czwartek, 23 października 2014

Megapromocja



Cuda działy się w banku SKOK Wołomin. To, że pijacy i bezrobotni dostawali miliony złotych pożyczek, to jedno. Ale dziwniejsze jest, że potem te pożyczki były spłacane i to me wiadomo przez kogo
                -
Nad tym, kto kierował procederem wyłudzania pożyczek i o co na­prawdę chodziło, głowi się ABW, CBS i prokuratura. Wiadomo, że skala była wręcz masowa. Ujawniono, mówi się nieoficjalnie, setki nazwisk „słu­pów”, czyli ludzi, na których brane były miliony złotych. Aresztowano panią wice­prezes. A to zapewne nie koniec.

Propozycja nie do odrzucenia
Wszystko zaczęło się od jednego krót­kiego listu wysłanego z aresztu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. W grudniu 2010 r. pisał 65-letni wówczas Adam B., człowiek z 14 wyrokami na koncie, który właśnie trafił znowu do aresztu, tym ra­zem za posiadanie 6 kg kokainy. W liście adresowanym do Prokuratury Okręgowej w Warszawie i ABW informował, że został zmuszony przez ludzi ze służb do wystą­pienia o pożyczkę w wysokości 1 min doi. w SKOKWołomin i co dziwniejsze - tę po­życzkę dostał.
SKOKWołomin to jedna z największych spółdzielczych kas w Polsce. Obsługuje ponad 70 tys. członków - stałych klien­tów i ich liczba z roku na rok rosła. Głów­ne produkty SKOKWołomin to pożyczki gotówkowe i lokaty 3-12-miesięczne dla klientów indywidualnych. Kasa prowadzi działalność w 102 placówkach położo­nych na terenie całego kraju.
W areszcie zjawili się funkcjona­riusze ABW. Adam B. opowiedział im, że we wrześniu 2010 r. podjechał czarny samochód, wyskoczyło z niego jakichś dwóch, machnęli jakąś legitymacją, wy­kręcili mu ręce i kazali wsiadać. Powie­dzieli, że zapomną o jego handlu narko­tykami, jeśli weźmie dla nich pożyczkę ze SKOKWołomin. Ktoś się skontaktuje - powiedzieli i odjechali.
I przyjechał, mercedesem S-klasy, Robert G. Znali się z zakładu karnego. Zwalisty chłop, były zapaśnik, ze 150 kg żywej wagi, ostrzyżony, cały na czarno, tylko złoty zegarek na ręce i adekwatny łańcuch zwany kajdanem na szyi. - Po­wiedział, że to służby, że oni dużo mogą i źle na tym nie wyjdę. Zapewniał mnie, że to jest tak mocny układ, że to nie wyj­dzie na jaw, że działają w tym bankowcy wspólnie z jakimiś ludźmi ze służb - rela­cjonował Adam B. Robert miał też dodać, że i na niego mieli haka, więc na początku roku wziął taką samą pożyczkę, nie spłaca i żadne wezwania do spłat nie przychodzą.
W październiku 2010 r. Robert zawiózł Adama B. pod siedzibę SKOK Wołomin, tę przy samej komendzie policji. Na spo­tkanie wyszła im pani wiceprezes. Przy­witała się, powiedziała, że zaraz ktoś ich poprosi. W korytarzu mignął prezes, Ro­bert mu się ukłonił, a pracownicy SKOK podał kopertę z dokumentami Adama B., wymaganymi do pożyczki.
Wedle zaświadczenia Adam B. miał zarabiać sto kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie, co go zdumiało. Gdy padło pytanie o rodzaj zabezpieczenia kredytu, nie wiedział, co powiedzieć. Powiedział, że uzgodni to z panią prezes, na co pra­cownica kiwnęła głową i coś tam wpisała. Z rozmowy dowiedział się, że wystąpił o 3,23 min zł. Milion dolarów! To nim wstrząsnęło, ale uznał, że już za późno, by się wycofać.

Kto się kogo boi
Już po czterech dniach jechali z Ro­bertem po pieniądze. W gabinecie pani wiceprezes Adam B. dostał do podpi­sania polecenie przelewu dla jakichś firm (jedną nazwę zapamiętał). Potem przyszła kasjerka, na liczarce odliczyła 30 tys. zł, włożyła do koperty i mu dała. Robert czekał na zewnątrz w mercedesie. Wziął od Adama kopertę z pieniędzmi. Spytał, czy Adam nie zna jeszcze kogoś, kto by mógł wziąć taką pożyczkę. Ale on prosił tylko, by się od niego odczepili.
„Słyszałem jak Robert rozmawiał (ze zle­ceniodawcami - red.) przez telefon, miał taki uniżony głos. Czuł do nich respekt, mimo że jest człowiekiem bardzo silnym, sportowcem, ma dość bezwzględny cha­rakter, bo jeździł i wymuszał jakieś hara­cze. Więc skoro on się tych ludzi obawiał, to ja tym bardziej, z racji wieku i swojej postury” - zeznał potem.
ABW notatkę z rozmowy z Ada­mem B. przesłała prokuraturze żoliborskiej, ta odmówiła jednak wszczęcia śledz­twa, stwierdzając, że opowieść Adama B. jest mało wiarygodna. Adam B. pisał więc dalej alarmujące listy - do prokuratury okręgowej. Tym razem sprawę przydzie­lono prokuraturze w Wołominie, a ta z do­piskiem „pilne” wysłała do SKOK pyta­nie, czy Adam B. w ogóle brał pożyczkę i co z nią się dzieje. Odpowiedź nie nad­chodziła jednak tygodniami, a gdy wresz­cie przyszła, to z adnotacją, że pożyczka była, ale została spłacona w całości. Po­mimo że wymagana była dopiero druga rata z 57 zaplanowanych, ściślej 29 kwiet­nia o 17.34, w kasie, gotówką, zapłacono wszystko co do grosza: 3 min 431 tys. zł z małym ogonkiem.
I na tym ta historia mogłaby się zakoń­czyć, bo według Kodeksu karnego nie ma przestępstwa wyłudzenia kredytu, jeżeli przed wszczęciem śledztwa dobrowolnie zapobiegnie się wykorzystaniu pienię­dzy - a tym jest przecież jego spłata. List Adama B. trafiłby do kosza, a prokurator nie mógłby wziąć pod lupę SKOK, gdyby nie przypadek. Owa spłata nastąpiła kil­ka godzin po tym, jak prokurator formal­nie wszczął śledztwo w sprawie pożyczki Adama B., nie czekając już na odpowiedź SKOK. Machina ruszyła.
Z dokumentu kasowego, którego od razu zażądał prokurator, wynikało, że owe 3,4 min zł przyniósł niejaki Jakub B. Młody biznesmen z wykształceniem za­wodowym, do niedawna prezes firmy zajmującej się kruszywami, wydobywa­niem żwiru i piasku. Początkowo zeznał, że przecież pamiętałby, gdyby wpłacał taką dużą kwotę - a nie pamięta. Gdy podetknięto mu przed oczy kwit kasowy z jego własnoręcznym podpisem, odmó­wił dalszego składania wyjaśnień.
Dwa miesiące później brygada antyter­rorystyczna powaliła na ziemię na par­kingu przed domem samego 42-letniego Roberta G., bezrobotnego, bez majątku. On również odmówił składania wyjaśnień. W jego mieszkaniu, w walizce, znalezio­no 530 tys. zł, do tego trochę kokainy, a także dokumenty pożyczkowe innych, jak Adam B., słupów.
Słupy opowiedziały, jak to wyglądało. A więc: wielu było przekonanych, że Ro­bert G. był pracownikiem SKOK Wołomin, tak się zachowywał. Jeden ze słupów był przeświadczony, że ma do czynienia z pre­zesem. Wszyscy go w banku znali, witali się z nim. Staremu kumplowi Robert G. za­proponował nawet, żeby wspólnie otwo­rzyli oddział SKOK w Grójcu lub Warsza­wie - na preferencyjnych warunkach, bo, jak sam się chwalił, miał duże znajomości w SKOK. Choć - jak zauważyła inna prze­słuchiwana- raczej nie miał wyglądu biz­nesmena. Powiało półświatkiem.
Robert G. zwykle urzędował w swoim mercedesie albo lexusie przed wejściem do SKOK. Tam meldowały mu się dowo­żone pod SKOK słupy. Robert wydawał im dokumenty potrzebne do pożyczki, instruował, co mają powiedzieć. Przy­chodzili do niego też pracownicy SKOK, jak mieli jakieś pytania - bo też Robert G. nie zawsze towarzyszył słupom w środku.
Ustalono, że proceder odbywał się na masową skalę, a role jego uczestników byty ściśle rozpisane. Byli tam nagania­cze, których zadaniem było wyszukiwanie słupów do brania pożyczek. Udało się na­mierzyć kilku pracujących dla Roberta G. Jeden z nich, 21-latek Norbert S., tylko w sierpniu 2012 r. namówił na kredyt sześć osób. Każdy wziął średnio po 3,5 min zł, co daje ponad 21 min zł.

Koniu i inni
Norbert S. opowiadał słupom, że pracu­je w SKOK Wołomin i do jego zadań należy wyszukiwanie osób, które miały zaciągnąć kredyty tzw. Wewnątrz skokowe - bo rze­komo SKOK Wołomin potrzebował ich na rozwój swojej działalności. Miałby je przelewać pomiędzy oddziałami.
Część dostała obietnicę 5 tys. zł zawzię­cie kredytu na siebie. „Z tego, co mówił, wynikało, że SKOK Wołomin przewi­dział wzięcie pożyczki w taki sposób dla 100 osób. Miała to być »taka promocja ze strony SKOK-u«” - zeznawał jeden ze słupów. Kolejny, w ramach tej sieci, został tzw. szybką taksówką. Dowoził chętnych „klientów” pod SKOK Woło­min, a dokładniej pod drzwi samochodu Roberta G.; za kurs dostawał 100 zł. Woził hurtowo, często po dwie osoby jednym kursem. Bezrobotny kucharz Marcin C. jechał razem ze starszą babką, która uczy­ła się po drodze, że jest dyrektorem ja­kieś firmy i zarabia 50 tys. zł. Na miejscu po kolei, jedno po drugim, podchodzili do siedzącego w samochodzie Roberta G. („grubasa”, jak określał go w zeznaniach Marcin C.), który rozdawał im koperty z dokumentami. On sam, jak przeczytał w dokumentach, był dyrektorem kopalni z zarobkami ponad 131 tys. zł.
Czasem słupy pękały. Raz jeden nie przyjechał po odbiór pieniędzy, a Ro­bert G. w nerwach wydzwaniał do niego, krzyczał, że nie ma odwrotu, aż tamten się stawił. Czasem przychodziły słupy w stanie wskazującym. Piotr M. ps. Koniu, choć Ro­bert zakupił mu specjalnie ubranie na wi­zytę, wyznał uczciwie, że poprzedniej nocy pił i przed wejściem do siedziby SKOK też będzie musiał wypić. „Czuć ode mnie było alkohol. Dziewczyna na pewno widziała, że jestem pijany, więc jest dla mnie jasne, że wszystko było ustawione, gdyby tak nie było, to nikt by mi nic nie dał” - zeznał po­tem. Mimo wszystko zaprowadzono Konia wraz z Robertem do skarbca na dół, jakaś kobieta przyniosła 80 tys. zł i dała Roberto­wi. Po wszystkim Koniu został podwiezio­ny białym mitsubishi pod sklep i za 50 zł, które dostał za wzięcie tej pożyczki, kupił dwie flaszki wódki.
I nawet sztywne z reguły w placów­kach finansowych godziny urzędowania nie stanowiły przeszkody w udzieleniu pożyczek słupom w SKOK Wołomin. „Spojrzałam na zegarek, dochodziła godzina 20, a my wciąż czekaliśmy pod SKOK-iem na odbiór pieniędzy. Przed 21 zaczęło się robić ciemno, podszedł do naszego samochodu Robert, że mo­żemy sfinalizować sprawę. Powiedział, że mam wejść na górę po schodkach i  zadzwonić domofonem’’ - mówiła pani Bożena w trakcie przesłuchania. Czasami wypłacano nie tyle, ile zapisano. Z zeznań słupa: „Ta sama dziewczyna, która zakładała konto, dała mi do podpi­su dokument, że wypłaca mi w gotówce 3,5 min zł. Ale przyniosła 900-kilka ty­sięcy. Wiem, bo przeliczała je przy mnie na liczarce. Zapakowała je w dużą pa­pierową kopertę, którą zabrał Robert G. Przy tej wypłacie obecna była pani w zaawansowanej ciąży, mówili na nią pani prezes”.
W zeznaniach slupów często pojawiała się też inna postać: mężczyzna, 40-50 lat, szpakowaty, krótko obcięty, w koszuli i krawacie, i czerwonych okularach, który prowadził słupy do kasy, względnie wy­chodził ze SKOK, ze swojego samochodu wyjmował koperty i przekazywał je Ro­bertowi. Kobieta, przy której wypłacono 900 tys. zamiast 3,5 min, deklarowała, że byłaby w stanie go rozpoznać. Takiej konfrontacji jednak nie przeprowadzono.

Nie tak znów winni
A sprawę prowadziła już Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, w której wi­ceprezes SKOK Wołomin zeznała, że „po­życzka w kwocie 3 min zł to nie jest w SKOK ewenement. Bank ma aktywa w wysokości ponad 1 mld zł. Jednemu członkowi Kasy można udzielić pożyczki do 10 proc. akty­wów. W tej skali te 3 min zł to nie jest jakaś szczególna kwota, w każdym razie - nie taka, która wymaga jakichś nadzwyczaj­nych procedur sprawdzających". I tyle. Bo też prokuratura odkryła fałszywe ope­raty działek przedstawianych jako zastaw, fałszywe zaświadczenia o zatrudnieniu i płacach. Kierownictwo SKOK odpo­wiadało wówczas, że przecież wszystkie te pożyczki są spłacane w terminie. No, może poza pożyczką samego Roberta G. - ale to ma związek, jak tłumaczono, z j ego „czasowym odosobnieniem”, czyli w su­mie rocznym pobytem w areszcie.
Odkryto, że wszystkie pożyczki wzięte czy to przez biednego kelnera, bezro­botnego, czy alkoholika o ksywie Koniu i spłacane byty przez jedną i tę samą firmę - zarejestrowaną w Nikozji, stolicy Cypru, ale mającą udziały w jednej czy drugiej małej polskiej firmie. Prześledzono po­wiązania między firmami i osobami, które wystawiały zaświadczenia o zatrudnieniu słupów. W jednej z nich znaleziono byłe­go członka rady nadzorczej SKOK. To były oficer WSI, któremu Antoni Macierewicz poświęcił część rozdziału w swoim rapor­cie, włączając go do grupy oficerów, którzy przed wielu laty zawarli przestępcze po­rozumienie, by wspólnie robić przekręty z wyłudzeniem VAT. Sprawa była swego czasu głośna, choć żaden akt oskarżenia z tego nie powstał. Oficer występuje jako skazany, ale tylko za składanie fałszywych zeznań. Okazał się też udziałowcem firmy, na której konto Adam B., jak zapamiętał, zadysponował przelew tych 3,4 min zł po­życzki. Tej, od której śledztwo się zaczęło.
Jednak finalnie akt oskarżenia, wysłany do sądu w Wołominie w lipcu 2012 r., objął tylko Roberta G., jego siatkę naganiaczy oraz grono słupów. Pod koniec 2013 r. odbyła się praktycznie tylko jedna rozpra­wa. Obrońca Roberta G. (a miał dwóch) zaproponował dobrowolne poddanie się karze, bez procesu. Prawie wszyscy oskar­żeni zrobili tak samo, poza trzema - w tym Jakubem B., tym, który spłacił gotówką te 3,4 min zł pożyczki za Adama B., gdy już sprawą zainteresował się prokurator. Sę­dzia zarządził 15 minut przerwy, po której i ta trójka zmieniła zdanie.
Tak więc obyło się bez procesu, zeznań, pytań, drążenia, skąd Jakub B. miał pienią­dze na spłatę i kim byli szefowie, do których wydzwaniał pełen uniżoności Robert G. Robert G. poprosił o karę 2,5 lat więzienia, zaliczono mu areszt, na poczet grzywny zabrano te 530 tys. znalezione u niego w mieszkaniu, i może starać się o przedter­minowe zwolnienie. Wszyscy inni dostali kary w zawieszeniu. Adam B. , który zupeł­nie nic z tego nie miał, a rozpętał całą aferę, dostał pół roku w zawieszeniu na dwa lata.

A jednak aresztowani
I byłby koniec sprawy. Ale nagle - szok. W kwietniu Prokuratura Okręgowa w Go­rzowie Wielkopolskim każe zatrzymać panią wiceprezes SKOK Wołomin za po­moc w wyłudzaniu kredytów i narażenie SKOK na ogromne straty. A zaraz potem Piotra P - byłego członka rady nadzorczej SKOK Wołomin i jednocześnie byłego ofi­cera WSI. Sądy aresztowały oboje.
Jak się okazuje, w Gorzowie Wielkopol­skim doliczono się kilkudziesięciu nowych słupów biorących pożyczki w SKOK Woło­min. Sprawa w Gorzowie zaczęła się podob­nie jak w Warszawie: zatrzymany w' innej sprawie zeznał, że brał udział w wyłudza­niu dziwnych pożyczek w SKOK Wołomin. W Gorzowie obydwojgu aresztowanym do­datkowo postawiono zarzut udziału w zor­ganizowanej grupie przestępczej. - Nie możemy wiele mówić z uwagi na dobro postępowania, cały czas wykonujemy czyn­ności, przesłuchania. Liczba podejrzanych rośnie. Naszym celem jest ustalenie prawdziwych organizatorów i wyjaśnienie me­chanizmów funkcjonowania tego procedem - mówi rzecznik prasowy prokuratury go­rzowskiej prokurator Dariusz Domarecki.
Tak więc teraz jedna prokuratura szuka szefów, druga, warszawska, bada wszyst­kie pożyczki SKOK Wołomin powyżej 1 min zł od 2009 r. Znalazła ponoć kilka­set kolejnych nazwisk słupów. A wiadomo też już, że podobne bankowe sitwy - jak przedsiębiorstwo pożyczkowe Rober­ta G. - były w innych miastach Polski, m.in. w Białymstoku. Wydaje się więc, że skala jest przeogromna.
A tymczasem o ewentualnych stratach samego SKOK Wołomin na razie cisza. Wiele pożyczek jest ciągle spłacanych. Śledczy mówią, że wygląda to, jakby były spłacane z innych pożyczek. I tylko ciągle nie wiadomo - przez kogo. Kto i w jakim celu miałby załatwiać na słupy tysiące lewych pożyczek i jeszcze je spłacać z od­setkami? No, chyba że to naprawdę była „taka promocja ze strony SKOK”.



Violetta Krasnowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz