poniedziałek, 10 listopada 2014

Jak działa gangsterska pralka


Wiceszef nadzoru finansowego omal nie zginął, bo przeszkadzał w praniu pieniędzy mafii. Napad zaplanowano w siedzibie SKOK Wołomin, wykonawcą był członek miejscowego gangu. Kto naprawdę stał za napadem i za pralnią z Wołomina?

Wojciech Cieśla

Dziwna to afera: SKOK Woło­min udzielał kredytów „słupom”, podstawionym ludziom. Ale - co ciekawe - „słupy” w większości kredy­ty spłacały. ABW i prokuratura zatrzymu­ją w tej sprawie coraz więcej podejrzanych, w areszcie siedzą szef rady nadzorczej, pani wiceprezes i dyrektor wydający decyzje kre­dytowe. Ostatnio za kratki powędrował sam prezes, Mariusz G. Część „słupów” już zo­stała skazana. Ale od półtora roku nie padła odpowiedź na pytanie: po co brać kredyty na fałszywe dane i potem je spłacać? Dokąd wędrowały pieniądze ze SKOK?
„Newsweek”już w ubiegłym roku alarmo­wał, że SKOK Wołomin (druga największa spółdzielcza kasa oszczędnościowo- -kredytowa w kraju, 70 tysięcy klientów, ponad 2 mld zł aktywów) może być pral­nią brudnych pieniędzy. Teraz dotarliśmy do ludzi, którzy znają częściowa rozwiąza­nie zagadki kredytów zaciąganych i spła­canych m.in. przez bezdomnych. Według ich wersji w SKOK Wołomin zainwestowa­li ludzie związani z tzw. starymi gangami: pruszkowskim i wołomińskim. Bezwzględ­ni i czujący się na tyle bezkarnie, by zlecać egzekucje państwowych urzędników.
W aferze SKOK Wołomin nie chodzi o „słupy”, tylko o to, kto za nimi stał. I kogo zasiliły wyłudzone pieniądze.


Przychodzi obszczany klient
Początek września, centrum Warszawy, boczna sala w restauracji. Nasz rozmówca, nazwijmy go X, nawet specjalnie nie ukry­wa, że nagrywa rozmowę: - Na wszelki wypadek. Zbieram kwity i nagrania, zabez­pieczam się. Po co się z panem spotykam i o tym mówię? Żebym miał możliwość przekazania różnych złodziejskich historii. Część informacji dobrze zabezpieczyłem, na wypadek gdyby coś mi się stało. Martwię się o rodzinę. Nie chcę być „zdmuchnięty” na ulicy w jakimś wypadku, 'la k, boję się, że mnie zabiją. Ze będą chcieli mnie po­rwać. Albo dzieci. Porwać i zakopać gdzieś w lesie. Bo to nie są zagubieni malwersan­ci. To są bardzo dobrze ogarnięci i bardzo groźni bandyci.
Według X (i prokuratury) oficjalni głów­ni aktorzy afery to prezes, pani wiceprezes i szef rady nadzorczej: Mariusz G., Joanna P., Piotr P. - to oni nadzorują proceder, któ­ry polega na tym, że związani z tą trójką lu­dzie ściągają chętnych do brania kredytów w SKOK w zamian za „parę groszy”. „Słu­py” dostają fałszywe dokumenty, m.in. za­świadczenia o zarobkach, i wędrują z nimi do SKOK.
Mówi X: - Przy mnie na notariusza cze­kało 20 „słupów”. Po kredyty. Zastawiali nieruchomości na niby, bo każdy z aktów notarialnych, które pokazywali w SKOK, był fałszywy, żaden z nich nie podawał prawdy. Ludzie, którzy nigdy nie pracowa­li w danej firmie, pokazywali zaświadcze­nia, że są w niej prezesami. Okazywało się, że Jan Kowal spod budki z piwem, lat 31, obszczany klient, ma zaświadczenie, że za­rabia 37 tysięcy na rękę. Jako prezes. Spółki są wymyślone, ale na pieczątce na zaświadczeniu jest telefon. Zawsze działa telefon, przy którym dyżuruje wynajęta dziew­czyna. Ktoś ze SKOK Wołomin dzwoni, pyta: czy pan Kowal pracuje w państwa fir­mie? Tak, brzmi odpowiedź, pełni funk­cję dyrektora zarządu. Zarabia 50 tysięcy. Żeby dostać kilka milionów kredytu, trze­ba było pokazać zaświadczenie o tego rzędu zarobkach.

WSI pomaga
Siedziba SKOK w Wołominie: zielony, ciasny, piętrowy budyneczek przy ulicy Le­gionów. B., inwestor giełdowy, bywalec im­prez z aresztowanym prezesem: - Bywały miesiące, że pod budynkiem brakowało miejsc parkingowych. Samochód znane­go biznesmena Marka F., samochody kilku innych grubych ryb. Cała Warszawa waliła tam drzwiami i oknami.
Mówi X: - Zawsze można było wejść, nawet kiedy kasa była zamknięta. „Słup” pukał, ktoś otwierał mu drzwi i wpusz­czał do środka. Z tym że to nie była siedzi­
ba SKOK, tylko lewe biuro, kawiarenka vis-a-vis kasy. Tam m.in. załatwiano „słu­pom” lewe papiery. Lokal nazywał się Mała Czarna, zarejestrowany był na rodzinę Krzysztofa A.
Mówi Y, inny świadek: - Krzysztof A. latał u „Klepaka”, znaczy robił kiedyś dla gangu wołomińskiego. Bandzior. Gdy po raz kolejny wyszedł z więzienia, został głównym załatwiaczem „słupów”.
Sprawdzamy: od 1992 r. do 2008 r. Krzysztof A., z wykształcenia kucharz, bez­robotny, aż 21 razy trafiał za kratki. W latach 90. miał wąską specjalizację - kradzieże po­lonezów metodą na wykałaczkę [łamak do zamków samochodowych - przyp. red.]. Sześciokrotnie skazywany za kradzieże i włamania oraz składanie fałszywych ze­znań. W swoich dokumentach Centralny Zarząd Służby Więziennej nazywa go do­sadnie: recydywista penitencjarny.
Mówi X: - Na logikę systemem wyłudza­nia kredytów powinien kręcić prezes. Ale nie on był tam najważniejszy. Mózgiem tej historii jest Piotr P., szef rady nadzor­czej, były wysoki rangą oficer Wojskowych Służb Informacyjnych. To od niego zale­żało, czy ktoś mógł pójść do prezesa, czy nie. W SKOK Wołomin był tak ważny jak prezydent i premier razem wzięci. Prezes przy większych kredytach mawiał: idę do Piotrka i rzucimy tu zaraz ileś kredytów. Był ostrożny, nie podpisywał się pod ni­czym śmierdzącym, choć to w jego rękach spoczywały najważniejsze decyzje. Wszyst­ko brała na siebie pani wiceprezes. Z kolei Piotr P. mawiał: naszym przyjaciołom za­wsze możemy pomóc. Latał prywatnym odrzutowcem, jego spółka Hydrobudowa miała wejść w tym roku na giełdę tylny­mi drzwiami. To robiło wrażenie. Czuli się mocni. Na mieście szeptano, że w SKOK Wołomin siedziało stare WSI. Miałem raz z nimi mały spór, kiedy poprosiłem o po­moc kogoś, kto znał byłego wiceszefa UOP. Usłyszałem: „Sorry, nie dam rady”.
„Newsweek” ustalił, że ABW poszukuje taśm z nagraniami rozmów, jakie na temat systemu „slupów” prowadzi! Piotr P. Z na­szych informacji wynika, że są przechowy­wane w jednej z warszawskich kancelarii prawnych.
Krzysztof A. już kilka miesięcy temu usły­szał zarzuty w śledztwie w sprawie SKOK Wołomin, które prowadzi Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wielkopolskim.
B., inwestor giełdowy, bywalec imprez z aresztowanym prezesem: - Wokół preze­sa Mariusza G. kręcił się jeszcze jeden czło­wiek, związany kiedyś z WSI. Wysoki, łysy. Adam Ch. Kiedyś bohater afery paliwowej. Takie to było towarzystwo.

Maty Krzyś wkracza do akcji
Mówi X: - Słyszał pan o Małym Krzysiu? Od kilku lat Krzysztof M., czyli Mały Krzyś, po­jawia się w różnych spółkach. Polskie i za­graniczne. Bywa, że giełdowe. Wcześniej związany z mafią z Pruszkowa, w którymś momencie znalazł się w orbicie ludzi ze SKOK Wołomin. Lubi podkreślać, że nigdy formalnie nie był członkiem gangu.
Mały Krzyś to barwna postać. W latach 80. właściciel warsztatu samochodowego w Ząbkach pod Warszawą, w nowej Polsce związuje się z ludźmi z gangu pruszkow­skiego. Z zeznań Jarosława Sokołowskie­go, pseudonim Masa, dawnego przyjaciela Małego Krzysia: „Znali go wszyscy starzy pruszkowscy, ksywkę zawdzięczał niskie­mu wzrostowi i grzecznej powierzchow­ności. On nie był członkiem grupy, ale pozwalał zarobić, 'wystawiając różne in­teresy, (...) mam na myśli wyłudzanie samochodów na kredyt'’.
Mały Krzyś to przez dłuższy czas prawa ręka olbrzymiego „Masy”. Pomaga mu or­ganizować legendarną dyskotekę Planeta, gdy „Masa” ma kłopoty ze skarbówką, uma­wia go z łapówkarzami z urzędu kontroli skarbowej. Kręci się i załatwia. Dziś ma za sobą sporo wyroków za różne przestępstwa - od pomocy w fałszowaniu dokumentów i organizowanie korupcji po wyłudzenie samochodu w leasingu.
Mówi Y: - Z tym wyłudzonym mercem było śmiesznie, bo Krzyś na któ­rejś z rozpraw ogłosił, że nie mógł oddać samochodu, bo zabrał mu go „Masa”.
Z zeznań „Masy”, świadka koronnego, który wsypał cały gang pruszkowski: „Jego branża to były właśnie kredyty, leasingi. Po prostu jak był problem, to Krzyś go roz­wiązywał. (...) Za to, że działał pod flagą Pruszkowa, miał zielone światło na robie­nie interesów i dowolność w ich wyborze, za co płacił mi od 30 do 50 proc. kwot, jakie zarobił na nielegalnych interesach”.
Mówi X: - Gdy „Masa” został świadkiem koronnym, ludzie Małego Krzysia jeździli do bliższych, dalszych znajomych „Masy” i mówili: słuchaj, Jarek chce na ciebie na­dawać, jak przyniesiesz 100, 200 papiera, to jakoś go powstrzymamy.
Dziś warszawska ulica nazywa Małego Krzysia kasjerem „Pruszkowa”. Z zeznań Jarosława Sokołowskiego wynika, że żona Małego Krzysia zajmuje się orga­nizacją eventow, spotkań i konferencji, w tym imprez dla kancelarii premiera. On sam - według „Masy” - miał się chwalić się, że załatwiał sprawy w skarbówce dla ważnego polityka SLD.

Od Cypru po Londyn
Kolejne spotkanie, koniec września. Mówi X: - Spytajcie Małego Krzysia, czy załatwiał w SKOK Wołomin kredyty. Ja wiem o trzech. Po rozliczeniach zosta­ło mu sześć, może koło siedmiu milionów. Do tego Mały Krzyś załatwił jeszcze kilka­naście milionów ekstra - oczywiście nie na siebie. Snuł wizję, że z tą kasą zaro­bi w ciągu roku 30 milionów. Wciągnął do tego interesu B., znanego inwestora giełdo­wego. Poprzez człowieka ze SKOK Woło­min, kumpla Małego Krzysia, obaj dorwali się do kasy ze SKOK. Zrobili razem kilka, od trzech do dziewięciu, dużych kredytów. Po co? Być może, żeby wyprać pieniądze.
Opowiem panu anegdotę: któregoś razu miałem interes do Małego Krzysia, ale go nie było. - Bawi się w małego dru­karza - mówi mi jego kumpel. - Załatwia pieczątki, operaty, spółki. Wszystko, żeby wyjąć pieniądze. Klient, „słup”, oni mówi­li „obszczaniec” nie miał prawa dotknąć tych pieniędzy, tylko dawał kartkę preze­sowej albo dyrektorowi ze SKOK: proszę przelać pieniądze na wskazany rachu­nek. Ci ze SKOK, którzy wiedzieli, co się wyprawia, mieli prowizję, 5, 10 procent wartości kredytu.
Wiem, do jakich firm wyszło na ca­łym świecie 100 milionów. Gdzie one są. Kto i po co rejestrował spółki w Londy­nie. ABW na razie tylko o nie pyta, jeszcze nie ma pełnej wiedzy. Każdy z ludzi zwią­zanych z mafią brał pieniądze do swoich spółek. Ta forsa była spłacana. Nikt jej nie kradł. Nie musiał, chodziło jedynie o wy­czyszczenie pieniędzy, wpuszczenie ich do legalnego obiegu. Dla kogo? Kto był mózgiem tych operacji?
Z B. spotykam się w piątek po południu: - W życiu nie miałem żadnego kredytu ze SKOK Wołomin. Śpię spokojnie. To po­mówienia - zapewnia, gdy pytam o SKOK i Małego Krzysia. Przyznaje, że słyszał o powiązaniach swojego kolegi z ma­fią pruszkowską, ale podchodzi do nich z humorem.
Po spotkaniu z B. jestem umówiony na rozmowę z Małym Krzysiem. - Wiem, kto mnie pomawia - mówi. - To wszyst­ko bzdury i wymysły jednego człowie­ka. Tak, miałem jedną pożyczkę ze SKOK Wołomin, ale spłaciłem. Mafia? Cha, cha. Każdego można opluć, jak zacznę o panu opowiadać, że jest pan pedofilem, to się też w końcu do pana przylepi.

Pan Piotr zleca pobicie
Mówi Y: - W SKOK Wołomin był pełen miks społeczny. Ku..., złodziej, biskup, cyrkowiec. Kredyty brali ludzie, którzy ku­powali za nie aktywa, nieruchomości na przykład, żeby gdy już pójdą siedzieć, to po odsiadce za dwa, trzy lata, coś mieć. Takie zabezpieczenie. Wiosną tego roku pranie pieniędzy przyjęło gigantyczne roz­miary. Za dużo różnych ludzi wiedziało, co się dzieje w SKOK. Poszły donosy do Ko­misji Nadzoru Finansowego. Jeśli docho­dzi do sytuacji, że jedzie pan za granicę i ściąga z Gibraltaru samochody, bentleye i jaguary, to ludzie obok nie wytrzymu­ją. I donosy ślą. Wiceszef KNF Wojciech Kwaśniak cały czas nękał SKOK. Obniżył im wysokość kredytów, z czterech milio­nów na prawie milion. Potem chciał, żeby już nie udzielali żadnych kredytów i żeby zrobić tam zarząd komisaryczny. Dla nich zarząd komisaryczny byłby odcięciem kro­plówki. Postanowili działać.
16 kwietnia Wojciech Kwaśniak zosta­je ciężko pobity pod własnym domem. Uchodzi z życiem, trafia na OIOM.
Mówi X: - Jeden z klientów, który sta­rał się o kredyt w SKOK, widział i słyszał, jak bardzo wysoko postawieni ludzie w SKOK Wołomin dawali zlecenie męt­nemu kolesiowi, bandziorowi, Krzyszto­fowi A. Na schodach w SKOK Wołomin jest zawsze tłok, ktoś czeka w sekretaria­cie, w cztery osoby tam już jest ciasno. Więc pewnego dnia, wiosną, na półpiętrze stał sobie człowiek i podsłuchał, jak szef rady nadzorczej, Piotr P., zleca pobicie Kwaśniaka.
Mówi Y: - Przedsiębiorca C., który ro­bił interesy z Małym Krzysiem, też się wygadał, kto pobił Kwaśniaka. A raczej, kto wziął to zlecenie. Czy sam Krzysztof
A. bił? Nie wiem. Mógł to zrobić któryś z jego kumpli.
Kumple Krzysztofa A. to najczęściej drobni złodzieje. Kiedy policja zatrzymu­je jednego z nich, Artura C,, w kradzionym fordzie, ten wygłasza credo: - Nikt mi nic nie może zrobić. Wszystko mam w dupie. P...lę całą policję i prokuraturę.

Najprawdziwsza mafia
Mówi X: - Po co ludziom z orbity „Prusz­kowa” wielkie kredyty w SKOK? Po pierwsze w normalnym banku by ich po­gonili. Tir mieli dostęp do pieniędzy. A po co im ta forsa? Żeby wyprać pieniądze z przestępstw.
Mówi Y: - SKOK zarządzał miliarda­mi. Wpłacali je ludzie, którzy liczyli na wyższe oprocentowanie. Amber Gold przy tym to pikuś. Tu są struktury mafij­ne, politycy, służby, kontrwywiad. Byli bezczelni. W połowie września były za­trzymania kolejnych „słupów”. Jeszcze tej jesieni robili lewe kredyty. Myślę, że coś dawało im poczucie bezkarności. Przecież Kwaśniak trafił na OIOM, mógł zginąć.
X: - W SKOK Wołomin siedziała naj­prawdziwsza mafia. To jest właściwy trop do wyjaśnienia afery. Dziś mafia może ko­goś zabić, oblać kogoś kwasem, porwać żonę albo dzieci, więc ze świadkami, któ­rzy potwierdzą tę wersję, może być różnie. Nadzieja w tym, że SKOK-owcy się rozsypią i zdradzą, kto pociągał za sznurki. Pani wice­prezes właśnie wyszła na wolność. Ciekawe, co wcześniej opowiedziała prokuraturze.
Kilka tygodni przed aresztowaniem pre­zes Mariusz G. urządził wielki jubileusz Kasy. Na balu widać było jednego z polity­ków, znajomego prezesa. Dziś na prezesie G. ciąży zarzut uczestnictwa w gangu.
Czy prokuratura wyłączy ze śledztwa wą­tek zorganizowanej przestępczości związa­nej z „Wołominem”, „Pruszkowem” i giełdą? To zależy od świadków. A tych gorzowskiej prokuraturze przybywa w szybkim tempie.


3 komentarze:

  1. Jak z Pana taki kozak to proszę opisać jak Szejnfeld załatwił sprawy w aferze hazardowej, tak że sprawie ukręcono łeb.Ponadto ten sam facet doprowadził ( pewnie gratis ) do przyśpieszonej zmiany KSH tak aby do puszki nie poszedł znany bogaty Polak. Proszę o tym napisać zobaczymy czy ma Pan odwagę osobiście nie sądzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń