować, podejmując swoją decyzję? Kto zlecił ich przygotowanie? Do kogo trafiła prośba Adama S. o zastosowanie aktu łaski? Dziesiątki stron dokumentów oraz zeznania świadków - pracowników Kancelarii Prezydenta - odsłaniają kulisy przygotowania aktu łaski wobec Adama S.


Przypomnijmy na początek, skąd wzięło się całe zamieszanie. "Prezydent Lech Kaczyński ułaskawił kwidzyńskiego przedsiębiorcę, wspólnika Marcina Dubienieckiego" - artykuł ukazał się w "Dzienniku Bałtyckim" w marcu zeszłego roku. Napisaliśmy, że cieniem na łasce dla kwidzyńskiego przedsiębiorcy położyło się kilka faktów. Przeciwny jej był prokurator generalny. Sam akt został wydany w stosowanym niezwykle rzadko trybie tzw. prezydenckim, a cała procedura zakończyła się w zaledwie cztery miesiące. Tak krótki okres oczekiwania na prezydencką łaskę jest w zasadzie niespotykany. Te kontrowersje spowodowały, że w publicznej dyskusji pojawiły się pytania: Czy w przypadku Adama S. prezydenccy urzędnicy dopełnili obowiązującej procedury? Czy on sam mógł liczyć na "specjalne względy" z uwagi na swoje interesy z Marcinem Dubienieckim? Sam adwokat już po publikacji artykułu publicznie zaprzeczał, by był wspólnikiem kwidzyńskiego przedsiębiorcy. Tymczasem ich związki biznesowe były oczywiste w świetle dokumentów dostępnych w Krajowym Rejestrze Sądowym. Oświadczenie Dubienieckiego stało w sprzeczności z potwierdzonym notarialnie aktem założycielskim spółki (który również opublikowaliśmy na naszych łamach). Wynika z niego, że Marcin Dubieniecki i Adam S. na trzy tygodnie przed ułaskawieniem zawiązali spółkę.


Politycy Prawa i Sprawiedliwości z miejsca określili medialne doniesienia jako "atak na prezydenta" i próbę dyskredytacji jego osoby w opinii publicznej. - To jest akcja dyfamacyjna wobec mojego brata - stwierdził Jarosław Kaczyński. Tymczasem prof. Tomasz Nałęcz, doradca Bronisława Komorowskiego, od początku utrzymywał, że Lech Kaczyński jest tu poza podejrzeniami. - Trzeba sprawdzić, czy nie doszło w tej sprawie do złamania procedury, do wprowadzenia głowy państwa w błąd, poprzez np. zatajenie jakichś informacji lub dokumentów. Tę sprawę bezwzględnie należy wyjaśnić właśnie po to, żeby nie pozostał żaden cień na wizerunku świętej pamięci prezydenta - mówił profesor. Nałęcz początkowo twierdził, że wszystkie dokumenty zostaną od razu ujawnione. Potem jednak wycofał się z tej deklaracji. Przyznał, że zmienił zdanie po rozmowie z prezydenckim ministrem Krzysztofem Łaszkiewiczem. Stwierdził, że dokumenty nie mogą zostać ujawnione ze względu na ochronę danych osobowych. Nikt wówczas jeszcze nie wspominał, że tych dokumentów po prostu nie ma.

