poniedziałek, 6 października 2014

Dekadencja


Jeśli PiS przegra wybory parlamentarne, to ustąpię z funkcji prezesa - zapowiedział niedawno Jarosław Kaczyński. Jego współpracownicy już się szykują.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Jarosław Kaczyński za rok ma stoczyć walkę życia. Choć staw­ka jest najwyższa z możliwych - odsunięcie Platformy, powrót do wła­dzy i pomszczenie brata - to w partii nie czuć bojowego ducha. W samodzielne rządy mało kto wierzy, a ludzie z najbliż­szego otoczenia prezesa, zamiast mu se­kundować, zachowują się tak, jakby lider był u schyłku. Widząc, jak prezes posu­wa się w latach i słabnie, sami obierają pozycje do zgoła innej batalii. O dziedzi­ctwo, które po nim zostanie - to polityczne i to finansowe.
Kaczyński to widzi, ale niewiele może zrobić. Na ostatnim posiedzeniu komitetu politycznego wygłosił mobilizacyjne prze­mówienie. Straszył sondażami, w których Platforma dogania PiS, mówił, że intere­suje go tylko zwycięstwo, i to takie, które da mu samodzielną większość. Lecz puen­ta i tak zabrzmiała jak zapowiedź własnej emerytury: - Jeśli przegramy przyszło­roczne wybory, to ustąpię ze stanowiska.
Przywództwo Jarosława Kaczyńskiego właśnie wkracza w okres dekadencji.

To nie aberracja, to biologia
To samo posiedzenie komitetu politycz­nego. Kaczyński rozgląda się po sali, na której brakuje europosła Ryszarda Czarneckiego. - Widzę, że nie ma tego, który zgłosił pomysł prawyborów prezy­denckich - zauważa. - To nie była dobra koncepcja, wprowadziła niepotrzebne na­pięcia w partii. Nie będzie żadnych pra­wyborów, kandydata wyłonimy zaraz po wyborach samorządowych.
W gronie potencjalnych kandyda­tów - poza prof. Andrzejem Nowakiem, prof. Piotrem Glińskim, Andrzejem Dudą i Ryszardem Czarneckim - Kaczyński wy­mienił także twórcę SKOK-ów i sena­tora PiS Grzegorza Biereckiego. O jego politycznych ambicjach i planie star­tu w prawyborach prezydenckich „News­week” pisał już kilka tygodni temu.
Mówi polityk z władz PiS: - Po tym, jak pojawiła się koncepcja prawyborów, po­spadało wiele masek, ludzie zaczęli się odkrywać ze swoimi ambicjami. Nag­le okazało się, że Czarnecki z Bieleckim i Adamem Hofmanem prowadzą jakąś grę, która jest całkowicie sprzeczna z in­teresami frakcji Joachima Brudzińskie­go. Do tego wszystkiego uaktywnił się Antoni Macierewicz. Kaczyński był tym przerażony.
Pojawienie się idei prawyborów ujawni­ło w PiS paradoks: partia prowadzi w sondażach, można powiedzieć, że jest kilka kroków od przejęcia władzy, a jej czoło­wi politycy szykują się do walki o schedę po przywódcy, który ma ich poprowadzić do zwycięstwa. Czy to nie aberracja? Je­den z moich rozmówców twierdzi, że nie:
- To biologia. Kaczyński z roku na rok tra­ci werwę. Zdarza mu się przysnąć pod­czas spotkania, miewa kłopoty z pamięcią. Coraz częściej podejmuje błędne decy­zje, daje sobą manipulować, staje się za­kładnikiem własnego otoczenia. I ludzie to widzą.
To, że jedynowładztwo prezesa coraz bardziej staje się mitem, najlepiej widać po tym, co się stało po odejściu z Nowo­grodzkiej wieloletniego skarbnika Sta­nisława Kostrzewskiego. Kaczyński nie zastąpił go własnym człowiekiem, bo mu­siał zadowolić dwie zwalczające się frak­cje. I tak skarbnikiem została kojarzona z Brudzińskim Beata Szydło, a pełnomoc­nikiem finansowym - księgowa polecona przez senatora Grzegorza Czeleja, jedne­go z sojuszników Hofmana i Biereckiego.