Kancelaria zawiadamia prokuraturę
Kilka dni po publikacji w "Dzienniku Bałtyckim" podano do publicznej wiadomości, że w Kancelarii Prezydenta odbędzie się audyt. Miał on na celu prześledzenie procedury ułaskawienia Adama S. i rozstrzygnięcie, czy w jej przebiegu nie doszło do nieprawidłowości. Zapowiedziano wówczas, że po zakończeniu audytu powstanie dokument i jego ustalenia będą mogły zostać podane do publicznej wiadomości.
Na kilka miesięcy zapadła medialna cisza. Przerwała ją konferencja prasowa ministra Krzysztofa Łaszkiewicza. 13 lipca 2011 r. poinformował on dziennikarzy, że audyt został zakończony, jednak jego wyniki nie zostaną przedstawione opinii publicznej. Powód? Zdaniem prezydenckich urzędników kancelarii Bronisława Komorowskiego, w wyniku kontroli powstało podejrzenie popełnienia przestępstwa polegającego na zniszczeniu albo utracie trzech dokumentów oraz pisemnej rekomendacji pracownika kancelarii. Wszystkie te pisma miały zawierać argumenty przemawiające za ułaskawieniem Adama S. Zamiast nich znaleziono tylko ich "projekty", nazywane odtąd "notatkami" i "końcową opinią" - zachowane na twardych dyskach urzędniczych komputerów. Kancelaria zawiadomiła prokuraturę, a ta rozpoczęła dochodzenie. Czytaj też: Kownacki i Duda zwracali się do prokuratora generalnego w sprawie ułaskawienia Adama S. - Ostatnią osobą, która miała je w ręku, był Andrzej Duda - stwierdził na konferencji Krzysztof Łaszkiewicz, powołując się na wyniki audytu. Szczegółów nie podał, gdyż stały się one materiałem niejawnym, do wyłącznej dyspozycji prokuratora. W sprawie ułaskawienia Adama S. znów zapadła cisza.

Co jest w zachowanych notatkach?
Obecnie w mediach nie mówi się o tej sprawie nic, chociaż w ciągu ostatnich kilku miesięcy powstała dokumentacja, która rzuca światło na tajemnicze okoliczności ułaskawienia. Pracownicy kancelarii doradzali prezydentowi, żeby ułaskawił skazanego przedsiębiorcę z Kwidzyna.
W prokuratorskich aktach znajdują się przygotowane przez urzędników notatki (w sumie trzy pisma) oraz końcowa opinia (które - przypomnijmy, zachowały się jako "projekty"). Wynika z nich jednoznacznie, że pracownicy kancelarii doradzali prezydentowi, żeby ułaskawił skazanego przedsiębiorcę z Kwidzyna.
Czytamy w nich m.in., że Adam S. zatrudnia 100 pracowników, w tym osoby niepełnosprawne. Wyrok zaś miał spowodować utratę koncesji na świadczenie usług transportowych. To z kolei miałoby być powodem ogłoszenia upadłości i zwolnienia pracowników.
Tę argumentację podważa sędzia audytor, który między marcem a lipcem ubiegłego roku analizował te dokumenty (jak i całokształt przebiegu procedury ułaskawienia). Wnioski prezydenckich urzędników uznał za bezpodstawne. Co więcej, jego zdaniem końcowa opinia zawiera rażące błędy prawne: "Możliwość utraty przez skazanego licencji transportowej nie godziła wprost w zakład pracy chronionej, gdyż ten mógł dalej funkcjonować z wykorzystaniem transportu zastępczego. W sprawie nie wykazano, by z ekonomicznego rachunku wynikała nieopłacalność funkcjonowania tego zakładu z wykorzystaniem transportu zastępczego".
W finalnej opinii przywoływano również inną przesłankę, która miała przemawiać za ułaskawieniem Adama S. - naprawienie szkody wyrządzonej wobec PFRON (tj. zwrócenie wyłudzonej sumy pieniędzy). Takiej argumentacji nie uznaje jednak sędzia audytor: "Wszak skazany miał prawny obowiązek wyrównania szkody oraz uiszczenia opłaty i kosztów sądowych (...). Uiszczenie grzywny, kosztów oraz naprawienie szkody przez Adama S. były więc czynnościami typowymi dla skazanego i nie można nadawać im rangi okoliczności nadzwyczajnych".
Dalej sędzia dowodzi, że gdyby przedsiębiorca z Kwidzyna tego nie zrobił, poszedłby do więzienia - jak każdy skazany na grzywnę.
Kolejny argument prezydenckich urzędników dowodził, że kwidzyński biznesmen w lokalnym środowisku cieszy się dobrą opinią i czynnie bierze udział w akcjach charytatywnych.
Sędzia audytor podważa tak sformułowany argument: "Podkreślenie udzielania się działaniom charytatywnym, bez wskazania konkretnych korzyści społecznych (…) nie dowodziło osiągnięcia społecznie użytecznych celów takiego działania". Zdaniem dokonującego audytu sędziego, nie było żadnych podstaw do przedstawienia prezydentowi pozytywnej rekomendacji wniosku o ułaskawienie.

Kuchnia prezydenckiej łaski
Kto i w jakich okolicznościach przygotował pisma rekomendujące ułaskawienie Adama S.? Z akt dochodzenia jasno wynika, kto zazwyczaj był zaangażowany w merytoryczne przygotowanie opinii ułaskawieniowych, a następnie przekazywał je prezydentowi.

W 2009 roku było to czworo pracowników kancelarii:
Andrzej Duda - podsekretarz stanu odpowiedzialny za obsługę prawną, obecnie poseł PiS.  
Krzysztof K. - dyrektor Biura Obywatelstw i Prawa Łaski, obecnie pracuje w KP, na innym stanowisku.
Teresa P. i Ewa S. - ekspertki w Biurze Obywatelstw i Prawa Łaski. To one przygotowywały projekty postanowień prezydenta, sporządzały notatki na temat skazanych. Dalej pracują w KP, na tych samych stanowiskach.
W sprawie Adama S. pisma sporządzała Ewa S. - Dostałam prośbę skazanego Adama S. od dyrektora Krzysztofa K., żeby na jej podstawie napisać notatkę - zeznała w trakcie prokuratorskiego przesłuchania. Podobnych próśb w sprawie Adama S., od dyrektora biura, miało być jeszcze kilka. Krzysztof K. polecił Ewie S. przygotować kolejną notatkę, pismo do Prokuratury Generalnej, a w końcu projekt opinii Biura Ułaskawień oraz projekt samego postanowienia prezydenta o zastosowaniu aktu łaski. Druga pracownica kancelarii - Teresa P. - zeznała, że sporządzano dwa rodzaje opinii: jedną przemawiającą za ułaskawieniem skazanego, drugą negatywną. Faktem jest, że w sprawie Adama S. zachowały się tylko pozytywne rekomendacje. Teresa P. zeznała też, że nigdy nie było takiej sytuacji, w której dyrektor Krzysztof K. wydawałby polecenia zajęcia się konkretną sprawą, konkretnego skazanego. - Czy w sprawie Adama S. została również sporządzona opinia negatywna? Czy zdarzało się, żeby dyrektor Krzysztof K. tak bardzo angażował się w sprawy ułaskawieniowe, żeby osobiście polecać przygotowywanie dokumentów pracownikom? - te pytania chcieliśmy zadać Ewie S. - Nie mogę rozmawiać z dziennikarzami. Nie chcę stracić pracy. Proszę skontaktować się z Biurem Prasowym. Oficjalnie przekazane pytania pozostały bez odpowiedzi.
Jednak kulisy ułaskawienia Adama S. odsłaniają również zeznania wysokiego rangą urzędnika prezydenckiej kancelarii - Wojciecha I. Pełnił on funkcję zastępcy Biura Obywatelstw i Prawa Łaski. - Wiedziałem, że jest taka sprawa. Był w tej sprawie do mnie telefon z sekretariatu prezydenta Kaczyńskiego, że ma wpłynąć taka sprawa. Nie wiem, kto dzwonił, chyba sekretarka. (…) Minister Kownacki poprosił, żeby (...) wstrzymać się z działaniami, czekać na decyzje prezydenta - czytamy w protokole przesłuchania. Przypomnijmy, Piotr Kownacki był wówczas szefem gabinetu Lecha Kaczyńskiego. Rozmawialiśmy z nim w lutym. Okoliczności tego ułaskawienia sobie nie przypominał.

Prezydent akt nie przeglądał
Od chwili ujawnienia kontrowersji związanych z ułaskawieniem Adama S. nasuwa się pytanie: Co prezydent wiedział o Adamie S., podejmując swoją decyzję? Czy opierał się tylko na opinii i notatkach przygotowanych przez jego kancelarię? Lektura prokuratorskich akt nie pozwala jednoznacznie rozstrzygnąć tej kwestii. Tym bardziej że główni "aktorzy" nie mówią jednym głosem.
Sędzia audytor pisze w sprawozdaniu: "Trudno na obecnym etapie jednoznacznie przyjmować, że prezydent, podejmując decyzję o ułaskawieniu, dysponował czy też nie dysponował kluczowymi dokumentami". Za "kluczowe dokumenty" można uznać - albo przygotowane przez urzędników notatki i opinie, albo akta sprawy karnej, w której zapadł wyrok na skazanym ubiegającym się o łaskę. Zeznania pracownic kancelarii, które dysponowały aktami spraw karnych, wskazują, że w przypadku Adama S. prezydent z aktami się nie zapoznawał: - W momencie napisania opinii akta sądowe oddawaliśmy do sekretariatu. Akta sądowe nigdy nie szły do Pałacu Prezydenckiego. Z mojego referatu nigdy nie proszono mnie o przesyłanie akt sądowych w ślad za pozostałymi dokumentami do pałacu - mówiła Teresa P.
- Sporządzałyśmy projekty postanowień w sprawie ułaskawienia (…), projekty notatek do tych postanowień (…). Pan prezydent otrzymywał tylko wyżej wymienione dokumenty. Nie otrzymywał oryginału prośby skazanego o ułaskawienie ani akt sądowych sprawy. W kilku sprawach zdarzyło się jednak, że do pana prezydenta zostały przekazane akta sądowe. Nie dotyczyło to jednak sprawy Adama S. - mówiła Ewa S. To oznaczałoby, że swoją wiedzę prezydent opierał tylko na przygotowanych przez urzędników notatkach i opinii. Ale jest jeszcze inna możliwość: sprawa Adama S. mogła zostać przedstawiona prezydentowi ustnie, podczas osobistego spotkania.

Załatwione osobiście? Duda nie pamięta
Z lektury materiału zgromadzonego przez śledczych (zeznania Ewy S.) wynika, że dyrektor Krzysztof K. wydał polecenie Ewie S., która przygotowała pisma. Kto wydał polecenie Krzysztofowi K.? Andrzej Duda - "główny prawnik prezydenta" - tak wynika z zeznań dyrektora, które cytujemy poniżej. Polecenia miały więc iść "od góry do dołu". Sporządzane przez Ewę S. pisma szły natomiast "od dołu do góry", a przed zaprezentowaniem ich prezydentowi trafiały na biurko Andrzeja Dudy.
Faktem jest, że dziś nie ma żadnego podpisanego dokumentu w tej sprawie. Natomiast sędzia audytor stwierdza: "Tylko podsekretarz stanu Andrzej Duda uprawniony był do podpisania wymienionych pism [trzech notatek i opinii - przyp. red.]". Na ten temat w trakcie śledztwa wypowiada się sam minister Andrzej Duda. - Czy pamięta pan sprawę ułaskawienia Adama S.? - zapytał prokurator. - Nie pamiętam - odpowiedział Andrzej Duda. Równocześnie zapewniał śledczego, że prezydent "do spraw ułaskawień podchodził zawsze obiektywnie i wnikliwie je analizował". Duda zeznał ponadto: - Nie pamiętam, czy podpisywałem się pod dokumentami. Nie pamiętam, czy dyrektor Krzysztof K. przekazywał mi te dokumenty. (…) Nie przypominam sobie rozmowy z panem prezydentem na temat tej sprawy.
Rozmowa z prezydentem, jak się okazuje, była kolejnym sposobem na załatwienie sprawy ułaskawienia - bez podpisywania jakichkolwiek dokumentów. Na ewentualność ustnego "załatwienia" sprawy ułaskawienia Adama S. wskazuje w swoich zeznaniach dyrektor Krzysztof K.: - Pamiętam sprawę ułaskawienia Adama S. (…) Pamiętam, że minister Duda prosił o przygotowanie dokumentów w tej sprawie. (…) Pamiętam, że przekazywałem mu te dokumenty osobiście. Nie wiem, co dalej minister robił z tymi dokumentami. Minister nie kwitował odbioru dokumentów. (…) Moim zdaniem, jest wysoce prawdopodobne, że minister nie podpisał tych notatek. Dla mnie najbardziej logicznym wyjaśnieniem sytuacji braku podpisów ministra Dudy jest to, że minister osobiście rozmawiał z prezydentem w tej sprawie - zeznawał dyrektor.

Gdyby rzeczywiście istniały...
Dochodzenie w sprawie zniszczenia lub ukrycia dokumentów w Kancelarii Prezydenta trwało pięć miesięcy, przesłuchano kilkanaście osób - byłych i obecnych pracowników kancelarii. Zostało umorzone 27 grudnia ubiegłego roku. W uzasadnieniu tej decyzji stwierdzono, że "bardziej prawdopodobne jest, że gdyby notatki opatrzone podpisami ministra Andrzeja Dudy rzeczywiście istniały, to zostały one zgubione, a nie celowo usunięte, ukryte lub zniszczone".
- Prokuratorzy nie znaleźli dowodów przestępstwa. Brak było w tamtym czasie wewnętrznych regulacji dotyczących obiegu dokumentów w Biurze Obywatelstw i Prawa Łaski Kancelarii Prezydenta - tłumaczyła prokurator Monika Lewandowska.

Kalendarium
Maj 2008 - zapada wyrok dla Adama S. (1 rok i 10 mies. w zawieszeniu na 3 lata)
Luty 2009 - Adam S. składa wniosek o ułaskawienie, prosi o skrócenie okresu zawieszenia kary i zatarcie skazania
Maj 2009 - Adam S. zakłada spółkę z Marcinem Dubienieckim
Czerwiec 2009 - Adam S. zostaje ułaskawiony
Marzec 2011 - DB ujawnia informacje dotyczące tego ułaskawienia, rozpoczyna się audyt w KP
Lipiec 2011 - koniec audytu, okazuje się, że zaginęły dokumenty dot. ułaskawienia Adama S., KP składa doniesienie do prokuratury Grudzień 2011 - prokuratura umarza śledztwo w tej sprawie.

Gdzie były notatki?
7 marca 2011 r. podano do publicznej wiadomości, że odbędzie się audyt w Kancelarii Prezydenta RP, mający na celu zbadanie prawidłowości postępowania urzędników prezydenckich przy ułaskawianiu Adama S. 11 marca wysłaliśmy do Kancelarii Prezydenta RP pytanie: Czy w dokumentacji znajdują się analizy, opinie, ekspertyzy sporządzane przez urzędników Kancelarii Prezydenta? Tego samego dnia otrzymaliśmy odpowiedź: "Odnośnie dokumentacji dotyczącej sprawy ułaskawienia Adama S. należy wskazać, iż w aktach są stosowne dokumenty (...), konieczne do rozpatrzenia sprawy ułaskawieniowej przez Prezydenta RP (...). Dokumentacja ta zawiera również opinie Biura Obywatelstw i Prawa Łaski (...)". W świetle tej odpowiedzi zaskakująca wydała się nam informacja z 13 lipca 2011 roku, przekazana na konferencji prasowej zorganizowanej po zakończeniu audytu. Wówczas minister Krzysztof Łaszkiewicz ogłosił, że z akt sprawy zginęły cztery notatki. Jeżeli 11 marca, po rozpoczęciu audytu, były w aktach wszystkie dokumenty, a w lipcu ogłoszono ich zaginięcie - czy to oznacza, że zaginęły w trakcie samego audytu, między 11 marca a 13 lipca 2011 roku? Z tym pytaniem zwróciliśmy się do Kancelarii Prezydenta. Otrzymaliśmy jedynie lakoniczną informację: "Przekazana przez Kancelarię Prezydenta RP odpowiedź z dnia 11 marca 2011 r., dotycząca istotnych dokumentów, które były wytwarzane w sprawie ułaskawienia A.S. - została przygotowana na początkowym etapie badania sprawy - przez ówczesnego Dyrektora Biura Obywatelstw i Prawa Łaski [Krzysztofa K. - przyp. red.]".

Andrzej Duda twierdzi, że ten właśnie wątek powinna zbadać prokuratura w trakcie ubiegłorocznego śledztwa. - Mam już dosyć matactwa, które w tej sprawie robią urzędnicy kancelarii Bronisława Komorowskiego - powiedział w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim". Stwierdził też, że skoro najpierw pracownicy Kancelarii Prezydenta ustalili, że akta są kompletne, a następnie doszukali się braków, to w swoim gronie powinni "szukać winnych".


2 komentarze:

  1. Dostaliście zlecenie na Dudę??? Za malutcy jesteście!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wy"? Towarzyszu, czyli kto? Zaśpiewajcie sobie międzynarodówkę, to się "wam" poprawi.

    OdpowiedzUsuń