Kredyt Heńka
Mówi jeden z posłów: - Jeśli ktoś spędza prezesowi sen z powiek, to właśnie Bierecki. Ten człowiek nie jest nawet człon­kiem partii, a rozprzestrzenia się w niej niczym rak.
Kilka tygodni wstecz. Trójmiejskie struktury PiS szykują listę do sejmiku wo­jewódzkiego. Na czele gdyńskiej listy jak królik z kapelusza pojawia się politycz­ny nowicjusz Jarosław Bierecki. To brat wpływowego senatora. Zawodowo - czło­nek władz kilku spółek powiązanych ze SKOK-ami. Gdy lista trafia pod obrady ko­mitetu politycznego, Kaczyński nie kryje zdziwienia: - Co on robi na jedynce? Prze­cież to nawet nie jest członek partii. Czy on w ogóle ma jakieś zasługi?
Sala milczy, więc lista raz-dwa zosta­je wywrócona do góry nogami: na czo­łowe miejsca wskakują starzy działacze, a Bierecki spada na piątą pozycję. Mija jednak kilka dni i wszystko się zmie­nia. Bierecki wraca na jedynkę, a działa­cze spadają na dolne miejsca. Lista znów wygląda tak, jakby ułożono ją specjalnie pod człowieka ze SKOK-ów.
Rozmówca z władz partii: - Prezes uległ Andrzejowi Jaworskiemu, szefowi so­pockiego PiS, który przyjechał do niego z interwencją. Nie wiem. jakie argumenty miał Jaworski, ale musiało to być coś moc­nego, bo przywrócenie Biereckiego zajęło mu piętnaście minut.
Ta historia to tylko jeden z przy kładów. Ludzie związani ze SKOK-ami są upycha­ni na listach PiS w całym kraju. Na Śląsku i Lubelszczyźnie mają na przykład starto­wać sami prezesi lokalnych kas. W partii nikt nie ma wątpliwości: jeśli ludzie Bie­reckiego zdobędą mandaty w samorzą­dzie - a trudno, żeby było inaczej przy ich możliwościach finansowych - to za rok będą chcieli startować do Sejmu i Senatu. Do pokazu siły Biereckiego doszło także w Białej Podlaskiej, gdzie ochotę na start w wyborach prezydenckich miał doświad­czony poseł Adam Abramowicz. Jego nominacja wydawała się przesądzona, od­powiednią rekomendację wydały już lo­kalne struktury, ale komitet polityczny PiS zdecydował, że kandydować będzie dzia­łacz fundacji Biereckiego o nazwie Ko­cham Podlasie.
Główną siłą Biereckiego są oczywi­ście pieniądze. W PiS rozważano na­wet zaciągnięcie kredytu w SKOK-u na przyszłoroczną kampanię parlamentar­ną. Kiedy okazało się, że prawo na to nie zezwala, pojawiła się nowa koncepcja.
- Kasy mogą wypuścić billboardy przypo­minające plakaty PiS - twierdzi rozmówca „Newsweeka” z ul. Nowogrodzkiej. PiS i SKOK-i już raz zastosowały ten manewr. Podczas wyborów prezydenckich w 2010 r. partia Kaczyńskiego wykupiła plakaty z hasłem „Polska jest najważniejsza” na de biało-czerwonej flagi, a kasy wypuści­ły niemal identyczne billboardy z napisem „Teraz Polska!” Obie reklamy w praktyce pracowały na konto prezydenckiej kampa­nii prezesa.
Ekspansja Biereckiego ma także inny wymiar, bardziej osobisty. Bym mógł go lepiej zrozumieć, jeden z moich rozmów­ców przytacza historię pewnego posła PiS nazwanego na użytek tej opowieści Hen­rykiem: Heniek planował remont domu, ale nie miał zdolności kredytowej. Snuł się po Sejmie strapiony, aż wreszcie jeden z kolegów poradził mu rozmowę z Grze­gorzem Biereckim. Heniek poszedł więc do Senatu, gdzie usłyszał, że SKOK-i to nie banki, w nich traktuje się ludzi z więk­szym zrozumieniem. Choć niczego mu nie obiecano, to przystąpił do kasy i kre­dyt otrzymał.
Zobowiązania w nich ma dziś wielu wpływowych polityków PiS, w tym czło­nek komitetu politycznego Marcin Mastalerek, kandydat na prezydenta Warszawy Jacek Sasin, europoseł Kosma Złotowski, Małgorzta Gosiewska czy Dorota Arciszewska-Mielewczyk, która odziedziczy­ła po zmarłym mężu rekordowy kredyt na ponad pięć milionów złotych. Pożycz­kę w kasie kilka lat temu zaciągnął też sam prezes Kaczyński.

Profesor radzi, partia płaci
Najlepszą miarą siły poszczególnych po­lityków w PiS są partyjne wydatki. Kto obecnie ma wpływy i jest w łaskach u pre­zesa, ten może przyprowadzać firmy, które w czasie wyborów dostają zlecenia.
I tak w czasie kampanii do europarlamentu dwa lukratywne zlecenia na łącz­ną sumę 550 tys. zł dostała wrocławska agencja Webber & Saar. Jej właścicie­lem jest grupa Trinity, kontrolująca Men­nicę Wrocławską, w której - jak pisał „Wprost” - pracuje żona Adama Hofma­na. PiS nie zdradza, za co Webber & Saar dostała ponad pół miliona złotych, ale mój rozmówca z Nowogrodzkiej wyjaś­nia, że chodziło o kampanię w Internecie, za którą w sztabie odpowiadał... poseł Ma­riusz Kamiński, jeden z najbliższych ludzi Hofmana.
Inny przykład: jedynką na lubelskiej liście w wyborach do PE był Walde­mar Parach, profesor kojarzony z sena­torem Grzegorzem Czelejem. Jego start w wyborach zakończył się klęską, mimo że PiS zainwestowało w jego kampa­nię ćwierć miliona złotych. Większość tej kwoty - 208 tys. zł - poszła na przelewy dla dwóch firm: GC Media House i Apelli. Właścicielem tej pierwszej jest pracow­nica biura senatorskiego Czeleja (jeszcze kilka lat temu udziały w niej miał sam po­lityk), z kolei ta druga jest ściśle powiązana ze SKOK-ami.
- Prezesa nie rażą takie sytuacje? - pytam jednego ze współpracowników Kaczyńskiego.
- On kompletnie nad tym nie panuje, w sprawach finansowych ludzie ogrywa­ją go notorycznie. Podam przykład. Wal­demar Parach to nie tylko nasz niedoszły europoseł, ale także doradca Jarosława. Ja­kież było zdziwienie prezesa, kiedy się do­wiedział, że za te wszystkie porady partia płaci. Sądził, że pan profesor robi to spo­łecznie, jako sympatyk.
- A komu najbardziej zależy na przeję­ciu kontroli nad partyjną kasą?
- Wszyscy zabiegają o to w równym stopniu. Nie ma frakcji, która nie miałaby na swoim koncie geszeftów.

Tut mir leid
Ludzie z Nowogrodzkiej zgodnie przyzna­ją, że człowiekiem, który w ostatnich mie­siącach najskuteczniej osaczył prezesa, jest jego kuzyn Jan Maria Tomaszewski. W przenośni i dosłownie. We wrześniu ubiegłego roku kuzyn prezesa razem z ko­legą z TVP Krzysztofem Lenarczykiem za­łożył Fundację Misji Publicznej, mającą monitorować działania rządu. Ojej doko­naniach można powiedzieć niewiele, wia­domo za to, że nieprzypadkowy był wybór siedziby. Tomaszewski usadowił się bo­wiem pod samym nosem prezesa, zaraz za płotem jego żoliborskiej posesji. Fun­dacja osiadła w tym samym domu, który od kilku lat wynajmowała spółka Srebrna: ostatnio działały tam biura dwóch firm związanych z „Gazetą Polską”.
Opowiada jeden z moich rozmówców:
- Tomaszewski ma regularny kontakt z Ja­rosławem. Wpada na Nowogrodzką i na Żoliborz, lubi wypić z prezesem po szkla­neczce whisky. A jak tylko odpowiednio go urobi, przychodzi na spotkania sztabu i zgłasza swoje koncepcje. Oczywiście zawsze zaznacza, że wszystko ma uzgod­nione z Jarkiem. A że jest z rodziny, to trudno go spławić.
Ale też trudno traktować go poważnie. Gdy wiosną, jeszcze przed kampanią do europarlamentu, PiS zapowiedziało akcję „Uczciwe wybory” polegającą na monito­ringu komisji wyborczych, Tomaszewski z Lenarczykiem, który poza fundacją pro­wadzi jednoosobową działalność gospo­darczą pod nazwą Kalen, szybko wyczuli pismo nosem.
Opowiada polityk PiS: - Wciskali nam jakieś oprogramowanie, które miało wyka­zać ewentualne fałszerstwa. Chcieli za nie ok. 100 tys. zł. Umowa została podpisana w Wielki Czwartek. Na Nowogrodzkiej już nikogo nie było, ale Tomaszewskiego tak przypiliło, że Brudziński musiał wysłać kie­rowcę z umową do podpisu aż pod Ciecha­nów, gdzie Kostrzewski ma swoje ranczo.
Kolejne zlecenie - tym razem na doradz­two dotyczące spotów wyborczych - firma Lenarczyka zdobyła już w trakcie samej kampanii. PiS zapłaciło za nie 16 tys. zł. A gdy w sierpniu spin doktorzy PiS wpadli na pomysł akcji billbordowej dotyczącej afery podsłuchowej, Tomaszewski wparował na sztab z gotowym projektem: - Ha­sło powinno brzmieć „Polska rozwija się taśmowo” z napisu niech zwisa kawałek taśmy filmowej. Alicja musi być zmaso­wana, wykupimy megaboardy na wszyst­kich wylotówkach w kraju. Jarek już się zgodził.
Wykupem powierzchni reklamowej miał się zająć oczywiście Lenarczyk, któ­ry - jak zapewniał Tomaszewski - ma chody w branży reklamowej. Zapropono­wane hasło było jednak na tyle kuriozalne, że członkom sztabu udało się je zabloko­wać. Z megaboardów, czyli największych billboardów dostępnych na rynku, też wyszły nici, bo okazało się, że partii nie stać na tak śmiałą koncepcję. Ostatecz­nie skończyło się na znacznie mniejszych citylightach - podświetlanych tablicach umieszczanych na przystankach autobu­sowych. Ostatecznie wybrano hasło: „By żyło się lepiej. Sitwie”.
Sztabowiec: - Pomysł Tomaszewskiego śmierdział na kilometr. Akcja była plano­wana na sierpień, kiedy nie ma żadnych problemów z rezerwacją powierzchni re­klamowej i żadne chody Lenarczyka nie były tu potrzebne.
Działalności duetu Tomaszewski - Lenarczyk politycy PiS wolą publicznie nie komentować. Próbuję się więc czegoś do­wiedzieć u samych zainteresowanych.
- Pomoże mi pan się skontaktować z Krzysztofem Lenarczykiem? - pytam Tomaszewskiego.
- Oj, nie mogę. Jego numer jest zastrzeżony.
- A pamięta pan, co on robił dla PiS w związku z akcją „Uczciwe wybory”?
- Niestety, nic nie mogę na ten temat powiedzieć - Tomaszewski pochrząkuje i niespodziewanie przechodzi na niemie­cki. -Tut mir leid.
- To może o Fundacji Misji Publicznej porozmawiamy?
- To nasza fundacja, robimy dla kultu­ry różne rzeczy.
- A od kogo wynajmujecie siedzibę? - pytam, bo jeszcze do niedawna pod tym samym adresem urzędowała spółka Srebrna i dwie firmy powiązane z „Gazetą Polską”.
- O, przepraszam. Muszę kończyć - trzask słuchawki.
Odpowiedzi na moje pytania nie udzie­la także Lenarczyk, z którym próbowałem się skontaktować e-mailowo.

***
Z najnowszego sondażu CBOS wynika, że PiS właśnie roztrwoniło przewagę nad Platformą. Jak przekonuje mnie jeden z posłów, nie wszystkich w partii taki wy­nik smuci: - Morale jest fatalne. Na No­wogrodzkiej trwa wojna, nad którą prezes już nie panuje. Europosłowie pocieszają się, że jeśli przegramy, to przynajmniej nie będzie trzeba zostawiać wygodnego ży­cia w Brukseli i wchodzić do rządu. Inni boją się, że po zwycięstwie spadną nam notowania i będzie trudniej o reelekcję. Z takim nastawieniem to my daleko nie zajedziemy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz